wtorek, 27 września 2022

droga wciąż fascynuje...


(Łk 9, 51-56)
Gdy dopełniały się dni wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jeruzalem, i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i weszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by przygotować Mu pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jeruzalem. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: "Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?" Lecz On, odwróciwszy się, zgromił ich. I udali się do innego miasteczka.

 

Mili Moi…
Bogaty w wydarzenia weekend za mną… W piątek pomknąłem do Lichenia, gdzie wygłosiłem naukę dla ponad sześciuset młodych osób konsekrowanych. Byłem pod wielkim wrażeniem ich obecności, liczebności, ale również organizacji całego spotkania. Zdałem sobie sprawę, jakie to jest ważne, żeby oni się wzajemne zobaczyli, poznali, pogadali, umocnili świadomością, że nie jest ich wcale tak mało. To, co mówiłem, nie było łatwe, ale zdaje się, że zostało dobrze przyjęte. A ja sam? Muszę przyznać, że bardzo rzadko towarzyszy mi jakakolwiek forma tremy na ambonie, ale w piątek, w Licheniu, coś na kształt takiego doświadczenia mi się przydarzyło. Sześćset par oczu osadzonych w wymagających głowach i połączonych jakoś z wymagającymi sercami motywuje do całkowitej mobilizacji.

W sobotę rano zakończyłem rekolekcje dla naszych braci, które w minionym tygodniu odbywały się w ośrodku rekolekcyjnym w Białogórze. Przywitałem ich w poniedziałek, pożegnałem w sobotę. Niby krótka wizyta, ale solidny kawałek dnia mi zabrała. A w porze obiadowej wyruszyłem już do Bydgoszczy, gdzie w parafii świętego Maksymiliana głosiłem kazania przez całą niedziele i przyjmowałem do Rycerstwa Niepokalanej. Matka Boża mnie tym razem „przetrzymała”. Nigdy nie sposób przewidzieć jakie będzie zainteresowanie słuchaczy i czy zdecydują się oddać swoje życie Maryi. Kiedy więc w sobotni wieczór nie zdecydował się nikt, nie miałem większych problemów z przyjęciem tego, bo tak już wcześniej, w różnych miejscach bywało. Ale kiedy o poranku w niedzielę podeszły dwie osoby, a na drugiej Mszy zaledwie jedenaście, to pomyślałem sobie – a dobrze ci tak, Matka Boża utrze ci trochę nosa, żebyś nie czuł się tak pewny siebie. I kiedy już zaczynałem powoli godzić się z tym faktem, to na każdej z kolejnych Mszy decydowało się oddać swoje życie Maryi około stu osób. Niedzielę zakończyliśmy liczba ponad trzystu zawierzonych Maryi serc. Jej cześć, a Bogu Najwyższemu chwała. Moja zaś – wielka radość…

Dziś zaś, kolejny dar od Pana… On wie, jak ja lubię latać i zwiedzać lotniska. Jakiś czas temu, jeden z prezesów naszych wspólnot rycerskich, będąc w Danii, wręczył jednemu z księży namiary na mnie, sugerując, że mógłbym może MI zaszczepić na duńskim gruncie. Dziś ksiądz zadzwonił i w marcu głoszę rekolekcje w Danii. Oczywiście zamierzam wzywać do zawierzenia się Maryi…

Dziś zaś w Słowie zwrócił moja uwagę ten wątek Jezusa udającego się do Jeruzalem. On wie po co idzie. Nie wiedzą tego z pewnością Samarytanie. A i Apostołowie nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Może gdyby było to dla wszystkich zupełnie jasne, nie ośmielaliby się w żaden sposób przeszkadzać Mu w tej drodze, a wręcz przeciwnie, pomagali by, ile tylko się da. Stają się tymczasem nie tylko przeszkodą, ale źródłem dodatkowych niewygód czy cierpień, które właściwie poprzedzają mękę Pana, która w Świętym Mieście ma się dokonać. A Jezus nie bacząc na to, idzie dalej. Nie skupia się na tych doraźnych przeszkodach, nie pozwala tracić czasu uczniom na, skądinąd, nieproporcjonalnie gwałtowne reakcje, nie zajmuje się swoją dumą, brakiem szacunku Mu okazanym. Te wszystkie sprawy są jakby poza Nim. Jest tylko motyw – odkupienie człowieka. Za wszelką cenę i bez liczenia się z kosztami. W całkowitym zapomnieniu o sobie samym…

Bardzo chciałbym tak umieć. Bardzo chciałbym wśród tych wszystkich zaangażowań nie myśleć o sobie. Składać z siebie ofiarę. A tego wątku wciąż za mało. Wciąż chyba więcej nadąsania apostolskiego, zwłaszcza w chwilach, kiedy coś idzie nie po mojej myśli. A tak łatwo wyobrażać sobie, że moje myśli są dokładnie takie same, jak myśli Jezusa. Tymczasem chyba jednak niekoniecznie…

czwartek, 22 września 2022

cyrkowy widz...


(Łk 9, 7-9)
Tetrarcha Herod posłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Chrystusa i był zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że zjawił się Eliasz; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. A Herod mówił: "Jana kazałem ściąć. Któż więc jest ten, o którym takie rzeczy słyszę?" I starał się Go zobaczyć.

 

Mili Moi…
Czy i wy chcecie odejść? Dlaczego zostajemy? – to temat mojego wystąpienia w Licheniu. Dużo myśli, ale jak zawsze, najtrudniej zabrać się za ich spisywanie. Dziś to musi nastąpić, bo jutro już wyruszam w drogę. Cieszę się z tego bo spotkam tam wiele osób konsekrowanych – wszak dla nich ten Kongres. Oni mają szczególne miejsce w moim sercu – zwłaszcza siostry zakonne. Z ogromnym szacunkiem myślę o ich wysiłkach, służbie i gorliwości, wobec której nasza, męska gorliwość wypada zwykle blado. Dlatego dla nich zawsze staram się mieć czas, a głoszenie Słowa siostrom traktuję jako swój osobisty przywilej.

W poniedziałek rozpoczęliśmy pierwszą serię rekolekcji zakonnych, niestety od nieszczęśliwego wypadku. O. Marek upadł w nocy i został znaleziony rano nieprzytomny. Leży w szpitalu w śpiączce z dużym krwiakiem na mózgu. Rokowania się niejednoznaczne. Powierzam go waszej modlitwie.

Tak to czasami Pan zatrzymuje kogoś w drodze… To jeden z moich niepokojów, których uświadomiłem sobie dziś całe mnóstwo. Wszystko w kontekście Heroda, który był zaniepokojony pojawieniem się Jezusa. Mnie Jezus nie niepokoi, ale zdumiewająca ilość różnych spraw, na które najczęściej nie mam żadnego wpływu, albo jest on bardzo ograniczony. A jednak wydaje mi się, że coś tam ode mnie zależy, albo że z mojego martwienia się może wyniknąć coś dobrego. Niestety właściwie nigdy tak nie jest, bo albo przekonuję się, że straciłem dużo energii i czasu, zajmując się sprawami w gruncie rzeczy mało istotnymi, albo okazuje się, że w ogóle nie było się czym martwić, bo sprawy rozwiązały się pozytywnie i to najczęściej zupełnie bez mojego udziału.

A jednak całe obszary mojego życia są zasnute mgłą niepokoju.  Myślę sobie dziś – jak to możliwe? Przecież jestem człowiekiem wierzącym. Przecież często powtarzam za Psalmistą – w Twoim ręku są moje losy, Panie (Ps 31). Przecież ułożyłem sobie nawet taką prywatną koronkę do Bożej woli – Bądź wola Twoja – jako w niebie, tak i na ziemi… Zawierzałem Jezusowi moje życie wielokrotnie. On sam zapewniał mnie nie raz, że jest obecny i czuwa. Co więcej, czasem wprost pokazywał mi, że troszczę się o zbyt wiele i nie ma to żadnego uzasadnienia. A ja wciąż swoje… Natura jest tak silna… Wychowanie ma tak duże znaczenie… Moja mama zawsze mi powtarzała – nie masz nikogo, musisz sam o siebie zadbać… No i dbam… I tak trudno wyzbyć mi się tego sposobu myślenia… A on sam w sobie jest dość uciążliwy.

Niepokój Heroda nie miał żadnego wpływu na „sprawę Jezusa” i choć dał mu Pan Bóg okazje do tego, żeby ten jego niepokój uciszyć, to Herod z niej nie skorzystał. Chciał bowiem, spotkawszy wreszcie Jezusa,  zobaczyć jakiś znak – pozostał zupełnie na zewnątrz – niczym cyrkowy widz. A wobec takich Jezus nie przemawia – nie są bowiem w stanie usłyszeć Jego kojącego głosu. Za dużo wrażeń zmysłowych wokół nich. Zbyt rozproszeni. Brną w niepokój…

piątek, 16 września 2022

kroki...


(Łk 8, 1-3)
Jezus wędrował przez miasta i wsie, nauczając i głosząc Ewangelię o królestwie Bożym. A było z Nim Dwunastu oraz kilka kobiet, które zostały uwolnione od złych duchów i od chorób, Maria, zwana Magdaleną, którą opuściło siedem złych duchów; Joanna, żona Chuzy, rządcy Heroda; Zuzanna i wiele innych, które im usługiwały, udzielając ze swego mienia.

 

Mili Moi…
Kolejny tydzień właściwie można odhaczyć. Plany były świetlane… od poniedziałku zabiorę się za… I wyszło jak zwykle. Zastanawiałem się nad okolicznościami, które można by tym razem oskarżyć. I myślę, że nadszedł już czas na jesienne przesilenie. To znakomity powód dla obniżonego nastroju i jakiejś takiej intelektualnej i wewnętrznej bezradności, prawda? No więc, niech tak będzie… Jesień w pełni. A ja w jesieni… Dziś deszcz stuka w dachowe okno w moim pokoju. Szaro, buro i ponuro. Ja natomiast powoli się ogarniam do kolejnego, krótkiego, choć dość dalekiego wyjazdu.


Dziś w nocy ruszam na Święty Krzyż, gdzie w sanktuarium jutro głoszę na Pierwszym Ogólnopolskim Spotkaniu Rycerzy u Stóp Krzyża. Spotkanie trwa cały dzień, ale ja około południa musze ruszać dalej, bo w niedzielę kazania maryjne w naszej parafii w Olsztynie z zaproszeniem do oddania swojego życia Matce Bożej. W poniedziałek zaś rozpoczynamy pierwszą turę rekolekcji zakonnych w Białogórze, gdzie musze być i zadbać o mnóstwo drobiazgów, jako odpowiedzialny za organizację tych rekolekcji z ramienia naszej Prowincji.  A potem już będę mógł spokojnie zająć się wystąpieniem na Ogólnopolskim Kongresie Młodych Konsekrowanych, na który wybiorę się w przyszły piątek do Lichenia. W sobotę pojadę zakończyć rekolekcje w Białogórze, a w niedzielę kazania maryjne w parafii świętego Maksymiliana w Bydgoszczy. No, i to ja rozumiem… Przynajmniej przypomnę sobie, że żyję… Oczywiście, o ile Pan pozwoli dożyć tych wydarzeń i rzeczywiście wziąć w nich udział…

A dziś, w tym krótkim Słowie ewangelicznym zastanowiła mnie gotowość tego grona towarzyszącego Jezusowi do opuszczenia dotychczasowych miejsc, zajęć, obowiązków i pójścia z Nim. To niby oczywiste dla naszego, zakonnego powołania. Wszak poszliśmy za Nim już dawno temu… Ostatnio nawet przypomniałem sobie to w takim zabawnym kontekście. Kiedy w minioną sobotę wróciłem z Elbląga, pod klasztorem „napadła” mnie grupka dzieciaków z tysiącem pytań. Jedno z nich brzmiało – to ojciec mieszka w kościele? Nie ma ojciec własnego domu? No właśnie ten kościół jest moim domem… I ten przez małe „k” i ten przez wielkie…

Niemniej pójście za Jezusem nie jest decyzją jednorazową. I to też wie każdy, kto kiedykolwiek za Nim szedł. Dzieje się tak, ponieważ On często zmienia kierunki, trasę, lubi chodzić dookoła, czasem nigdzie Mu się nie spieszy, a bywa dokładnie odwrotnie i raczej nie konsultuje z towarzyszami celów podróży. To wymagające. A niektórzy mówią, że im człek starszy, tym bardziej. Ja musze przyznać, że do niedawna nie miałem z tym najmniejszych problemów. Zawsze odchodziłem z jednego miejsca do drugiego z pewną ekscytacją i bez żalu – ufny w to, że Pan wie, co robi i wie znacznie lepiej ode mnie…

Aż nagle, w moim życiu, ta doskonale naoliwiona maszyna się zacięła… I tak od kilku lat szukam narzędzi do jej naprawy. Chyba przystanąłem, a Pan poszedł dalej… Na szczęście przechodzi czasami w pobliżu, nieustannie dając mi sygnał do tego, żebym znów z Nim ruszył… A ja nie mam siły podnieść nogi i wykonać kroku… I to chyba boli najbardziej… Bo w głowie jestem gotów pobiec za Nim natychmiast. A nogi z głową współpracować nie chcą…

Tak czy owak, On ze mnie nie rezygnuje… Ufam, że za krótszą lub dłuższą chwilę, niczym Joanna czy Zuzanna, z entuzjazmem oderwę nogi od ziemi. Najpierw jedną, potem drugą, a potem już na przemian… Szybciej i szybciej… Tam, dokąd On zechce…

piątek, 9 września 2022

1000


(Łk 6, 39-42)
Jezus opowiedział uczniom przypowieść: "Czy może niewidomy prowadzić niewidomego? Czy nie wpadną w dół obydwaj? Uczeń nie przewyższa nauczyciela. Lecz każdy, dopiero w pełni wykształcony, będzie jak jego nauczyciel. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Jak możesz mówić swemu bratu: „Bracie, pozwól, że usunę drzazgę, która jest w twoim oku”, podczas gdy sam belki w swoim oku nie widzisz? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka brata swego".

 

Mili Moi…
W poniedziałek i wtorek, wraz z Maciejem, moim serdecznym przyjacielem, nagrywaliśmy kolejne audycje w Radio Niepokalanów. Przekonujemy się za każdym razem jak wiele znaczą dla nas te spotkania, chwile, kiedy możemy wspólnie pójść na spacer, zjeść coś smacznego, pogawędzić… W codzienności dzieli nas kilkaset kilometrów. Niemniej zawsze, ilekroć jesteśmy w Warszawie, zaglądamy do bookinistów na ulice Chmielną. Tam stoją arcyciekawi ludzie, którzy reprezentują całkiem inny świat – świat literatury. Posłuchać jak mówią o książkach, dotknąć niebanalnej wiedzy, pozwolić sobie polecić to i owo – to prawdziwa przyjemność. Tym razem dotarliśmy tam, kiedy stoiska już się zwijały, ale jeden z tych pasjonatów pozwolił nam pogrzebać w kartonach. Wyłowiliśmy oczywiście jakieś perły, bo zwykle idziemy dalej ciężsi o jakąś pozycję. Niemniej, zwróciłem uwagę, że pogoda się psuje i za chwilę będzie mokro i zimno, co utrudni stanie na świeżym powietrzu. Wówczas ów człowiek powiedział ciekawe słowa – wie pan, my tu stoimy w poczuciu misji, żeby ten naród nie zgłupiał do reszty… Było w tym wiele życzliwości, a nie było cienia pogardy… I tak sobie pomyślałem, że literatura, zwłaszcza ta niebanalna, ma moc chronić przed kompletnym ogłupieniem w świecie, w którym już tylko obrazek i szybkość się liczą…

Od środy głoszę rekolekcje franciszkańskie dla Franciszkańskiego Zakonu Świeckich Regionu Gdańskiego w naszym kościele w Gdyni. Kościół nie pęka w szwach, przychodzi zaledwie garstka ludzi. Ale dla mnie samego jest to niezwykła okazja do zanurzenia się w dziedzictwie, w tym, czym żyję na co dzień, a właściwie nieudolnie usiłuję żyć. Od jakiegoś czasu mam już taki poranny zwyczaj, że zaraz po medytacji Słowa sięgam po Wczesne Źródła Franciszkańskie, żeby przeczytać kilka rozdziałów, żeby ze świętym Franciszkiem rozpocząć dzień, żeby sobie przypominać czym żyję i czym mam żyć. Odświeżająca praktyka.

A już jutro Regionalny Dzień Skupienia do Rycerstwa Niepokalanej. Tym razem w Elblągu. Powinno w nim wziąć udział około 60 osób – tyle mamy ich zgłoszonych. Też nie są to „masy”, ale czasy masowego duszpasterstwa już chyba za nami. Niemniej niektórzy mówią mi – masz coraz więcej seniorów w tych grupach, musisz zdawać sobie z tego sprawę. To prawda, ale… Pamiętam lata swojej młodości i rozliczne wyjazdy choćby na Ogólnopolskie Czuwania Odnowy w Duchu Świętym. Tam seniorów nie brakowało. Ba, często byli pierwszymi, gotowymi do wyjazdu. Nie zważali na żadne niewygody. Byli najbardziej zaprawionymi w bojach pielgrzymami. Co się zmieniło? Czy współcześni seniorzy są słabsi, bardziej chorzy, mniej gorliwi, bardziej leniwi, ubożsi? Nie mam zielonego pojęcia, ale widzę tylko, że wymagania co do zasady wszyscy mają zdecydowanie większe. Może więc tym bardziej trzeba się ucieszyć tymi, którzy w sobotę podejmą wysiłek i przyjadą z Gdyni, Lęborka, Ostródy i Inowrocławia.

Jeśli już jednak prowadzić refleksję krytyczną, to zdecydowanie warto zaczynać od siebie. Tak to dziś ustawia Jezus w Ewangelii. Wszak belka nie pomaga w usuwaniu drzazgi, zwłaszcza jeśli belka tkwi w oku uzdrowiciela. Żeby nauczać innych, samemu nigdy nie można przestać być uczniem. A żeby innych prowadzić – trzeba widzieć i wiedzieć dokąd. Niby proste wskazania, ale poprzez ich prostotę i oczywistość łatwo je stracić sprzed oczu, łatwo poczynić założenie, że gdzieś tam je w swoim życiowym bagażu mam, choć dawno go nie przeglądałem i nie sprawdzałem. Może więc czas na „dzień otwartych oczu” – na takie bardzo konkretne i konsekwentne sprawdzenie jak jest z moją gotowością do sądzenia, oceniania, pouczania. Ile w tym pokory, a ile pyszałkowatego górowania nad innymi. Dziś zaintrygował mnie pewien komentarz, w którym autor opisywał podobny mechanizm. Stwierdził, że kiedy zaczął się zastanawiać nad belką we własnym oku, zamiast nad drzazgą w oku bliźniego, natychmiast zaczął… mówić mniej. I oby nam wszystkim się to przydarzyło…

PS. 19 października 2013 roku ukazał się pierwszy wpis na moim blogu w tym miejscu (bo wcześniej prowadziłem go przez cztery lata pod innym adresem – wszystko zaczęło się w lutym 2009 roku). Dziś statystyki mnie informują, że zamieszczam 1000 wpis. Trudno mi uwierzyć… Niech Pan pobłogosławi każdego, kto kiedykolwiek z tej mojej pisaniny korzystał. Każdego, kto tu zagląda…

niedziela, 4 września 2022

być uczniem...


(Łk 14,25-33)
Wielkie tłumy szły z Jezusem. On zwrócił się i rzekł do nich: ”Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem. Kto nie nosi swego krzyża, a idzie za Mną, ten nie może być moim uczniem. Bo któż z was, chcąc zbudować wieżę, nie usiądzie wpierw, a nie oblicza wydatków, czy ma na wykończenie? Inaczej gdyby założył fundament, a nie zdołałby wykończyć, wszyscy patrząc na to zaczęliby drwić z niego: "Ten człowiek zaczął budować, a nie zdołał wykończyć". Albo który król, mając wyruszyć, aby stoczyć bitwę z drugim królem, nie usiądzie wpierw i nie rozważy, czy w dziesięć tysięcy ludzi może stawić czoło temu, który z dwudziestu tysiącami nadciąga przeciw niemu? Jeśli nie, wyprawia poselstwo, gdy tamten jest jeszcze daleko, i prosi o warunki pokoju. Tak więc nikt z was, kto nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem”.

 

Mili Moi…
Doświadczam ogromnej troskliwości Boga… Tak wyraźnie ją widzę… Jestem w takim stanie, który określiłbym „psychicznym zmęczeniem”. Duże napięcie spowodowane codziennymi troskami w połączeniu z koniecznością planowania pracy i dużym intelektualnym wysiłkiem, żeby podołać zadaniom rekolekcyjnym. To wszystko rodzi jakiś niepokój – czy podołam, czy zdążę, czy to będzie miało „ręce i nogi”, czyli innymi słowy – jakąkolwiek wartość. I na to wszystko wczoraj dzwoni o. Mateusz, który proponuje, że zdejmie mi z pleców adwentowe rekolekcje internetowe, które miałem nagrywać za dwa tygodnie, a których nawet jeszcze nie ruszyłem z powodu innych zajęć. On ma już teraz coś ciekawego do powiedzenia, ja za to mam wygłosić wielkopostne. Ulga, która odczułem, przypominała rozluźnienie jakiegoś gorsetu. Ale natychmiast popłynęła z mojego serca modlitwa wdzięczności, bo Bóg w swojej czułej miłości widzi, że mój entuzjazm przekracza znacząco moje ludzkie możliwości. Zatem czasami mi ich przymnaża, a czasem koryguje moje śmiałe plany. W każdym razie dziś czuje się nieco „luźniej” i wraca nadzieja, że jednak „ogarnę ten miesiąc”. No i ogarniam od rana najbliższą przyszłość, czyli jutrzejszy wyjazd do Radia i sześć kolejnych audycji, które przemyśleć uprzednio trzeba, bo nie da się tego poprowadzić „z rękawa”. Dziś niedziela, więc dla nas dość pracowity dzień. Stąd między kolejnymi Mszami i posługami w konfesjonale, dłubię nad audycjami i nawet jestem sam zaskoczony drogami, którymi, ufam, prowadzi mnie Duch. Jutro w drogę… Doczekać się nie mogę, bo już ponad dwa tygodnie w domu… To chyba za długo…

A nad Słowem dziś przerabiałem temat radykalizmu i konsekwencji. Zobaczcie, że Jezus te wskazania kieruje nie do katolików z czterdziestoletnim stażem w Kościele, ale do luźno z nim związanych tłumów, z których niektórzy po prostu przyszli „załatwić” u Niego swoje doraźne potrzeby, inni po krótkim zainteresowaniu odwrócą się i pójdą do swoich spraw, ale są tam i tacy, którzy chcieliby pewnie zostać.  Zamiast wyłuskać tych ludzi, dopieścić, zachęcić i zmobilizować, Jezus zdaje się robić coś dokładnie odwrotnego – studzi ich i jakby zniechęca…

Z pewnością chce ich ustrzec przed podejmowaniem pochopnych decyzji pod wpływem emocji. Te nie są najlepszymi doradcami i trzeba je raczej traktować z dużą dozą dystansu. Ale zdaje się, że chodzi o coś jeszcze – Jezus jakby od samego początku pokazywał, że to, co proponuje to swoisty system „zero-jedynkowy” – „albo-albo”. Nie ma półśrodków, nie ma „może”, nie przewiduje się wariantu „spróbuję i zobaczymy”. Jestem Ja – mówi Pan – i „nie Ja”, czyli wszystko, co nie jest i nigdy nie może stać się „bogiem”. Jeśli nie odbóstwisz rzeczywistości swojego życia, jeśli nie zaczniesz odróżniać darów od ich Dawcy, to nie możesz być moim uczniem. A jeśli mimo tego usiłujesz się nim czynić, to wchodzisz w wielkie udawanie…

I to mnie martwi… Że można wierzyć tak trochę „na wszelki wypadek”. Że można zaklinać rzeczywistość, mówiąc – przecież nie jest ze mną aż tak źle. Inni żyją gorzej, więc jeśli mnie Bóg miałby posłać do piekła, to gdzie pośle tamtych… Załapię się więc na jakiś czyściec pewnie… A poza tym przecież On taki miłosierny… No i my nie mamy czasu… Pralki nam wynaleźli, odkurzacze, które same sprzątają pod osłona nocy, przelewy zaplanowane, które nie domagają się naszej interwencji i pamięci, a my wciąż nie mamy czasu. Może dlatego, że usiłujemy przeżywać nasze życie w kluczu „mieć ciastko i zjeść ciastko”, zapominając, że wybór, to nie tylko decyzja na jedną opcję, ale również rezygnacja z pozostałych. My zaś z niczego nie chcemy rezygnować, bo chcemy mieć wszystko. A Bóg wcale nie jest naczelną „sprawą” naszego życia, której podporządkowujemy inne, ale jedną z wielu, wobec której inne sprawy często okazują się ważniejsze.

Nie możesz być moim uczniem – mówi Pan. I to są pieruńsko trudne słowa, które może warto dziś usłyszeć bardzo osobiście…