czwartek, 29 lutego 2024

fajerwerki...


(Łk 16, 19-31)
Jezus powiedział do faryzeuszów: "Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień ucztował wystawnie. U bramy jego pałacu leżał żebrak pokryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza. A także psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy cierpiąc męki w Otchłani, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: „Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i przyślij Łazarza, aby koniec swego palca umoczył w wodzie i ochłodził mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu”. Lecz Abraham odrzekł: „Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz w podobny sposób – niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A ponadto między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd nie przedostają się do nas”. Tamten rzekł: „Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich ostrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki”. Lecz Abraham odparł: „Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają!” „Nie, ojcze Abrahamie – odrzekł tamten – lecz gdyby ktoś z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą”. Odpowiedział mu: „Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby ktoś z umarłych powstał, nie uwierzą”.

 

Mili Moi…
Myślę sobie o dzisiejszym Słowie w kontekście tej pośmiertnej prośby bogacza o łaskę ratowania jego braci… I zauważam, że oczekiwania nadzwyczajności są zwykle odwrotnie proporcjonalne do przypisywanej im skuteczności. Petardy mają to do siebie, że przez chwilę przyciągają wzrok – zachwycają lub straszą, ale po ich głośnych eksplozjach wszystko jest jak dawniej, choć wokół więcej śmieci, które po nich zostają i które ktoś musi posprzątać. A widzowie mogą co najwyżej oczekiwać kolejnego pokazu. Tak jest również z duchowymi fajerwerkami – można się od nich uzależnić. Ale ich realny wpływ na życie wewnętrzne jest znikomy. Co najwyżej podziw i nieco wrażeń estetycznych. W tej dziedzinie bowiem nie osiąga się żadnych efektów bez mozolnej i wytężonej pracy w oparciu o dostępne i zwyczajne środki. Niebo zdaje się dziś wyrokować – jeśli te zwyczajne ci nie wystarczą, to nadzwyczajne do niczego ci się nie przydadzą…

Pierwsze mocne uderzenie wielkopostne za mną… Bardzo intensywny czas… Dwa spotkania dla dorosłych, cztery dla dzieciaków i młodzieży i dodatkowo Msza w Domu Seniora z nauką dla nich. Wszystko to sprawiło, że naprawdę dostałem w kość. Ale i radość ogromna, kiedy już takie wyzwanie się pokona. Przyznam szczerze, że obawiałem się trochę jak te rekolekcyjne treści zostaną przyjęte, bo tym razem postanowiłem pokazać przyczyny, dla których nasza wiara jest tak wymagająca i przypomnieć, że nasze życie podlega ocenie i wszystko w nim ma znaczenie. Bardzo trudne i niewygodne treści. Zawsze więc poniedziałek jest zagadką – czy ktoś w ogóle przyjdzie słuchać tak mało sympatycznych treści. Okazało się, że i owszem – całkiem pokaźne grono, które nie stopniało podczas tych dni, a za to pojawiały się głosy – jasno, przejrzyście, spójnie, przekonująco, a przede wszystkim w oparciu o Pismo Święte. Tego chyba wszyscy potrzebujemy – ciągłego powrotu do Słowa, do Boga, który mówi – z miłością, ale mądrą, wymagającą, wychowującą nas ciągle.

Teraz dwa dni dochodzenia do siebie – bez pośpiechu, z książką w ręku i bez wyrzutów sumienia. Bo w sobotę już ruszam do Luzina, gdzie w parafii św. Wawrzyńca mam niemal dokładnie taki sam układ i taką samą intensywność rekolekcji. A zatem tych naturalnych sił, fizycznych, musze nieco odzyskać, a o te duchowe prosić kochanego Jezusa. Niech On troszczy się o mnie i o słuchaczy…

Ten rok zagęścił się już bardzo, bardzo… A i przyszły wygląda obiecująco. Właściwie Wielki Post już zajęty w całości. Sporo rekolekcji zakonnych, głównie dla sióstr, co przyznam szczerze, bardzo lubię i odczytuję jako swój własny charyzmat. A kiedy one proszą o rekolekcje, to zwykle o pięć serii na raz. Wiec kalendarz pęcznieje… Ale są i ciekawe wyzwania – Misje Święte w jednej z poznańskich parafii, czy sesja formacyjna dla sióstr wokół bł. Rodziny Ulmów. Czytać, zgłębiać, modlić się i… dać radę. Ale z Bogiem wszystko jest możliwe…



piątek, 23 lutego 2024

u progu domu...


(Mt 5, 20-26)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Słyszeliście, że powiedziano przodkom: „Nie zabijaj!”; a kto by się dopuścił zabójstwa, podlega sądowi. A Ja wam powiadam: Każdy, kto się gniewa na swego brata, podlega sądowi. A kto by rzekł swemu bratu: „Raka”, podlega Wysokiej Radzie. A kto by mu rzekł: „Bezbożniku”, podlega karze piekła ognistego. Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam sobie przypomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim. Potem przyjdź i dar swój ofiaruj. Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze, by cię przeciwnik nie wydał sędziemu, a sędzia dozorcy, i aby nie wtrącono cię do więzienia. Zaprawdę, powiadam ci: Nie wyjdziesz stamtąd, dopóki nie zwrócisz ostatniego grosza".

 

Mili Moi…
Fascynuje mnie fakt, że Słowo zawsze przychodzi w porę… Za chwilę ostatnia Msza kończąca rekolekcje dla Księży Chrystusowców. I Słowo, które pokazuje perspektywę rozwoju, które ciągnie w górę… Wszyscy pewnie mamy tendencję zatrzymywania się w miejscu, orzekania, że już wystarczy, albo przynajmniej okresowego zwalniania się z pracy nad sobą. Z różnych zresztą przyczyn. Tymczasem Pan wzywa do nieustannej czujności i do przenikania świadomością Jego obecności wszystkich płaszczyzn naszego życia. Dziś może szczególnie naszego języka. Ale wiemy dobrze, że słowo rodzi się w sercu, a nie w ustach.

Grzechy języka wydają się być łatwe do opanowania, bo domagają się zaledwie czujności i konsekwencji w „gryzieniu się w język”. A jednak mówimy sobie często – no nie podołałem znów, nie dałem rady, nie czuwałem… O ileż łatwiej byłoby, gdybyśmy posiadali cnotę milczenia. One właśnie temu służą – cnoty – pewnej łatwości, niemal automatyzmowi czynienia dobrych rzeczy.  Jednak jedynym sposobem na ich wypracowanie jest częste, świadome powtarzanie dobrych czynności – w tym przypadku akurat powstrzymywanie się od wypowiadania słów i praca nad swoim sercem. Patrząc na współczesny język jako narzędzie krzywdy, myślę sobie, że czas byłby najwyższy, żebyśmy jako chrześcijanie zmieniali oblicze tej ziemi w tym właśnie aspekcie.

Za godzinę moja ponad roczna przygoda z Chrystusowcami dobiegnie kresu. Mam jeszcze kilka zaproszeń od indywidualnych braci, żeby powiedzieć coś przy różnych okazjach w ich parafiach, ale jednak koniec. Zawsze, kiedy kończą się jakieś rekolekcje mam w sobie przykre uczucia – smutku, jakiejś melancholii związanej z pożegnaniami, ale i koniecznością ponownego wyruszenia w drogę. Nigdzie u siebie, nigdzie na stałe. Apostolstwo skumulowane w godzinach spędzonych za kółkiem.

W planach na dziś i na jutro? Posprzątanie mojej domowej stajenki, bo koty kurzu robią prawdziwe wyścigi po każdorazowym otwarciu drzwi. A nie lubimy się raczej… No i ostatnie szlify rekolekcji, które rozpoczynam w niedzielę w Gdyni. To plus. Dziesięć minut od domu, noce we własnym łóżku, poranne modlitwy z braćmi. A zatem chwila oddechu niech przygotuje mnie do nowej walki. O świętość. Moją i słuchaczy…



poniedziałek, 19 lutego 2024

wszędzie plusz...


(Mt 25, 31-46)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Gdy Syn Człowieczy przyjdzie w swej chwale, a z Nim wszyscy aniołowie, wtedy zasiądzie na swoim tronie pełnym chwały. I zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych ludzi od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. Owce postawi po prawej, a kozły po swojej lewej stronie. Wtedy odezwie się Król do tych po prawej stronie: „Pójdźcie, błogosławieni u Ojca mojego, weźcie w posiadanie królestwo, przygotowane dla was od założenia świata! Bo byłem głodny, a daliście Mi jeść; byłem spragniony, a daliście Mi pić; byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie; byłem chory, a odwiedziliście Mnie; byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie”. Wówczas zapytają sprawiedliwi: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie? Albo spragnionym i daliśmy Ci pić? Kiedy widzieliśmy Cię przybyszem i przyjęliśmy Cię, lub nagim i przyodzialiśmy Cię? Kiedy widzieliśmy Cię chorym lub w więzieniu i przyszliśmy do Ciebie?” A Król im odpowie: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”. Wtedy odezwie się i do tych po lewej stronie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść; byłem spragniony, a nie daliście Mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęliście Mnie; byłem nagi, a nie przyodzialiście Mnie; byłem chory i w więzieniu, a nie odwiedziliście Mnie”. Wówczas zapytają i ci: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?” Wtedy odpowie im: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tego i Mnie nie uczyniliście”. I pójdą ci na wieczną karę, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego". 

 

Mili Moi…
Zawsze mam pewien kłopot z tą Ewangelią, bo jest bardzo wiele osób, które chcą ją czytać w oderwaniu od pozostałego nauczania Jezusa. Trochę tak, jakby wszystko, co powiedział do tej pory miało niewielkie znaczenie, najważniejsze, żeby być dobrym. I właściwie ten sąd ostateczny to taka trochę formalność, bo wystarczy, że podałeś kubek wody najmniejszemu (a przecież w całym życiu zrobiłeś to pewnie wiele razy – albo coś podobnego rzecz jasna), dlatego możesz być pewien zbawienia. Jakby przyjęcie Ewangelii, nawrócenie, wiara, chrzest, życie w jedności z Bogiem, o którym On tak stanowczo się wypowiada, nie miały w zasadzie żadnego znaczenia.

Wierzący „jednej perykopy”, to ci, którzy zapętlili się na wygodnym i jakoś korzystnym Słowie, resztę pozostawiając z boku. Wczoraj po moim niedzielnym kazaniu nawiedziła mnie pani, która orzekła, że „ubiczowałem” dziś słowem obecnych w kościele, a ci ze słabą wiarą już tu nie wrócą. Ona zaś słucha tego i owego w internecie, gruntownie wykształconych księży i ich Bóg jest zupełnie inny od tego, którego ja dziś zaprezentowałem. Bo Bóg powiedział „miłosierdzia chcę, a nie ofiary” (to ta jedna perykopa ulubiona przez panią). Zapytałem czy istnieje piekło? Pani odpowiedziała, że piekło sami sobie tworzymy na ziemi. A ona woli słuchać o Bogu miłosiernym (kategoria lubię-nie lubię). Życzyła mi otwartości na Bożą miłość i poznania Boga miłosiernego. A ja pomyślałem, że moje głoszenie rzeczywiście wyznawców pluszowego chrześcijaństwa może przyprawić o zawał. Nie daj Boże bowiem mówić o jakichkolwiek wymaganiach… Załączam zresztą kazanie u dołu – tylko dla ludzi o mocnych nerwach (może muszę to dodawać zaraz po wejściu na ambonę).

W piątek zakończyłem rekolekcje dla mieszkańców DPSu. Dostałem kilka pięknych, ręcznie wykonanych prezentów, a wśród nich chyba również jakiegoś wirusa, albo co najmniej zatrucie pokarmowe. Powoli z tego wychodzę, ale żołądkowo było mocno nieprzyjemnie. Całe rekolekcje były dla mnie wielkim doświadczeniem pochylania się z miłosierdziem nad najmniejszymi. Kiedyś mawiałem, że franciszkanin to ten, który patrzy na tych, na których już nikt inny nie patrzy. I tak właśnie było w minione dni. Przy czym tych „patrzących” w Weleniu jest sporo – zarówno siostry zakonne jak i świeccy pracownicy. Przed wszystkimi chylę czoła z szacunkiem i uznaniem.

W sobotę, w drodze powrotnej, wygłosiłem jeszcze wielkopostny  dzień skupienia siostrom Nazaretankom w Słupsku, a wczoraj popracowałem nieco w naszej, gdyńskiej parafii. Dziś już piszę z Poznania, gdzie pod wieczór rozpoczynam rekolekcje dla księży Chrystusowców. To już całkiem ostatni akord mojego rocznego kontraktu na głoszenie im Słowa. Cały rok latałem do Bochum, tym razem oni zjeżdżają się w Poznaniu. Powiedziałbym, że to chyba ostatnie spokojne dni tegorocznego Wielkiego Postu, bo potem zaczynam już rekolekcje parafialne. A tam pot będzie płynął po czole… Ale to od niedzieli. Pierwsza idzie w rekolekcyjne zapasy parafia świętego Maksymiliana w Gdyni. Dobrze, że tak blisko domu…









środa, 14 lutego 2024

starość też radość...


(Mt 6, 1-6. 16-18)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej bowiem nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam, już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i obmyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie".

 

Mili Moi…
Podoba mi się tłumaczenie Biblii Pierwszego Kościoła… Zamiast „przybierają wygląd ponury” stoi tam – „zmieniają swoją twarz”. Wszystko po to, żeby było widać… Nie tylko jednak inni mają patrzeć na tę „uposzczoną” twarz, ale może nade wszystko sam zainteresowany, kiedy spojrzał w lustro, mógł poczuć się lepiej. Ileż wówczas dobrych myśli o sobie, o swojej gorliwości, o swoim „dobroludzizmie” – w odróżnieniu od tych wszystkich, których twarz wcale na to nie wskazuje… Że są dobrymi ludźmi…

Staram się być dobrym człowiekiem – zapewniam was, że jest to jedna z bardziej irytujących sentencji, którą słyszę w konfesjonale. Zawsze mam ochotę powiedzieć – to idź się starać gdzie indziej… Zwłaszcza, że zwykle takie wyznania są połączone z kompletną ślepotą na grzech. Ci, którzy starają się być dobrymi ludźmi z zasady nie grzeszą. A jeśli nawet, to tak jak wszyscy (to druga sentencja, która powoduje emocjonalne poruszenie w spowiedniku).

Początek Wielkiego Postu to wezwanie do schowania „dobroludzizmu” do kieszeni i uczciwe spytanie Ojca, który widzi w ukryciu, co On na mój temat myśli… Bo On jest jedynym, który nie da się zwieść moimi gierkami. I dlatego zbliżenie się do Niego i wsłuchanie się w Jego głos jest tak niepokojące…

Poniedziałkowa wizyta w Niepokalanowie zaowocowała sześcioma nowymi audycjami, które udało nam się stworzyć, chyba po raz pierwszy, w jeden dzień. Dzięki temu, kawał wtorku mogłem przeznaczyć na skupienie osobiste u progu Wielkiego Postu, za co jestem Panu wielce wdzięczny, bo w tym czasie nie będzie o to łatwo. A wtorkowym popołudniem dotarłem do dobrych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, do Wielenia (koniec świata), gdzie mam podjąć zupełnie nowe wyzwanie. Otóż za chwilę rozpoczynam trzydniowe rekolekcje dla mieszkańców Domu Pomocy Społecznej prowadzonego przez siostry. Dzieło o tyle nietypowe, że wielu z trzystu pacjentów leży w swoich łóżkach, więc poza Mszami i nauczaniem w kaplicy czekają mnie wycieczki po oddziałach. Odbieram to jako osobistą łaskę – móc u początku Postu spotkać Chrystusa udręczonego w cielesności – choroby, niedołęstwo, inne ograniczenia… Dlatego dziś mamy dzień dotknięcia frędzli Jego płaszcza… Każdy będzie mógł chwycić się welonu, którym odziany będzie Najświętszy Sakrament pielgrzymujący ze mną po oddziałach. I każdy będzie mógł prosić Jezusa o to, czego mu najbardziej potrzeba… Zawierzam waszej modlitwie moich sędziwych słuchaczy…

No i na koniec pierwszy odcinek rekolekcji wielkopostnych…



sobota, 10 lutego 2024

człowieka widzieć...


(Mk 8, 1-10)
W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: "Żal Mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. I jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze, bo niektórzy z nich przyszli z daleka». Odpowiedzieli uczniowie: "Jakże tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem?" Zapytał ich: "Ile macie chlebów?" Odpowiedzieli: "Siedem". I polecił tłumowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je podawali. I podali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo, i polecił je rozdać. Jedli do syta, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty.

 

Mili Moi…
Każda chwila może stać się furtką, przez którą wejdzie Mesjasz. Każde nasze spotkanie z człowiekiem, każda rozmowa, każdy gest. Tak wiele spotkań bez świadomości obecności Boga między nami, Jego troskliwości, Jego posłania – idź do tych, którzy mnie potrzebują, wskaż im na mnie – niech widząc ciebie, myślą o mnie. Chciałbym, żeby tak było. Ale uświadamiam sobie swoją bezradność. Mija mnie tak wiele okazji. Czy brakuje pamięci? Czy może zaangażowania w sprawy Pana? A On omiata wzrokiem przeszłość (już trzy dni trwają przy mnie), teraźniejszość (nie mają co jeść) i przyszłość (zasłabną w drodze) – On widzi człowieka całościowo. Ja chyba nawet nie staram się w ten sposób patrzeć… Przy tym jeszcze cierpliwość. O, tej cnoty mi bardzo brakuje… Może to również efekt pośpiechu, w którym żyję. Chciałbym, żeby było inaczej. Czy kiedyś będzie?

Napisałem wczoraj artykuł o samotności. Było to jedno z tych doświadczeń, kiedy człek siedzi dwa dni nad pustą kartką i nic… A kiedy już zacznie, ma wrażenie, że… rodzi jeża. Każde słowo jak kamień, który trzeba wnieść na sam szczyt wieży Babel. A niosąc, człek ma przekonanie, że nic dobrego z tego nie będzie… Ale ostatecznie wyszło chyba całkiem zgrabnie i wieczorem byłem szczęśliwy, że kolejny punkt planu na ten tydzień udało mi się zrealizować.

Wczoraj dom pełen gości. Przybyli klerycy, którzy z oczywistych względów na ferie nie pojechali do własnych domów – czterech Kenijczyków i dwóch Brazylijczyków. Fajne chłopaki, większość już całkiem ładnie mówi po polsku. Wprowadzili do naszego domu dużo gwaru i śmiechu, choć i tak na co dzień nam go nie brakuje, wszak jest nas we wspólnocie dziewięciu. Ale ktoś wczoraj retorycznie zapytał – a gdyby nasza wspólnota była tak duża? Byłoby cudownie… Ale chwilowo się na to nie zanosi…

Dziś zamek sztumski… Uświadamia mi to, że za chwilę Wielki Post i wielka praca… Nie ma we mnie lęku, jest, jak zawsze, radosne podniecenie wobec zadań, które przede mną. Jutro zaś jadę do Niepokalanowa, a właściwie do Warszawy najpierw, pospacerować w towarzystwie przyjaciół, żeby już w poniedziałek rozpocząć nagrania w Radio. Nie ma nudy…

poniedziałek, 5 lutego 2024

a On ich uzdrowił...


(Mk 6, 53-56)
Gdy Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go rozpoznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych tam, gdzie jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby ci choć frędzli u Jego płaszcza mogli dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.

 

Mili Moi…
Zobaczcie, że to dość charakterystyczne zachowanie ludzi w niemal wszystkich miejscach, w których Jezus się pojawił. Natychmiast chcą w Jego bliskiej obecności postawić tych wszystkich, którzy sami do Niego dotrzeć nie mogą. Szukają ratunku dla swoich bliskich, chorych i opętanych… Choć są przynajmniej dwie sytuacje, kiedy się to nie dokonuje. Już wczoraj stanęły mi one przed oczami. To Nazaret, gdzie On okazał się „zbyt znany". Nikt tam nie zbiera chorych, żeby ich przyprowadzić do Jezusa, bo nie mogą uwierzyć, że On miałby dla nich coś, czego potrzebują. Druga sytuacja ma miejsce w Gerazie, gdzie Jezus uwalnia człowieka od legionu demonów i pozwala im wejść w świnie, których wielka trzoda w konsekwencji tonie w jeziorze. Wówczas przychodzą ludzie i proszą, żeby odszedł – bo boją się stracić. To są dwie niebezpieczne sytuacje, które mogą nas trzymać „na dystans”. Jeśli coś nie pozwala mi zbliżyć się do Jezusa, to warto zapytać czy nie jest to jeden z tych dwóch, dość częstych powodów.

Jak widzicie na zdjęciu dziś rozpoczęliśmy nagrania. Sceneria bardzo prosta, zabraliśmy wszystko, co mogłoby rozpraszać (zostałem tylko ja jako ostatni element rozpraszający). Krótkie, codzienne inspiracje. Dziś wraz z Mają, gospodynią studia "mieszkaniowego", nagraliśmy ich piętnaście. Ufam, że do środy ogarniemy temat. W tym tygodniu mam jeszcze do napisania artykuł na temat samotności do biuletynu misyjnego, więc potrzebuję na to przynajmniej dnia. No i w związku z tym, że Wielki Post za pasem, trzeba też zrobić wycieczkę do Sztumu, gdzie zawsze mi życzliwe Bractwo Rycerzy Ziemi Sztumskiej wypożyczy mi trochę sprzętu na tegoroczne rekolekcje dla dzieciaków.

A dziś, kiedy wracałem z nagrań, Pan po raz kolejny dowiódł mi, że troszczy się o swoje dzieci, a i o mnie, żebym miał okazję do ofiarnej służby wówczas, kiedy jest ona potrzebna, a nie kiedy ja akurat mam na nią ochotę. Pod drzwiami klasztoru spotkałem młodego człowieka, który wytrwale, choć nieskutecznie, dzwonił domofonami. Bo wie pan, ja pracuję w Szwecji i mam dziś prom, a trochę nabroiłem, a nie mam się tam gdzie wyspowiadać, a chciałbym chodzić do komunii. No dawaj człowieku, wejdź do środka, pogadamy. Ucieszył się – bo wie pan, już miałem odchodzić i wtedy pojawił się pan…

I rzeczywiście PAN mu przebaczył, bo PAN jest wielki i dobry. A ja znów byłem tego świadkiem.

czwartek, 1 lutego 2024

czy kocha???


(Mk 6, 7-13)
Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. "Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien». I mówił do nich: «Gdy do jakiegoś domu wejdziecie, zostańcie tam, aż stamtąd wyjdziecie. Jeśli w jakimś miejscu was nie przyjmą i nie będą was słuchać, wychodząc stamtąd, strząśnijcie proch z nóg waszych na świadectwo dla nich". Oni więc wyszli i wzywali do nawracania się. Wyrzucali też wiele złych duchów, a wielu chorych namaszczali olejem i uzdrawiali.

 

Mili Moi…
Kiedy czytam dzisiejsze Słowo I jestem właśnie tu, gdzie jestem, w Ołdrzychowicach, głosząc rekolekcje dla sióstr, mam jakieś nieodparte wrażenie, że ono się w jakiejś mierze właśnie w moim życiu spełnia i realizuje. Kiedy dziś jeszcze namaszczałem Siostry w ramach Sakramentu Chorych... Jestem wciąż w drodze, głoszę Słowo, słucham o ich życiu, rozgrzeszam, pocieszam, umacniam… I podobnie jak uczniowie, którzy wrócą z misji, i ja mam Jezusowi wiele do opowiedzenia. Dziś zdałem sobie sprawę, że nawet trudno mówić o jakiejś ofiarności. Mieszkam zwykle w dobrych warunkach, dostaję skromne, ale bardzo dobre jedzenie, otacza mnie zwykle sympatia i wdzięczność i robię to, co kocham. Niesamowicie łaskawy jest Bóg i wyrażam Mu na każdym kroku ogromną wdzięczność.

Nie wszędzie mogę być… Dochodzą do mnie informacje o tragicznych wydarzeniach w rodzinach bliskich mi ludzi. Modlę się, błogosławię na odległość, towarzyszę. Współodczuwanie jest też elementem głoszenia Ewangelii, budowania bliskości. W Jezusie naprawdę wszyscy stajemy się sobie bliscy. On potrafi sprawić, że więzy wspólnej wiary scalają silniej niż więzy krwi.

Powoli dobiegają końca rekolekcje dla sióstr… Są bardzo spokojne. Siostry starsze, więc nasze spotkania są bardzo proste. One nie szukają już z taką intensywnością rozwiązania wielu problemów. Dojrzałość sprawia, że pogodziły się z tym, że z nierozwiązanymi też można owocnie żyć, a nawet wobec usilnych starań i tak nie da się rozwiązać wszystkich. Czasem jednak jestem głęboko poruszony, kiedy słyszę trzęsący się ze starości głos, pytający mnie nieśmiało – proszę ojca, a czy Pan Bóg mnie kocha? Albo – ja tak bardzo się boję, że moje życie nie było wystarczająco dobre… Jeśli moje serce topnieje wobec tych dziecięcych wątpliwości, to jak bardzo musi topnieć najczulsze serce Jezusa… Oczywiście, że kocha, proszę Siostry, jak nikt inny na świecie, tak bardzo mocno… Życie Siostry, cóż, ja nic o nim nie wiem, ale sądzę, że kiedy Jezus patrzy na Siostry wieloletnią ciężka pracę, to szeroko się uśmiecha… Czasem nie trzeba wiele – tylko trochę nadziei…

W wolnych chwilach piszę… Zostało mi jeszcze jedenaście nauczek wielkopostnych do skonstruowania. Czuję się coraz bardziej wyjałowiony intelektualnie, ale wewnętrznie towarzyszy tej pracy jakiś zapał. W sobotę zaś będziemy się tu cieszyć pierwszymi ślubami nowicjuszki, która również uczestniczy w rekolekcjach i ja mam tym uroczystościom przewodniczyć, więc coś sensownego również warto byłoby powiedzieć. Czasem sobie myślę, że dla odmiany zamiótłbym jakiś kościół. Ale tu jestem i takie są dziś zadania… Więc do dzieła… A właściwie dziś już do spania… Wystarczy.