Cudowny Sylwester Marzeń
za mną… W tym roku marzenia zaczęły się spełniać dość późno, bo jednak miałem
prawdziwą ochotę pobyć nieco z braćmi… Ale o 21.30 zamajaczyło mi na horyzoncie
łóżeczko, a wraz z nim odrobina lektury, a potem słodki sen. Przerwał mi go
wprawdzie na chwilę jakiś hałas za oknem około północy, ale nie miało to
istotnego wpływu na moje doroczne, antysystemowe przeżywanie tej absolutnie nic
nie znaczącej dla mnie nocy… Było cudownie.
Muszę przyznać, że jestem
sobą srodze zawiedziony pod innym względem. Skończyłem 2021 rok z zaledwie trzydziestoma
trzema przeczytanymi książkami. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że
niektóre z nich były naprawdę opasłe. Niemniej to jednak śmiesznie mało…
Dziś 5403 dzień mojego
kapłaństwa… Jeśli Sylwester niewiele dla mnie znaczy, to i pierwszy dzień roku
nie jest szczególnie ważny. Choć przeżywam go w duchu wdzięczności. Zwłaszcza pasterze
z dzisiejszej Ewangelii zmotywowali mnie do uwielbienia i dziękczynienia Bogu
za łaski, które mi wyświadcza. Nade wszystko za wiarę i za fakt, że mogę się
nią dzielić.
Przygotowania do wyjazdu
na ostatniej prostej… Jutro jeszcze test na obecność Coronavirusa i pakowanie
walizki. A w poniedziałkowy poranek ruszam na lotnisko. I jeśli wszystko
pójdzie dobrze, to około 19.00 wyląduję na lotnisku w Nowym Jorku. Oczywiście w
Polsce będzie wówczas około 1.00 w nocy. Pokonywanie stref czasowych nigdy nie
było moją dobrą stroną… Ale za to, po krótkiej drzemce, wstanę we wtorek o 3.00
rano czasu amerykańskiego, a o 16.00 odpadnę z pewnością…
Dziś rano zrodziła się w
moim serduszku medytacja na temat Bożego Narodzenia, którą stworzyłem na
potrzeby dzisiejszej Pierwszej Soboty i nabożeństwa, które prowadziłem w
naszej, gdyńskiej parafii. Podzieliłem się z obecnymi, podzielę się i z Wami…
Oczywiście jeśli macie czas i ochotę…
Tajemnica…
To chyba jedyne słowo, które ciśnie mi się na usta, kiedy próbuję mówić o
Narodzeniu Pana… Tajemnicze jest Jego poczęcie, tajemniczy wzrost w łonie Matki,
nabieranie kształtów, żywienie się tym, czym żywiła się Ona, powolny podział
komórek, kształtowanie się narządów, ludzki genom… Twarz, wzrost, kolor oczu…
Wszystko zaplanowane przez Ojca, wszystko czynione powoli, w swoim czasie w
procesie… Jak wobec każdego innego człowieka, którego Ojciec chciał mieć i któremu
pozwolił zaistnieć. Tajemnica – jak z tymi ludzkimi i trochę krepującymi
pojęciami jak łożysko, pępowina, wody płodowe połączyć Boga? Jak te dwie, tak
różne rzeczywistości, mogą istnieć w jednym, człowieczym ciele? Ale to nie
tylko temat moich rozważań. Sądzę, że i Maryja i Józef musieli się nad tym
sporo zastanawiać. Mieli na to dziewięć miesięcy. Każde poruszenie się Jezusa,
każde kopnięcie, przywodziło pewnie Maryi na myśl słowa anioła – będzie On
Synem Najwyższego… Co to oznacza? Jak to będzie? Bo przecież czas brzemienności
dobiega końca. Bo przecież wkrótce narodziny...
I wówczas nadchodzi najmniej oczekiwana wieść. Spis. Każdy
w swoim mieście, tam, skąd pochodzi jego ród. Spis, z którego nie sposób się
wykręcić, nie można go przełożyć, nie da się odczekać. Nikogo nie interesuje,
że nie można, że nie czas, że są przeszkody. Masz przyjść i się zapisać, bo jak
nie… O nie, tego wariantu lepiej nie rozważać. Co robić? Maryja przecież na
„ostatnich nogach”. To nie jest dobry czas… I jeszcze te banalne motywy… Po cóż
robiło się spisy? Głównie po to, żeby ustalić wysokość podatków i zliczyć
gotowych do noszenia broni. Przecież ich to tak mało dotyczy. Przecież ta młoda
rodzina ma teraz na głowie zupełnie inne sprawy. Przecież oni żyją cudem. Jak
trudno oderwać myśli od tego, co jest ich całym światem i zająć się czymś tak
przyziemnym. A w tym wszystkim ogrom niepewności… Czy zdążą przed urodzeniem? A
jeśli nie? To jak sobie poradzą? Co zrobią? Przecież nie mają tam żadnych
krewnych, ani rodziny. Przecież nie da się posłać kogoś, żeby przygotował im
miejsce…
Czytając tę historię, moje myśli biegną do tej Paschy,
która będzie ostatnią Paschą Pana na ziemi. Wobec zbliżającego się święta
posyła On swoich uczniów, żeby znaleźli i przygotowali salę. Dzieje się to w zgoła
cudowny sposób, w mieście, które w tych dniach przeżywa oblężenie pielgrzymów.
Znaleźć salę na ucztę? Tu musiało interweniować Bóstwo naszego Pana… Czy zatem
w kwestii narodzenia, tak ważnej, kluczowej wręcz, nie należało również go
uruchomić?
Trudno pozbyć się zwykłego, ludzkiego buntu… Trudno
zagłuszyć pytanie „dlaczego”? Tak wielu ludzi zażywa odpoczynku w miejscach ku
temu przeznaczonych, a Boży Syn nie może takiego miejsca znaleźć? Lisy mają
nory, a ptaki podniebne gniazda… Owszem, powie to w swoim czasie… Ale przecież
to jeszcze dziecko. Nie zdążył się nawet narodzić. Czy to nie kluczowy i ważny
moment? Trudno mi wyobrazić sobie niepokój Maryi, która czuje, że to się stanie
podczas tej wyprawy. Ona nie ma innych dzieci, nie ma doświadczenia, Ona nie
zna przebiegu akcji porodowej, nawet jeśli o niej słyszała. Wyobrażenia to
jednak nieco inna sprawa niż namacalne doświadczenie. I potrzeba wówczas, żeby
był ktoś obok. Ktoś, kto powie – nie martw się, wszystko idzie jak należy,
wszystko skończy się dobrze. Ktoś doświadczony, ktoś, kto wie. Trudno wyobrazić
sobie niepokój szalejący w sercu młodego Józefa. Mężczyzna, który nie jest w
stanie zapewnić swojej rodzinie nawet dachu nad głową. Mężczyzna, którego żona
za chwilę urodzi syna, a on nie ma żadnego wpływu na okoliczności w jakich się
to stanie. Jak bardzo musiało to wpływać na jego męskość. Jak bardzo musiało
cierpieć jego poczucie własnej wartości, odpowiedzialności, troskliwość, którą
przecież obiecywał sobie i Bogu. Teraz doświadcza bezradności…
Czasem rodzi to we mnie bunt… Czy pójście za Tobą, Boże,
zawsze musi oznaczać niepewność i brak stałego, ludzkiego, ziemskiego oparcia?
Czy nie domagasz się zbyt wielkiego zaufania? Czy nas na nie po prostu stać?
Wiesz dobrze, że spokój przychodzi wówczas, kiedy zdajemy się panować nad
rzeczywistością. Wszelkie wyzwania, które przekraczają nasze ludzkie
możliwości, rodzą w nas lęk i niepewność. Przecież tu chodzi o Dziecko, o Jego
młodziutką Matkę i mężczyznę, który jest Jej kochającym mężem. Ale nie tylko o
nich… Przecież tu chodzi też o nas, o naszą przyszłość, o nasz los…
Wiem, rozpędziłem się… Tłumaczę Ci coś, co raczej Ty
mógłbyś wytłumaczyć mi. Próbuję Cię przekonać, że wiem lepiej, jak zawsze
zresztą. Odkładam więc bunt i patrzę na rozwój wydarzeń…
Być może ktoś życzliwy wskazał Józefowi to miejsce.
Ustronne, osłonięte, ciche… Czy to była grota, czy szopa? Któż to wie? Na pewno
były tam jednak spędzane na noc zwierzęta. Ani zapach, ani wygląd z pewnością
nie był zachęcający. Jak bardzo dziś tego nie rozumiemy… Obserwatorzy ciepłych
szopeczek, oświetlanych żaróweczką, z pachnącym siankiem w środku. Jakaż tam
panuje sielska atmosfera. I jeszcze te delikatne kolędy w tle. Człek sam
chciałby tam wejść i pobyć jak najdłużej. Tymczasem tam rodzi się Dziecko… Być
może Józef znalazł jakaś pomoc. Może jakaś miejscowa położna. Potrzebne rzeczy
mieli raczej ze sobą. Na wszelki wypadek, który, mieli nadzieję, jednak się nie
zdarzy.
Tajemnica trwa… Poród. Długi, czy krótki? Łatwy czy
wymagający? Wyczerpujący czy znośny? Tego nie wiemy. Jan pozwala nam dotknąć
tej tajemnicy wyrażając powszechne przekonanie - Kobieta, gdy rodzi, doznaje
smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o
bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. J 16, 21. Wiemy jedno
– narodził się, przyszedł na świat. Mimo trudności i przeszkód, mimo
niewystarczających po ludzku warunków, mimo niepokoju swoich rodziców, narodził
się. Bóg zadbał o wszystko. Ojciec tak umiłował świat, że Syna swego Jedynego
dał. Dał Go realnie, prawdziwie, dał Go już na zawsze. Tego faktu nie da się
wymazać z historii świata. Co więcej, będzie on dla niej tak istotny, że od
Jego narodzin zaczniemy liczyć naszą erę. Dziś, właśnie dziś, Ojciec pozwala
nam rozpocząć 2022 rok Pański, 2022 rok od narodzenia Chrystusa.
Tajemnica się nie rozwiązuje, nie kończy się. Właściwie
dopiero się zaczyna. Nagle to ciche i odosobnione miejsce wypełnia się
pasterzami, którzy opowiadają rzeczy przedziwne. Po ludzku, Maryja zmęczona
porodem, pewnie nie ma wielkiej ochoty na gości. A jednak Ojciec ich posyła –
aby poszli i zobaczyli. Pierwsi świadkowie – najbardziej niewiarygodni w oczach
ówczesnego świata, moralnie zaniedbani, ale przecież pasujący do stajni pełnej
zwierząt. Tam jednak odkrywają światło na oświecenie pogan, tam widzą, że im
się nie śniło, że ci aniołowie to prawda, tam zaczynają rozumieć, że
uczestniczą w czymś niezwykłym.
Tak niezwykłym, że nawet rodzice Jezusa są zdumieni. Bywali
już i jeszcze wiele razy będą – zdumieni Bożym prowadzeniem, zdumieni
tajemnicą, która stała się ich udziałem, zdumieni łaską, której doświadczają,
zdumieni Synem, który zbawi świat…
Oby i nam położył Pan
Jezus ręce swoje na oczy,