piątek, 28 stycznia 2022

no to powtórka...


(Mk 4,26-34)
Jezus mówił do tłumów: „Z królestwem Bożym dzieje się tak, jak gdyby ktoś nasienie wrzucił w ziemię. Czy śpi, czy czuwa, we dnie i w nocy nasienie kiełkuje i rośnie, on sam nie wie jak. Ziemia sama z siebie wydaje plon, najpierw źdźbło, potem kłos, a potem pełne ziarno w kłosie. A gdy stan zboża na to pozwala, zaraz zapuszcza sierp, bo pora już na żniwo”. Mówił jeszcze: „Z czym porównamy królestwo Boże lub w jakiej przypowieści je przedstawimy? Jest ono jak ziarnko gorczycy; gdy się je wsiewa w ziemię, jest najmniejsze ze wszystkich nasion na ziemi. Lecz wsiane, wyrasta i staje się większe od innych jarzyn; wypuszcza wielkie gałęzie, tak że ptaki powietrzne gnieżdżą się w jego cieniu”. W wielu takich przypowieściach głosił im naukę, o ile mogli ją zrozumieć. A bez przypowieści nie przemawiał do nich. Osobno zaś objaśniał wszystko swoim uczniom.

 

Mili Moi…
Wróciłem dziś z rekolekcji od sióstr służebniczek… Powinienem wrócić jutro, ale musiałem je przerwać przed końcem… Otóż złapałem znowu Covid. Niemal po roku od poprzedniego zachorowania. Nie wiem kto kogo zainfekował. W każdym razie dziś okazało się, że część sióstr przyjechała już „przeziębiona”, a niektóre nawet legły podczas rekolekcji. No tak, czy owak, nie mam żadnych uciążliwych objawów poza gorączką 38 stopni. Była już u mnie moja niezawodna lekarka przyjaciółka Kasia, która wymazała mnie jeszcze raz fachowo, przyniosła leki. Czuwa nade maną, a ja dzięki niej czuje się nieco bezpieczniej. Choć obaw mi nie brakuje… Pamiętam jako żywo moje dziewięć dni w szpitalu w Poznaniu. Mam nadzieje, że tym razem się to tak nie skończy. Ale dziesięć dni izolacji dostałem właśnie w prezencie…

Swoją drogą, nie rozpaczam… Wspominałem, że przeprowadziłem się do nowego pokoju, w którym nie miałem jeszcze okazji pomieszkać. Teraz będę miał, aż mi „bokiem wyjdzie”. A poza tym naprawdę potrzebuję kilka dni na nadrobienie pisaniny. Mam nadzieję, że mój stan na to pozwoli… Msza w pokoju – będzie okazja odprawić intencje przyjaciół z Ameryki. Wydaje się, że same plusy… Choć znając siebie – po czterech dniach będę tu dostawał szału. Nic jednak poradzić na to nie mogę…

Martwi mnie tylko fakt, że za tydzień powinienem rozpoczynać kolejne rekolekcje dla sióstr. Ale musze poszukać zastępstwa i oby się to udało. Bo nie zniósłbym chyba sytuacji wystawienia sióstr do wiatru… Mój perfekcjonizm doprowadziłby mnie do śmierci…

A dziś rozmyślam o tym, że Królestwo ma w sobie wielką moc życia. Jest przemyślane i zaplanowane przez Boga. Jest oparte na Jego prawdzie. Ono zatriumfuje, nawet jeśli dziś wydaje się, że nic nie widać. Zasiane w ciemnej, wilgotnej glebie, potrzebuje czasu, żeby obumrzeć i uruchomić swoją moc. Nikt nie zdoła mu przeszkodzić…

Wczoraj gruchnęła wieść o 120 członkach Kościoła w Niemczech (również kapłanach i siostrach zakonnych), którzy dokonali coming outu i z dumą opowiedzieli o swojej orientacji homoseksualnej przed kamerami telewizyjnymi. Na naszych oczach więc dzieje się słowo zapisane przez Pawła - 18 Wielu bowiem postępuje jak wrogowie krzyża Chrystusowego, o których często wam mówiłem, a teraz mówię z płaczem. 19 Ich losem - zagłada, ich bogiem - brzuch, a chwała - w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne*. Flp 3, 18-19. Patrzę i nie dowierzam…

Ale ufam w moc Królestwa… Żadna ludzka nieprawość nie postawi mu tamy. Żaden ludzki grzech nie zdławi jego mocy. Żadne ludzkie szaleństwa nie przekreślą prawdy i życia, którego źródłem jest Bóg. Modle się za tych biedaków… A i Was o to proszę…

A i o mnie nie zapomnijcie, proszę… I o mojej ciotce Krystynie, która dziś miała również dość poważny zabieg chirurgiczny… Niech Pan udzieli każdemu tego, co nam prawdziwie potrzebne…

sobota, 22 stycznia 2022

wróciwszy...


(Mk 3, 20-21)
Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: "Odszedł od zmysłów".

 

Mili Moi…
Dziś w nocy wróciłem na ojczyzny łono. I powiem Wam szczerze, że kiedy krążyliśmy nad Warszawą, to płakać mi się chciało… Oczywiście z powodu tego powrotu. Ale nie ze smutku. Z radości. I to jest dla mnie niesamowity owoc tego wyjazdu, owoc, którego się absolutnie nie spodziewałem. Najzwyczajniej w świecie doceniłem Polskę, w której, owszem, pod wieloma względami jest mi niewygodnie, ale to jest jednak mój dom. Bardzo ostrożnie, ale jednak, pozwalam sobie na określenie – ostatecznie pożegnanie z Ameryką. Nie w tym rzecz, że nigdy tam już nie pojadę, ale raczej w tym, że do pracy tam chyba nie ma powrotu. Chyba po prostu nie chcę. Już nie… I czuje, że w ten sposób tylko docieram do woli Bożej, wobec której jestem spóźniony o ponad trzy lata…

Dużo by pisać o tej wyprawie… Najcudowniejsze, jak zawsze, spotkania z ludźmi. Gościnni, serdeczni, stęsknieni. A ja za nimi. Więc dużo czasu spędzałem na dobrych pogaduchach. Przypomniały mi się wszystkie radosne i dobre chwile tam spędzone. W parafii wiele się zmieniło – daleki jestem od jakichkolwiek prób oceny. Nie żyjesz tam na co dzień, nie próbuj się wymądrzać po dwóch tygodniach. Ale jeszcze raz – to już nie mój dom. Byłem gościem i tak już chyba na zawsze pozostanie. Bracia przyjęli nas przeserdecznie i też byli dla nas bardzo dobrzy. No właściwie nie sposób się do niczego przyczepić…

A jednak to zrobię… Rzecz jasna sprawa dotyczy podróżowania. Tuż po naszym przyjeździe do USA otrzymaliśmy powiadomienie od naszego przewoźnika, że nasz lot powrotny do Helsinek odbędzie się zgodnie z planem, ale lot z Helsinek do Gdańska jest odwołany i „radźcie sobie sami”. Jako że zima i Bałtyk zimniejszy niż w lipcu, więc wpław by się nie dało, zaczęła się batalia o poważne traktowanie klienta (z wydatną pomocą naszego przyjaciela Roberta).  Zaproponowano nam w tym samym terminie lot z Helsinek do Warszawy. Termin był ważny, ponieważ piszę to już z Pleszewa, gdzie po kilku godzinach snu dotarłem, aby poprowadzić rekolekcje dla Sióstr Służebniczek. Nie mogłem więc sobie pozwolić na żadne opóźnienie. Musieliśmy więc wynająć w Warszawie samochód i dotrzeć do Gdyni głęboką nocą. I choć podróż była wygodna, bo samoloty prawie puste, to latanie z Finnairem chyba można sobie darować…

Malo tego – wymaga się od pasażerów aktualnego testu na obecność Covid 19. Zrobiliśmy go w czwartkowy poranek. I choć przez telefon poinformowano nas, że musimy zapłacić 85$, to ostatecznie test wykonano nam za darmo. Test... którego na żadnym, podkreślam ŻADNYM etapie podróży nikt od nas nie oczekiwał. Gdybym wydał tę niemałą przecież kwotę, to chyba poprzegryzałbym im tętnice ze złości. A tak, skończyło się tylko na niedowierzaniu malującym się na mojej twarzy… Absurd goni absurd…

W każdym razie wróciłem mocno zmotywowany do nowego poukładania sobie w głowie kilku spraw, do zabrania się za sprawy odłożone, do konsekwencji i pewnej dyscypliny. Jeśli cokolwiek z tego uda się zrealizować naprawdę (a mam na to głęboką nadzieję) to zdecydowanie warto było nawiedzić Amerykę… Aaaa… Zapomniałbym… Żeby nie było tak wesoło, to w poniedziałek złapało mnie… coś. Czy to grypa żołądkowa, czy zatrucie, czy cokolwiek innego. Ale konsekwencje były straszne i oszczędzę Wam bliższych opisów, bo łatwo je sobie wyobrazić.  Powiem tylko tyle, że kondycja była taka, że po raz pierwszy w życiu zdecydowałem się nie lecieć w habicie. Dziś już nieco lepiej, ale wciąż daleko do stanu idealnego, a za godzinę rozpoczynamy rekolekcje…

Odszedł od zmysłów… Jeśli wystrzeli się do człowieka z takiego działa, to bardzo trudno go potem wskrzesić. A jednak, mam takie wrażenie, że gdybym miał kiedyś zostać „wariatem”, to wyłącznie z powodu Jezusa i Jego Ewangelii. Nie wiem czy po ludzku bym chciał… Nie mam wiele do stracenia i w oczach świata moja opinia nieszczególnie mnie interesuje. Ale z wariatami i świętymi żyje się szalenie trudno pod jednym dachem. Wariaci we wspólnocie, nawet ci najfantastyczniejsi, Boży wariaci, na dłuższą metę stają się obciążeniem i powodem do zbierania przez braci zasług na niebo. Wariatów trudno jest kochać. A ja chyba wciąż, niczym dziecko, potrzebuje być kochany. Niech więc Pan dam decyduje o kierunkach moich dróg i o moim poziomie szaleństwa. Otrząsnąwszy się ze złudnych miraży, wróciłem do życia. Tego prawdziwego. W którym On na mnie czeka…

piątek, 7 stycznia 2022

w Hameryce...


(Mt 4,12-17.23-25)
Gdy Jezus usłyszał, że Jan został uwięziony, usunął się do Galilei. Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza: „Ziemia Zabulona i ziemia Neftalego. Droga morska, Zajordanie, Galileja pogan. Lud, który siedział w ciemności, ujrzał światło wielkie, i mieszkańcom cienistej krainy śmierci światło wzeszło”. Odtąd począł Jezus nauczać i mówić: „Nawracajcie się, albowiem bliskie jest królestwo niebieskie”. I obchodził Jezus całą Galileję, nauczając w tamtejszych synagogach, głosząc Ewangelię o królestwie i lecząc wszelkie choroby i wszelkie słabości wśród ludu. A wieść o Nim rozeszła się po całej Syrii. Przynoszono więc do Niego wszystkich cierpiących, których dręczyły rozmaite choroby i dolegliwości, opętanych, epileptyków i paralityków, a On ich uzdrawiał. I szły za Nim liczne tłumy z Galilei i z Dekapolu, z Jerozolimy, z Judei i z Zajordania.

 

Mili Moi…
W poniedziałkową noc dotarłem do klasztoru w Bridgeport, CT, czyli do miejsca, gdzie niegdyś pracowałem, a gdzie spędzam zaoszczędzone w minionym roku dwa tygodnie urlopu. Dotarliśmy z czterogodzinnym opóźnieniem, bo w Helsinkach na pokładzie samolotu znalazł się wraz z nami kompletnie pijany Rosjanin, który się przebudził i zaczął dokazywać dokładnie w tej chwili, kiedy zmierzaliśmy już na pas startowy. Nastąpiło cofnięcie samolotu, wezwanie Policji i dosłownie wyniesienie wierzgającego pana z pokładu. Wszystko to bardzo opóźniło odlot. Niemniej bezpiecznie już dotarłem do celu…

Tu jest oczywiście sześć godzin wcześniej niż w Polsce, co powoduje stan zwany jet lagiem… Przestawienie się organizmu zajmuje dłuższą chwilę, a objawia się tak, że budzę się o godzinie 3 rano zupełnie wyspany, a padam na pyszczek około 16.00. Ale dziś dospałem już do 4.30, co jest znakomitym wynikiem. Dziś też spadł śnieg, który, rzecz jasna, całkowicie paraliżuje amerykański świat. Siedzę więc w domu, czytam i staram się cos pisać, choć to idzie mi znacznie słabiej…

Kiedy rok temu wylosowałem jako patronkę świętą Kateri Tekakwithę, pierwszą kanonizowaną Amerykankę (przypominam, że w Objawienie Pańskie naszym zakonnym zwyczajem losujemy patrona i sentencję, która przewodzi nam w najbliższym roku), to stawiałem sobie pytanie, czy to dar na ostateczne pożegnanie z Ameryką, czy na jakieś nowe otwarcie. Ciągle miałem bowiem w sercu jakąś niepewność co do tego, gdzie powinienem być i co robić. Wczoraj opieka Kateri nade mną się zakończyła… A ja jestem w… Ameryce. Ale dziś mam głębokie przekonanie, że ona była dla mnie darem na pożegnanie… Jestem tu kilka zaledwie dni, ale są one niesłychanie terapeutyczne… To nie moje miejsce i nie mój dom. Wszystko, do czego wzdychałem okazuje się mirażem i rzeczywistością zwyczajnie nudną. Co więcej, Jezus w ostatnich dniach mówi do mnie przez Słowo, że mam się zając Nim, a nie sobą. Wobec czego Kateri dziękuję… dużo się za jej przyczyna modliłem w minionym roku. A wczorajsze losowanie przyniosło mi nowego patrona – wybitnego kaznodzieję i Ojca Kościoła, prawdziwego mędrca, świętego Ambrożego. Czytam dziś jego życiorys i zastanawiam się czego on mnie nauczy w tym roku. Sentencja zaś… Trochę niepokojąca – Synu, jeśli masz zamiar służyć Panu, przygotuj swą dusze na doświadczenie! Syr 2, 1. Ale w ręku Pana moje losy… On wie co najlepsze…

W dzisiejszym Słowie przykuwa moja uwagę to, że Jezus nie wybiera rozwiązań najprostszych i najbardziej korzystnych dla siebie. Wszystko nakierowane na człowieka. Pogranicze Zabulona i Neftalego, Galilea pogan… Ani to religijne miejsce, ani ważne politycznie, gospodarczo, czy społecznie… Takie „nigdzie”. Z ludźmi, którzy zajęci swoim życiem, mają jednak w sobie wiele prostoty, która umożliwia przyjmowanie idei. Podczas gdy mieszkańcy Judei, a zwłaszcza Jerozolimy, są raczej przekonani o tym, że wiedza już wszystko i nikt ich niczego nowego o Bogu nie nauczy… Jezus zaś podejmuje próbę. Ale w Galilei. I w kluczu ofiarności…

Dziś pomyślałem, że w sumie to wielka szkoda, że mam tylko jedno życie… Od wielu lat towarzyszy mi pragnienie świętej Tereski – być wszystkim, wszędzie, robić wszystko… Ona znalazła na to sposób – będę miłością. Ja natomiast wciąż szukam „metody” na siebie. Tak wiele jeszcze we mnie pragnień, tak wiele niezagospodarowanej gorliwości. Oby tylko jeszcze ofiarności mi przybywało. Bo w teorii czuję jej wielki głód, ale kiedy przychodzi do jej praktykowania, to czasem kapituluję i „wracam do siebie”. Dlatego Pan woła do mnie głośno – dość zajmowania się sobą… Ruszamy w nowy rok… Weź za kompana świętego Ambrożego i idź. Dokąd? Dowiesz się w swoim czasie…

sobota, 1 stycznia 2022

2 0 2 2


(Łk 2,16-21)
Pasterze pospiesznie udali się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane. Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie Matki.

 

Mili Moi…
Cudowny Sylwester Marzeń za mną… W tym roku marzenia zaczęły się spełniać dość późno, bo jednak miałem prawdziwą ochotę pobyć nieco z braćmi… Ale o 21.30 zamajaczyło mi na horyzoncie łóżeczko, a wraz z nim odrobina lektury, a potem słodki sen. Przerwał mi go wprawdzie na chwilę jakiś hałas za oknem około północy, ale nie miało to istotnego wpływu na moje doroczne, antysystemowe przeżywanie tej absolutnie nic nie znaczącej dla mnie nocy… Było cudownie.

Muszę przyznać, że jestem sobą srodze zawiedziony pod innym względem. Skończyłem 2021 rok z zaledwie trzydziestoma trzema przeczytanymi książkami. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że niektóre z nich były naprawdę opasłe. Niemniej to jednak śmiesznie mało…

Dziś 5403 dzień mojego kapłaństwa… Jeśli Sylwester niewiele dla mnie znaczy, to i pierwszy dzień roku nie jest szczególnie ważny. Choć przeżywam go w duchu wdzięczności. Zwłaszcza pasterze z dzisiejszej Ewangelii zmotywowali mnie do uwielbienia i dziękczynienia Bogu za łaski, które mi wyświadcza. Nade wszystko za wiarę i za fakt, że mogę się nią dzielić.

Przygotowania do wyjazdu na ostatniej prostej… Jutro jeszcze test na obecność Coronavirusa i pakowanie walizki. A w poniedziałkowy poranek ruszam na lotnisko. I jeśli wszystko pójdzie dobrze, to około 19.00 wyląduję na lotnisku w Nowym Jorku. Oczywiście w Polsce będzie wówczas około 1.00 w nocy. Pokonywanie stref czasowych nigdy nie było moją dobrą stroną… Ale za to, po krótkiej drzemce, wstanę we wtorek o 3.00 rano czasu amerykańskiego, a o 16.00 odpadnę z pewnością…

Dziś rano zrodziła się w moim serduszku medytacja na temat Bożego Narodzenia, którą stworzyłem na potrzeby dzisiejszej Pierwszej Soboty i nabożeństwa, które prowadziłem w naszej, gdyńskiej parafii. Podzieliłem się z obecnymi, podzielę się i z Wami… Oczywiście jeśli macie czas i ochotę…

Tajemnica… To chyba jedyne słowo, które ciśnie mi się na usta, kiedy próbuję mówić o Narodzeniu Pana… Tajemnicze jest Jego poczęcie, tajemniczy wzrost w łonie Matki, nabieranie kształtów, żywienie się tym, czym żywiła się Ona, powolny podział komórek, kształtowanie się narządów, ludzki genom… Twarz, wzrost, kolor oczu… Wszystko zaplanowane przez Ojca, wszystko czynione powoli, w swoim czasie w procesie… Jak wobec każdego innego człowieka, którego Ojciec chciał mieć i któremu pozwolił zaistnieć. Tajemnica – jak z tymi ludzkimi i trochę krepującymi pojęciami jak łożysko, pępowina, wody płodowe połączyć Boga? Jak te dwie, tak różne rzeczywistości, mogą istnieć w jednym, człowieczym ciele? Ale to nie tylko temat moich rozważań. Sądzę, że i Maryja i Józef musieli się nad tym sporo zastanawiać. Mieli na to dziewięć miesięcy. Każde poruszenie się Jezusa, każde kopnięcie, przywodziło pewnie Maryi na myśl słowa anioła – będzie On Synem Najwyższego… Co to oznacza? Jak to będzie? Bo przecież czas brzemienności dobiega końca. Bo przecież wkrótce narodziny...

I wówczas nadchodzi najmniej oczekiwana wieść. Spis. Każdy w swoim mieście, tam, skąd pochodzi jego ród. Spis, z którego nie sposób się wykręcić, nie można go przełożyć, nie da się odczekać. Nikogo nie interesuje, że nie można, że nie czas, że są przeszkody. Masz przyjść i się zapisać, bo jak nie… O nie, tego wariantu lepiej nie rozważać. Co robić? Maryja przecież na „ostatnich nogach”. To nie jest dobry czas… I jeszcze te banalne motywy… Po cóż robiło się spisy? Głównie po to, żeby ustalić wysokość podatków i zliczyć gotowych do noszenia broni. Przecież ich to tak mało dotyczy. Przecież ta młoda rodzina ma teraz na głowie zupełnie inne sprawy. Przecież oni żyją cudem. Jak trudno oderwać myśli od tego, co jest ich całym światem i zająć się czymś tak przyziemnym. A w tym wszystkim ogrom niepewności… Czy zdążą przed urodzeniem? A jeśli nie? To jak sobie poradzą? Co zrobią? Przecież nie mają tam żadnych krewnych, ani rodziny. Przecież nie da się posłać kogoś, żeby przygotował im miejsce…

Czytając tę historię, moje myśli biegną do tej Paschy, która będzie ostatnią Paschą Pana na ziemi. Wobec zbliżającego się święta posyła On swoich uczniów, żeby znaleźli i przygotowali salę. Dzieje się to w zgoła cudowny sposób, w mieście, które w tych dniach przeżywa oblężenie pielgrzymów. Znaleźć salę na ucztę? Tu musiało interweniować Bóstwo naszego Pana… Czy zatem w kwestii narodzenia, tak ważnej, kluczowej wręcz, nie należało również go uruchomić?

Trudno pozbyć się zwykłego, ludzkiego buntu… Trudno zagłuszyć pytanie „dlaczego”? Tak wielu ludzi zażywa odpoczynku w miejscach ku temu przeznaczonych, a Boży Syn nie może takiego miejsca znaleźć? Lisy mają nory, a ptaki podniebne gniazda… Owszem, powie to w swoim czasie… Ale przecież to jeszcze dziecko. Nie zdążył się nawet narodzić. Czy to nie kluczowy i ważny moment? Trudno mi wyobrazić sobie niepokój Maryi, która czuje, że to się stanie podczas tej wyprawy. Ona nie ma innych dzieci, nie ma doświadczenia, Ona nie zna przebiegu akcji porodowej, nawet jeśli o niej słyszała. Wyobrażenia to jednak nieco inna sprawa niż namacalne doświadczenie. I potrzeba wówczas, żeby był ktoś obok. Ktoś, kto powie – nie martw się, wszystko idzie jak należy, wszystko skończy się dobrze. Ktoś doświadczony, ktoś, kto wie. Trudno wyobrazić sobie niepokój szalejący w sercu młodego Józefa. Mężczyzna, który nie jest w stanie zapewnić swojej rodzinie nawet dachu nad głową. Mężczyzna, którego żona za chwilę urodzi syna, a on nie ma żadnego wpływu na okoliczności w jakich się to stanie. Jak bardzo musiało to wpływać na jego męskość. Jak bardzo musiało cierpieć jego poczucie własnej wartości, odpowiedzialności, troskliwość, którą przecież obiecywał sobie i Bogu. Teraz doświadcza bezradności…

Czasem rodzi to we mnie bunt… Czy pójście za Tobą, Boże, zawsze musi oznaczać niepewność i brak stałego, ludzkiego, ziemskiego oparcia? Czy nie domagasz się zbyt wielkiego zaufania? Czy nas na nie po prostu stać? Wiesz dobrze, że spokój przychodzi wówczas, kiedy zdajemy się panować nad rzeczywistością. Wszelkie wyzwania, które przekraczają nasze ludzkie możliwości, rodzą w nas lęk i niepewność. Przecież tu chodzi o Dziecko, o Jego młodziutką Matkę i mężczyznę, który jest Jej kochającym mężem. Ale nie tylko o nich… Przecież tu chodzi też o nas, o naszą przyszłość, o nasz los…

Wiem, rozpędziłem się… Tłumaczę Ci coś, co raczej Ty mógłbyś wytłumaczyć mi. Próbuję Cię przekonać, że wiem lepiej, jak zawsze zresztą. Odkładam więc bunt i patrzę na rozwój wydarzeń…

Być może ktoś życzliwy wskazał Józefowi to miejsce. Ustronne, osłonięte, ciche… Czy to była grota, czy szopa? Któż to wie? Na pewno były tam jednak spędzane na noc zwierzęta. Ani zapach, ani wygląd z pewnością nie był zachęcający. Jak bardzo dziś tego nie rozumiemy… Obserwatorzy ciepłych szopeczek, oświetlanych żaróweczką, z pachnącym siankiem w środku. Jakaż tam panuje sielska atmosfera. I jeszcze te delikatne kolędy w tle. Człek sam chciałby tam wejść i pobyć jak najdłużej. Tymczasem tam rodzi się Dziecko… Być może Józef znalazł jakaś pomoc. Może jakaś miejscowa położna. Potrzebne rzeczy mieli raczej ze sobą. Na wszelki wypadek, który, mieli nadzieję, jednak się nie zdarzy.

Tajemnica trwa… Poród. Długi, czy krótki? Łatwy czy wymagający? Wyczerpujący czy znośny? Tego nie wiemy. Jan pozwala nam dotknąć tej tajemnicy wyrażając powszechne przekonanie - Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. J 16, 21. Wiemy jedno – narodził się, przyszedł na świat. Mimo trudności i przeszkód, mimo niewystarczających po ludzku warunków, mimo niepokoju swoich rodziców, narodził się. Bóg zadbał o wszystko. Ojciec tak umiłował świat, że Syna swego Jedynego dał. Dał Go realnie, prawdziwie, dał Go już na zawsze. Tego faktu nie da się wymazać z historii świata. Co więcej, będzie on dla niej tak istotny, że od Jego narodzin zaczniemy liczyć naszą erę. Dziś, właśnie dziś, Ojciec pozwala nam rozpocząć 2022 rok Pański, 2022 rok od narodzenia Chrystusa.

Tajemnica się nie rozwiązuje, nie kończy się. Właściwie dopiero się zaczyna. Nagle to ciche i odosobnione miejsce wypełnia się pasterzami, którzy opowiadają rzeczy przedziwne. Po ludzku, Maryja zmęczona porodem, pewnie nie ma wielkiej ochoty na gości. A jednak Ojciec ich posyła – aby poszli i zobaczyli. Pierwsi świadkowie – najbardziej niewiarygodni w oczach ówczesnego świata, moralnie zaniedbani, ale przecież pasujący do stajni pełnej zwierząt. Tam jednak odkrywają światło na oświecenie pogan, tam widzą, że im się nie śniło, że ci aniołowie to prawda, tam zaczynają rozumieć, że uczestniczą w czymś niezwykłym.

Tak niezwykłym, że nawet rodzice Jezusa są zdumieni. Bywali już i jeszcze wiele razy będą – zdumieni Bożym prowadzeniem, zdumieni tajemnicą, która stała się ich udziałem, zdumieni łaską, której doświadczają, zdumieni Synem, który zbawi świat…

Oby i nam położył Pan Jezus ręce swoje na oczy,

abyśmy i my zaczęli patrzeć nie na to, co widzialne,

lecz na to, co niewidzialne;

niech otworzy nam te oczy,

które nie oglądają rzeczy teraźniejszych,

lecz rzeczy przyszłe

i niech objawi nam spojrzenie serca,

którym można oglądać Boga w Duchu,

przez tegoż Pana Jezusa Chrystusa,

którego chwała i panowanie

jest na wieki wieków. Amen.