środa, 31 sierpnia 2022

duszpasterzy daj...


(Łk 4, 38-44)
Po opuszczeniu synagogi Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała uzdrowiona i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: "Ty jesteś Syn Boży!" Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: "Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo po to zostałem posłany". I głosił słowo w synagogach Judei.

 

Mili Moi…
Każdy dzień to jakieś małe wyzwanie… Napisz to, napisz tamto… Jeśli dziś nie napiszesz, to nie zdążysz, nie wyrobisz się, nie podołasz… Wszystko w biegu, wszystko na przysłowiowych „wariackich papierach”. Wiem, że to już pewnie tak będzie… Dziś jedna z sióstr napisała mi o sytuacji w swojej parafii… Dwóch wikariuszy odeszło z kapłaństwa (jeden nawet z Kościoła Katolickiego), przyszedł nowy – jeden, z jakąś niewyraźną przeszłością i faktycznym zakazem pracy z dziećmi i młodzieżą. Czyli w zasadzie Msza, spowiedź, pogrzeb… Z trzech aktywnych księży zostało półtora. Myślę sobie, że coraz więcej będzie miejsc, gdzie będziemy ryli noskami bruk z przepracowania – myślę oczywiście o tych ideowcach, którym się chce i czują w sercu ogień Bożego wezwania. Więc może trzeba się po prostu oswajać… A doba nie chce być dłuższa. A sił nie przybywa… Przewiduję, że to będzie jedna z najtrudniejszych kwestii zbliżającej się starości (może jeszcze nie jest bardzo blisko, ale przecież z każdym dniem bliżej) – zaakceptowanie, że nie mogę zrobić już wszystkiego, co chciałbym zrobić, albo nie robię tego w takim tempie, jak dawniej. To będzie pieruńsko trudne…

A w naszym domu dziś właściwie kończą się wakacje. Wszyscy, którzy jeszcze zażywali wypoczynku się zjeżdżają. Wieczorem znów będzie na rekreacji gwarno i wesoło… Taki nasz charakter franciszkański – konwentualny – wszak tak określa się naszą gałąź zakonu. To słowo wywodzi się z łaciny i oznacza właśnie duży dom, dużą wspólnotę. Dziś wyczytałem, że w średniowieczu na taką nazwę mógł sobie pozwolić tylko dom z trzynastoma zakonnikami i z przełożonym. Gdyby ta było do dziś, to może ze dwa, trzy domy w Polsce można by nazwać konwentualnymi. W historii to się oczywiście zmieniało. Dziś nasze prawodawstwo mówi o konieczności trzech zakonników, żeby zaistniała wspólnota klasztorna. I jest już kilka miejsc, gdzie właśnie tylu nas jest. A w najbliższym czasie nie zanosi się, żeby nas gwałtownie przybyło… A zatem trzeba przygotować swoje ciało, umysł i serce na jeszcze większy wysiłek – o ile Pan go zażąda. Niech we wszystkim dzieje się Jego wola…

Na tym etapie życia, na którym właśnie się znajduję, mam takie dogłębne poczucie naśladowania Go w tej odsłonie dzisiejszej Ewangelii… Musze także innym miastom głosić Dobrą Nowinę, bo po to zostałem posłany. Moje przemieszczanie się jest jakimś udziałem w misji Jezusa. Tak bardzo dosłownie. W tak wielu miastach już byłem, a w innych jeszcze będę. I wszędzie mam zanieść Słowo z mocą. Nieodmiennie doświadczam cudów przemiany serca. Nie tylko na ambonie, również w konfesjonale. Modlę się zawsze gorliwie, żeby to Duch przemawiał moimi ustami. Coś z tego chyba się dzieje, bo czasem jestem sam zaskoczony tym, co mówię, a coraz więcej osób prosi o to, żebym podjął się funkcji stałego spowiednika. Nie odmawiam, ale tłumaczę jak żyję… To ich zwykle studzi… To dla mnie dość bolesna, bo uwielbiam te posługę i chętnie pełniłbym ją cały dzień. Ale nie da się być wszędzie i robić wszystkiego. Wszystko według woli i oczekiwań moich przełożonych, którzy artykułują mi wolę Bożą. Może jeszcze i na godziny konfesjonału w życiu przyjdzie czas…

Na razie ruszam na nordic walking… Bo żeby móc wydajnie pracować, trzeba zadbać o „brata osła” (jak mawiał święty Franciszek), przynajmniej w jakimś podstawowym wymiarze…

piątek, 26 sierpnia 2022

dobro w Kościele?


(J 2, 1-11)
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: „Nie mają już wina”. Jezus Jej odpowiedział: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Jeszcze nie nadeszła moja godzina”. Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie”. Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: „Napełnijcie stągwie wodą”. I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: „Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu”. Ci zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem, i nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli, przywołał pana młodego i powiedział do niego: „Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory”.Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.

 

Mili Moi…
Trwa mój niemal trzytygodniowy pobyt w domu… Jestem nieprzyzwyczajony do tak długich przerw w posłudze… Ale w gruncie rzeczy jestem z tego bardzo zadowolony… Jak wspominałem niegdyś, rekolekcje, które głoszę, kiedyś trzeba przemyśleć, przemodlić, po prostu stworzyć… Choć ten tydzień należał raczej do nadrabiania innych zaległości i do realizacji innych zadań. Wczoraj na przykład byłem w Karwii u sióstr elżbietanek, które nabyły tam niedawno dom. Pojechałem sprawdzić czy nie nadawałby się on na nasze rekolekcje zakonne, bo przecież za ich organizację też jestem odpowiedzialny. Taka wycieczka to pół dnia… I kiedy siadam wieczorem na łóżku i mówię sobie – co dziś konkretnie zrobiłeś? – to czasami nie do końca potrafię sam sobie odpowiedzieć…

Tak czy owak, dobrze być w domu… Również dlatego, że wciąż trwają wakacje i jest nas w klasztorze mniej, co sprawia, że każde ręce do posługi są na wagę złota. A tej nie brakuje. U nas specjalizacja pogrzebowa… Taka struktura wiekowa parafii. W zeszłym tygodniu było ich siedem. A jednocześnie mnóstwo młodych ludzi szuka u nas pomocy duchowej. Codzienny dwugodzinny dyżur w konfesjonale ściąga mnóstwo ludzi, którzy często bardzo dojrzale podchodzą do swojego życia duchowego i u franciszkanów szukają wsparcia. Obyśmy rzeczywiście byli w stanie sprostać.

Piszę o tym, bo z jednej strony wszędzie trąbi się o kryzysie Kościoła, o spadającej liczbie wiernych… Z drugiej – pojawia się pytanie jakich wiernych tracimy? Kto rzeczywiście Kościół odrzuca? A kto w nim trwa i nie zamierza dochodzić? Osobiście, wcale nie uważam, żeby Kościół doświadczał jakiegoś głębokiego kryzysu… Pustoszeje nam kruchta, czyli miejsce gdzie stoją ci, którzy zawsze uważali się za „zupełnie w porządku” realizując „obowiązki życia chrześcijańskiego”. Ci, którzy w Kościele byli jedną nogą, widząc w nim jedną z wielu ludzkich instytucji… I nie dziwi mnie ich odejście – co nie oznacza, że nie zasmuca. Choć uważam, że mylące pozory tego, że oni „są w Kościele” są znacznie gorsze od jasnej sytuacji – nie ma ich i trzeba po nich pójść, głosić im Ewangelię tam, gdzie są, tam, gdzie właśnie się udali…

Kiedy minie się kruchtę i wejdzie się w głąb Kościoła… Tam są ludzie, którzy rozumieją go znacznie lepiej, a przede wszystkim sami maja świadomość, że go tworzą, że od nich naprawdę wiele zależy. Oni wiedzą, że to ich jedyne środowisko zbawienia, a ich obecność w tym miejscu nie ma wiele wspólnego z obciążającymi i uciążliwymi „obowiązkami życia chrześcijańskiego”. Stąd już blisko raczej do miłości, która w obowiązkach widzi raczej drogę spełnienia, drogę wymiany obietnic, drogę ich realizacji.

Dziś Maryja, która z absolutnym zaufaniem mówi do sług – zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie. Nawet gdyby było to najbardziej absurdalne – zróbcie. I jest – zupełnie absurdalne. A jednak efekt jest powalający… Może więc to jakieś zaproszenie dla każdego z nas – wejdź głębiej w Kościół, nie stój w „przedsionku”, zainteresuj się, rozejrzyj, posłuchaj, dostrzeż, zrozum… Niezależnie od tego, jak bardzo absurdalną propozycją to się dziś wydaje. Niezależnie od tego, co myślisz na bazie dotychczasowych wyobrażeń czy doświadczeń. Popatrz na Kościół od środka, bo on jest większy niż ci się wydaje, a dobro, które się w nim dokonuje, zdecydowanie przewyższa zło, od którego niestety również nie jest wolny.

To jest jednak jakieś dobro w Kościele? Owszem… A zastanawiałeś się kiedyś dlaczego niemal nigdy o tym nie słyszysz w programach informacyjnych? Za to tak często słyszysz o tym, co złe, nawet jeśli to zło jest jeszcze na etapie domniemania? Zło w Kościele – ulubiony temat współczesnego świata… Tak to widać z kruchty… Tak to widać, kiedy odmawia się wejścia dalej… 

poniedziałek, 22 sierpnia 2022

otrzeźwiej...


(Mt 23, 13-22)
Jezus przemówił tymi słowami: «Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo przemierzacie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami. Biada wam, przewodnicy ślepi, którzy mówicie: „Kto by przysiągł na przybytek, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na złoto przybytku, ten jest związany przysięgą”. Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, złoto czy przybytek, który uświęca złoto? Dalej: „Kto by przysiągł na ołtarz, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na ofiarę, która jest na nim, ten jest związany przysięgą”. Ślepcy! Cóż bowiem jest ważniejsze, ofiara czy ołtarz, który uświęca ofiarę? Kto więc przysięga na ołtarz, przysięga na niego i na wszystko, co na nim leży. A kto przysięga na przybytek, przysięga na niego i na Tego, który w nim mieszka. A kto przysięga na niebo, przysięga na tron Boży i na Tego, który na nim zasiada».

 

Mili Moi…

Wczoraj wróciłem z Obry… To wioska w Wielkopolsce, gdzie Oblaci mają swoje seminarium duchowne, a jednocześnie dom rekolekcyjny. Miejsce cudowne, bo oprócz znakomitego zaplecza w postaci pokoi i sal, kaplicy i starego kościoła, jest mnóstwo miejsca do spacerowania i znakomite wyżywienie, oparte na własnych produktach. Wprawdzie to ostatnie miało dla mnie znaczenie raczej drugorzędne i związane było bardziej z podziwianiem niż smakowaniem, ale wszyscy pozostali byli zadowoleni.

 

A prowadziłem tam Rekolekcje Maryjne dla wspólnoty „Galilea” z Międzyrzecza. To już czwarty rok z rzędu i dziwię się nieco, że jeszcze nie mają mnie dość, no ale i piąty termin na przyszły rok został już przez nich zarezerwowany. Tym razem połączyliśmy rekolekcje z oddaniem się Niepokalanej w duchu Rycerstwa Niepokalanej. Ruch świętego Maksymiliana zyskał więc dwadzieścia cztery nowe osoby, które chcą z Maryją iść przez życie. Piękny czas, piękne świadectwa na koniec, dojrzałe spowiedzi…

 

A dziś? Nie bardzo wiadomo w co ręce włożyć… Obowiązków parafialnych znów sporo, bo jednak wciąż wakacje, a nas w związku z tym mniej w klasztorze. Dodatkowo zachodzą okoliczności nieprzewidziane, więc trzeba się spinać, żeby zdążyć. A czeka robota intelektualna… Kolejne konferencje do napisania, rekolekcje do obmyślenia i stworzenia… A mnie ciągle w głowie się nie mieści, że i mój urlop jest już tylko wspomnieniem… Czuję się chyba zmęczony… Ale powtarzam to ciągle siostrom zakonnym, które się na to uskarżają – zwłaszcza tym młodszym – powoli trzeba się z tym godzić. W tym sensie, że tego zmęczenia nie będzie mniej – ono będzie normalnym środowiskiem dla naszego życia. Ponieważ nas nie będzie więcej, a pracy na razie nie jest mniej. Każdy więc, kto będzie chciał uczciwie pracować, realizując swoje powołanie, będzie prawdopodobnie pracował ponad swoje siły. Może więc czas „wrzucać to sobie po prostu w koszta” i mniej się nad tym rozczulać…

 

A na to wszystko jeszcze Jezusowe – ślepcy, głupcy, obłudnicy… Zauważcie, że On nigdy nie zwraca się w ten sposób do grzeszników, celników, ludzi z tak zwanego marginesu. W ten sposób rozmawia tylko z cynikami, którzy budują „religijne obejścia” i pod pozorami własnej świętości przemycają całą masę plugastwa i bylejakości. Umieją sobie wszystko wytłumaczyć, uspokoić swoje sumienie, znaleźć logiczne uzasadnienie dla swojej nędzy uznając ją wręcz za stan doskonałości. Wobec takiej zatwardziałości potrzeba silnego uderzenia…

 

I ja je dziś słyszę… Bo od tego, komu wiele dano, więcej wymagać się będzie… A mnie dano wiele. Należę do grona ludzi, którym dano sporo wiedzy poprzez studia, dano możliwości formacyjne poprzez słuchanie znakomitych rekolekcjonistów, dano sporo talentów do nauczania innych i nawet szczyptę inteligencji, która pozwala te wszystkie dary roztrwonić. Musze więc się naprawdę bardzo pilnować, żeby nie wejść na ścieżki bylejakości, przekonując siebie samego, że wszystko jest w najlepszym porządku, bo inni są znacznie bardziej byle jacy… Więc, mówiąc najprościej – jeśli mnie Pan miałby posłać do piekła, to gdzie pośle tamtych? Głupcze – może potrzebuję bardzo indywidualnie usłyszeć to słowo… Ślepy! Być może potrzebny jest cios w brzuch, żebym zgięty wpół przypomniał sobie, że ten, któremu się kłaniam jest poza mną… To nie ja jestem w centrum, ale On. A ja wyłącznie z Nim, za Nim… W tle…

niedziela, 14 sierpnia 2022

jestem księdzem katolickim...


27 
Gdy On to mówił, jakaś kobieta z tłumu głośno zawołała do Niego: «Błogosławione łono, które Cię nosiło, i piersi, które ssałeś». 28 Lecz On rzekł: «Owszem, ale przecież błogosławieni ci, którzy słuchają słowa Bożego i zachowują je». Łk 11, 27-28

 

Mili Moi…
Minął niemal niezauważalnie kolejny tydzień mojego życia… Dziś 5627 dzień mojego kapłaństwa. Dobry dzień… Dzień, w którym uroczyście wspominamy świętego Maksymiliana.

W tym roku dał mi Pan solidnie przygotować się do tej uroczystości. Przede wszystkim miałem okazję prowadzić trzydniowe przygotowanie do „odpustu” w parafii św. Maksymiliana w Toruniu. Rozpoczynaliśmy w czwartek, więc w środku tygodnia. Ludzi było około osiemdziesięciu. Ale w sobotę było ich trzy razy więcej. To chyba największa radość dla każdego rekolekcjonisty. A w ramach prezentu dla Maksymiliana i Niepokalanej sześćdziesiąt osób wstąpiło w szeregi Rycerstwa Niepokalanej.

Wróciłem dziś w nocy, a kolejnym zadaniem, a jednocześnie szansą na refleksje o o. Maksymilianie, była dzisiejsza pielgrzymka z parafii św. Maksymiliana w Gdyni Witominie do naszej parafii na Wzgórzu św. Maksymiliana. Odległość niewielka, malownicza trasa w lesie. Może nawet bardziej popołudniowy spacer niż pielgrzymka. Ale niemal siedemdziesiąt osób wybrało się, aby wspólnie się modlić, śpiewać i w ramach dziewięciu stacji - przystanków, przywołać istotne momenty z życia świętego. Właśnie przed chwilą wszedłem do domu. A już za godzinę uroczysta Msza Święta pod przewodnictwem naszego Prowincjała, połączona z Aktem Zawierzenia naszej Prowincji Bogu, za przyczyną naszego Świętego Współbrata.

Jutro zaś świętujemy Wniebowzięcie naszej Matki… Mam przy tej okazji niezwykłą okazje do posługi. Otóż wiele lat temu w Sopocie został pogrzebany pewien człowiek. Jego pogrzeb odbył się bez udziału księdza w dość skomplikowanych okolicznościach. Jutro jego synowie poprosili o modlitwę za ich zmarłego tatę. Celebruję więc Eucharystię, a potem jedziemy na sopocki cmentarz pomodlić się nad grobem Michała.

Dziś, rozważając tę Ewangelię, zaproponowaną na uroczystość św. o. Maksymiliana, pomyślałem sobie, że Maryja naprawdę wyświadczyła mi ogromną łaskę, zapraszając mnie do tej posługi dla Jej ruchu, dla Rycerstwa Niepokalanej. Wyraźnie czuje tę bliskość Niepokalanej. Spotykam tak wielu ludzi, którzy Ją kochają… Stąd, kiedy ktoś ostatnio w mojej obecności powiedział, że posługa dla Rycerstwa to jakby reanimowanie trupa, bo czas tej grupy już przeminął, to w sercu odczułem głęboką niezgodę. To jest Jej dzieło – to Ona zadecyduje, kiedy nie będzie Jej już potrzebne. Żaden człowiek o tym ostatecznie nie zdecyduje. Wszyscy jesteśmy w Jej rękach, a należąc do Niej możemy czuć się błogosławieni.

A zastanawialiście się kiedyś co to tak konkretnie dla Was znaczy „zachowywać Jego słowo”? Czy podczas wieczornego rachunku sumienia pojawia się w Was pytanie - w jaki sposób dziś zrealizowałem Ewangelię, którą Pan zaproponował mi przez swój Kościół? Pewnie, to trochę „wyższa szkoła jazdy”, ale może warto spróbować uczynić ze Słowa klamrę spinająca dzień… Uczynić z niego drogowskaz, wyznacznik, refren. Powtarzać je, uczyć się go. Wcielać w czyn… Niczym Maksymilian – jestem księdzem katolickim… Zachował się jak trzeba. Wówczas, kiedy zło zdawało się triumfować. Bo ten, kto straci z Jezusem, ten tak naprawdę zyskuje…

niedziela, 7 sierpnia 2022

powrót...


(Łk 12, 32-48)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam królestwo. Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę. Sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie dostaje ani mól nie niszczy. Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i serce wasze. Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie. A wy bądźcie podobni do ludzi oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze. Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc, będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie. A to rozumiejcie, że gdyby gospodarz wiedział, o której godzinie przyjść ma złodziej, nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Wy też bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie". Wtedy Piotr zapytał: "Panie, czy do nas mówisz tę przypowieść, czy też do wszystkich?" Pan odpowiedział: "Któż jest owym rządcą wiernym i roztropnym, którego pan ustanowi nad swoją służbą, żeby rozdawał jej żywność we właściwej porze? Szczęśliwy ten sługa, którego pan, powróciwszy, zastanie przy tej czynności. Prawdziwie powiadam wam: Postawi go nad całym swoim mieniem. Lecz jeśli sługa ów powie sobie w sercu: Mój pan się ociąga z powrotem, i zacznie bić sługi i służące, a przy tym jeść, pić i upijać się, to nadejdzie pan tego sługi w dniu, kiedy się nie spodziewa, i o godzinie, której nie zna; surowo go ukarze i wyznaczy mu miejsce z niewiernymi. Ów sługa, który poznał wolę swego pana, a nic nie przygotował i nie uczynił zgodnie z jego wolą, otrzyma wielką chłostę. Ten zaś, który nie poznał jego woli, a uczynił coś godnego kary, otrzyma małą chłostę. Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele powierzono, tym więcej od niego żądać będą".

 

Mili Moi…
Urlop zakończony… To znaczy jego pierwsza część. Zostało mi jeszcze kilka dni, które w październiku połączę z rekolekcyjnym wypadem za Wielką Wodę. Na razie jednak koniec relaksu… Spędziłem kilka bardzo wypoczynkowych dni w Sztumie. Głównie spałem i czytałem. Myślę, że na urlopie to nie grzech. Ale codzienne dziewięć kilometrów z kijaszkami też było, więc mam poczucie, że fizycznie nie gnuśniałem. Musiałem przepracować te trzy kilogramy, które przywiozłem na sobie (w sobie, ze sobą) z Rzymu. I prawie się udało je całkowicie pożegnać. Może nie będzie wielkiego wstydu przy najbliższym spotkaniu z moją dietetyczką. A spotkania z nią zawsze miłe – nade wszystko bardzo motywujące… A o to w tym procesie przecież chodzi…

W piątek doświadczyłem czegoś miłego… Nazwałbym to „odnalezieniem”. Otóż odezwał się do mnie baaardzo dawno nie „czytany” człowiek, mój dawny parafianin z Irlandii, który w pewnym sensie ratował mi tam życie. Był bowiem niewyczerpaną kopalnią pomysłów na inicjatywy, które w jakiejś mierze przekonywały mnie wówczas, że mój pobyt tam ma jakiś głębszy sens… Dużo dobra udało nam się wspólnie zdziałać, nawet jeśli były to rzeczy drobne… Kontakt urwał nam się dawno temu, a tu proszę… Dawno się tak nie ucieszyłem w perspektywie relacyjnej. Świadomość, że on i jego żona gdzieś tam ciągle są, pamiętają, czasem wspominają okazała się dla mnie bardziej znacząca, niż mógłbym przypuszczać. Wiele moich dobrych wspomnień wróciło…

A dziś druga radość… Powrót do domu. Niektórzy moi współbracia się temu dziwią, ale ja naprawdę lubię mój klasztor i moją wspólnotę i wracam do niej z przyjemnością. Trzy tygodnie mnie nie było. I dziś zdałem sobie sprawę jak bardzo… brakowało mi kaplicy. Posiedziałem godzinkę z Jezusem i prosiłem Go, żeby moja radość z powrotu była najlepszą formą uwielbienia. Jaka to jest łaska – mieć Go na wyciągnięcie ręki, zejść piętro niżej i oprzeć czoło o tabernakulum. Cicho i spokojnie. A za oknami dźwięki miasta, gwar aut, życie, którego nie byłoby, gdyby On nie pozwolił mu się toczyć… Dotykanie tajemnicy…

Dziś podobnego „dotyku tajemnicy” doświadczyłem nad Słowem. Przeczytałem w jakimś komentarzu, że najtrudniej jest robić to, co powinno i musi być zrobione. W kontekście czuwania i oczekiwania na przyjście Pana ma to niebagatelne znaczenie. Bo to nasz kontekst – codzienność. Powtarzalne i, bywa, nudne obowiązki, brak jakichś nadzwyczajnych doznań. Tak łatwo uciec w marzenia. Tak łatwo wyobrażać sobie, że gdyby tylko… Mam taką tendencję, jak pewnie wielu z nas… Podbudową dla niej staje się niepokój – nie zmarnować życia. Mówię sobie czasami – chłopie, połowa życia za tobą, co dobrego zrobiłeś? I wierzcie mi – to nie kokieteria. Ja naprawdę mam wrażenie, że to wszystko mało, że chciałbym więcej – być jednocześnie w tylu miejscach, robić mnóstwo rzeczy. A chodzi o proste „tu i teraz”. To co proste, bywa jednak najtrudniejsze…

Nie zmarnować życia. Wykorzystać każdą chwilę, którą dostałem od Jezusa. Nie wiem, ile ich jeszcze przede mną. Na tym polega czuwanie – na tej właśnie niewiedzy. I na zaufaniu – że mój Bóg nie chce mnie zaskoczyć po to, żeby złapać mnie na niewierności. Chce mnie natomiast z pewnością zaskoczyć w perspektywie miłości. Jego powrót będzie niespodzianką… Wierzę. Jestem przekonany, że miłą… Niech Jego miłość dzisiejszego wieczoru Was przepełni i przekona, że warto… Robić to, co powinno być zrobione. Co musi być zrobione. Choć to czasem nudne. Ale wcale nie mało ważne w perspektywie historii zbawienia…

wtorek, 2 sierpnia 2022

radości...


26 
W szóstym miesiącu9 posłał Bóg anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, 27 do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida10; a Dziewicy było na imię Maryja. 28 Anioł wszedł do Niej i rzekł: «Bądź pozdrowiona11, pełna łaski, Pan z Tobą, ». 29 Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. 30 Lecz anioł rzekł do Niej: «Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. 31 Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. 32 Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. 33 Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca». Łk 1, 26-33

 

Mili Moi…
W piątek szczęśliwie dotarłem do Krakowa, skąd odebrali mnie przyjaciele i dowieźli do Bytomia. Podróż taka sobie, głównie z powodu niepewności. Godzinne opóźnienie, które znane było już o poranku w dzień wylotu, nie nastrajało optymistycznie. No ale na szczęście wszystko przebiegło dobrze. Niemniej cieszę się, że zagraniczne wojaże już za mną…

W niedzielę wziąłem udział w czymś, czego na północy naszego kraju nigdy nie spotkałem, mianowicie w „ślubowanej pielgrzymce”. To taki zwyczaj pielgrzymowania po parafialnym odpuście do pobliskiego sanktuarium. My zdążaliśmy do Piekar Śląskich, do maryjnego sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej. Droga niedługa, bo zaledwie siedem kilometrów. Pogoda trudna – zimno i deszczowo. Uczestników garstka – w sumie 11 osób (ale i werbistowska parafia w Bytomiu liczy zaledwie 160 dusz!). Niemniej było pięknie…

Od wczoraj zaś odpoczywam w Sztumie. Mam jeszcze kilka dni urlopu, więc czytam, śpię, chodzę z kijkami, modlę się i przygotowuję się do najbliższych rekolekcji maryjnych, które już za kilka dni w Toruniu.

Dziś czytamy fragment Ewangelii o Zwiastowaniu. W naszch, franciszkańskich kościołach mamy święto Matki Bożej Anielskiej, zwane Świętem Porcjunkuli. Pomyślałem sobie, że właśnie znalazłem się w moim Nazarecie. To przecież tu, w tym małym miasteczku, Bóg przemówił do mnie i zaprosił mnie do tak wielkich rzeczy, że jestem nimi nieodmiennie zdumiony. Nie wracam tu z wielkim entuzjazmem – nie znajduję tu nic co przypominałoby mi dawne czasy. A jednak z wdzięcznością myślę o tym mieście, które wiele lat nazywałem domem.

Znalazłaś łaskę u Pana… To słowa, które i ja usłyszałem… Michał znikąd… Michał z małego krańca świata… Michał z niepełnej rodziny… Michał bez żadnych ludzkich umocowań. Po prostu taki sobie Michał. Zawsze, kiedy o tym myślę, zdumiewa mnie dobroć Boga i to, że On potrafi przeprowadzić swoje plany zupełnie poza, a nawet wbrew ludzkim wyobrażeniom czy oczekiwaniom. To rodzi we mnie pragnienie, żeby Mu tak całkowicie, jak Maryja, zaufać. Żeby nie wkradały się do mojego serca myśli typu – wiesz Panie Boże, byłoby lepiej, gdyby… Tak wiele jeszcze we mnie dobrych pragnień, chęci, a nawet energii do ich realizacji…

Byle tylko iść za Nim, wpatrywać się w Niego… Wówczas pojawia się i radość… Duuuuużo radości. I nawet anioł nie musi mnie do niej zachęcać…