czwartek, 31 stycznia 2019

Afryką powiało w Zawoi...


Photo by Suad Kamardeen on Unsplash
(Mk 4, 21-25)
Jezus mówił ludowi: "Czy po to wnosi się światło, by je umieścić pod korcem lub pod łóżkiem? Czy nie po to, żeby je umieścić na świeczniku? Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało wyjść na jaw. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha!" I mówił im: "Baczcie na to, czego słuchacie. Taką samą miarą, jaką wy mierzycie, odmierzą wam i jeszcze wam dołożą. Bo kto ma, temu będzie dodane; a kto nie ma, pozbawią go nawet tego, co ma".

Mili Moi…
No i powoli dobiega końca mój pobyt w Zawoi… Z tej podobno najdłuższej wioski w Polsce, widziałem zaledwie przystanek, na którym wysiadłem, a moje jedyne spacery dokonywały się pomiędzy dwoma domami, w których tu rezydują siostry. Stało się tak głównie dlatego, że przeziębienie, które „wyczuwałem nosem” już dobry tydzień temu, zdecydowało się jednak zaatakować. Było na tyle intensywnie, że wczoraj osiągnąłem zawrotną temperaturę czterdziestu stopni. Przyznam szczerze, że nie pamiętam już kiedy po raz ostatni tak wysoko gorączkowałem. Ale zapewniam was, że celebrowanie Eucharystii i głoszenie Słowa w takim stanie jest doświadczeniem niesłychanie ekstremalnym. Dziś już czuję się nieco lepiej. Z naciskiem na „nieco”.

Towarzystwo sióstr jak zawsze wpływa na mnie pozytywnie. Modlę się z nimi, patrzę na ich zasłuchanie w Słowo, słucham ich żywego śmiechu. Dzięki temu i ja odżywam, nawracam się, doświadczam sporo wewnętrznej radości. Grupa kameralna – cztery siostry o ślubach czasowych wraz ze swoją mistrzynią. Ale wśród nich jeden rodzynek – siostra Tekla z Kenii. O, ona jest dla mnie prawdziwym wyzwaniem… Uczy się polskiego, ale jak wiemy „polska to trudna język”, więc czy to po spotkaniu w kaplicy, czy przy stole często słyszałem – ojciec, przetłumacz… No i tłumaczyłem moim koślawym angielskim… Ale śmiechu przy tym niemało… Zwłaszcza kiedy próbowałem tłumaczyć jej polskie żarty. Choc jeden bardzo jej się spodobał…

Opowiedziałem jej jak to jeden z naszych braci studiujących w Rzymie uczył polskiego jakiegoś innego franciszkanina obcokrajowca. Tamten bardzo chciał znać polskie powitanie. Polak zaś, jak to Polak, nie przepuścił okazji do żartu. Polecił więc swojemu koledze, żeby ten na powitanie mówił – cześć, masz majtki? Żart podobno okazał się rzeczywiście śmieszny, kiedy przywitał tak jakąś znamienitą przełożoną generalną któregoś z polskich zgromadzeń zakonnych. Dziś ustaliliśmy z siostrą Teklą, że tak właśnie będziemy się witać…

Ale żarty żartami, a Pan dziś mówi – uważajcie na to, czego słuchacie. Ostatnio rozmawiałem z kimś o naszych siostrach klaryskach, o których biografowie w czasach Franciszka pisali, że chciały tego samego i nie chciały tego samego. Doświadczały tak wielkiego zjednoczenia uczuć i woli, mimo, że pierwsze wspólnoty klariańskie liczyły nawet po pięćdziesiąt sióstr. Osoba, której o tym mówiłem, też żyjąca we wspólnocie, z nutą żalu stwierdziła, że niestety takiej jedności nie doświadcza…

I zacząłem sobie myśleć dlaczego? Wysnułem w końcu moją osobistą teorię, że aby móc doświadczyć takiej jedności, musielibyśmy na nowo zechcieć ze sobą być. Ale nie tylko okazjonalnie – na posiłkach, w kaplicy, czy na trochę wymuszonych rekreacjach. Ale na co dzień, bez uciekania w ekrany. Pierwsze, czego powinniśmy się pozbyć to media wszelakie – telewizory, komputery, telefony. Uciekamy w nie przed sobą nawzajem, a papka, którą jesteśmy tam karmieni nie służy z pewnością budowaniu jedności. Myślę sobie, że dla wielu z nas media i ich przekazy są dziś główną osią podziału. Czy w klasztorze, czy w rodzinach – mniej mediów. Bo tym żyjesz, czego słuchasz. A z czasem zaczynasz to sam głosić… A to już jest ciężko strawne…

niedziela, 27 stycznia 2019

bezpiecznie...


Photo by Kevin Gent on Unsplash
(Łk 1, 1-4; 4, 14-21) 
Wielu już starało się ułożyć opowiadanie o zdarzeniach, które się dokonały pośród nas, tak jak nam je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami słowa. Postanowiłem więc i ja zbadać dokładnie wszystko od pierwszych chwil i opisać ci po kolei, dostojny Teofilu, abyś się mógł przekonać o całkowitej pewności nauk, których ci udzielono. W owym czasie: Powrócił Jezus mocą Ducha do Galilei, a wieść o Nim rozeszła się po całej okolicy. On zaś nauczał w ich synagogach, wysławiany przez wszystkich. Przyszedł również do Nazaretu, gdzie się wychował. W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi i powstał, aby czytać. Podano Mu księgę proroka Izajasza. Rozwinąwszy księgę, znalazł miejsce, gdzie było napisane: "Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski Pana". Zwinąwszy księgę, oddał słudze i usiadł; a oczy wszystkich w synagodze były w Niego utkwione. Począł więc mówić do nich: "Dziś spełniły się te słowa Pisma, które słyszeliście".


Mili Moi…
Wybaczcie ten tydzień nieobecności, ale jak to w moim rodzinnym mieście – w moim przypadku internet jest dobrem luksusowym. Nie powiem, żebym jakoś szczególnie z tego powodu cierpiał, bo dwie kolejne książki pożarłem w tym czasie. Ale w związku z tym zaniedbałem również ten zakątek kaznodziejski, co z żalem stwierdzam…

Dziś piszę już z Krakowa, w którym międzylądowałem, aby jutro wyruszyć na posługę wobec sióstr felicjanek do Zawoi. Kraków to miejsce, które zawsze mnie nastraja pozytywnie. Dziś więc cały dzień chłonąłem atmosferę miasta w towarzystwie dwóch uroczych sióstr zakonnych. Sporo dobrych rozmów i wieczorna modlitwa w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego zapewniły odpoczynek również mojemu duchowi, za co moim gospodyniom jestem bardzo wdzięczny.

A stacjonuję w domu samotnej matki, gdzie dziś również sprawowałem poranną Eucharystię. Kilkakrotnie podczas niej uwagę obecnych skradły dwie urocze dwulatki, które przeżywały liturgię na swój sposób, znacznie odbiegający, dodam, od sposobów pozostałych uczestników. I to w pewnym sensie było urocze (choć dla kaznodziei stanowiło wielkie wyzwanie, choć ułomkiem nie jest i tubalnym głosem włada). Ale te dzieci czuły się w kaplicy zupełnie bezpieczne. Na swój dziecięcy sposób wiedziały, że tu jest miejsce, w którym może je spotkać tylko dobro, że tu im absolutnie nic nie grozi. Swoboda i oddawanie chwały Bogu na swoim własnym poziomie. Jestem przekonany, że to Go musi cieszyć, podobnie jak ptak, który znalazłszy się w jakichś okolicznościach w tejże samej kaplicy ucieszyłby Go gdyby po prostu latał. Bóg po to go stworzył…

Piszę o tym tak obszernie, bo Jezus dziś znów zapewnia, że Bóg jest dobry… I w tej swojej dobroci przychodzi zbawiać, dźwigać, leczyć, wyzwalać. Z miłości. Zupełnie za darmo. A tak wielu z nas wydaje się, że trzeba spełnić jakieś koszmarnie skomplikowane warunki, żeby sobie na to zasłużyć. Tymczasem wystarczyłoby może poczuć się przy Nim bezpiecznie i otworzyć przed Nim swoje serce. Na takim poziomie, na jakim ono dziś się znajduje. Niezależnie od tego, czy jest to serce dwulatka, który niewiele rozumie z wydarzeń dziejących się wokół niego, czy serce dojrzałego człowieka, który już wie, że sam nie może sobie dać tego, co najcenniejsze i potrzebuje miłości Ojca opartej o zrozumiałe zasady. On ma uśmiech dla każdego. Czuły. Ciepły. Dobry.

Tam, gdzie On, tam jest bezpiecznie…

niedziela, 20 stycznia 2019

o samozwańczych prorokach i domorosłych ekonomistach...


Photo by Nathan Walker on Unsplash
(J 2, 1-11) 
W Kanie Galilejskiej odbywało się wesele i była tam Matka Jezusa. Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa rzekła do Niego: "Nie mają wina". Jezus Jej odpowiedział: "Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czy jeszcze nie nadeszła godzina moja?" Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie". Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Jezus rzekł do sług: "Napełnijcie stągwie wodą". I napełnili je aż po brzegi. Potem powiedział do nich: "Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu". Ci więc zanieśli. Gdy zaś starosta weselny skosztował wody, która stała się winem – a nie wiedział, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli – przywołał pana młodego i powiedział do niego: "Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory". Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.


Mili Moi…
Bardzo intensywny weekend za mną… Piątek i sobota to skupienie wygłoszone dla księży werbistów w Lublinie. Oczywiście przy tym ciekawostka dworcowa. W Warszawie, oczekując na przesiadkę, zakupiłem w pewnej znanej sieci kanapkowej nieco pożywienia, bo wydawało mi się, że w porze kolacji nie zgorszę nikogo zjedzoną w podróży kanapką. Ale rzeczywistość jest znacznie bardziej skomplikowana, niż nasze oczekiwania. Kiedy już zakończyłem posiłek i zasiadałem wobec pustej tacki oczekując na przyjazd pociągu, podszedł do mnie stosunkowo młody człowiek, który ze śmiertelną powaga na obliczu poinformował mnie, że jego obowiązkiem jest mnie upomnieć, ponieważ obżarstwo jest grzechem. Podziękowałem panu uprzejmie, on zaś natychmiast odszedł. Na to z niedowierzaniem spoglądał młody człowiek siedzący obok mnie i widać było w całej jego postawie wielki znak zapytania… Więc mu odpowiedziałem – widzi pan, to najlepsza metoda na tego rodzajów proroków – on ma poczucie dobrze wypełnionej misji, a ja mam chwilę spokoju, która niewątpliwie korzystnie wpłynie na moje procesy trawienne… Pan się uśmiechnął, a ja po raz kolejny przypomniałem sobie filmową sentencję – ma Bozia lokatorów…

Dziś natomiast posługiwałem w pewnej podpoznańskiej parafii w zastępstwie pewnego proboszcza, który udał się do Panamy i spotkała mnie sytuacja o wiele mniej zabawna, którą przytoczę jako pewna przestrogę. Po jednej z Mszy przyszedł pan, który poinformował o chęci zamówienia intencji mszalnej. Jako że jestem gościem, sądziłem że zrobi to pani zakrystianka. Ona natomiast stwierdziła że się tym nie zajmuje, więc może jednak ojciec… Ja na to, że nie wiem ile mogę takich Mszy dziennie zapisać (innymi słowy – nie znam zasad obowiązujących w parafii, czy ksiądz odprawia codziennie, czy tylko jedną Mszę itp.). Kiedy pan usłyszał słowo „ile” przetworzył je w swojej głowie i ryknął na mnie – to widzę, że tutaj „ile” ma znaczenie, trzasnął drzwiami i wybiegł zostawiając nas w bezbrzeżnym zdumieniu. Chciałbym wierzyć, że jakieś przykre, wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że napięcie sytuacyjne pana przerosło. Wolę to sobie tłumaczyć tak, niż myśleć, że członek Ludu Bożego może mieć tak „wyprany mózg”, że raczy słyszeć tylko to, co słyszeć go w przekazach medialnych nauczono…

Popołudnie zaś spędziłem w zupełnie innym gronie – wśród małżeństw przeżywających porekolekcyjne spotkanie w ramach Spotkań Małżeńskich. Dziś zastanawialiśmy się jak zmęczenie i brak odpoczynku wpływa na relacje małżeńskie. Piękne chwile z ludźmi, którym zależy na budowaniu więzi, bliskości, relacji. Wiele się od nich uczę…

A z dzisiejszej Ewangelii chyba najbardziej znaczące są dla mnie słowa Jezusa skierowane do Jego Matki. Czy to moja, lub Twoja sprawa, Niewiasto? Głęboką i przekonującą mnie osobiście interpretację tych słów napotkałem jakiś czas temu… Mianowicie nie jest wykluczone, że na propozycję Maryi, aby Jezus objawił się światu właśnie w tym momencie, On sam zadaje Jej pytanie – czy Ty jesteś już na to gotowa? Bo musisz wiedzieć Maryjo, że wraz z moim objawieniem, Twoje życie zmieni się diametralnie… Rozpocznie się trudny proces wychowania Ciebie samej do roli Matki przyszłej wspólnoty Kościoła. Czy Ty rozumiesz, że to moment przejścia na zupełnie inny poziom – z relacji nabudowanych na więzach krwi, przejdziemy na poziom duchowy. „Stracisz” Syna i zyskasz „synów”. Czy tego rzeczywiście chcesz? A Maryja po raz kolejny odpowiada „tak”… I przyznam szczerze, że to dla mnie niesłychanie wzruszająca chwila, jeśli czytać ją w tym kluczu. Ogromnie dużo wdzięczności mam wobec Niej, że zechciała mieć „synów”. Wszak jestem jednym z nich…

A jutro ruszam w dwutygodniowy tour. Kilka dni wypoczynku zapewne w Sztumie. A potem rekolekcje dla sióstr felicjanek z Zawoi (gdziekolwiek to jest).

czwartek, 17 stycznia 2019

dobra samotność...


Photo by Bradley Swenson on Unsplash
(Mk 1, 40-45) 
Pewnego dnia przyszedł do Jezusa trędowaty i upadłszy na kolana, prosił Go: "Jeśli zechcesz, możesz mnie oczyścić". A Jezus, zdjęty litością, wyciągnął rękę, dotknął go i rzekł do niego: "Chcę, bądź oczyszczony". Zaraz trąd go opuścił, i został oczyszczony. Jezus surowo mu przykazał i zaraz go odprawił, mówiąc mu: "Bacz, abyś nikomu nic nie mówił, ale idź, pokaż się kapłanowi i złóż za swe oczyszczenie ofiarę, którą przepisał Mojżesz, na świadectwo dla nich". Lecz on po wyjściu zaczął wiele opowiadać i rozgłaszać to, co zaszło, tak że Jezus nie mógł już jawnie wejść do miasta, lecz przebywał w miejscach pustynnych. A ludzie zewsząd schodzili się do Niego.


Mili Moi…
Czytam po raz kolejny ten znany fragment Ewangelii Marka i dziś szczególnie uderza mnie samotność, która jest wpisana w ludzkie istnienie, jest jego elementem. Nie ma przed nią ucieczki i dla wielu z nas jawi się ona jako przerażające nieszczęście. Mamy różne osobowości, temperamenty, doświadczenia. Są wśród nas tacy, którzy lubią być sami, ale wielu z nas traktuje samotność jako przekleństwo. I być może trzeba mówić o różnych rodzajach samotności. A może trzeba odróżnić samotność od osamotnienia. Tak czy owak – kiedy ona przychodzi, warto byłoby jej tak całkiem nie zmarnować, wykorzystać to, co w niej piękne…

A jest coś pięknego w samotności? Pewnie że tak… Cisza, w której słychać Boga wyraźniej. Czas, który można spożytkować na dawno planowane, a wcześniej nieosiągalne cele. Przestrzeń, której robi się nagle całkiem sporo wokół mnie. Szczególne wyczulenie oka na innych, na ich troski, na ból. Spokój wynikający ze znacznego ograniczenia źródeł informacji. I większy szacunek do człowieka, kiedy ten się na horyzoncie pojawi…

Jezus na pustyni przemawia do mnie dziś bardzo czytelnie, bo na granicy pustyni znajduję się i ja. On dodaje mi odwagi, żeby zrobić jeszcze jeden krok, żeby się tego nie bać…

A wczoraj zabawna sytuacja w aptece. Odbierałem leki, których ostatnio coraz więcej, a miła pani w okienku rzuciła okiem na mój rocznik i stwierdziła, że najlepszy, bo i ona z tego rocznika… Pogawędziliśmy więc o naszych chorobach, pożartowaliśmy… A potem pani uderzyła w ton filozoficzny zadając pytanie -  a nie ma pan tak o poranku, kiedy pan wstaje, że stawia pan sobie pytanie – kiedy ja się tak zestarzałem? Odpowiedziałem ze śmiechem, że już nie… Kilka lat temu to i owszem, ale dziś nie… Pani stwierdziła, że ona właśnie na tym etapie, a głębię pytania powiększa jej pełnoletni syn, który spogląda na nią z góry… Naszą pogawędkę zakończyliśmy refleksją, że starzeć trzeba się umieć i ma się to dokonywać naturalnie…

Do dzieła więc. Ja też wracam do naturalnych procesów starzenia, które wprawdzie mnie do działania nie potrzebują, ale w mej samotni nawet ich obecność cieszy… 😊

poniedziałek, 14 stycznia 2019

odłączony...


(Mk 1, 14-20) 
Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: "Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!" Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich Jezus: "Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi". A natychmiast, porzuciwszy sieci, poszli za Nim. Idąc nieco dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni, zostawiwszy ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi, poszli za Nim.


Mili Moi…
Kilka minut temu zlikwidowałem po wielu latach moje konto na FB. Przygotowywałem się do tego od wielu miesięcy. Kiedy je zakładałem, moją główną intencją była ewangelizacyjna obecność w przestrzeni publicznej, tam, gdzie tak wiele osób dziś się pojawia. I w ten sposób starałem się to miejsce traktować. Nie politykować, nie zamieszczać tematów wyjątkowo kontrowersyjnych, żeby nikomu nie podnosić ciśnienia. Od długiego już jednak czasu zauważam, że to miejsce zmienia swój charakter. Z przyjemnego portalu społecznościowego stał się powoli miejscem zażartych kłótni, niekończących się debat, obrzucania się wzajemnie błotem. Im bardziej poznawałem co mieści się w głowach moich znajomych, tym mniej miałem ochotę tam być i tym bardziej wątpiłem w możliwość rzeczywistej ewangelizacji w takim „miejscu”. Co więcej, zobaczyłem bardzo wyraźnie, że przeglądanie FB stało się moim nawykiem. Wiele razy w ciągu dnia tam zaglądałem zbierając mnóstwo zupełnie niepotrzebnych mi informacji, które niejednokrotnie to mnie właśnie podnosiły ciśnienie. Nie mam dziś cienia wątpliwości, że lata spędzone na FB to narastająca we mnie frustracja, agresja i smutek. Każda wizyta przynosiła pewnie nieco rozrywki, ale także sporo szlamu w postaci zupełnie mi niepotrzebnych emocji i uczuć. Informacje? Tak, pewnie jest to źródło informacji. Ale są też inne. Szybki kontakt? Możliwe… Ale miałem tam 926 znajomych, a od sześciu miesięcy nie mam z kim pójść na spacer i napić się kawy. Ewangelizacja? Dziś jestem przekonany, że w realu, w rozmowie, spojrzeniu, cierpliwym słuchaniu, dobrych gestach – tam jest jej miejsce…

Obawiałem się, że pożegnanie przyjdzie mi z trudem, że będzie przypominało odłączanie aparatury podtrzymującej życie. Tymczasem wystarczyła krótka modlitwa i jedno kliknięcie. Obiecałem sobie, że każdorazowa pokusa sięgnięcia po telefon i sprawdzenie ekranu będzie pokonywana sięgnięciem po Pismo Święte. Zrozumiałem, że nie muszę być wszędzie i zawsze. Trzydzieści tur rekolekcji na ten rok pojawiło się całkowicie poza FB. Życie w realu jest ciekawsze i takie wybieram. I mam nadzieję, że będzie to życie w znacznym dystansie wobec tego świata – wszak takie życie dawno temu wybrałem i cieszę się, że Pan mi dziś znowu o tym przypomniał.

Właśnie dziś, bo Ewangelia mówi o powołanych, którzy pozostawili sieci. Narzędzie, które wydawało im się niezbędne do życia. Moje sieci zdawały się chyba nieco wymykać spod kontroli – zamiast mi służyć, zaczęły mnie pętać. A Pan niestrudzenie powtarza – pójdź za mną… Za mną… Za mną…  Przypomniał mi, że On ma plan na moje życie, że On chce być jego drogowskazem, że On się zatroszczy i że On będzie mnie posyłał…

Mało tego… Jest jeszcze jedna dobra nowina w dzisiejszym Słowie. Nawracajcie się… To niezwykłe. Bo to polecenie Jezusa oznacza, że to jest dla mnie możliwe. On nigdy nie żąda niczego, co byłoby poza moim zasięgiem. A to oznacza, że mam realny wpływ na moje życie, na wybory, na kształtowanie swoich postaw, na obecność i nieobecność w miejscach, strukturach, społecznościach… I to mnie cieszy. Bo mój Bóg mi ufa i powierza mi moje życie z przekonaniem, że go nie zmarnuję…

Dziś więc pierwszy wieczór całej reszty mojego życia… Bez Facebooka, bez 926 znajomych i bez agresywnych kampanii „za” i „przeciw”… Za to z książką i Joshem Grobanem w tle.

Z głębi rozczarowania wirtualnym światem pozdrawiam Was ja – Michał Nowak „odłączony”…

wtorek, 8 stycznia 2019

...tak się nie robi...


Photo by Alex Holyoake on Unsplash
(Mk 6,34-44) 
Gdy Jezus ujrzał wielki tłum, ogarnęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”. Lecz On im odpowiedział: „Wy dajcie im jeść”. Rzekli Mu: „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?” On ich spytał: „Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie !” Gdy się upewnili, rzekli: „Pięć i dwie ryby”. Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.


Mili Moi…
Właśnie wróciłem z pogrzebu Jacka… Przyznam szczerze, że chciałbym mieć takie pożegnanie… Ponad dwudziestu kapłanów i niezliczony tłum. Bazylika niepokalanowska była wypełniona. Ludzie nie tylko siedzieli, ale również stali po bokach i pod chórem. Każdy kto ma wyobrażenie o wielkości tej świątyni, może to sobie zwizualizować. To tylko świadczy o tym, jakim Jacek był człowiekiem…

Kiedy myślałem o jego śmierci, to najpierw przypomniała mi się scena z filmu „Dom”, w której doktor Kazanowicz wygłasza swoją znaną mowę na pogrzebie Ryszarda Popiołka…  



Parafrazując jego słowa, mówiłem sobie w sercu – Panie Boże, tak się nie robi… Żona, dzieci… czemu go im zabrałeś? Czy tam trzeba robić audycje radiowe? Czy robicie tam jakieś rekonstrukcje historyczne? Czy nie miał Ci kto ogarnąć playlisty na luty?

Ale po krótkiej chwili Duch Święty przypomniał mi historie biblijnego Ezechiasza…

1 W owych dniach Ezechiasz zachorował śmiertelnie. Prorok Izajasz, syn Amosa, przyszedł do niego i rzekł mu: «Tak mówi Pan: Rozporządź domem swoim, bo umrzesz - nie będziesz żył». 2 Wtedy [Ezechiasz] odwrócił się do ściany i modlił się do Pana mówiąc: 3 «Ach, Panie, wspomnij na to, proszę, że postępowałem wobec Ciebie wiernie i z doskonałym sercem, że czyniłem, co jest dobre w Twoich oczach». I płakał Ezechiasz bardzo rzewnie.
4 Jeszcze Izajasz nie wyszedł z dziedzińca środkowego2, kiedy Pan skierował do niego słowo: 5 «Wróć i powiedz Ezechiaszowi, władcy mojego ludu: Tak mówi Pan, Bóg Dawida, twego praojca: Słyszałem twoją modlitwę, widziałem twoje łzy. Oto uzdrawiam cię: trzeciego dnia pójdziesz do świątyni Pańskiej 6 i dodam do dni twego życia piętnaście lat. Wybawię ciebie i to miasto z ręki króla asyryjskiego i roztoczę opiekę nad tym miastem ze względu na Mnie i ze względu na mego sługę, Dawida».7 3 Wtedy Izajasz powiedział: «Weźcie placek figowy!» Gdy wzięli i położyli na wrzód, Ezechiasz wyzdrowiał. 2Krl 20, 1-7.

Pojąłem dość szybko, że świeże kwiaty w domu Ojca czekały już w pokoju Jacka na jego przyjęcie 26 lat temu. Wówczas otrzymał nowe serce. Wówczas Pan „cofnął wskazówki zegara”… Wówczas powiedział – usłyszałem wołanie twoich bliskich, widziałem ich łzy, daję ci dwadzieścia sześć kolejnych lat… Nie zmarnuj ich. I Jacek ich nie zmarnował. Będzie mi go brakowało, bo wielokrotnie rozumieliśmy się bez słów. Śmialiśmy się z tego samego i drażniły nas te same historie. Za każdy dzień jego życia na ziemi dziś dziękowałem i dziękował będę. Bóg zyskał dziś w niebie niesłychanie pogodnego dzieciaka… Myślę, że bardzo za nim tęsknił… A teraz trochę potęsknimy my…

Dużo bardziej jednak bym chciał, żebyśmy wszyscy tęsknili za Panem. Żebyśmy odczuwali w sobie głód Boga. Co więcej, żebyśmy go pielęgnowali w sobie, żeby nigdy nie wydawało się nam, że on już został zaspokojony. Dziś myślę o tym w kontekście Eucharystii. Kiedy codziennie staje przy ołtarzu i widzę tę garsteczkę ludzi, maleńka grupę, która przychodzi z głodu, to z jednej strony jestem Bogu ogromnie wdzięczny, że ci ludzie wciąż są, że częstokroć zaczynają dzień od nakarmienia się Nim… A z drugiej strony tak strasznie mi szkoda, że tak wielu innych jeszcze tego głodu w sobie nie odkryło. Tyle miejsca w kościele. Tyle mocy w Jego słowie. Tyle szczęścia w Jego obecności… Modle się dziś, aby eucharystyczny głód rozszalał się po świecie. Głód, który wciąż tak łatwo może zostać zaspokojony… 

Wy dajcie im jeść... Z radością Panie... Oby tylko byli głodni...

niedziela, 6 stycznia 2019

misja...


Photo by Aaron Burden on Unsplash
(Mt 2,1-12) 
Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: „Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem Jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać Mu pokłon”. Skoro usłyszał to król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: „W Betlejem judzkim, bo tak napisał prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela”. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: „Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon”. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do ojczyzny.


Mili Moi…
Ostatnie dni to rzeczywiście trochę takich ludzkich smuteczków. O odejściu Jacka już pisałem. Ale tego samego dnia wypadkowi uległ rodzony brat mojego rocznikowego współbrata Krzyśka. Grzegorz jest również mężem i ojcem dwójki dzieciaków, a po eksplozji w pracy walczy teraz o życie w szpitalu. Jest w stanie ciężkim, więc proszę Was również o modlitwę za niego…

Pojawiły się pytania od dobrych ludzi jak można wesprzeć rodzinę Jacka? Bardzo mnie ucieszył fakt, że historia jego życia i jego odejście poruszyło niektórych z Was. Myślę, że jego żonie i dzieciakom przyda się pomoc, więc jeśli chcecie coś ofiarować, to przelejcie proszę na moje konto, którego numer zamieszczę na końcu. A ja wszystkie te Wasze ofiary przekażę Irenie, żonie Jacka. WAŻNE! W tytule przelewu napiszcie – pomoc dla rodziny Jacka. We wtorek jadę do Niepokalanowa na pogrzeb, więc mogę już coś zostawić. Jeśli jednak nie zdążycie przed wtorkiem, to na początku lutego będę tam znów na nagraniach, więc okazja do przekazania Waszego wsparcia znów się pojawi. Z całego serca za Waszą dobroć dziękuję…

Dziś natomiast w naszym klasztorze, jak każdego roku – „kolęda” i losowanie patronów. Zawsze lubiłem ten dzień. Po pierwsze błogosławieństwo kapłańskie, skropienie celi wodą święcona, okadzenie, kreda, którą piszemy na drzwiach… A potem ciekawość kogo Pan zechce mi dać jako patrona na najbliższy rok. Tym razem będzie się o mnie troszczył św. Kazimierz, królewicz, a mądrość przewodnia pochodzi od św. Maksymiliana – „Nic nie ufaj sobie: we wszystkim całkowicie zaufaj miłosierdziu Bożemu, co przez Niepokalaną cię prowadzi”.

Oby Niepokalana mnie rzeczywiście prowadziła. A nade wszystko wypraszała mi tchnienie Ducha i siły fizyczne. Mam na ten rok przyjęte już 27 różnych form rekolekcyjnych do wygłoszenia. Kiedyś je trzeba przygotować, a potem mieć siły podróżować i wygłosić. A zupełnie szczerze – czuję, że tych sił jest mniej, niż jeszcze kilka lat temu. Dziś mi to szczególnie staje przed oczami, wszak to dzień misyjny… Taką misję mi Pan na te dni zlecił i taką z entuzjazmem chcę podjąć. Oby każdy z Was odnajdywał swoją, bo misja trwa, w różnych odsłonach i różnych formach. Ale jeden jest Pan, którego mamy czynić znanym…

A na koniec wspominany wcześniej numer konta:
Michał Nowak
Ul. Franciszkańska 2
61 – 768 Poznań
mBank: 62114020040000310277907593
Koniecznie z dopiskiem – pomoc dla rodziny Jacka!

piątek, 4 stycznia 2019



Dziś o 7 rano odszedł do domu Ojca mój serdeczny Przyjaciel Jacek Włodarczyk, mąż, ojciec dwójki dzieci, cichy bohater po przeszczepie serca i nerki, człowiek cierpienia, ale i niezwykłej pogody ducha... Swego czasu prowadziliśmy wspólnie audycję w Radio Niepokalanów pod tytułem: "Pytania nieobojętne". 

Nasze ostatnie spotkanie miało miejsce w listopadzie... Jacek już bardzo cierpiał i powiedział mi, że jest bardzo zmęczony i chciałby, żeby wszystko się jakoś rozwiązało, albo w jedną, albo w drugą stronę. Proszę Was o modlitwę za niego, jego żonę Irenę i dzieciaki... Do zobaczenia Przyjacielu... Następne spotkanie przy niebieskich mikrofonach...

wtorek, 1 stycznia 2019

noworoczna dziecinada...


Photo by Ben White on Unsplash
(Łk 2,16-21) 
Pasterze pospiesznie udali się do Betlejem i znaleźli Maryję, Józefa i Niemowlę, leżące w żłobie. Gdy Je ujrzeli, opowiedzieli o tym, co im zostało objawione o tym Dziecięciu. A wszyscy, którzy to słyszeli, dziwili się temu, co im pasterze opowiadali. Lecz Maryja zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu. A pasterze wrócili, wielbiąc i wysławiając Boga za wszystko, co słyszeli i widzieli, jak im to było powiedziane. Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie Matki.


Mili Moi…
No i mamy 2019 rok… Wczoraj świętowałem jak zwykle… Jakże ja lubię oglądać te zdumione oblicza, które pojawiają się, gdy na pytanie – a gdzie ojciec spędza Sylwestra? Odpowiadam z najgłębszym przekonaniem i radością – w łóżku. Tam chyba w te noc czuję się najlepiej (a może dziś nawet zdradzę Wam sekret, a niech tam – w każdą noc najlepiej czuje się w łóżku). Nie mam absolutnie żadnego „nabożeństwa” do nocy sylwestrowej i w zasadzie ostatnimi laty udawało mi się spokojnie przespać tę „szampańską zabawę”. Wczoraj jednak zdałem sobie sprawę czym jest mieszkanie niemal w rynku wielkiego miasta. Strzelanie nocne przypominało jakieś działania wojenne i musze przyznać, że nawet taka myśl mi towarzyszyła – jakie to musi być dramatyczne, kiedy ludzie słyszą to, co ja słyszałem, tylko nie mają tego komfortu, że mogą zostać w łóżkach – uciekają, kryją się w schronach, nie wiedzą czy dożyją poranka… To dodatkowa motywacja do dzisiejszych modlitw o pokój…

Wstałem wczesnym rankiem i wyobraźcie sobie… nic się nie zmieniło. Po raz kolejny ta noc nie okazała się żadną formą „czarodziejskiej różdżki”. Troski te same, nieumiejętności bez zmian, ta sama twarz odbijająca się w lustrze… A jednak świadomość, że wchodzę w kolejny rok życia, nowy, nieprzewidywalny i przez to arcyciekawy. Niepowtarzalność chwil. Nowe światy do odkrycia. I poranna myśl, która dojrzewa we mnie już długo i wierzę, że wyda jakiś wymierny owoc – mniej świata wirtualnego, mniej obecności w necie, mniej mnie tu po to, aby mogło być mnie więcej przy Słowie, więcej w mądrej książce, więcej w ulotnych chwilach codzienności. Dojrzewam…

Myślę też dziś o dziecięctwie. Po raz kolejny. Pasterze – dzieci. Oni przychodzą ciekawi, zaintrygowani, otwarci. Wyruszają, szukają, znajdują. Mówią, a ta opowieść rodzi zachwyt w tam obecnych – dzieciach. Ci wielbią Boga w Jego niezwykłym działaniu, w objawieniu, w niewyobrażalnej bliskości. I wreszcie dziecko – Maryja. Zbierająca Słowo, rozważająca, medytująca. Cicha i obecna; zdumiona i spokojna; złakniona i sycąca się… Czym? Wydarzeniem… Cudownym Faktem… Osobą… A imię Jego – Jezus. Być „sługą Jednej Sprawy”. Oto plan na nowy rok…