niedziela, 29 maja 2016

Chleb...

zdj:flickr/Fr Lawrence Lew, O.P./Lic CC
(Łk 9,11b-17)
Jezus opowiadał rzeszom o królestwie Bożym, a tych, którzy leczenia potrzebowali, uzdrawiał. Dzień począł się chylić ku wieczorowi. Wtedy przystąpiło do Niego Dwunastu mówiąc: Odpraw tłum; niech idą do okolicznych wsi i zagród, gdzie znajdą schronienie i żywność, bo jesteśmy tu na pustkowiu. Lecz On rzekł do nich: Wy dajcie im jeść! Oni odpowiedzieli: Mamy tylko pięć chlebów i dwie ryby; chyba że pójdziemy i nakupimy żywności dla wszystkich tych ludzi. Było bowiem około pięciu tysięcy mężczyzn. Wtedy rzekł do swych uczniów: Każcie im rozsiąść się gromadami mniej więcej po pięćdziesięciu! Uczynili tak i rozmieścili wszystkich. A On wziął te pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo i odmówiwszy błogosławieństwo, połamał i dawał uczniom, by podawali ludowi. Jedli i nasycili się wszyscy, i zebrano jeszcze dwanaście koszów ułomków, które im zostały.


Mili Moi…
I nadeszła niedziela… 3655 dzień mojego kapłaństwa i 629 w Ameryce… One wszystkie minęły tak szybko. Zwłaszcza miniony rok. Przecież dopiero byłem na urlopie w Polsce, a dziś wieczorem mam znów wsiąść do samolotu, żeby najbliższych kilka tygodni spędzić pod polskim niebem. Zupełnie tego nie ogarniam. Może na lotnisku sobie to uświadomię, bo na razie nie jestem nawet spakowany. Do ostatnich chwil praca… Parafialne zadania – choćby wczorajszy, ostatni przed wakacjami dzień skupienia ze świętym Piotrem… Spotkania z tymi, którzy chcieli jeszcze mnie złapać przed urlopem – choćby piątkowa modlitwa wstawiennicza nad trzema potrzebującymi osobami, czy wczorajsze kierownictwo duchowe nowojorskich poszukiwaczy Jezusa. A dziś Boże Ciało… Znów wyruszymy w procesji do czterech pięknych ołtarzy, gdzie będziemy padać na kolana przed naszym Panem, który w tym kraju jest wciąż tak mało znany…  Samolot mam o 22.15… Polecam się więc modłom życzliwych, bo latanie nie jest najmilszym zajęciem mojego życia… A jeśli Bóg pozwoli to następnym razem odezwę się z Polski.


Myślę dziś o misji Apostołów… Nie bardzo byli sobie w stanie wyobrazić, że ktoś byłby w stanie nakarmić te tłumy. Bo i czym??? Tą maleńką ilością pożywienia? To nawet nikomu do głowy nie przyszło… A czy z nami nie jest podobnie? Czy kiedy staję przed człowiekiem z maleńką hostią w dłoni i mówię „Ciało Chrystusa”, to mam w sobie to przekonanie, że ta odrobina może go nakarmić? To przecież po ludzku zupełnie niemożliwe… Ale jeśli tylko przedrę się przez ludzkie zasłony, jeśli pozwolę mojemu umysłowi poszybować wraz ze Słowem Bożym, to nagle okazuje się, że ten pokarm ma taką moc, że jest w stanie zastąpić każdy inny. Znanych jest przecież wcale niemało przypadków ludzi, którzy żyli tylko Eucharystią, nie jedząc niczego innego. Choćby moja ulubiona Marta Robin… Skoro ten pokarm ma tak wielką moc, co więcej, jak mówi sam Jezus, ci, którzy Go spożywają, mają życie w sobie, to ręka musi zadrżeć, to serce musi zabić mocniej, to głos obwieszczający co spożywamy, musi być mocny… Do jak wielkich rzeczy dopuścił mnie Pan… Stoję dziś przed tą tajemnicą chleba, który w moich dłoniach staje się Jego Ciałem i wołam z głębi mojej bezradności – dawaj mi zawsze tego chleba… Abym mógł, sam nasycony, sycić Nim innych… A zwłaszcza tych, którzy jeszcze nie znają Jego potęgi…

wtorek, 24 maja 2016

dary Boże...

zdj:flickr/Images by John 'K'/Lic CC
(Mk 10,28-31)
Piotr powiedział do Jezusa: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą. Jezus odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym. Lecz wielu pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi.


Mili Moi…
Są goście, jest więc dodatkowa aktywność i ciężko wszystko ogarnąć. Na pisanie brakuje sił… Dlatego dziś, znad Niagary, kilka słów o poranku. Jeżdżę we wszystkie te miejsca i właściwie mogłoby to wydawać się dosyć nudne. Ale za każdym razem, kiedy staję w takim miejscu jak ten wodospad, czy nawet w Nowym Jorku, pojawia się to wrażenie nierzeczywistości, o którym już wielokrotnie pisałem. Po prostu trudno mi uwierzyć, że ja tu jestem. Od dwóch lat w USA, a ciągle zastanawiam się czy to prawda. Tak wielu chciałoby się tu wybrać, zobaczyć, mają marzenie. A ja wsiadam w samochód i po chwili już tu jestem…

To wszystko zdecydowanie potwierdza w moim życiu dzisiejszą Ewangelię. Czuję się bardzo obdarowany przez mojego Ojca w niebie. Nie chodzi rzecz jasna tylko o widoki, choć i one nie są bez znaczenia. Chodzi o całokształt Jego prowadzenia, które dla mnie samego jest tajemnicą. Niezwykła i piękna. Wciąż fascynującą. Chodzi również o ludzi, których mi dał, a którzy są dla mnie tak dobrzy. Tak mocno doświadczam Kościoła w ostatnich dniach. Wiele się działo w naszej parafii. Przeżywaliśmy przecież I Komunię, Bierzmowanie, a w miniona niedzielę jubileusz o. Stefana. Tylu dobrych, zaangażowanych, pomocnych ludzi. Tyle dobrych spotkań… To wszystko oszałamia, jeśli się pomyśli, że to z Bożej ręki, że On się troszczy, że towarzyszy i zaspokaja każdą, nawet najmniejszą potrzebę. Taki jest nasz Bóg. Dobry.

Mówi dziś jednak, że te wszystkie dobra staną się udziałem oddanych mu chrześcijan, ale nie bez trudu, nie bez prześladowań. Za duże to słowo jak na moment, w którym żyję. Ale dzięki Bogu trudności również nie brakuje, bo to przecież one są motywatorem, który niejednokrotnie stoi za dynamiką rozwoju. Niech się dzieje wola Boża. We wszystkim.

Wczoraj siedem godzin jazdy. Ale w podróży również piękne doświadczenie kapłaństwa. Na jednej ze stacji benzynowych podszedł do mnie młody chłopak, może dwudziestoletni. Kiedy upewnił się, że jestem księdzem, zdjął czapkę, pochylił głowę i poprosił o błogosławieństwo. To było niezwykle poruszające chyba właśnie ze względu na jego młodość. Myślę sobie, że dookoła jest wielu ludzi głodnych Boga i wielu takich, którzy za Nim szczerze tęsknią i Go szukają. Jak wielki to dar, że przez moje ręce On zechciał się udzielać.

A ja powoli oswajam się z myślą, że za tydzień, według planu, będę już chodził po polskiej ziemi. Urlopu czas zbliża się wielkimi krokami. Czy się cieszę? Chyba tak… Ale jeszcze nie wyjechawszy z amerykańskiego domu już za nim tęsknię… I za tą cząstką owczarni, nad którą Pan ustanowił mnie pasterzem…

I jeszcze coś do posłuchania...


środa, 18 maja 2016

obrazki z życia...

zdj:flickr/Todd Ehlers/Lic CC
(Mk 9,38-40)
Wtedy Jan rzekł do Niego: Nauczycielu, widzieliśmy kogoś, kto nie chodzi z nami, jak w Twoje imię wyrzucał złe duchy, i zabranialiśmy mu, bo nie chodził z nami. Lecz Jezus odrzekł: Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami.


Mili Moi…
Od wczoraj powinienem mieć gości… Leszek i Monika nie dotarli jednak z Polski, ponieważ… nie zmieścili się do samolotu. Nie to, że przekraczają jakiekolwiek dozwolone rozmiary, ale nowa polityka przewoźnika polega na tym, że sprzedaje się więcej biletów, niż jest miejsc w samolocie. Chyba według zasady – a może ktoś jednak nie przyjdzie. Czekam więc dziś – może się wreszcie na jakiś lot załapią.

Wczoraj miałem kolejne piękne, amerykańskie doświadczenie. Po południu, w porze największego zamiłowania do fotela, zadzwonił dzwonek u drzwi, a w domofonie odezwał się młody głos, który zakomunikował, że chce do spowiedzi i czy jest jakiś ksiądz dostępny. Staram się nie lekceważyć Bożych zaproszeń do posługi, więc pożegnałem fotel, mimo jego zdecydowanych protestów, i zszedłem na dół. Za drzwiami stał chłopiec – może dziewiętnaście, może dwadzieścia lat. Weszliśmy do domu, a on zaczął się spowiadać. Ja natomiast coraz szerzej otwierałem oczy. Bardzo dawno nie spotkałem już nikogo, kto spowiadałby się z taką głębią, kto mówiłby o swojej relacji z Bogiem tak pięknie, kto żałowałby tak szczerze. Prosty, skromny chłopak… Podziękował, a wychodząc zapytał, czy wyspowiadałbym też jego dziewczynę. Mówię – pewnie. I za chwilę przychodzi do klasztoru śliczna, młoda dziewczynka, która spowiada się równie głęboko. Pytam skąd ci ludzie? A ona na to, że są tu w gościach, pochodzą z Florydy i są zachwyceni, że w Bridgeport jest tyle kościołów. U nich jest ich znacznie mniej. Zapragnęli spowiedzi i postanowili spróbować w którymś z mijanych. Los padł na nas. Jestem wielce pokrzepiony, bo z takimi ludźmi, Kościół w Ameryce lśni blaskiem samego Chrystusa – przyjętego i kochanego.

A po południu urocza rozmowa z wielkim czarnoskórym, sędziwym mędrcem, który pytał co znaczą węzły na moim sznurze. Kiedy wytłumaczyłem, że to symbole moich ślubów, wzniósł oczy do nieba wołając – dziękuję Ci Panie, że nie kazałeś mi iść tą drogą… A potem, gawędząc dalej, podzielił się ze mną swoim rozumieniem ubóstwa… Ludzie mówią, że ubóstwo dotyczy materii, ale to nie o to chodzi. Ty jesteś heroldem Najwyższego Króla, ty nie możesz być całkiem biedny, bo Go przecież reprezentujesz. Ciekawe co na to wszystko powiedziałby święty Franciszek…

No i mała wielka radość. Rodzice dzieci pierwszokomunijnych ufundowali do naszego kościoła obraz świętego Jana Pawła II, o którym myśleliśmy już od dawna. Ale zawiśnie on w takim miejscu, które domaga się symetrycznego uzupełnienia obrazem po przeciwnej stronie. Ogłosiłem w niedzielę, że gdyby ktoś chciał ufundować, to jak najbardziej mile widziane… A wczoraj jedna z parafianek przyniosła czek. A zapewniam, że nie są to tanie rzeczy. Ludzie jednak mają wielkie i otwarte serca.

No i dzisiejsze Słowo, które o 5 rano czytam… I myślę, że Pan Jezus po pierwsze wyzwala z zazdrości. Pokazuje, że inni ludzie nie są zagrożeniem dla Apostołów, jeśli owoce, które przynoszą są zdrowe i dobre. Po drugie, a to wydaje mi się nawet ważniejsze, uczy mnie samego, że potrzeba czasu, żeby wydać właściwy, uczciwy i sprawiedliwy osąd. Żeby zweryfikować cudze intencje i sposoby działania, trzeba mu się dobrze przyjrzeć i właściwie rozeznać. A na to potrzeba czasu, którego Bóg ma sporo i hojnie go udziela – w końcu sam go stworzył. Nie ma więc pośpiechu. A jeśli w codziennych ocenach więcej energii skierujemy na poskromienie własnej zazdrości, mniej jej nam zostanie na kwestionowanie cudzych dokonań.

sobota, 14 maja 2016

gorliwości przybywaj!!!

zdj:flickr/Paval Hadzinski/Lic CC
(J 15,9-17)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał - aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali.


Mili Moi…
Zaczął się chyba najbardziej pracowity weekend tego roku. Wczoraj wyspowiadaliśmy po raz pierwszy grono dzieciaków, które w niedzielę przystąpią do I Komunii Świętej. Bardzo lubię te chwile, kiedy one przychodzą trochę wystraszone do konfesjonału. Są jednocześnie bardzo skupione i przejęte. Chcą powiedzieć wszystko, zastanawiają się, powtarzają, wracają do niektórych wątków, opisują szczegółowo. To ich zaangażowanie w spowiedź zawsze wiąże się z moim szczerym pragnieniem – żeby wszyscy się tak spowiadali, a im, żeby to nie „minęło”. Szczerość, gorliwość, prostota – tego doświadczyłem wczoraj i mam z tego niemało radości.

A dziś od rana praca wre… Przygotowania duszpasterskie. Po południu Spotkania Małżeńskie z ich comiesięcznym wieczorem porekolekcyjnym. Kilka par zjedzie się z różnych stron, aby podialogować na konkretny temat. Dziś o temperamentach – jak zawsze mam dla nich kilka słów. Wieczorem rozpoczynamy czuwanie przed Uroczystością Zesłania Ducha Świętego. Na ten czas oczywiście trzeba przygotować dłuższą konferencję. Jutro I Komunia, więc trzeba przygotować również kilka słów po angielsku, bo może trochę gości „z Ameryki” będzie. Za chwilę jedno z ostatnich spotkań z dzieciakami w Polskiej Szkole – jak zawsze kilka słów należy do mnie…

Piszę o tym wszystkim tylko dlatego, że czasem powstaje takie pytanie – co ci księża w ogóle mogą robić? Siedzą chłopy i się całe dnie nudzą… A to wszystko, co mówią… No to mówią – otwierają usta i samo leci… Może z niektórymi tak bywa. Ale każdy, kto poważnie traktuje swoich słuchaczy, do takich chwytów się nie ucieka… Trzeba się przygotować. A to są godziny pracy… Pracy, która czasem przeradza się w coś dobrego, a czasem jest niewiele warta. Ale trzeba ją podejmować ciągle na nowo z nadzieją, że Duch Święty zajmie się resztą…

Jutro też mamy Bierzmowanie. Nasza młodzież przyjmuje ten sakrament w katedrze, bo jest to bardzo nieliczna grupa. Ale chcemy z nimi być i tam, więc pewnie będziemy musieli się jakoś podzielić, żeby ogarnąć te dwa duże wydarzenia… Ale jak już przeżyjemy tę niedzielę, to może jakoś się doczołgamy do końca miesiąca… Do urlopu…

Patrzę sobie dziś na Macieja Apostoła i myślę, że to nie jest łatwe – dołączyć do grupy, która już ma swoją historię, ma ukształtowane relacje między członkami. Maciej kręcił się gdzieś w pobliżu, ale do grona Dwunastu nie należał. A nagle ma zacząć działać tak jak oni, ma wejść w podobną dynamikę wiary, ma się zabrać za apostolską robotę. Nie ma czasu na dojrzewanie, na naukę metod, na poznanie planów działania i rozwiązań kryzysowych. Ma ruszyć…

To niełatwe doświadczenie staje się właściwie normą w Kościele. Pamiętacie historię Pawła, który nawraca się, a za dwa dni, tuż po chrzcie, rusza głosić Ewangelię. I każdy kolejny chrześcijanin włączony w tę wspólnotę natychmiast ruszał do dzieła. Szedł, aby przynosić owoce, o których trwałości decydowały nie umiejętności i wysiłki ludzkie, ale obecność Jezusa, który towarzyszy swoim uczniom, oraz obecność Ducha, który wskazuje im drogę…

Myślę, że to jest ważna lekcja dla tych wszystkich, którym się wydaje, że najpierw trzeba ludziom dać narzędzia – przygotować, wykształcić, uformować, a wówczas można ich posłać… Niewątpliwie może im to wszystko nadać większą skuteczność, ale tylko może… Bo ostateczna skuteczność jest w ręku Boga i On jej udziela komu chce… Po to, żeby dzielić się wiarą, nie trzeba być szczególnie doświadczonym i wykształconym. Trzeba tylko uwierzyć, że ja też w tym planie jestem jakoś ważny, że mną też Jezus chce się posługiwać… O resztę zadba On sam…

środa, 11 maja 2016

priorytety....

zdj:flickr/Juan Antonio F. Segal/Lic CC
(Dz 20,28-38)
Paweł powiedział do starszych kościoła efeskiego: Uważajcie na samych siebie i na całą trzodę, nad którą Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, który On nabył własną krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając stada. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów. Dlatego czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was. A teraz polecam was Bogu i słowu Jego łaski władnemu zbudować i dać dziedzictwo ze wszystkimi świętymi. Nie pożądałem srebra ani złota, ani szaty niczyjej. Sami wiecie, że te ręce zarabiały na potrzeby moje i moich towarzyszy. We wszystkim pokazałem wam, że tak pracując trzeba wspierać słabych i pamiętać o słowach Pana Jezusa, który powiedział: Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu. Po tych słowach upadł na kolana i modlił się razem ze wszystkimi. Wtedy wszyscy wybuchnęli wielkim płaczem. Rzucali się Pawłowi na szyję i całowali go, smucąc się najbardziej z tego, co powiedział: że już nigdy go nie zobaczą. Potem odprowadzili go na okręt.


Mili Moi…
No i mamy już środę… A ja dziś poczułem się jak bohater… Otóż napisałem całe dwie strony mojego doktoratu. A w związku z tym, że już nie pamiętam dnia, w którym ostatni raz cokolwiek napisałem, to naprawdę jestem dziś pełen radości. I musze jeszcze dodać, że właściwie to mi się spodobało i może nawet jeszcze jedną dziś dopiszę. A co… Jak szastać weną to na prawo i lewo… A prawdę mówiąc, wkrótce mam stanąć przed obliczem mojego promotora. Wypadałoby więc choćby skończony pierwszy rozdział oddać (pierwszy z czterech… matko…).

A poza tym… Obejrzałem dziś film „Miasto 44”. Tak jestem na bieżąco z kinematografią… A właściwie obejrzałem na dwie tury, bo jedyny czas, kiedy coś mogę oglądać, to moje zmagania na siłowni. Ale obejrzałem go na dwie tury również dlatego, że nie miałem siły obejrzeć go na raz. Nie wiem czy to kwestia upływających lat sprawia, że po prostu bardziej się wzruszam, czy może ten sam powód sprawia, że coraz bardziej doceniam pokój i bezpieczeństwo… Tak, czy owak, muszę powiedzieć, że jestem mocno poruszony i wiele myśli rodzi mi się w głowie, zwłaszcza tych dotyczących okrucieństwa, do którego zdolny jest człowiek… Także w czasie pokoju… A co do samego Powstania? O tym po prostu nie wolno zapomnieć… Trzeba pamiętać… Mówić, pisać, szanować, podziwiać i być wdzięcznym…

W tym kontekście jakby lepiej słyszę te priorytety, które dziś Paweł poddaje wierzącym. Strzeżcie jedności – bo przyjdą wilki, zwodziciele, oszuści… Nie dajcie się zwieść. Trzymajcie się mocno Słowa, bo ono was nie zawiedzie. Ono jest prawdziwe i pozostanie prawdziwe – na zawsze, niezależnie od okoliczności. Pracujcie własnymi rękami na wasz chleb i troszczcie się o słabych. A będziecie siewcami pokoju, doświadczycie zgody i miłości wzajemnej…

Jak to jest, że najprostsze rozwiązania zawsze okazują się najtrudniejsze? Jak to możliwe, że tak trudno zaufać prostym wskazaniom, a wielce skomplikowanym wywodom łatwiej? Jak to możliwe, że oddajemy się poszukiwaniom tylu różnych, niepotrzebnych rzeczy, podczas gdy prawdziwy dar jest na wyciągnięcie ręki? Badam dziś swoje tęsknoty, pragnienia, oczekiwania… Myślę o tym do czego zmierzam i po jakich drogach… I choć dwie strony napisanie dziś cieszą, to wiem dobrze, że ani napisanie, ani nie napisanie tej pracy nie uczyni mnie szczęśliwym… To drobiazgi… Życie jest gdzie indziej… Życie jest…

poniedziałek, 9 maja 2016

patrząc w niebo...

zdj:flickr/Bea/Lic CC
Gdy to usłyszeli, zawrzały gniewem ich serca i zgrzytali zębami na niego. A on pełen Ducha Świętego patrzył w niebo i ujrzał chwałę Bożą i Jezusa, stojącego po prawicy Boga. I rzekł: "Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego, stojącego po prawicy Boga". A oni podnieśli wielki krzyk, zatkali sobie uszy i rzucili się na niego wszyscy razem. Wyrzucili go poza miasto i kamienowali, a świadkowie złożyli swe szaty u stóp młodzieńca, zwanego Szawłem. Tak kamienowali Szczepana, który modlił się: "Panie Jezu, przyjmij ducha mego!" A gdy osunął się na kolana, zawołał głośno: "Panie, nie poczytaj im tego grzechu!" Po tych słowach skonał. Dz 7, 54-60

Mili Moi…
Robię tysiące różnych rzeczy… Nieoczekiwanych i nieplanowanych… Czas przestał istnieć… Nie planuję, nie próbuję specjalnie wybiegać myślą w przyszłość. Każdy dzień jest pełen wydarzeń. Właściwie codziennie przygotowuję jakieś nowe wystąpienie, bo dobiega końca przygotowanie kandydatów do bierzmowania i pierwszej komunii, bo nadchodzi czuwanie przed Zesłaniem Ducha Świętego, bo zbliża się spotkanie z Radą Rozwoju Parafii… Oczywiście wiele osób mówi dobrze radząc - oj, coś tam ojciec na pewno powie… Na pewno… W myśl kaznodziejskiego żartu: „O czym ojciec będzie dziś mówił? Nie wiem, ale na pewno słów mi nie zabraknie”. No nie bardzo tak umiem. Uważam, że szacunek do słuchaczy wymaga, żeby wiedzieć o czym chce się mówić i konsekwentnie się tego trzymać…

Ale wśród wielu różnych rzeczy są i takie, jak na przykład wczorajsze odebranie ramy do obrazu papieża Jana Pawła II, który wkrótce zawiśnie w naszym kościele jako dar rodziców dzieci pierwszokomunijnych. Obraz się maluje, a stolarz wczoraj dał znać, że mogę przybyć po ramy. Poznałem przy okazji serdeczną rodzinę G. Przemili ludzie – nakarmili mnie, pogadaliśmy, a na koniec po zapłacie twórca wyjął jeden, wcale nie mały banknot z zapłaconych przeze mnie i powiedział – a to jest ojcze na Mszę, o pokój na świecie, od naszej rodziny… Że też są jeszcze wokół tacy ludzie…

A dziś wizyta człowieka, który ma usprawnić nasz system klimatyzacyjny w kościele. Wprawdzie pogoda „pod zdechłym Azorkiem”, leje właściwie przez cały tydzień, zimno, ale jestem przekonany, że jak przyjdzie lato, to z dnia na dzień. A lato u nas, to hoho… W maju roboty musza być zrobione.

A my dziś czytamy w kościele historię Szczepana… W Polsce Wniebowstąpienie, którego u nas nie przeniesiono na niedzielę (jak wielu innych świąt) i nadal jest w czwartek, co dla wielu ludzi jest źródłem sporego zamieszania. No ale dziś Szczepan… Myślę sobie o nim i o tak wielu chrześcijańskich męczennikach… Świadkach. Tak niewiele trzeba było, żeby przetrwać. W jego przypadku wystarczyło, żeby trzymał język za zębami. W przypadku innych chodziło często o garść kadzidła obcym bogom, czy o kilka słów zaprzeczających boskości Jezusa. Dlaczego nie? Przecież to tylko słowa… Nikt nie musiałby wiedzieć, że wierzą najgłębiej w sercu. To wiedziałby tylko Bóg i oni… A mogli ocalić swoje życie… Trochę trudno to pojąć prawda?

Może dlatego, że dla nas słowo dziś znaczy tak niewiele… A może dlatego, że z taką łatwością przychodzi nam dziś oszukiwać wszystkich wokół z samymi sobą włącznie… Może sądzimy, że dla przetrwania i zachowania życia wszystkie chwyty są dozwolone. Wszak, żeby zmienić świat, trzeba przetrwać… Tyle że fałszem jeszcze nikt świata nie zmienił… Jak można spoglądać na swoje odbicie w lustrze wiedząc, że zdradziłem mojego Boga? Nie umiem sobie tego wyobrazić… A jednak moje życie również jest pełne małych zdrad, wyborów, które nie są wyborami Boga, decyzji, które mnie raczej od Niego oddalają i zaprzeczają mojemu pełnemu oddaniu… I patrzę na to swoje oblicze w lustrze… I żałuję… Każdego dnia od nowa… I nabieram pewności, że moja wiara to „albo – albo”. W każdych czasach jest tak samo… Nawet jeśli moje życie bezpośrednio nie jest zagrożone, to wybory muszą się dokonywać… Małe i większe… I to one mówią najwięcej o mojej wierze… Więcej, niż moje słowa…

Dlatego dziś przed snem, patrząc na siebie w lustrze, przyjrzyj się dokładnie i zobacz czy widzisz tam choćby cień św. Szczepana, człowieka wiary, który nie mógł milczeć… I ja go w swoim odbiciu będę dziś szukał…


środa, 4 maja 2016

deszcz na szybie...

zdj:flickr/Brad Nightingale/Lic CC
(J 16,12-15)
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi.


Mili Moi…
Dawno już nie doświadczałem tak wielkiego kryzysu aktywności wszelakiej. Nie mam siły, ani ochoty na nic. Najchętniej wcale nie wstawałbym z łóżka. Nie wiem czy to wiosenne przesilenie, czy jakaś inna przypadłość, ale nie czuję się z tym dobrze. Tym bardziej, że ten przedwakacyjny okres jest zawsze jakoś najbardziej aktywny. Choćby wczoraj – o poranku wizyta u artysty, który tworzy obraz Jana Pawła II, który wkrótce zawiśnie w naszym kościele – dar rodziców dzieci pierwszokomunijnych. Przy tej okazji kilka telefonów związanych z ramami obrazu i tak dalej. Później konieczne zakupy, bank, poczta – wszędzie kolejki. Po powrocie wizyta w szpitalu u jednej z moich chorych, której stan się nagle pogorszył. Po powrocie jeszcze dwa godzinne telefony i rozmówcy, którzy potrzebowali księdza. A potem już nabożeństwo majowe, Msza wieczorna i na zakończenie dnia spotkanie z zarządem polskiej szkoły. Kładąc się do łóżka nie wiedziałem czy odmówiłem wieczorne modlitwy, czy może raczej poranne…

Czasem się zatrzymuję i mówię sam do siebie – gdzie ty tak gonisz człowieku? Po co to wszystko? Rzuć to proboszczowanie, oddaj to komuś, a ty zajmij się swoją relacją z Bogiem. Dziel się nią, ale miej na to czas, a nie na tysiące spraw, które tak naprawdę nie pozwalają ci być księdzem na sto procent. Doświadczam tak bardzo namacalnie prawdy, że „jeszcze się taki nie urodził, który by wszystkim dogodził”. Teraz „na topie” jest u nas remont łazienek w kościele… Zasady są dwie – znakomite – nie robisz nic – źle; zaczynasz coś robić – jeszcze gorzej… I znów pytam siebie – po co ci to chłopie… Niech sobie lud chodzi do śmierdzącej łazienki, po co się wyrywasz? Nie potrzebują tego… Niezadowoleni… A jeszcze narażasz ich na grzech krytykanctwa…

No ale nie umiem… Nie potrafię… Usiąść i cieszyć się tytułem (do którego nota bene nadal nie przywykłem i kiedy ktoś mówi „księże proboszczu” to rozglądam się o kogo chodzi). Nie umiem. Skoro jakąś odpowiedzialność na siebie przyjąłem, to chcę jej sprostać i potraktować poważnie. Nawet gdyby niektórym wydawało się, że zbyt poważnie. Chcę, stanąwszy kiedyś przed Ojcem, móc powiedzieć – zrobiłem, co mogłem. Starałem się jak najlepiej… A ci, którzy przeszkadzali, niech Ci opowiedzą swoją historię…

Zmęczony jestem… Bardzo zmęczony… Przepraszam, że w jakiś ton lamentacyjny uderzam. Ale skoro dzielę się życiem… To chcę, żebyście mieli świadomość, że ksiądz też człowiek – kruszy się i łamie. Rzadko który jest stalowy… A na to wszystko jakieś duże osamotnienie i deszcz stukający o szyby…

Dobra… Dość… Wszystko ma swój czas… Dziś Pan mówi w Ewangelii, że wszystkiego uczniowie nie mogą znieść. Na razie… Bo przyjdzie taki czas, że Duch im wszystko wytłumaczy. Proszę więc Ducha… Niech mi tłumaczy moje życie, jego poszczególne etapy, wszystko, co nowe… Bo każdy z nas wszak w nieustannym rozwoju. I każdy dzień  niesie treść – czasem trudną i niezrozumiałą, a czasem piękną i zachwycającą. Na tym chyba polega piękno życia. A jeśli z tym wszystkim łączy się świadomość, że On tam w górze jest i patrzy z miłością… To… Szkoda czasu na sen… Warto żyć od świtu po zmierzch… Aż do końca… Aż On powie – dosyć… Do roboty więc…