zdj:flickr/Angelo Amboldi/Lic CC
(Łk 9,18-22)
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do
nich z zapytaniem: Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana
Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze inni mówią, że któryś z dawnych proroków
zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Piotr odpowiedział: Za
Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał ich, żeby nikomu o tym
nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony
przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego
dnia zmartwychwstanie.
Mili Moi…
Wczorajszy dzień pozwolił zaczerpnąć mi nieco duchowego oddechu. Papież dotarł
do Nowego Jorku, a w łączności z nim odbywało się spotkanie młodych i
niemłodych w ramach Catholic Underground, cyklicznych wydarzeń organizowanych
przez Franciszkanów Odnowy w Nowym Jorku właśnie. Wybraliśmy się tam pociągiem,
zakładając, że tak będzie łatwiej. I rzeczywiście tak było… Oczywiście w drodze
nie zabrakło pewnej Bożej przygody. W sklepie, w którym zakupiliśmy wodę i
owoce, pewnej czarnoskórej damie stojącej przede mną w kolejce do kasy wypadł
różaniec. Podniosłem, bo nawet nie zauważyła. Podziękowała i odeszła. Tymczasem
pani kasjerka, miłe dziewczę zakolczykowane i wytatuowane tu i ówdzie (ale
przecież dziś to już pewnie nie dziwi nikogo) spytała mnie grzecznie czy nie
mam czasem drugiego? W pierwszej chwili nie zrozumiałem. Ale zaraz okazało się,
że chodzi o różaniec. Bo ona by chciała. I potrzebuje. Zanurkowałem ręką w
kieszeń i wyciągnąłem wręczając jej ten nabożny prezent. Wdzięczność malująca
się na jej obliczu – bezcenna. Ale mało tego. Kiedy podałem jej moją kartę
kredytową poczarowała nieco i konspiracyjnym szeptem oznajmiła mi – ty byłeś
błogosławieństwem dla mnie, ja chcę być błogosławieństwem dla ciebie – masz 25%
zniżki na zakupy… Oczywiście kwota maleńka bo i zakupy skromne, ale gest
przepiękny i taki dowód Bożej troski… O każdego z nas.
Adoracja z braćmi i wszystkimi, którzy się pojawili przepiękna… Potem Nieszpory
w łączności z Papieżem, którego widzieliśmy na dwóch dużych ekranach. No i
koncert znakomitego Mata Mahera. W domu wylądowałem o 1.30, a dziś pobudka o
5.00. Nic więc dziwnego, że cały dzień chodzę jakoś zamroczony…
Powoli ruszyła machina odpustowa. W aspekcie duchowym – wielogodzinne wystawienie
Najświętszego Sakramentu. Szczególnie ucieszył mnie dziś widok czarnych twarzy
zatopionych w adoracji. To efekt naszych ogłoszeń „na płocie”. Dwa ręcznie
malowane bannery informowały przechodniów o tej adoracji i nasi sąsiedzi
zaczęli się pojawiać. Arcyradosne… A za oknem stukot młotków przypomina, że
całe grono szlachetnych mężów stawia właśnie namioty i dokonuje innych przygotowań
w sferze materialnej.
A Jezus mi dziś przypomniał, że zarówno Jego tożsamości, jak i swojej własnej
mogę się nauczyć w przestrzeni modlitwy. Tożsamość odkrywa się w relacji. On swoją
odkrywał w relacji z Ojcem. Mnie zaprasza do odkrycia mojej własnej w relacji z
Nim. Nie ma bowiem szans na zrozumienie czegokolwiek z tajemnicy człowieka bez
Jezusa. To On mi tłumaczy mój początek, moje tu i teraz i cel, dla którego tu w
ogóle jestem.
Dlatego tak ważne jest, żeby się modlić. Bo tylko tam można to wszystko usłyszeć.
Rzecz jasna nic się nie usłyszy podczas dwuminutowego odklepania pacierza. Może
właśnie dlatego jest tak źle między ludźmi. Bo nie wiemy kim jesteśmy i kim
mamy być. A żyjemy według tego, co nam się wydaje, rozdając ciosy na prawo i na
lewo i dziwiąc się, że nas na to stać. Potrzeba korekty… I na modlitwie ona
jest możliwa. Bo kiedy człowiek skłania głowę przed Bogiem, uznaje Jego
panowanie i prosi Go o radę, nigdy nie odchodzi uboższy. A Bóg jest… I troszczy
się zawsze… O człowieka… Każdego człowieka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz