Gdy Jezus wszedł do Kafarnaum, zwrócił się do Niego setnik i prosił Go,
mówiąc: „Panie, sługa mój leży w domu sparaliżowany i bardzo cierpi”. Rzekł mu
Jezus: „Przyjdę i uzdrowię go”. Lecz setnik odpowiedział: „Panie, nie jestem
godzien, abyś wszedł pod dach mój, ale powiedz tylko słowo, a mój sługa odzyska
zdrowie. Bo i ja, choć podlegam władzy, mam pod sobą żołnierzy. Mówię temu:
"Idź", a idzie; drugiemu: "Chodź tu", a przychodzi; a
słudze: "Zrób to", a robi”. Gdy Jezus to usłyszał, zdziwił się i
rzekł do tych, którzy szli za Nim: „Zaprawdę powiadam wam: U nikogo w Izraelu
nie znalazłem tak wielkiej wiary. Lecz powiadam wam: Wielu przyjdzie ze Wschodu
i Zachodu i zasiądą do stołu z Abrahamem, Izaakiem i Jakubem w królestwie
niebieskim”.
Mili Moi…
Wyobrażam sobie tego setnika jako niezwykle serdecznego człowieka. Może to
złudne, bo zwykle służba w spokojnych prowincjach była nagrodą za wyczerpującą
służbę na froncie walk. Być może więc ów człowiek ma niejedno na sumieniu.
Niemniej jest z pewnością na jakiejś drodze nawrócenia. Przylgnął do religii
Izraela i sposób jego myślenia wskazuje na to, że jest w stanie „po Bożemu”
rozumieć rzeczywistość. Innymi słowy, odkrywa swoje miejsce w relacji z Bogiem
i jest to z pewnością miejsce „za”, a nie „przed”.
W każdym razie urzekająca jest jego pokora i delikatność, mimo tego, że czas
nagli, że jego sługa cierpi, że wszystko motywuje raczej do przynaglania
Mistrza niż do uwzględniania Jego sytuacji z tak dużą delikatnością. Niektórzy
bowiem sądzą, że ów setnik nie chciał narażać Jezusa, pobożnego rabbiego, na
konieczność wchodzenia do domu poganina, co nie było dobrze widziane. Być może
tak było… Niemniej wiara tego człowieka jest wielka. A jego prośba zostaje
wysłuchana…
Stanęły mi dziś przed oczami moje wołania do Pana i pytam samego siebie czy
On wysłuchuje moich modlitw? Myślałem zwłaszcza o jednej ważnej dla mnie
sprawie, którą od kilku lat Mu przedstawiam i która była dla mnie źródłem
wewnętrznego bólu. I widzę, że Pan powoli ją rozwiązuje… Choć, jak zawsze, w
sposób zupełnie inny niż ja Mu proponowałem. A byłem taki pewien, że wiem co
należy zrobić… Gdy tymczasem, nie pierwszy już raz, widzę, że Jego rozwiązanie,
które przychodzi z zupełnie niespodziewanej strony, jest o niebo lepsze. Nie
pozostaje nic, tylko dziękować… Przyznam szczerze, że w zawstydzeniu, bo tak
usilnie Go przekonywałem…
Jestem w Stargardzie… U Księży Chrystusowców… Chciałbym zawsze spotykać
takich księży, jak ci, miejscowi. Gorliwi, pracowici, serdeczni, pełni dobrych
myśli i słów o swoim ludzie… Często takich spotykam i to bardzo wpływa na mój
obraz Kościoła. Widzę bowiem to, czego media nie pokazują. Widzę miłujących
swoje powołanie duszpasterzy, oddane służbie siostry zakonne, wiernych, którzy
chcą więcej Boga. To pocieszające obrazki. Niemniej czuję się w ich gronie naprawdę
dobrze. W kościele jest nawet nie lodówka, ale zamrażarka. Brak zgody
konserwatora zabytków na jakiekolwiek ogrzewanie sprawia, że wczorajsze siedem
nauk przetrwałem – to chyba dobre słowo i udało mi się jakoś nie zamarznąć.
Głosi się znakomicie. Kościół wielki, nagłośnienie dobre, lud życzliwy.
To, co jednak zrobiło na mnie największe wrażenie, to całodobowa adoracja
Najświętszego Sakramentu podczas rekolekcji – w intencji parafii i dobrego
przeżycia tego czasu. Cudowne i godne naśladowania…
A ja przezywam dziś dziewiętnastą rocznicę ślubu… A właściwie ślubów
wieczystych, czyli mojego całkowitego oddania się Bogu. Bez zastrzeżeń, bez
obracania się wstecz, bez przywiązywania się do siebie i własnych pomysłów. W
czystości, posłuszeństwie i bez własności… Umierając dla siebie i dla świata.
Nie bez przyczyny pewnie patronką naszego ślubowania została święta Barbara –
opiekunka godziny śmierci. Wdzięczność i radość przenikają moje serce. Czytałem
ostatnio wspomnienie o pewnej siostrze zakonnej, która na łożu śmierci
przekazała swoim siostrom, że nic piękniejszego nie spotkało jej w życiu niż
powołanie zakonne i nigdzie nie otrzymała więcej miłości niż w swojej rodzinie
zakonnej. Podzielam jej doświadczenie…
Też doświadczam tego,że Pan Bóg rozwiązuje " po Swojemu" nie po mojemu, choć nie rozumiem i chciałoby się " już" ,a uczy mnie to czekania i cierpliwości do siebie i oddawania tego z czym się zmagam w intencji innych . Choć nie wiem czy dobrze ,że tak myślę oddając nawet moje słabości,bo może powinno się tylko wynagrodzić za to ,co mi nie wychodzi. Nie wiem,ale tak to widzę dziś i może kiedyś Pan mi da odpowiedź. Druga kwestia - zgadzam się z Ojcem - że mało pokazuje się tych dobrych ludzi czy sytuacji. Raczej chce się kogoś na czymś " złapać" i go upokorzyć ( choć nie jestem za tym,by udawać ,że czegoś nie ma , choć miało miejsce) . Czasem mam wrażenie,że zapominamy skąd przyszliśmy i dokąd idziemy i że każdy z nas popełnia błędy i upada. Za mało w nas radości ,więcej smutku. Dobrze,że Ojcze jesteś,niech Jezus błogosławi najdalsze lata posługi
OdpowiedzUsuń