Gdy jej sąsiedzi i krewni usłyszeli, że Pan okazał jej tak wielkie
miłosierdzie, cieszyli się z nią razem. Ósmego dnia przyszli, aby obrzezać
dziecię, i chcieli mu dać imię ojca jego, Zachariasza. Ale matka jego
odpowiedziała: "Nie, natomiast ma otrzymać imię Jan". Odrzekli jej:
"Nie ma nikogo w twoim rodzie, kto by nosił to imię". Pytali więc na
migi jego ojca, jak by chciał go nazwać. On zażądał tabliczki i napisał:
"Jan będzie mu na imię". I zdumieli się wszyscy. A natychmiast
otworzyły się jego usta i rozwiązał się jego język, i mówił, błogosławiąc Boga.
Wtedy strach padł na wszystkich ich sąsiadów. W całej górskiej krainie Judei
rozpowiadano o tym wszystkim, co się zdarzyło. A wszyscy, którzy o tym
słyszeli, brali to sobie do serca i pytali: "Kimże będzie to
dziecię?" Bo istotnie ręka Pańska
była z nim.
Mili Moi…
Na dzień przed Wigilią otrzymujemy ewangeliczny obraz rodzinnej imprezy,
która, niczym nasz jutrzejszy wieczór, jest związana ze sprawami Bożymi. U
Żydów to było prostsze, bo niemal wszystko wiązało się z Bogiem. Ale ta
uroczysta chwila, to moment włączenia małego Jana do wielkiego Narodu Wybranego
poprzez naznaczenie go, wówczas niezatartym, znamieniem – znakiem obrzezania. No
i imię, które w Izraelu miało znaczenie o niebo ważniejsze niż dla nas. I ta
pobożna impreza ma przynajmniej cztery znaczące aspekty. Po pierwsze, dla wielu z
gości to chwila, w której przekonują się, że to rzeczywiście prawda, że Elżbieta
urodziła dziecko. Musiał to być solidny wstrząs. Musiało to rodzić
pytania. Nie mniej liczne pytania rodzi pewnie milczenie Zachariasza, bo i ono,
podobnie jak narodziny z sędziwej kobiety, odsyła jakoś do Boga. Wszak senior
nie wymyślił sobie tego sam – to milczenie spadło na niego niczym grom i musi
je dźwigać. Tylko my wiemy, że ono za chwilę się skończy, ale przecież
uczestnicy tego spotkania nie mają o tym pojęcia. Potem jest imię, które „nie
pasuje” do zwyczaju, jakby wzięte „z księżyca”. A oznacza – Jahwe jest łaskawy…
No i nagłe uzdrowienie Zachariasza. Nudy tam z pewnością nie było. Wachlarz
emocji jest niezwykle szeroki.
A jutro my siądziemy do stołów… O Bogu to chyba mówić nie będziemy. Wszak
jesteśmy katolikami – o „tym” się nie rozmawia. To kłopotliwe, jakoś
zawstydzające. A o czym będą te święta? Czego będą dotyczyć rozmowy? Co jest
treścią świętowania – what is the reason of the season – jaki jest motyw
naszego spotkania? Boga można wprowadzić na wiele sposobów. Niekoniecznie
mówiąc o Nim wprost. Wszystko zależy od kreatywności uczestników. To o czym tam
będzie? Bo kilka godzin później ruszymy na Pasterkę i na wezwanie kapłana –
uznajmy przed Bogiem naszą grzeszność, być może właśnie zakończona Wieczerza
Wigilijna stanie się pierwszym, przywołanym na pamięć „grzechem”. Znów było tak
samo… Znów wszystkie kolędy o pokoju ludziom dobrej woli w naszym domu brzmiały
fałszywie. Znów wszystko skończyło się wielką awanturą, bo ktoś postanowił „włożyć
kij w mrowisko”.
Ale przecież tak być nie musi… Gdyby się choćby tej zasady trzymać – mówię dziś
tylko dobrze, albo wcale. Choć to niebezpieczne, bo Wigilia w milczeniu mogłaby
być jeszcze bardziej nieznośna… Ale tak całkiem poważnie. Imprezy z Bogiem w
tle z pewnością nie musza być nudne, a może On mógłby rozładować te
przygotowywane pieczołowicie na ten wieczór wyrzutnie słów…
Ja wczoraj odprawiłem krótki dzień skupienia w moim rodzinnym Sztumie.
Zdecydowałem się bardzo późno, ale chciałem się wprowadzić nieco w duchowy
wymiar tych świąt. Skupiłem się na Magnificat i śpiewałem swój własny. To
miejsce to moje korzenie. Wspominałem wiele dobrych chwil, miejsc, ludzi. Dziękowałem
Bogu, że wejrzał na uniżenie swojego sługi, na moje ukryte życie, nic nie
znaczące w oczach świata, i raczył je wykorzystać dla swoich celów. Za tyle
dobra, którego zaznałem, tyle doświadczeń, które w sobie niosę, za tych, którzy
już na cmentarzu – tam zresztą też się wybrałem. Medytacja, lektura,
Eucharystia. Ale już wieczorem dyżur spowiedniczy w Gdyni, więc czasu nie było
zbyt wiele. A dziś, za chwilę, kolejne godziny w konfesjonale. Podejrzewamy, że
będzie „armagedon” – jak to dzień przed Wigilią… Choć jutro z pewnością będzie
jeszcze weselej – wszak niedziela, zatem „jak już jestem w kościele, to może
wyspowiadam się pod tego karpika”… Każda okazja dobra, choć nieodmiennie
przypominam, że okazją do spowiedzi jest… grzech, a nie jakikolwiek święta czy
okoliczności zewnętrzne – zwykle dość rzadkie… No ale może do tego trzeba
dojrzeć…
Wziąłem wczoraj do ręki książkę Wydawnictwa Esprit – Mężczyźni i Maryja.
Jak wygrać najważniejszą bitwę w życiu. To świadectwa sześciu mężczyzn,
których życie odmieniła Ona – Jej interwencja z woli Bożej. Utonąłem po prostu.
Nie mogę się oderwać. I choć jestem dopiero w połowie – polecam zdecydowanie.
Nie tylko mężczyznom.
Bardzo ponury ten Ojca obraz wigilijnej wieczerzy. Ojciec jednak żyje w wielkim świecie i może tak właśnie jest jak Ojciec opisuje. Ja mieszkanka wsi mam inny obraz Wigilii. W swojej wiejskiej parafii widziałam przez Święta na Mszy w większości tych, których widzę w ciągu roku. Czy są aż takimi hipokrytami przy wieczerzy, sakramentach i Mszy jak Ojciec opisuje? Może fałszywie uważam, że nie.
OdpowiedzUsuńCzy nie złościł mnie widok tych, których miałam wrażenie widzieć tylko przez Święta w kościele? Złościł.
Jednak podskórnie uważam mimo wszystko, że u tej elity wiernej Bogu nie tylko od święta Wigilia nie jest tak ponura i zakłamana jak w swoim poście Ojciec napisał. Czy można przyjmować sakramenty, słuchać Bożego słowa, wbrew światowej modzie podejmować wysiłek na spotkanie z Bogiem każdej niedzieli a czasem i w tygodniu i pozostać zamkniętym na Bożą łaskę. Nie wiem jak zatwardziałym trzeba by być...
Tych odświętnych katolików to już chyba co raz mniej. Kto miał odpaść już odpadł. Zostają Ci, którym zależy.