piątek, 3 listopada 2023

człowiek...


(Łk 14, 1-6)
Gdy Jezus przyszedł do domu pewnego przywódcy faryzeuszów, aby w szabat spożyć posiłek, oni Go śledzili. A oto zjawił się przed Nim pewien człowiek chory na wodną puchlinę. Wtedy Jezus zapytał uczonych w Prawie i faryzeuszów: "Czy wolno w szabat uzdrawiać, czy też nie?" Lecz oni milczeli. On zaś dotknął go, uzdrowił i odprawił. A do nich rzekł: "Któż z was, jeśli jego syn albo wół wpadnie do studni, nie wyciągnie go zaraz, nawet w dzień szabatu?" I nie zdołali Mu na to odpowiedzieć.

 

Mili Moi…
Człowiek – to chyba najważniejsze słowo dzisiejszej Ewangelii. Pan mi przypomina o tym, że dla Niego każdy stanowi swoiste centrum świata. I jeśli tego człowieka przysyła do mnie, to i dla mnie winien się on stać, choćby na chwilę, centrum świata. I mam w sobie całkowita zgodność na tę Jego instrukcję, ale w teorii. No bo, powiedzmy sobie szczerze, ów człowiek zwykle przychodzi nie w porę, albo zanim wypowie o co mu właściwie chodzi, najpierw krąży wokół tematu i „marnuje” mój czas, albo w zasadzie sam nie wie czego chce i tak dalej, i tak dalej. Ileż to mam refleksji o przychodzących. Owszem, są takie chwile, kiedy to ewangeliczne wezwanie do człowieczeństwa mocno się we mnie odzywa. Jest ich nawet sporo. Ale nie dzieje się tak zawsze, co oznacza, że nie ma jeszcze we mnie cnoty, tej trwałej skłonności do czynienia dobra. Trochę to rozczarowujące po tylu latach życia zakonnego. Ale ostatecznie prowadzące do pokornej refleksji o sobie samym – nie jestem takim mistrzem świata, jak mogłoby się komukolwiek wydawać (ze mną włącznie). Wciąż muszę sobie przypominać kim jestem i po co jestem, wciąż odkopywać w sobie ideał służby nie znającej chwil wolnych i zajmowania się swoimi sprawami, wciąż docierać do franciszkańskiej prostoty i serdeczności w obcowaniu z drugim, który często nadmiernie obciążony, nie potrafi być ujmująco miły czy łagodny. Duża robota wciąż przede mną…

A u nas, jak zawsze, początek listopada wiąże się z intensywną modlitwą za naszych zmarłych. Dziś jest dzień pamięci o naszych zmarłych braciach, siostrach, rodzicach, krewnych i dobrodziejach. Każdy z nas ma obowiązek odprawić dziś Mszę Świętą za nich. Tak wielu było przed nami tych, którzy żyli duchowością franciszkańską, tak wielu braci już przeszło przez ziemię, tak wielu naszych bliskich. Jaka to łaska dla nich, że mają udział w tej wytężonej modlitwie całego Zakonu. A na cmentarzu spokój – w środę gwar, stroiki i hot dogi, a już wczoraj małą grupa tych, którzy albo powoli sprzątają, albo chodzą i się modlą. Wszystko przemija – ludzkie zainteresowanie i zaangażowanie też często jest tylko chwilą. I cóż można poradzić? Życie trwa i toczy się daleko od cmentarzy…

Jutro Pierwsza Sobota. Pomodlimy się więc rano w naszym kościele. To mój przywilej, jeśli akurat jestem w domu. A tuż po modłach wsiadam w auto i jadę na Jasną Górę, gdzie zamierzam posiedzieć do niedzielnego południa. Głód dnia skupienia mnie tam wiedzie – ciszy, spokoju i rzeczywistego zmierzenia się z samym sobą i kilkoma pytaniami. Oczywiście nie wybrałbym się tak daleko, gdyby nie fakt, że w niedzielę muszę dotrzeć na kolejne tygodniowe rekolekcje, które z dobroci Boga mogę poprowadzić. Tym razem dla dobrych sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Ząbkowicach Śląskich. Jasna Góra jest więc po drodze…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz