Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z
Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha
Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał
narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę
myśl, oto Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: "Józefie, synu
Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha
Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię
Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów". A stało się to
wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: "Oto
Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel", to znaczy
Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił Anioł
Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.
Mili Moi…
Niesamowicie mocno dziś dotknęła mnie ta szalona rewolucja w życiu Józefa,
której musiał on sprostać. Schować do kieszeni swoją dumę, zdecydować się na
to, że nie będzie decydował o wszystkim, że jego małżeństwo będzie zupełnie
inne, niż planował, że ojcostwo, choć rzeczywiste, to jednak nie będzie
biologiczne – oto garść zagadnień, a którymi musiał się zmierzyć. A seksualność,
która dla młodego mężczyzny ma tak duże znaczenie i z której również będzie
musiał złożyć ofiarę – szkoła okazywania czułości swojej żonie poza tym
wymiarem… Przecież to też ogromne wyrzeczenie. A uszanowanie tajemnicy relacji
własnej żony z Bogiem? Nie traktowanie Go jak intruza, przyjęcie pozycji „tego trzeciego”
(najpierw Syn, potem Maryja, na końcu Józef)… No można by tak mnożyć te
kłopoty, które pojawiają się niczym grzyby po deszczu. A po drugiej stronie
jedna mała decyzja – oddalić i mieć spokój. Uszanować, ale nie mieć z tym już
dłużej nic wspólnego. Zachować dobre wspomnienia, ale pójść swoją drogą… Tuż
przed Bożym Narodzeniem stajemy wobec groźby rozpadu Świętej Rodziny!!! To
szokujące, ale bardzo prawdziwe. Święta nie oznacza bezproblemowa. Święta to
zawsze zanurzona w Bogu. I On na szczęście interweniuje. A ja nieodmiennie
podziwiam Józefa. Bo w najśmielszych wyobrażeniach nie mógł z pewnością
przewidzieć, że stanie się uczestnikiem takich wydarzeń i że Bóg poprowadzi go
w Taki sposób. Musze przyznać, że od kilku dni doświadczam czegoś podobnego…
Bóg, wkroczył znów w moje życie i w sposób niezwykle delikatny, niemal
niezauważalny rozwiązał napięcie, które towarzyszyło mi od kilku lat. Jeszcze
pół roku temu nie wyobrażałem sobie, jak mogłoby ono zniknąć z mojego życia. A
dziś po prostu go nie ma. On zna czasy i chwile i On prowadzi bezpiecznie.
Codziennie rano z niedowierzaniem budzę się i mówię – nie ma, jestem wolny,
jestem spokojny – jestem Twój i należę do Ciebie. Jestem wdzięczny…
W miniony weekend ogarnąłem się z życzeniami świątecznymi dla moich
Rycerzy. Robię to rzadko, więc sporo mnie to kosztuje. Nie mam wprawy. Ale
wszystko już w zaklejonych kopertach czeka na zaniesienie na Pocztę. Kolejna
rzecz wrzucona do zbioru „zrobione”. A poza tym lektura… Jeszcze jedna pozycja
i będę mógł chyba rozpocząć tworzenie rekolekcji o Królestwie Bożym, które już
pod koniec stycznia mam wygłosić po raz pierwszy. Poza tym pojawił się pomysł
nagrania cyklu filmików o duchowości franciszkańskiej z okazji osiemsetlecia
zatwierdzenia naszej Reguły. Dojrzewam do tego, bo to wielka praca. Od czasu do
czasu dzwoni telefon z prośbą o spotkanie i spowiedź, więc i to zabiera mi jakieś
godziny. A wczoraj nawet zwrócono się do mnie z prośbą o przewodniczenie
uroczystościom pogrzebowym nieznanej mi osoby. Ale podobno jestem tak
optymistyczny, że ma to wszystkim pomóc… Kapłaństwo jest zajęciem arcyciekawym…
No i wciąż dochodzę do siebie, co oznacza, że nie jestem do końca zdrowy.
Ale kichanie i kaszel są w ostatnim czasie nieodmiennymi lokatorami w naszej
wspólnocie klasztornej, więc nie ma co przejmować się tym chyba nadmiernie.
Róbmy swoje i zmierzajmy ku tym cudownym, świątecznym, choć dla nas księży
mocno pracowitym dniom…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz