Jezus powiedział do swoich uczniów: "Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi,
przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie
wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. Każdemu, kto
powie jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie odpuszczone, lecz temu,
kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie odpuszczone. Kiedy was ciągać
będą po synagogach, urzędach i władzach, nie martwcie się, w jaki sposób albo
czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty pouczy was w tej właśnie
godzinie, co należy powiedzieć".
Mili Moi…
Kilka godzin temu wróciłem
do domu z rekolekcji, które odprawiałem w Krynicy Morskiej. Muszę przyznać, że
bardzo trudny był to dla mnie czas. Prawdopodobnie etap, na którym znajduję się
właśnie w moim życiu, bardzo utrudnił mi usłyszenie Boga w treściach, które
były głoszone. Te rekolekcje były niesłychanie „ludzkie”. O człowieczeństwie i
relacjach, o potrzebach i uczuciach. Dużo prowokacji, dużo psychologii – cel jeden
– żeby zobaczyć siebie w relacji do Boga, żeby „odzyskać siebie” (bo żeby coś
ofiarować, trzeba to najpierw posiadać), żeby siebie poznawać. Moje duchowe
radary chyba były nastawione na coś innego i odkrywałem w sobie potrzebę
zupełnie innych treści. Starałem się wyłowić, co się dało, ale zmęczyłem się okrutnie.
Nawet urokliwe krajobrazy i piękna pogoda nie zmniejszyły napięcia, które odczuwałem.
Przepakowuje się,
doprowadzam do porządku i jutro znów ruszam. Tym razem Ołdrzychowice Kłodzkie i
rekolekcje dla Sióstr Boromeuszek. To też nie będzie łatwe doświadczenie… To
przysłowiowy „koniec świata” niewielka wioska, a dobrze wiecie jak na mnie
działają takie miejsca. Odpoczywam w miastach. W takich maleńkich miejscach
usycham. No ale dobra, nie marudzę… Za tydzień, jeśli Pan pozwoli, zanurzę się
znów w Wielkim Jabłku – w gwarze, kolorach, zapachach… Po prostu Nowy Jork…
Zabawne, że w domu Księży Werbistów w Krynicy, każdy pokój nosi nazwę jakiegoś miasta.
Ja oczywiście zupełnym przypadkiem otrzymałem pokój nazwany jak? Oczywiście –
Nowy Jork…
Dziś nad Słowem natomiast
odprawiłem „studium słabości”. Natknąłem się na historię Krzysztofa Ferreiry, jezuity,
który wysłany do Japonii dla wzmocnienia prześladowanego Kościoła, czyni to,
ale w wyniku schwytania i tortur zapiera się wiary, a wręcz staje się współpracownikiem
systemu opresji i staje po stronie prześladowców. Wstrząsnęła mną ta historia
nie dlatego, żebym chciał bawić się w sędziego Ferreiry, ile raczej w kontekście
ludzkiej słabości. Nikt z nas nie wie do czego jest zdolny, zanim nie stanie w
sytuacji zagrożenia. Im jestem starszy, tym rzadziej wyobrażam sobie siebie
samego w sytuacji konfrontacji z drogą męczeństwa. Zadziwia mnie moja własna
słabość, bo jak się okazuje, nie potrzebuję wcale realnego zagrożenia –
wystarczy choćby napór trudnych uczuć, które ciężko mi dźwigać, czy jakaś
porażka, z którą niełatwo mi się uporać, a ja jęczę przed Panem i wołam o
pomoc. Pewnie – każdy z nas ma inną wytrzymałość, wrażliwość, próg bólu. Ale
mimo wszystko – czuję się głęboko zawstydzony, zwłaszcza kiedy czytam o
wspomnianym Kościele japońskim i jego anonimowych bohaterach, których poddawano
choćby testowi „fumie”. Fumie był to drewniany lub żeliwny „obrazek do deptania”
z wizerunkiem Jezusa lub Maryi, który nakazywano podeptać testowanemu. Jeśli tego
nie uczynił, zdradzał się jako katolik i ginął. Test ten stosowano od
1629 roku. Test „podeptaj albo giń”… To takie proste i tak boleśnie obnażające
słabość. I lęk…
I ustawiczne wołanie
Jezusa – nie bójcie się ich… Nie bójcie się, bo jesteście ważniejsi niż wiele
wróbli… Nie bójcie się o to, co macie mówić… Nie bójcie się…
Czy będzie można Ojca posłuchać gdzieś w Nowym Jorku?
OdpowiedzUsuńNiestety Nowy Jork sie mną nigdy nie zainteresował :) A poważnie mówiąc - ten mój pobyt jest bardzo krótki i dość precyzyjnie zaplanowany, więc w zasadzie tylko Bridgeport, CT. Ale może za rok...
OdpowiedzUsuń