Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w
Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy.
A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu
człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim.
Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i
przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich
wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to uczeni w
Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: „Któż On jest, że śmie
mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?” Lecz Jezus
przejrzał ich myśli i rzekł do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych?
Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy
powiedzieć: "Wstań i chodź?" Lecz abyście wiedzieli, że Syn
Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów” — rzekł do
sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. I natychmiast
wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc
Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni
mówili: „Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj”.
Mili Moi…
Wczoraj osiągnąłem
pełnoletność zakonną. Minęło dokładnie osiemnaście lat od dnia złożenia przeze
mnie profesji uroczystej, czyli zobowiązania na całe życie, że będę żył w
posłuszeństwie, w ubóstwie i w czystości, kierując się w tym życiu dokumentami
i tradycją Zakonu Braci Mniejszych Konwentualnych. Oceniam ten czas raczej
surowo. Wiele mi brakuje do ideału i niedoskonałości ogrom znam. Ale błogosławię Pana za jedną rzecz – nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło opuści tej rodziny
zakonnej i szukać swojej drogi gdziekolwiek indziej. Czasem jestem zmęczony
moją rodzina, czasem jej nie rozumiem, czasem się na nią złoszczę, ale z nieodmienną
radością wracam do domu, do mojej wspólnoty i na razie z pewnością nie żyję
marzeniami o innej.
W minionym tygodniu zakończyłem
rekolekcje w naszej, franciszkańskiej parafii w Ostródzie, gdzie ponad
pięćdziesiąt osób przyjąłem do Rycerstwa Niepokalanej. Czwartek i piątek to
Radio Niepokalanów i nagrania kolejnych audycji. A sobota, to nauczanie i
nabożeństwo pierwszosobotnie u nas w Gdyni, a pod wieczór wyprawa do Gościcina,
nie daleko, pod Wejherowo, aby tu w niedzielę rozpocząć kolejne rekolekcje
adwentowe w tym sezonie. Nie pierwszy raz już tu jestem. Jedenaście lat temu miałem
już okazje przemawiać do tych życzliwych ludzi. Tym razem również ich mam
zamiar zaprosić do oddania swojego życia Maryi. A we wspomnianej Ostródzie
domknąłem Wielki Post – to znaczy przyjąłem rekolekcje na ostatnią, wolną
jeszcze niedzielę – będzie to parafia św. o. Pio w tym mieście. Więcej
możliwości nie ma – obym podołał tym zobowiązaniom.
Ten tydzień będzie dość trudny.
Głównie dlatego, że w Gościcinie kończę w środę Mszą Świętą o 19.00, a w
czwartek rozpoczynam o 10.00 rekolekcje w Nysie. Noc w aucie zatem i pewnie
dłuższa chwila dochodzenia do siebie. Czy to już nie za duże harce jak na mój
wiek i stan? Przekonam się wkrótce. Niemniej czuję się bardzo zmęczony i pewnie
odpoczynku trochę mi trzeba… Święta specjalnie wypoczynkowe dla księży nie są,
więc nie będzie słodkiego nieróbstwa. Ale ważne, że w domu. Swój pokój, swój fotel,
swoja łazienka. Jakie to małe radości, a jakie ważne…
Pomyślałem dziś sobie, jak
słabo wyczuwam dramatyzm grzechu. Podejrzewam, że dla mnie, jak dla wielu
słuchaczy dzisiejszego słowa, to fizyczne uzdrowienie ma jednak jakie większe
znaczenie, niż duchowe wskrzeszenie tego człowieka. Może dzieje się tak, ponieważ
grzesznej kondycji nie widać, a przynajmniej nie jest ona tak oczywista, jak
fizyczne kalectwo. Co więcej, o ile swojej niesprawności dziś ludzie nie próbują
już ukryć za wszelką cenę, to grzech jednak wciąż trzymamy pod kluczem, głęboko
ukryty w naszym sercu. I bardzo często dopiero jakaś bolesna konfrontacją z
prawdą o nas samych, która często płynie ze świata zewnętrznego, sprawia, że
prawda o naszej grzeszności wylewa się na zewnątrz, czasem w sposób zupełnie niekontrolowany.
Czy to wszystko nie mogłoby dziać się sprawniej? A może jednak trzeba do prawdy
o swoim grzechu dojrzeć, może trzeba zostać „sprowadzonym do parteru”. Nie wiem…
Jedno wiem, że chciałbym jeszcze tu, na ziemi poznać jak wiele mi Bóg
przebaczył, bo ten, komu wiele przebaczono, wiele miłuje. A ta miłość ku Niemu
jest przecież niczym zawias, na którym musi zawisnąć wszystko, co robię i co jeszcze zrobić powinienem.
Bóg zapłać za czas rekolekcji w Ostródzie,za katechezy za dzielenie się Słowem i Jezusa ,na którego zwracałeś uwagę Ojcze w momencie przekroczenia..Piekna celebracja.
OdpowiedzUsuńGest ale jakze wymowny..
Bogu niech będą dzięki,że Ojciec jest,"a my możemy być tego świadkami".Czasami trudno być w rodzinie.Mozna mieć doświadczenie "z rodziną to najlepiej na zdjęciu - jeszcze stanąć z boku,by móc się wyciąć z niego" albo mieć dobrą rodzinę i pomimo trudu dnia codziennego dawać piękne świadectwo.Rodziny się nie wybiera i może chcielibysmy czasem mieć inną lub zadajemy sobie różne pytania o niej.Dlatego chyba warto zadać pytanie Jezusowi nie "dlaczego?",ale "po co?" właśnie ta .Nikt z nas nie jest doskonały , tylko do niej dążymy, a to chyba świadczy o Ojca pokorze. Czasami chciało by się uciec gdzieś i być gdzie indziej,ale czy to coś by zmieniło?Może na chwilę tak.Chyba nie warto iść za powiedzeniem "dobrze tam,gdzie nas nie ma". Warto konfrontować swoje życie z Jezusem, który oddał Siebie z miłości
OdpowiedzUsuń