Tetrarcha Herod posłyszał o wszystkich cudach zdziałanych przez Chrystusa i był
zaniepokojony. Niektórzy bowiem mówili, że Jan powstał z martwych; inni, że
zjawił się Eliasz; jeszcze inni, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. A
Herod mówił: "Jana kazałem ściąć. Któż więc jest ten, o którym takie
rzeczy słyszę?" I starał się Go zobaczyć.
Mili Moi…
Czy i wy chcecie odejść?
Dlaczego zostajemy? – to temat mojego wystąpienia w Licheniu. Dużo myśli, ale
jak zawsze, najtrudniej zabrać się za ich spisywanie. Dziś to musi nastąpić, bo
jutro już wyruszam w drogę. Cieszę się z tego bo spotkam tam wiele osób
konsekrowanych – wszak dla nich ten Kongres. Oni mają szczególne miejsce w moim
sercu – zwłaszcza siostry zakonne. Z ogromnym szacunkiem myślę o ich wysiłkach,
służbie i gorliwości, wobec której nasza, męska gorliwość wypada zwykle blado. Dlatego
dla nich zawsze staram się mieć czas, a głoszenie Słowa siostrom traktuję jako
swój osobisty przywilej.
W poniedziałek rozpoczęliśmy
pierwszą serię rekolekcji zakonnych, niestety od nieszczęśliwego wypadku. O.
Marek upadł w nocy i został znaleziony rano nieprzytomny. Leży w szpitalu w
śpiączce z dużym krwiakiem na mózgu. Rokowania się niejednoznaczne. Powierzam go
waszej modlitwie.
Tak to czasami Pan
zatrzymuje kogoś w drodze… To jeden z moich niepokojów, których uświadomiłem
sobie dziś całe mnóstwo. Wszystko w kontekście Heroda, który był zaniepokojony
pojawieniem się Jezusa. Mnie Jezus nie niepokoi, ale zdumiewająca ilość różnych
spraw, na które najczęściej nie mam żadnego wpływu, albo jest on bardzo ograniczony.
A jednak wydaje mi się, że coś tam ode mnie zależy, albo że z mojego martwienia
się może wyniknąć coś dobrego. Niestety właściwie nigdy tak nie jest, bo albo
przekonuję się, że straciłem dużo energii i czasu, zajmując się sprawami w
gruncie rzeczy mało istotnymi, albo okazuje się, że w ogóle nie było się czym martwić,
bo sprawy rozwiązały się pozytywnie i to najczęściej zupełnie bez mojego
udziału.
A jednak całe obszary
mojego życia są zasnute mgłą niepokoju. Myślę
sobie dziś – jak to możliwe? Przecież jestem człowiekiem wierzącym. Przecież często
powtarzam za Psalmistą – w Twoim ręku są moje losy, Panie (Ps 31). Przecież ułożyłem
sobie nawet taką prywatną koronkę do Bożej woli – Bądź wola Twoja – jako w
niebie, tak i na ziemi… Zawierzałem Jezusowi moje życie wielokrotnie. On sam
zapewniał mnie nie raz, że jest obecny i czuwa. Co więcej, czasem wprost
pokazywał mi, że troszczę się o zbyt wiele i nie ma to żadnego uzasadnienia. A
ja wciąż swoje… Natura jest tak silna… Wychowanie ma tak duże znaczenie… Moja
mama zawsze mi powtarzała – nie masz nikogo, musisz sam o siebie zadbać… No i
dbam… I tak trudno wyzbyć mi się tego sposobu myślenia… A on sam w sobie jest dość
uciążliwy.
Niepokój Heroda nie miał
żadnego wpływu na „sprawę Jezusa” i choć dał mu Pan Bóg okazje do tego, żeby
ten jego niepokój uciszyć, to Herod z niej nie skorzystał. Chciał bowiem, spotkawszy wreszcie Jezusa, zobaczyć jakiś znak – pozostał zupełnie na zewnątrz – niczym cyrkowy widz. A wobec
takich Jezus nie przemawia – nie są bowiem w stanie usłyszeć Jego kojącego
głosu. Za dużo wrażeń zmysłowych wokół nich. Zbyt rozproszeni. Brną w niepokój…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz