wtorek, 27 września 2022

droga wciąż fascynuje...


(Łk 9, 51-56)
Gdy dopełniały się dni wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do Jeruzalem, i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i weszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by przygotować Mu pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jeruzalem. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: "Panie, czy chcesz, byśmy powiedzieli: Niech ogień spadnie z nieba i pochłonie ich?" Lecz On, odwróciwszy się, zgromił ich. I udali się do innego miasteczka.

 

Mili Moi…
Bogaty w wydarzenia weekend za mną… W piątek pomknąłem do Lichenia, gdzie wygłosiłem naukę dla ponad sześciuset młodych osób konsekrowanych. Byłem pod wielkim wrażeniem ich obecności, liczebności, ale również organizacji całego spotkania. Zdałem sobie sprawę, jakie to jest ważne, żeby oni się wzajemne zobaczyli, poznali, pogadali, umocnili świadomością, że nie jest ich wcale tak mało. To, co mówiłem, nie było łatwe, ale zdaje się, że zostało dobrze przyjęte. A ja sam? Muszę przyznać, że bardzo rzadko towarzyszy mi jakakolwiek forma tremy na ambonie, ale w piątek, w Licheniu, coś na kształt takiego doświadczenia mi się przydarzyło. Sześćset par oczu osadzonych w wymagających głowach i połączonych jakoś z wymagającymi sercami motywuje do całkowitej mobilizacji.

W sobotę rano zakończyłem rekolekcje dla naszych braci, które w minionym tygodniu odbywały się w ośrodku rekolekcyjnym w Białogórze. Przywitałem ich w poniedziałek, pożegnałem w sobotę. Niby krótka wizyta, ale solidny kawałek dnia mi zabrała. A w porze obiadowej wyruszyłem już do Bydgoszczy, gdzie w parafii świętego Maksymiliana głosiłem kazania przez całą niedziele i przyjmowałem do Rycerstwa Niepokalanej. Matka Boża mnie tym razem „przetrzymała”. Nigdy nie sposób przewidzieć jakie będzie zainteresowanie słuchaczy i czy zdecydują się oddać swoje życie Maryi. Kiedy więc w sobotni wieczór nie zdecydował się nikt, nie miałem większych problemów z przyjęciem tego, bo tak już wcześniej, w różnych miejscach bywało. Ale kiedy o poranku w niedzielę podeszły dwie osoby, a na drugiej Mszy zaledwie jedenaście, to pomyślałem sobie – a dobrze ci tak, Matka Boża utrze ci trochę nosa, żebyś nie czuł się tak pewny siebie. I kiedy już zaczynałem powoli godzić się z tym faktem, to na każdej z kolejnych Mszy decydowało się oddać swoje życie Maryi około stu osób. Niedzielę zakończyliśmy liczba ponad trzystu zawierzonych Maryi serc. Jej cześć, a Bogu Najwyższemu chwała. Moja zaś – wielka radość…

Dziś zaś, kolejny dar od Pana… On wie, jak ja lubię latać i zwiedzać lotniska. Jakiś czas temu, jeden z prezesów naszych wspólnot rycerskich, będąc w Danii, wręczył jednemu z księży namiary na mnie, sugerując, że mógłbym może MI zaszczepić na duńskim gruncie. Dziś ksiądz zadzwonił i w marcu głoszę rekolekcje w Danii. Oczywiście zamierzam wzywać do zawierzenia się Maryi…

Dziś zaś w Słowie zwrócił moja uwagę ten wątek Jezusa udającego się do Jeruzalem. On wie po co idzie. Nie wiedzą tego z pewnością Samarytanie. A i Apostołowie nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Może gdyby było to dla wszystkich zupełnie jasne, nie ośmielaliby się w żaden sposób przeszkadzać Mu w tej drodze, a wręcz przeciwnie, pomagali by, ile tylko się da. Stają się tymczasem nie tylko przeszkodą, ale źródłem dodatkowych niewygód czy cierpień, które właściwie poprzedzają mękę Pana, która w Świętym Mieście ma się dokonać. A Jezus nie bacząc na to, idzie dalej. Nie skupia się na tych doraźnych przeszkodach, nie pozwala tracić czasu uczniom na, skądinąd, nieproporcjonalnie gwałtowne reakcje, nie zajmuje się swoją dumą, brakiem szacunku Mu okazanym. Te wszystkie sprawy są jakby poza Nim. Jest tylko motyw – odkupienie człowieka. Za wszelką cenę i bez liczenia się z kosztami. W całkowitym zapomnieniu o sobie samym…

Bardzo chciałbym tak umieć. Bardzo chciałbym wśród tych wszystkich zaangażowań nie myśleć o sobie. Składać z siebie ofiarę. A tego wątku wciąż za mało. Wciąż chyba więcej nadąsania apostolskiego, zwłaszcza w chwilach, kiedy coś idzie nie po mojej myśli. A tak łatwo wyobrażać sobie, że moje myśli są dokładnie takie same, jak myśli Jezusa. Tymczasem chyba jednak niekoniecznie…

1 komentarz:

  1. Bardzo podoba mi się określenie "apostolskie nadąsanie" 🙂

    OdpowiedzUsuń