Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I
przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych,
niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy
zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą,
niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela. Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i
rzekł: „Żal Mi tego tłumu. Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść.
Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Na to rzekli
Mu uczniowie: „Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba, żeby nakarmić takie
mnóstwo?” Jezus zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem i parę
rybek”. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął te siedem chlebów i ryby, i
odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli
wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych
koszów.
Mili Moi…
Pozwólcie, że najpierw odniosę
się do licznych pytań, które otrzymałem zwłaszcza drogą mailową, czy przez
Formularz Kontaktowy. Pytania dotyczą tego, gdzie znaleźć internetowe
rekolekcje adwentowe głoszone przeze mnie? Otóż odpowiadam – projekt Franciszkanie
TV nie jest moim projektem (w sensie odpowiedzialności). Jestem po prostu
zapraszany do współpracy, a na tegoroczny Adwent zaproszony nie zostałem. Prawdopodobnie
nagramy coś na Wielki Post. Ale trzeba też dać szansę na wypowiedzenie się innym
– wszak mądrych głów jest wcale niemało. Dlatego, kto czekał, niech się jeszcze
uzbroi w nieco cierpliwości, a przede wszystkim, niech korzysta z naszych
franciszkańskich propozycji już dziś.
Za oknem pogodowy
Armagedon… Tak było i wczoraj podczas pogrzebu we Włocławku i kiedy z niego
wracałem. Jak to dobrze, że dzień wcześniej wymieniłem opony. Cieszę się, że
tam byłem ze względu na o. Stefana, z którym przez cztery lata tworzyliśmy
dwuosobową wspólnotę w Bridgeport. To był piękny czas, a jego mogę z całą
pewnością nazwać „ojcem” dla mnie w dobrych i złych chwilach. Pamiętam, jak swego
czasu nawiedziły nas siostry zakonne. Jedna z nich, po pewnym czasie
powiedziała mi – ojcze, zobaczyłam coś, w co zaczynałam powoli wątpić, że są
jeszcze miejsca, gdzie zakonnicy się wzajemnie szanują, gdzie wyczuwa się
atmosferę miłości braterskiej. Cieszę się, że takie miejsca jeszcze istnieją. A
ja cieszyłem się razem z nią, bo rzeczywiście tak u nas w domu było… Dlatego
nie miałem żadnych wątpliwości, kiedy Stefan poprosił mnie o obecność na
pogrzebie jego brata. Uważam to za coś absolutnie naturalnego.
Powoli zabieram się do
pracy nad nauczaniem na najbliższą sobotę. Kolejna pierwsza sobota miesiąca, którą chcemy przeżyć jako niemal całodzienne skupienie dla Maryi. Tym razem mam próbować
odpowiedzieć wraz ze świętym o. Maksymilianem na pytanie – Kim jesteś, o
Niepokalana? Bardzo jestem ciekaw tego dnia, bo miesiąc temu frekwencja była
bardzo licha. Tym razem więc chwila prawdy. Jeśli zainteresowania nie będzie, widać
i woli Bożej w tym nie ma. A przynajmniej nie na ten czas.
Dziś natomiast myślę sobie
nad Jezusem, który dba o każdą, najdrobniejszą ludzką potrzebę. Ale prawdziwą i
realną. Dlatego nie karmi ludzi pierogami z mięsem, ani wołowiną po syczuańsku,
choć być może są wśród nich tacy, którzy zjedliby je ze smakiem. Posiłek Jezusa
jest prosty i nie hołduje wyszukanym gustom. A jednocześnie zaspokaja głód. Ja dziś
czytam to Słowo w kontekście powściągliwości i zdrowej ascezy. Wyszedłem z domu
ubogiego. Do dziś wspominam, że czasem na obiad była kasza manna z jagodami,
nie dlatego, że za nią przepadałem, ale dlatego, że nie było środków na nic
lepszego. Dziś zaś… No właśnie… Żyję w zakonie, zwanym u jego początków
Pokutnikami z Asyżu, a później Zakonem Pokuty. Asceza dla świętego Franciszka
była czymś istotnym i na tej drodze docierał do Boga. Tę nam wskazał i pozostawił
jako zalecenie. Ja natomiast widzę wyraźnie, że wymykam się tym wskazówkom. Nie
sugeruje, że w klasztorze spożywamy jakies wykwintne dania. Jest raczej po
domowemu. Chodzi o moje serce, które jest skłonne dbać choćby właśnie o
przyjemności podniebienia, bardziej niż to konieczne. Szukanie okazji, żeby
zjeść coś lepszego (a tych mi przecież nie brakuje z racji na wyjazdy, podczas których
często bywam goszczony bardzo okazale) nie jest z pewnością „franciszkańskie”. I
oczywiście można powiedzieć (i rzeczywiście niektórzy tak mówią) – zjedzmy przynajmniej
dobrze, bo jakie my tam radości mamy w życiu? Ale wyraźnie czuję, że nie tędy
droga… A radości jest całe mnóstwo… Tylko trzeba odwrócić wzrok od pełnej miski
– przekonałem się o tym sam już niejednokrotnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz