środa, 1 grudnia 2021

pełna miska...


(Mt 15,29-37)
Jezus przyszedł nad Jezioro Galilejskie. Wszedł na górę i tam siedział. I przyszły do Niego wielkie tłumy, mając ze sobą chromych, ułomnych, niewidomych, niemych i wielu innych, i położyli ich u nóg Jego, a On ich uzdrowił. Tłumy zdumiewały się widząc, że niemi mówią, ułomni są zdrowi, chromi chodzą, niewidomi widzą. I wielbiły Boga Izraela. Lecz Jezus przywołał swoich uczniów i rzekł: „Żal Mi tego tłumu. Już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. Nie chcę ich puścić zgłodniałych, żeby kto nie zasłabł w drodze”. Na to rzekli Mu uczniowie: „Skąd tu na pustkowiu weźmiemy tyle chleba, żeby nakarmić takie mnóstwo?” Jezus zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem i parę rybek”. Polecił ludowi usiąść na ziemi; wziął te siedem chlebów i ryby, i odmówiwszy dziękczynienie, połamał, dawał uczniom, uczniowie zaś tłumom. Jedli wszyscy do sytości, a pozostałych ułomków zebrano jeszcze siedem pełnych koszów.

 

Mili Moi…
Pozwólcie, że najpierw odniosę się do licznych pytań, które otrzymałem zwłaszcza drogą mailową, czy przez Formularz Kontaktowy. Pytania dotyczą tego, gdzie znaleźć internetowe rekolekcje adwentowe głoszone przeze mnie? Otóż odpowiadam – projekt Franciszkanie TV nie jest moim projektem (w sensie odpowiedzialności). Jestem po prostu zapraszany do współpracy, a na tegoroczny Adwent zaproszony nie zostałem. Prawdopodobnie nagramy coś na Wielki Post. Ale trzeba też dać szansę na wypowiedzenie się innym – wszak mądrych głów jest wcale niemało. Dlatego, kto czekał, niech się jeszcze uzbroi w nieco cierpliwości, a przede wszystkim, niech korzysta z naszych franciszkańskich propozycji już dziś.

Za oknem pogodowy Armagedon… Tak było i wczoraj podczas pogrzebu we Włocławku i kiedy z niego wracałem. Jak to dobrze, że dzień wcześniej wymieniłem opony. Cieszę się, że tam byłem ze względu na o. Stefana, z którym przez cztery lata tworzyliśmy dwuosobową wspólnotę w Bridgeport. To był piękny czas, a jego mogę z całą pewnością nazwać „ojcem” dla mnie w dobrych i złych chwilach. Pamiętam, jak swego czasu nawiedziły nas siostry zakonne. Jedna z nich, po pewnym czasie powiedziała mi – ojcze, zobaczyłam coś, w co zaczynałam powoli wątpić, że są jeszcze miejsca, gdzie zakonnicy się wzajemnie szanują, gdzie wyczuwa się atmosferę miłości braterskiej. Cieszę się, że takie miejsca jeszcze istnieją. A ja cieszyłem się razem z nią, bo rzeczywiście tak u nas w domu było… Dlatego nie miałem żadnych wątpliwości, kiedy Stefan poprosił mnie o obecność na pogrzebie jego brata. Uważam to za coś absolutnie naturalnego.

Powoli zabieram się do pracy nad nauczaniem na najbliższą sobotę. Kolejna pierwsza sobota miesiąca, którą chcemy przeżyć jako niemal całodzienne skupienie dla Maryi. Tym razem mam próbować odpowiedzieć wraz ze świętym o. Maksymilianem na pytanie – Kim jesteś, o Niepokalana? Bardzo jestem ciekaw tego dnia, bo miesiąc temu frekwencja była bardzo licha. Tym razem więc chwila prawdy. Jeśli zainteresowania nie będzie, widać i woli Bożej w tym nie ma. A przynajmniej nie na ten czas.

Dziś natomiast myślę sobie nad Jezusem, który dba o każdą, najdrobniejszą ludzką potrzebę. Ale prawdziwą i realną. Dlatego nie karmi ludzi pierogami z mięsem, ani wołowiną po syczuańsku, choć być może są wśród nich tacy, którzy zjedliby je ze smakiem. Posiłek Jezusa jest prosty i nie hołduje wyszukanym gustom. A jednocześnie zaspokaja głód. Ja dziś czytam to Słowo w kontekście powściągliwości i zdrowej ascezy. Wyszedłem z domu ubogiego. Do dziś wspominam, że czasem na obiad była kasza manna z jagodami, nie dlatego, że za nią przepadałem, ale dlatego, że nie było środków na nic lepszego. Dziś zaś… No właśnie… Żyję w zakonie, zwanym u jego początków Pokutnikami z Asyżu, a później Zakonem Pokuty. Asceza dla świętego Franciszka była czymś istotnym i na tej drodze docierał do Boga. Tę nam wskazał i pozostawił jako zalecenie. Ja natomiast widzę wyraźnie, że wymykam się tym wskazówkom. Nie sugeruje, że w klasztorze spożywamy jakies wykwintne dania. Jest raczej po domowemu. Chodzi o moje serce, które jest skłonne dbać choćby właśnie o przyjemności podniebienia, bardziej niż to konieczne. Szukanie okazji, żeby zjeść coś lepszego (a tych mi przecież nie brakuje z racji na wyjazdy, podczas których często bywam goszczony bardzo okazale) nie jest z pewnością „franciszkańskie”. I oczywiście można powiedzieć (i rzeczywiście niektórzy tak mówią) – zjedzmy przynajmniej dobrze, bo jakie my tam radości mamy w życiu? Ale wyraźnie czuję, że nie tędy droga… A radości jest całe mnóstwo… Tylko trzeba odwrócić wzrok od pełnej miski – przekonałem się o tym sam już niejednokrotnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz