niedziela, 19 września 2021

pochmurno


(Mk 9, 30-37)
Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: "Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie". Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: "O czym to rozprawialiście w drodze?" Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: "Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich". Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".

 

Mili Moi…
Wczoraj zwiedzaliśmy malborski zamek… Oczywiście nie dla przyjemności, ale w ramach przygotowań do Biegu Małych Rycerzy, który już za tydzień. Organizacyjnie, jak już wspominałem, to duże przedsięwzięcie. Tym trudniej zaakceptować mi niewielkie zainteresowanie tym wydarzeniem wśród adresatów. Komunikacja niestety też smuci. Okazuje się, że mail z prośba o kontakt i niezbędne informacje wcale nie domaga się tego, żeby nań odpowiadać. A z mojej strony to przecież zamówienie obiadów, zakup nagród, zakup biletów (bo nikt nas na zamek za darmo nie wpuści), czy podanie liczby uczestników do Służby Ochrony. A liczba uczestników wyklarowała się wczoraj po serii telefonów. Przy czym – i to też mnie smuci – ja nie zapraszam, ja proszę, żeby ktoś zechciał przyjechać… Coś tu jest zdecydowanie nie tak… Zanim się bieg odbył, ja jestem nim już ekstremalnie zmęczony…

Przepraszam, że marudzę, staram się tego zwykle nie robić, ale jak się okazuje, też jestem człowiekiem… Podobnie jak dzisiejsi bohaterowie Ewangelii, którzy brali sprawy nadprzyrodzone w sposób czysto ludzki. I nic im się nie zgadzało… Tak trudno im wyjść poza samych siebie. Tak trudno myśleć o czymś więcej niż własna świetlana przyszłość. Tym bardziej, że pretendentów do takiej przyszłości jest jeszcze jedenastu. Lepiej więc ustalić zasady i kolejność już dziś, żeby nie było nieporozumień. Urwijmy dla siebie, ile się da. Przecież nie z wyrachowania, przecież z miłości do Mistrza – my chcemy Mu pomagać, my chcemy robić, to co nam zlecił, ale chcemy też, żeby nikt nie miał wątpliwości, że my jednak jesteśmy głębiej w Jego serduszku i żebyśmy wreszcie dowiedzieli się co On dla każdego z nas planuje. Ustalmy to, a potem Mu się to przedstawi do zatwierdzenia…

A On? Dziecko im przyprowadza… Dziecko, które nic nie znaczy. Dziecko, które jest ówcześnie traktowane trochę jak mebel. Dziecko, które w rozumieniu żydów jest „niepełnym człowiekiem”, bo nie może zachować całego prawa. O co Mu chodzi? Pierwszy ma być ostatnim… Sługą… Niewolnikiem… Chłopcem na posyłki… Czy my naprawdę tylko tyle znaczymy? Czy On nas tak nisko ceni? Czy Jego królestwo to coś poważnego, czy raczej dziecięce zabawy?

Oj panowie… Gdybyście usłyszeli i dopuścili do serc słowa, w których mówi o tym, że będzie wydany, że On sam czyni siebie ostatnim po to, żeby ocalić ten świat, że nie ma innej drogi do królestwa, jak droga uniżenia i służby, to widzielibyście to dziecko jako solidny punkt odniesienia. Dziecko, które, kiedy marzy o tym, żeby zostać lekarzem, to nie łączy tego z pełnym portfelem, prestiżem czy rywalizacja o miano najlepszego w swojej dziedzinie… Ono po prostu chce być lekarzem. Kiedy chce być strażakiem, to… chce gasić pożary. A jako policjant… pomagać ludziom. Wy zaś macie liczne, sekretne cele, które nie służą niczyjemu zbawieniu i dlatego wasze pragnienia nie mogą zostać spełnione…

Jak pisze nam dziś Jakub – pożądacie, a nie macie… nie otrzymujecie, bo się źle modlicie… staracie się zaledwie o zaspokojenie waszych żądz… Jakkolwiek surowo to brzmi, to powiedzmy sobie szczerze, czy kiedy modlimy się w ważnych dla nas sprawach przychodzi nam wówczas do głowy pytanie – czy to służy mojemu zbawieniu? Choćby zdrowie, kiedy pojawia się jakaś poważna choroba – czy modląc się mówimy – Panie, uzdrów mnie, jeśli to będzie służyło mojemu zbawieniu? Jak długo żyje nie słyszałem takiej modlitwy z niczyich ust. Może dlatego tak wiele szlachetnych, ale niewysłuchanych modlitw, bo podobnie jak Apostołów, nie interesuje nas wcale to, co Jezus stawia przed nami jako jedyny wart naszych pragnień wątek – nasze (i cudze) zbawienie, ale zajmujemy się tysiącem spraw, które temu wcale nie służą (albo wręcz szkodzą).

A zatem niech wszystko służy zbawieniu… A my, niczym dzieci, w pełni zaangażowani tu i teraz, pełni marzeń o przyszłości, marzeń dotykających istoty rzeczy, niemal pewni, że wszystkie je uda się zrealizować. Na tych drogach, które nam wyznacza Pan. Bo On w swoich zrządzeniach się nie myli.

A ja tymczasem rzucam się w wir niedzielnych zajęć… Choć przed chwilą wróciłem z nadmorskiego spaceru (tak, świadomie próbuje w Was wzbudzić zazdrość). Było wietrznie. Zimno. Ponuro. Pięknie (kiedy człek uświadomi sobie, że słońce za tymi grubymi chmurami wciąż jest, świeci tak samo mocno i intensywnie).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz