Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o
tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: "Syn Człowieczy
będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach
zmartwychwstanie". Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go
pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: "O czym
to rozprawialiście w drodze?" Lecz oni milczeli, w drodze bowiem
posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł,
przywołał Dwunastu i rzekł do nich: "Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech
będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich". Potem wziął dziecko,
postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno
z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie
przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".
Mili Moi…
Wczoraj zwiedzaliśmy
malborski zamek… Oczywiście nie dla przyjemności, ale w ramach przygotowań do
Biegu Małych Rycerzy, który już za tydzień. Organizacyjnie, jak już wspominałem,
to duże przedsięwzięcie. Tym trudniej zaakceptować mi niewielkie
zainteresowanie tym wydarzeniem wśród adresatów. Komunikacja niestety też
smuci. Okazuje się, że mail z prośba o kontakt i niezbędne informacje wcale nie
domaga się tego, żeby nań odpowiadać. A z mojej strony to przecież zamówienie obiadów,
zakup nagród, zakup biletów (bo nikt nas na zamek za darmo nie wpuści), czy
podanie liczby uczestników do Służby Ochrony. A liczba uczestników wyklarowała
się wczoraj po serii telefonów. Przy czym – i to też mnie smuci – ja nie
zapraszam, ja proszę, żeby ktoś zechciał przyjechać… Coś tu jest zdecydowanie
nie tak… Zanim się bieg odbył, ja jestem nim już ekstremalnie zmęczony…
Przepraszam, że marudzę,
staram się tego zwykle nie robić, ale jak się okazuje, też jestem człowiekiem…
Podobnie jak dzisiejsi bohaterowie Ewangelii, którzy brali sprawy nadprzyrodzone
w sposób czysto ludzki. I nic im się nie zgadzało… Tak trudno im wyjść poza
samych siebie. Tak trudno myśleć o czymś więcej niż własna świetlana przyszłość.
Tym bardziej, że pretendentów do takiej przyszłości jest jeszcze jedenastu. Lepiej
więc ustalić zasady i kolejność już dziś, żeby nie było nieporozumień. Urwijmy
dla siebie, ile się da. Przecież nie z wyrachowania, przecież z miłości do
Mistrza – my chcemy Mu pomagać, my chcemy robić, to co nam zlecił, ale chcemy
też, żeby nikt nie miał wątpliwości, że my jednak jesteśmy głębiej w Jego
serduszku i żebyśmy wreszcie dowiedzieli się co On dla każdego z nas planuje.
Ustalmy to, a potem Mu się to przedstawi do zatwierdzenia…
A On? Dziecko im przyprowadza…
Dziecko, które nic nie znaczy. Dziecko, które jest ówcześnie traktowane trochę jak
mebel. Dziecko, które w rozumieniu żydów jest „niepełnym człowiekiem”, bo nie
może zachować całego prawa. O co Mu chodzi? Pierwszy ma być ostatnim… Sługą…
Niewolnikiem… Chłopcem na posyłki… Czy my naprawdę tylko tyle znaczymy? Czy On
nas tak nisko ceni? Czy Jego królestwo to coś poważnego, czy raczej dziecięce
zabawy?
Oj panowie… Gdybyście
usłyszeli i dopuścili do serc słowa, w których mówi o tym, że będzie wydany, że
On sam czyni siebie ostatnim po to, żeby ocalić ten świat, że nie ma innej
drogi do królestwa, jak droga uniżenia i służby, to widzielibyście to dziecko
jako solidny punkt odniesienia. Dziecko, które, kiedy marzy o tym, żeby zostać lekarzem,
to nie łączy tego z pełnym portfelem, prestiżem czy rywalizacja o miano najlepszego
w swojej dziedzinie… Ono po prostu chce być lekarzem. Kiedy chce być strażakiem,
to… chce gasić pożary. A jako policjant… pomagać ludziom. Wy zaś macie liczne, sekretne
cele, które nie służą niczyjemu zbawieniu i dlatego wasze pragnienia nie mogą zostać
spełnione…
Jak pisze nam dziś Jakub –
pożądacie, a nie macie… nie otrzymujecie, bo się źle modlicie… staracie się
zaledwie o zaspokojenie waszych żądz… Jakkolwiek surowo to brzmi, to powiedzmy
sobie szczerze, czy kiedy modlimy się w ważnych dla nas sprawach przychodzi nam
wówczas do głowy pytanie – czy to służy mojemu zbawieniu? Choćby zdrowie, kiedy
pojawia się jakaś poważna choroba – czy modląc się mówimy – Panie, uzdrów mnie,
jeśli to będzie służyło mojemu zbawieniu? Jak długo żyje nie słyszałem takiej
modlitwy z niczyich ust. Może dlatego tak wiele szlachetnych, ale
niewysłuchanych modlitw, bo podobnie jak Apostołów, nie interesuje nas wcale
to, co Jezus stawia przed nami jako jedyny wart naszych pragnień wątek – nasze (i
cudze) zbawienie, ale zajmujemy się tysiącem spraw, które temu wcale nie służą
(albo wręcz szkodzą).
A zatem niech wszystko
służy zbawieniu… A my, niczym dzieci, w pełni zaangażowani tu i teraz, pełni
marzeń o przyszłości, marzeń dotykających istoty rzeczy, niemal pewni, że
wszystkie je uda się zrealizować. Na tych drogach, które nam wyznacza Pan. Bo On
w swoich zrządzeniach się nie myli.
A ja tymczasem rzucam się
w wir niedzielnych zajęć… Choć przed chwilą wróciłem z nadmorskiego spaceru
(tak, świadomie próbuje w Was wzbudzić zazdrość). Było wietrznie. Zimno. Ponuro.
Pięknie (kiedy człek uświadomi sobie, że słońce za tymi grubymi chmurami wciąż jest,
świeci tak samo mocno i intensywnie).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz