Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, podeszli do Jezusa i rzekli:
"Nauczycielu, pragniemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy".
On ich zapytał: "Co chcecie, żebym wam uczynił?" Rzekli Mu: "Daj
nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej
stronie". Jezus im odparł: "Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie
pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być
ochrzczony?" Odpowiedzieli Mu: "Możemy". Lecz Jezus rzekł do
nich: "Kielich, który Ja mam pić, wprawdzie pić będziecie; i chrzest,
który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać
miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla
których zostało przygotowane". Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych,
poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł
do nich: "Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a
ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by
między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał
być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn
Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie
jako okup za wielu".
Mili Moi…
Powoli dobiega mój pobyt w
Cieszynie, u gościnnych sióstr elżbietanek. Mówię im o rzeczach trudnych – o
uniżeniu, pokorze, posłuszeństwie. Wszak te cnoty wpisane są w nasze, zakonne
życie. Może dlatego Pan Bóg, jakby na osłodę, dal nam przepiękną pogodę, której
wczoraj zażyłem, spacerując długo po mieście – pięknym, musze to po raz kolejny
stwierdzić.
Dziś już jadę do
Ołdrzychowic Kłodzkich, gdzie od jutra rozpoczynam rekolekcje dla sióstr
boromeuszek. Cieszy mnie ta krótka przerwa już tam, w domu rekolekcyjnym, bo to
dla mnie samego szansa, żeby odprawić dzień skupienia. Tak bardzo musze walczyć
o to, żeby pośród tak wielu działań, wyrywać wprost czas na rzeczy najważniejsze.
Cały czas sobie powtarzam, że „robota jest nie do przerobienia”. Zawsze będą
jakieś zadania, zawsze ktoś, coś będzie proponował, ale jeśli nie zadbam o
relację z Panem, to z „próżnego i Salomon nie naleje”. Żeby móc coś komuś dać,
trzeba najpierw wziąć. A zatem zamierzam skorzystać z okazji…
Dziś studium nad egoizmem
w Ewangelii… Nie dotyka mnie jakoś wyjątkowo prośba Jakuba i Jana, ale raczej
fakt, że robią to za plecami wspólnoty. Sytuacje, w których chcemy osiągnąć coś
kosztem drugiego człowieka są pewnie znacznie rzadsze w naszym życiu od tych,
kiedy usiłujemy osiągnąć coś nie licząc się z drugim. Nie chcemy mu wcale szkodzić,
ale on właściwie nie mieści się w orbicie naszych zainteresowań. W tej orbicie
jestem ja sam – moje sprawy, moje pragnienia, moje uczucia, moje wizje
szczęścia, moje projekty, moje… moje… moje…
Szczególnie, kiedy żyje
się we wspólnocie (czy to zakonnej, czy rodzinnej) być może łatwo popaść w taki stan
dbałości o samego siebie. Budowanie swojego małego, wygodnego świata,
wykorzystanie wszelkiej okazji, żeby o siebie zadbać, sprawić sobie
przyjemność, radość, wycisnąć z życia ile się da. A wszystko to bez uwzględniania
kontekstu i ludzi żyjących wokół mnie. Jakie to jest łatwe. Ale co w zamian? Wraz
z tymi wszystkimi przyjemnostkami przychodzi częstokroć wcale niechciany gość –
samotność. Bo w pogoni za sobą bardzo łatwo zgubić tych ważnych dla mnie… A
kiedy sobie przypomnę znów, że są dla mnie ważni, może się okazać, że wcale nie
tak łatwo ich odnaleźć. Bo nić zaufania została przerwana… Byłoby więc cudownie
uznać, że nie jestem sam. Zanim ta prawda zamieni się w jej przeciwną – jestem
sam, a wszystko, co na tym zyskałem już mnie nie cieszy… Szukam człowieka…
A ile wyciska z życia dla siebie matka opiekująca się niemowlęciem, kiedy każda minuta jej doby podporządkowana jest jego potrzebom? Ile wyciska dla siebie żona odwiedzająca swojego męża w szpitalu dzień w dzień przez 3 miesiące, gnieżdżąca się w busach, marznąca na przystankach bo nawet nie ma prawa jazdy ani auta? Ile dla siebie wyciska mąż załatwiający za chorą żonę formalności lekarskie bo sama tego nie ogarnia? Czy aby nie uogólnia Ojciec zbyt łatwo twierdząc, że we wspólnotach lubimy myśleć o sobie i swoich potrzebach? Bo dla mnie ten post brzmi jakbyśmy wszyscy tylko zachłannie czekali by wycisnąć z życia i innych dla siebie ile tylko się da. To nie tak. Ofiarność jest czasem tak oczywista, że aż niedostrzegalna.
OdpowiedzUsuń