poniedziałek, 1 listopada 2021


(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".

 

Mili Moi…
Wczoraj wróciłem z weekendu rekolekcyjnego ze Spotkaniami Małżeńskimi. Zajmowaliśmy się tematem temperamentów wraz z dziewięcioma parami, które zdecydowały się „długi weekend” spędzić w taki właśnie sposób. To kolejny z weekendów proponowanych w cyklu formacyjnym Spotkań Małżeńskich i ma zupełnie innych charakter od tak zwanego weekendu podstawowego. Przyjeżdżają tu bowiem ludzie, którzy już wiedzą czego mogą się spodziewać, jak wygląda dynamika ich pracy, a nade wszystko, znają już jej wartość. To daje zupełnie inną perspektywę posługi niż wówczas, kiedy ludzie przyjeżdżają po raz pierwszy (choć to ma swój absolutnie niepowtarzalny urok i jest w swej istocie znacznie trudniejsze i znacznie bardziej emocjonujące – dla nich i dla nas). Niemniej – było pięknie. Spokojnie, a jednocześnie wydaje się, że owocnie. No i znów poznałem kilku nowych, pięknych ludzi… Kocham tę robotę!

Dziś natomiast posługa w Gdyni… Mocno pracowity to dzień dla księży. Zdążyłem więc odbyć krótki, przedpołudniowy spacer na cmentarz. A na wieczorny już chyba sił w sobie nie znajdę. Męczy mnie ciągle infekcja, której nie mogę pożegnać. I tak już od trzech tygodni. Kto wie o co w tym wszystkim chodzi… Zapytam lekarza w najbliższych dniach.

Ale, dzięki Bogu, mam dość spokojny tydzień, choć wypełniony przygotowaniami do naszej pierwszosobotniej, nowej, gdyńskiej, franciszkańskiej inicjatywy, o której informuje powyższy plakacik. Jeśli macie blisko, to z serca Was zapraszamy… Mam szczerą nadzieję, że Matka Boża wykorzysta ten czas i zgromadzi swoje dzieci, żeby je zbliżyć jeszcze bardziej do swojego Syna. Dla mnie zaś to zaszczyt i przyjemność mówić o Niej. Już w niedzielę natomiast zaczynam kolejne rekolekcje maryjne. Tym razem w naszym, franciszkańskim kościele Świętej Trójcy, w Gdańsku.

A dzisiejsze Słowo? Jedno z trudniejszych dla mnie? Pisałem już kiedyś, że nie umiem o nim mówić… Wszelkie poziomy „szaleństwa” zostały w nim przez Pana przekroczone i chyba wciąż towarzyszy mi lęk, że mogłoby ono zostać odrzucone przez słuchaczy. Ale skoro On nie bał się go wypowiedzieć, to dlaczego ja się boję? Skoro On nie próbował zatrzymać słuchaczy, którzy odchodzili wobec zbyt trudnego Słowa, to dlaczego ja miałbym postępować inaczej? Moje odczucia przecież w żaden sposób nie wpływają na prawdziwość Bożego Słowa. Ani reakcje słuchaczy… Słowo musi wybrzmieć…

Ja się odnajduję dziś najbardziej w błogosławieństwie smucących się… Od kilka lat niewidzialna mgła smutku spowiła moją codzienność i dziś pytałem Jezusa o jego przyczyny. Coraz wyraźniej widzę, że powodem jest samotność. Ale nie taka, której mógłby zaradzić jakikolwiek człowiek. Wyraźnie widzę, że nie chodzi o częstsze przebywanie w grupie, a już z pewnością nie o to, żeby szukać z kimkolwiek takiej ludzkiej, sprzecznej z moim powołaniem bliskości. Nie, to na pewno nie…

Chodzi raczej o samotność wewnętrzną, która bierze się chyba z jakiegoś bolesnego doświadczenia „oddalenia” od Boga (choć wydaje mi się, że nigdy dotąd nie byłem tak blisko Niego). Boję się używać wielkich słów, dlatego tu chyba czas zacząć milczeć, ale… Podobnie jak za oknem, tak w moim sercu zapadła noc… Nie widzę jasno. Jest w tym wiele niepokoju. I zagubienia chyba… Samotność. Smutek. I gorliwość o Jego dom, o Jego Słowo, o Jego chwałę… Bolesne sprzeczności. A wszystkie we mnie… Tajemnica…

1 komentarz:

  1. Ojcze dzięki za te świadectwo bycia realnym- szczerym . Maski nic nie dają.
    Nie znam się na sprawach duchowych -dobra osoba wysłała mi słowo i chyba pasuje do Ojca "kondycji"
    " Cierpienie, ból, niepowodzenie to są pocałunki Jezusa. To znaki, że już jesteś tak blisko, na krzyżu, że może Cię pocałować." Matka Teresa z Kalkuty

    OdpowiedzUsuń