poniedziałek, 30 grudnia 2024

światło Słowa...


(1 J 2,12-17)
Piszę do was, dzieci, że dostępujecie odpuszczenia grzechów ze względu na Jego imię. Piszę do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku. Piszę do was, młodzi, że zwyciężyliście Złego. Napisałem do was, dzieci, że znacie Ojca, napisałem do was, ojcowie, że poznaliście Tego, który jest od początku, napisałem do was, młodzi, że jesteście mocni i że nauka Boża trwa w was, i zwyciężyliście Złego. Nie miłujcie świata ani tego, co jest na świecie! Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca. Wszystko bowiem, co jest na świecie, a więc: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia nie pochodzi od Ojca, lecz od świata. Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki.

 

Mili Moi…
Bardzo osobiście, głośno i wyraźnie usłyszałem dziś podczas liturgii to Słowo… Jestem w USA od piątku – w jednym z najbardziej hedonistycznych krajów pierwszego świata. Oferuje on na każdym kroku jakąś zmysłową przyjemność. A ja muszę wyznać, że niektóre bardzo lubię. Zwłaszcza myślę o kuchniach całego świata, o moich marzeniach muzycznych, które tu, niemal wszystkie zrealizowałem, o dostępności różnych nowinek, na które człowieka pracującego i przeciętnie zarabiającego zwykle stać. Można by wymieniać tak długo, bo któż nie ma listy swoich przyjemności? Oczywiście w USA tylko bywam, ale i tak pozwala mi to skorzystać z wielu atrakcji, nawet jeśli mój pobyt jest krótki, jak tym razem.

Usłyszałem Pana, który mówi do mnie – nie miłuj świata… Usłyszałem – świat przemija i jego pożądliwości z nim… A jednocześnie Ewangelia przypomniała mi, co wybrałem i dlaczego; obudziła we mnie na nowo wielką tęsknotę życia jak Anna, sędziwa, mądra kobieta, która wybrała Boga i niczego jej nie brakowało. Wiem co ważne, wiem, czego chcę – co wcale nie jest jednoznaczne z realizacją zdobytej wiedzy… I pewnie mamy tak wszycy. I to też kieruje moją myśl w stronę wyrozumiałości, którą należy okazywać tym, którzy walczą, starają się, a mimo wszystko im nie wychodzi… 

Moja podróż minęła dobrze. Szybko nawet udało mi się wyjść z lotniska (na wejście „do raju” czeka się zwykle baaaardzo długo). Kasia i Piotr zabrali mnie do domu. Nie brakowało emocji… Na autostradzie przed nami auto wpadło w poślizg. Gdyby nie trzeźwe manewry Piotra, pewnie zderzenia nie udałoby się uniknąć. My pewnie byśmy bardzo nie ucierpieli, ale szkody byłyby spore. W sobotę dzień skupienia dla małżeństw. Bałem się, jak mu sprostam, bo spałem zaledwie trzy godziny. Ale łaska w połączeniu z adrenaliną pozwoliły mi przeprowadzić dwadzieścia sześć par przez ten dzień. I uważam, że było to bardzo, bardzo dobre spotkanie poświęcone wierności małżeńskiej. 

Wczoraj niedziela i pierwsze wizyty… Trwa kolędowy czas. Tu oczywiście tylko na zaproszenie, bo przy dużym rozproszeniu ludzi, inaczej się nie da…  Nie mam oczywiście za wiele czasu na korzystanie z gościny, bo już w piątek ruszam do Cherry Hill, NJ na weekend dla kobiet. I choć do Bridgeport, CT jeszcze wrócę, to zaledwie na dwa dni, żeby ostatecznie udać się do Huntington, NY i wygłosić rekolekcje dobrym siostrom benedyktynkom… 

Tak czy owak, staram się nabrać sił… Pogoda jest tymczasem październikowa. Dziś właściwie zastanawiałem się czy zabierać ze sobą kurtkę. Pięknie świeci słońce… Ameryka…

czwartek, 26 grudnia 2024

twarde krzesło chrześcijaństwa...


(Mt 10,17-22)
Jezus powiedział do swoich Apostołów: „Miejcie się na baczności przed ludźmi. Będą was wydawać sądom i w swych synagogach będą was biczować. Nawet przed namiestników i królów będą was wodzić z mego powodu, na świadectwo im i poganom. Kiedy was wydadzą, nie martwcie się o to, jak ani co macie mówić. W owej bowiem godzinie będzie wam poddane, co macie mówić. Gdyż nie wy będziecie mówili, lecz Duch Ojca waszego będzie mówił przez was. Brat wyda brata na śmierć i ojciec syna; dzieci powstaną przeciw rodzicom i o śmierć ich przyprawią. Będziecie w nienawiści u wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony".

 

Mili Moi…
Milczenie zwykle jest łatwiejsze… Nie dać nikomu dostępu do swojego wnętrza, nie ujawniać swoich przekonań, nie włączać się w żadne debaty dotyczące wiary. Tysiące logicznych usprawiedliwień nasuwa się na myśl. Począwszy od „przecież oni i tak wiedzą, co myślę”, aż po „przecież to nie po katolicku dolewać oliwy do ognia”. Nikt nas nie uczył bronić naszej wiary. Tak często brak nam argumentów. Im głupsze zarzuty, tym łatwiej zapędzają nas w przysłowiowy „kozi róg”. Nie potrafimy obrazować absurdalności niektórych argumentów. Ale wszystko to chyba jednak podszyte lękiem. Żeby nie stracić – dobrego imienia, przyjaźni, układów, a może czasem życia. Tylko co mi po życiu, w którym uczyniłem z siebie galaretę gotową dostosować się do każdych okoliczności? Jeśli nie umiem bronić Boga w moim życiu, to czego będę gotów bronić? I po co mi wówczas żyć?

W Liście do Hebrajczyków czytamy - 28 Kto przekracza Prawo Mojżeszowe, ponosi śmierć bez miłosierdzia na podstawie [zeznania] dwóch albo trzech świadków. 29 Pomyślcie, o ileż surowszej kary stanie się winien ten, kto by podeptał Syna Bożego i zbezcześcił krew Przymierza, przez którą został uświęcony, i obelżywie zachował się wobec Ducha łaski. Hbr 10, 28-29.

Święto Szczepana dopełnia obraz świętowania i wyzwala go ze słodkiej naiwności, z tej „magii świąt”, która jest nam wmawiana w każde niemal reklamie. Tu nie ma magii – jest krew i śmierć. Bo ten, który przyjmuje to Dziecko, może się spodziewać wszystkiego. Czy dziwi was jeszcze to, że świat świętuje w tak powierzchowny sposób? Ma być wesoło i przyjemnie, bez żadnych wymagań i oczekiwań. 

Mijają moje pierwsze święta w Ostródzie… Mam radość bycia we wspólnocie. Oczywiście pracy jest mniej niż w Gdyni, bo parafia mniejsza. Mniejsze więc też w konsekwencji zmęczenie przedświąteczne. Życzliwość ludzi duża. Braterstwo niewymuszone i radosne. Wspominanie, dzielenie, przebywanie razem. Oto życie zakonne, które przecież każdy z nas wybrał. Duża frajda żyć według tego, co się wybrało, czuć się na swoim miejscu, mieć nadal to przekonanie, że w tym nie ma żadnej pomyłki. Dziś jeszcze świąteczna czarninka u mojej ciotki, a jutro wylot do USA i niemal trzy tygodnie „oddychania innym powietrzem”. 

Wczoraj skończyłem pięćdziesiątą książkę w tym roku. Była to „Tajemnica Lourdes” Vittorio Messoriego. Każda przeczytana jest dla mnie powodem do radości. Zapisuję je sobie, niczym zdobyte trofea. Bo to rzeczywiście jakaś zdobycz – kawałek nowego świata. Dziękuję Bogu za oczy – na tyle zdrowe, że jeszcze mogę czytać. A pod wpływem kolejnej lektury o Lourdes, wzrasta we mnie pragnienie pokłonienia się „Uśmiechniętej Pani”. Może czas zacząć planować wakacje 😊




sobota, 21 grudnia 2024

idą święta...


(Łk 1, 39-45)
W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydała ona głośny okrzyk i powiedziała: "Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto bowiem, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jest, która uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Jej od Pana".

 

Mili Moi…
Trudno dziś dobrze się spotkać… Wystarczy jeden czy drugi temat, który burzy krew i już wszystko skończone mniejszą czy większą awanturką. A przecież spotkań przed nami niemało w tym świątecznym okresie. Jak je przeżyć? Dziś chyba te dwie święte kobiety są dla nas wskazówką. Pierwsze, co warto zobaczyć to fakt, że one naprawdę chcą być ze sobą. W naszym życiu jest sporo spotkań wymuszonych, z ludźmi, których nie lubimy; spotkań, do których musimy się zmuszać. A wówczas znacznie łatwiej o nerwową atmosferę i zniecierpliwienie. Po drugie – Maryja idzie z miłością – dawać, a nie brać. Może to jest też problem w naszych spotkaniach – sami biorcy, a nie ma dawców. Wszyscy chcą skorzystać, ale nie wszyscy chcą budować. Wreszcie Jezus, który zdaje się być w centrum. Nie trzeba wiele o Nim gadać, ani modlić się na początku, w trakcie i na koniec. Być może wystarczy Go zaprosić do tego spotkania wychodząc z domu. A On już wszystko zaaranżuje… Życzę Wam więc dobrych spotkań – pełnych radości i zgody…

U mnie chwila oddechu. Choć może pozornie… Zakończyliśmy we wtorek rekolekcje w Inowrocławiu. Było przesympatycznie. Nie tylko jeśli chodzi o słuchaczy, którzy dopisali, ale i o gospodarzy. Księża bardzo serdeczni – przyjęli mnie niezwykle gościnnie. Przyjęliśmy pewnie ze 150 osób do Rycerstwa i zainicjowaliśmy małą na razie, ale wspólnotkę lokalną. Czwartek i piątek to nagrania w Niepokalanowie. A dziś rozpoczynam pracę w domu. O sprzątaniu na razie nie ma mowy. Za tydzień USA więc musze szlifować nauczanie, bo tam już sa ci, którzy czekają na Słowo, a ja chcę im je zawieźć. Więc robota idzie pełną parą. Trudno jeszcze poczuć atmosferę świąt. Chyba tylko kolędy w tle mi o nich przypominają…

Podzielę się z Wami prezentem z nieba, który niedawno otrzymałem. Jakiś czas temu zostałem zaproszony przez Redakcję Programów Katolickich w Polskim Radiu do wspólnego zrealizowania cyklu audycji o świętym Maksymilianie. Nie było by może w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że realizacja nagrań ma mieć miejsce w… Japonii. Wyjazd na początku wyglądał mgliście, również z racji na spory koszt. Ale Niepokalana tak to ułożyła, że wygląda na to, że w maju tam wyruszymy. Jestem opiekunem duchowym pielgrzymki otwartej. Więc gdyby ktoś chciał dołączyć, to zapraszam z serca. Koszt nie jest mały, ale program jest przebogaty. Zamieszczam Wam poniżej plakat z informacjami – wejdźcie na stronę Misja Travel i zbadajcie szczegóły. Jeśli chcielibyście zobaczyć te miejsca, ale również choćby Akitę, miejsce objawień Maryi w Japonii, to z serca zapraszam. Przy zgłoszeniu trzeba w Uwagach wpisać informację „od o. Michała”.




poniedziałek, 9 grudnia 2024

Adwent...


(Łk 5,17-26)
Pewnego dnia, gdy Jezus nauczał, siedzieli przy tym faryzeusze i uczeni w Prawie, którzy przyszli ze wszystkich miejscowości Galilei, Judei i Jerozolimy. A była w Nim moc Pańska, że mógł uzdrawiać. Wtem jacyś ludzie niosąc na łożu człowieka, który był sparaliżowany, starali się go wnieść i położyć przed Nim. Nie mogąc z powodu tłumu w żaden sposób przynieść go, wyszli na płaski dach i przez powałę spuścili go wraz z łożem w sam środek przed Jezusa. On widząc ich wiarę, rzekł: „Człowieku, odpuszczają ci się twoje grzechy”. Na to uczeni w Piśmie i faryzeusze poczęli się zastanawiać i mówić: „Któż On jest, że śmie mówić bluźnierstwa? Któż może odpuszczać grzechy prócz samego Boga?” Lecz Jezus przejrzał ich myśli i rzekł do nich: „Co za myśli nurtują w sercach waszych? Cóż jest łatwiej powiedzieć: "Odpuszczają ci się twoje grzechy", czy powiedzieć: "Wstań i chodź?" Lecz abyście wiedzieli, że Syn Człowieczy ma na ziemi władzę odpuszczania grzechów” — rzekł do sparaliżowanego: „Mówię ci, wstań, weź swoje łoże i idź do domu”. I natychmiast wstał wobec nich, wziął łoże, na którym leżał, i poszedł do domu, wielbiąc Boga. Wtedy zdumienie ogarnęło wszystkich; wielbili Boga i pełni bojaźni mówili: „Przedziwne rzeczy widzieliśmy dzisiaj”.

 

Mili Moi…
To wszystko jest nie tak… Mówcą jest dobrym, niektóre z Jego śmiałych teorii mogłyby być nawet do zaakceptowania, wszak judaizm jest religią niezwykle pojemną. Ale zdecydowanie za często wychodzi przed szereg i robi rzeczy, których nijak nie sposób zrozumieć. To czysta prowokacja. Przecież wie, że wyłącznie Bóg przebacza grzechy. Dlaczego wchodzi w Jego kompetencje, dlaczego posuwa się do bluźnierstwa? Gdyby działo się to dziś, powiedzieliby o Nim – performer. Działania skierowane na szokowanie i zwrócenie uwagi.

A On zupełnie nie o tym… On o człowieku, który być może nie rozumie sam siebie, który być może przeklina swój los, który być może każdy wschód słońca traktuje jako brzemię, bo oto kolejnych dwanaście godzin patrzenia na świat ludzi sprawnych, gdzieś idących, coś robiących. A on może co najwyżej mrugnąć okiem. Jezus wpatruje się uważnie w ten strzęp człowieka i już w tym momencie jest on uzdrawiany. Być może zaczyna odczuwać w sobie ulgę, może pociechę, może ciepło, które fizycznie przekonuje go o zmianie. Ale ta zmiana dotyczy nie ciała – ono jest później. Najpierw jest to, co nieprzemijające – dusza, która zdaje się być w gorszej kondycji. Najpierw do duszy Pan mówi – wstań!

Chory już cały przy Jezusie, obserwatorzy nadal przy sobie, przy swoich myślach. I tak jest do dziś. Dlatego jedni biorą swoje łoże i rozradowani wracają do domu, a inni gryzą paznokcie i szukają naruszonych paragrafów i niezachowanych zwyczajów. Kiedy je wreszcie określą, nie ma już komu o tym powiedzieć, bo wszyscy się rozeszli – zdumieni, bo widzieli wielkie rzeczy. I Jezus poszedł dalej…

Ja w sobotni wieczór rozpocząłem rekolekcje adwentowe w Słupsku, w parafii świętego Maksymiliana – święty ojciec prowadzi mnie swoim szlakiem. Ogromna, ponad dwudziestotysięczna parafia. Wczoraj siedem Mszy. Modliłem się gorliwie, aby Niepokalana wyprosiła mi siły, bo bałem się nieco czy podołam. Ale musze przyznać, że jakoś bez większego zmęczenia nawet, udało mi się wygłosić siedem kazań, a nawet jeszcze dobrze się pomodlić. Odbiór jest dobry – dziś o poranku pełen kościół ludzi, co mnie bardzo cieszy. Tym razem głoszę tylko do jutra – to coraz częstszy zwyczaj – nieco krótszych rekolekcji adwentowych, wobec dłuższych, wielkopostnych.

Tworzę też powoli amerykańskie treści, bo wyjazd coraz bliżej, a i tam czekają na dobre słowo, które szczerze chcę im przekazać. Niestety, jak to zwykle bywa, trochę cierpi na tym moje adwentowe skupienie i aktywne oczekiwanie. Tak sobie czasem myślę, że te dni umykają mi w sposób zupełnie niezrozumiały. Staram się ich nie marnować, rozpoczynam bardzo wcześnie, a jednak kończę z przekonaniem, że nie zrobiłem tego, co koniecznie powinienem zrobić. Zawierzam to Jezusowi, bo nie umiem tego zmienić. W ogóle coraz częściej przekonuję się o własnej bezradności. Może to potrzebne lekcje na mój perfekcjonizm i przekonanie, że niemal wszystko jest w moim zasięgu. Nie jest… I to trochę leczy, choć bolesna to terapia…

Nawet zdrowie czasem psoci… Dostałem jakiś nowy lek, którego skutki uboczne wycięły mi dwa dni z życia – czułem się tak, że nie chciałbym drugi raz tego przechodzić. Ale widać trzeba… Niech to służy mojemu Bogu – takie maleńkie cierpienie, dla zyskania dobra komuś, kto go bardzo potrzebuje…

niedziela, 24 listopada 2024

o królowaniu...


(J 18,33b-37)
Piłat powiedział do Jezusa: „Czy Ty jesteś Królem żydowskim?”. Jezus odpowiedział: „Czy to mówisz od siebie, czy też inni powiedzieli ci o Mnie?”. Piłat odparł: „Czy ja jestem Żydem? Naród Twój i arcykapłani wydali mi Ciebie. Coś uczynił?”. Odpowiedział Jezus: „Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby królestwo moje było z tego świata, słudzy moi biliby się, abym nie został wydany Żydom. Teraz zaś królestwo moje nie jest stąd”. Piłat zatem powiedział do Niego: „A więc jesteś Królem?”. Odpowiedział Jezus: „Tak, jestem królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu”.

 

Mili Moi…
Nie jest trudno to wyznać – Jezus Królem! Ale dziś myślę sobie bardzo intensywnie co to oznacza dla mnie samego? Jak z obowiązywalnością Jego słowa? A władza – czy ona rzeczywiście rozciąga się nad moją codziennością? O co ja Jezusa pytam i jak często zdarza mi się usłyszeć Jego wewnętrzny głos i za nim pójść? Wcale nie mam bardzo jasnych i pięknych obserwacji. I sądzę, że wiąże się to z nieustanną trudnością z bardzo świadomym przeżywaniem mojego życia, a może lepiej powiedzieć – z uważnym jego przeżywaniem. Chciałbym z taką dużą trzeźwością wewnętrzną smakować każdą chwilę, nie marnować ich, nie rozpraszać się. Nie chcę wieczorem stawiać sobie pytania – gdzie podział się ten dzień? A jednak często je sobie stawiam. Nie ma we mnie tej uważności, z którą wiąże się ustawiczny, wewnętrzny dialog z Panem. I widzenie rzeczy takimi, jakimi są. Ważnymi i mniej ważnymi, a jednak obecnymi i domagającymi się uwagi. Może wówczas mniej słów Jezusa spływało by po skale mojego serca. A i ja mniej słów rzucałbym na wiatr…

Ta uważność była przedmiotem moich rozważań podczas rekolekcji, które odprawiałem w minionym tygodniu (dlatego znów dość długa przerwa w mojej obecności tu – wybaczcie). Niestety odprawiałem te rekolekcje indywidualnie. Robiłem to drugi raz w życiu i doszedłem do przekonania, że „nigdy więcej”. Ten raz był trochę awaryjny, ale to tylko dowód na to, że musze lepiej planować swój czas. Mimo uczciwości, z jaką podszedłem do rekolekcji, nie jestem zadowolony z tego czasu. Po raz kolejny zobaczyłem, że jestem stworzeniem wspólnotowym. Potrzebuję ludzi – ich obecności i świadomości, że uczestniczymy w tym samym, że słuchamy razem, że towarzyszymy sobie w tej drodze. Tego mi bardzo brakowało, choć ludzi było wokół mnie sporo, bo odprawiałem te ćwiczenia w naszej wspólnocie seminaryjnej, która z szacunkiem odnosiła się do mojego skupienia i nie naruszała go w żaden sposób.

Niemniej zobaczyłem po raz kolejny, że trudno mi być sam na sam ze sobą. To nie nowe odkrycie, raczej mógłbym powiedzieć – tu nic się nie zmieniło. Po drugie, bardzo uderzyło mnie słowo o. Jalicsa SJ, który twierdzi zgodnie z Pismem, że chcąc się przekonać o poziomie swojej wiary, muszę sprawdzić jak traktuję ludzi. Bo nie może kochać Boga, którego nie widzi, ktoś, kto nie kocha człowieka, którego widzi. I, jak powiadał Jezus, wszystko, co uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, mnie uczyniliście. Te badania mają pokazać czy miłość Boga którą deklarujemy ochoczo nie jest czymś wyłącznie intencjonalnym. Innymi słowy, mówiąc – kocham Jezusa, mogę wyrażać raczej gotowość, chęć, pragnienie, ale nie stan faktyczny. Być może fakty mojego życia mówią coś zupełnie innego – i to pokażą mi ludzie wokół. I to ma dla mnie dziś wielkie znaczenie w odniesieniu do królewskiej władzy Jezusa. Czy ona rzeczywiście jest władzą w moim życiu?

A w tym tygodniu nadrabianie rzeczy różnych… Pierwsze – lekarze, których czasem nawiedzić trzeba. Po drugie, czas zakończyć rekolekcje dla osób konsekrowanych na rok przyszły, które rodzą się w oparciu o pytania Jezusa – wspominałem już dawniej, że ten wątek bardzo mnie zatrzymał. Oczywiście równolegle do tych spraw trzeba mi powoli (a może już nie tak całkiem powoli) obmyślać dzień skupienia dla małżeństw w Bridgeport i weekendowe rekolekcje dla kobiet w Cherry Hill – wszystko to na przełomie roku w Stanach Zjednoczonych. A przecież on przyszłej niedzieli rozpoczynamy Adwent, a z nim rekolekcje. Pierwsze w Gdyni, w parafii św. Maksymiliana na Witominie.

Nudy nie ma… Za to jest… Siedem kilogramów mniej. W jaki sposób? Poczytajcie sami…



piątek, 8 listopada 2024

żebrać się wstydzę...


(Łk 16,1-8)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Pewien bogaty człowiek miał rządcę, którego oskarżono przed nim, że trwoni jego majątek. Przywołał go do siebie i rzekł mu: "Cóż to słyszę o tobie? Zdaj sprawę z twego zarządu, bo już nie będziesz mógł być rządcą". Na to rządca rzekł sam do siebie: "Co ja pocznę, skoro mój pan pozbawia mię zarządu? Kopać nie mogę, żebrać się wstydzę. Wiem, co uczynię, żeby mię ludzie przyjęli do swoich domów, gdy będę usunięty z zarządu". Przywołał więc do siebie każdego z dłużników swego pana i zapytał pierwszego: "Ile jesteś winien mojemu panu?" Ten odpowiedział: "Sto beczek oliwy". On mu rzekł: "Weź swoje zobowiązanie, siadaj prędko i napisz pięćdziesiąt". Następnie pytał drugiego: "A ty ile jesteś winien?" Ten odrzekł: "Sto korców pszenicy". Mówi mu: "Weź swoje zobowiązanie i napisz: osiemdziesiąt" Pan pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił. Bo synowie tego świata roztropniejsi są w stosunkach z ludźmi podobnymi sobie niż synowie światła”.


Mili Moi…
Roztropność to ważna cnota… I choć trudny ten tekst, bo czytany w kluczu naszych, współczesnych zasad moralnych, rodzi pytania co też takiego chwali nasz Pan, to jednak bez alegoryzowania (czyli przypisywania każdej postaci w przypowieści jej odpowiednika w rzeczywistości) chodzi o ukazanie jednej myśli – gdybyście jako synowie światłości byli tak zaradni jak synowie tego świata, to wówczas i ten świat wyglądałby pewnie nieco inaczej. Poziom zaangażowania owego rządcy, jego namysł nad rzeczywistością, zmysł przewidywania, zaradność – to wszystko może być wzorem do naśladowania. Jego domniemana nieuczciwość (to warto zauważyć) z pewnością nie. Choć pewnie i tu pobrzmiewa Jezusowy sceptycyzm wobec dóbr tego świata. One ostatecznie nie prowadzą do szczęścia, za to rodzą całkiem sporo kłopotów…

Ja właśnie zbieram się do opuszczenia Warszawy. Wtorek i środa to nagrania w Radio Niepokalanów, a wczoraj wygłosiłem naukę o kryzysach w życiu zakonnym wobec przełożonych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Dobre siostry pozwoliły mi przenocować i dziś ruszam do Międzyrzecza (cztery godziny stąd), aby wygłosić rekolekcje w jednej z tamtejszych parafii. Noszą tytuł – „Sześć pytań, które mogą odmienić twoje życie”. Oczywiście będziemy się skupiać na pytaniach Jezusa, które Ten stawia w Ewangeliach. Wciągnął mnie ten wątek i zamierzam go wkrótce jeszcze rozwinąć. W niedzielę zaś wracam do Niepokalanowa, gdzie od poniedziałku przewodzę rekolekcjom dla pokaźnej grupy współbraci.

Wczoraj miałem też okazje nawiedzić siedzibę Papieskich Dzieł Misyjnych i spotkać się z księdzem Jarkiem, przyjacielem sprzed lat. Pracowaliśmy w tym samym czasie w Irlandii i tam się zaprzyjaźniliśmy. Potem nawet przez chwilę prowadziliśmy program „Pytania nieobojętne” w Radio Niepokalanów. Ksiądz Jarek był misjonarzem w Urugwaju, więc nie widzieliśmy się wiele lat. A wczorajsze spotkanie? Jakbyśmy się nie widzieli tydzień… Wciąż wiele tematów, wciąż podobne widzenie rzeczywistości. I dużo radości. A co więcej, udało mi się zaprosić Jarka do poprowadzenia rekolekcji dla moich współbraci, z czego bardzo się ciszę, bo słowo ma ten człek głębokie i zakorzenione w wierze i miłości do Pana i Jego Kościoła. Obiecaliśmy sobie wczoraj, że kolejne spotkanie nie będzie za kilka lat, ale znacznie wcześniej… Przyjaciele to świetny wynalazek Pana Boga…

A Was proszę o westchnienie w modlitwie za innego Jarka, męża mojej bardzo dobrej znajomej z młodości, który cierpi na guza mózgu z przerzutami na płuca. Walczy dzielnie – oby Pan pozwolił mu wstać i wychować dzieci.

piątek, 1 listopada 2024

na poważnie?


(Mt 5,1-12a)
Jezus, widząc tłumy, wyszedł na górę. A gdy usiadł, przystąpili do Niego Jego uczniowie. Wtedy otworzył swoje usta i nauczał ich tymi słowami: "Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy mówią kłamliwie wszystko złe na was z mego powodu. Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie".

 

Mili Moi…
Ale naprawdę chcemy być szczęśliwi? A może zaledwie pocieszać się byle czym? Bo to, zdaje się, o tym cała sprawa. Nauczono nas szczęścia na ludzki sposób, zastępując tą wiedzą Boży plan, wszczepiony w nas już w akcie stworzenia. Plan, którego fundamentem jest On sam. Jeśli budujesz na mnie – zdaje się mówić Jezus – to niezależnie od okoliczności Twojego życia, będziesz szczęśliwy. Jeśli zaś wyłącznie doklejasz mnie do swojego życia, przeżywając je po swojemu, według ludzkich kryteriów szczęśliwości, to skazujesz sam siebie na „pocieszanki”, które nigdy nie zaspokoją twojego serca. Przeciwnie – będą je czynić coraz bardziej nienasyconym i głodnym – czytaj – nieszczęśliwym. Proste, jak konstrukcja cepa…

Dlaczego więc tak nie żyjemy? A, bo to ryzykowne… Nieustannie pobrzmiewa z tyłu głowy głos – a jeśli to wszystko jest wielkim oszustwem? A jeśli będę „przegrywem”, stracę i stanę się pośmiewiskiem? A może jednak lepiej nie skupiać się za bardzo na tym fragmencie Ewangelii – jest tyle fajnych, pocieszających słów Jezusa. A te niech brzmią w uszach wzorowych uczniów, podejmujących się rozwiązania zadania z gwiazdką… Problem tylko w tym, że Jezus głosił tę naukę do rzesz ludzkich, do tłumów, a nie do „kujonów” z pierwszej ławki.

A te wszystkie wątpliwości? Chyba z jednego źródła się biorą… Nie znamy Pana. Nie znając zaś, nie ufamy. Dopóki to się nie zmieni, dopóty będziemy sobie powtarzali – chciałbym, może kiedyś, to zbyt trudne, na razie nie jestem gotowy itp…

Lubię tę uroczystość… Również dlatego, że cmentarze „ożywają”. Nawet najbardziej niezainteresowani losem swoich przodków, w te dni pucują nagrobki i zdobią je plastikowymi kwiatkami. Potem dumają… I odchodzą, aby wrócić za rok.

Ale wielu przecież przychodzi z tej miłości, której śmierć nie kończy, bo zakończyć nie może. Śmierć, która jest zaledwie narzędziem, bramą łącznikową z wiecznym „teraz”, przeraża w te dni jakoś mniej. A tęsknota wzrasta. Za nimi, ale i za Nim… Bo wierzymy, że tam, gdzie On, tam oni…

Ja zbieram siły lecząc infekcję. Bo w poniedziałek ruszam na dwutygodniowy tour. A właściwie można powiedzieć, że nawet na trzytygodniowy, bo dojdą do tego jeszcze rekolekcje własne, więc nie namieszkam się w domu w listopadzie. Ale Pan jest wszędzie, a Jego Ewangelia wybrzmiewa tak samo głośno, wszędzie tam, gdzie są jej słuchacze. Pięknego świętowania w te dni Wam życzę…

niedziela, 27 października 2024

co widzisz?


(Mk 10, 46b-52)
Gdy Jezus wraz z uczniami i sporym tłumem wychodził z Jerycha, niewidomy żebrak, Bartymeusz, syn Tymeusza, siedział przy drodze. A słysząc, że to jest Jezus z Nazaretu, zaczął wołać: "Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną! "Wielu nastawało na niego, żeby umilkł. Lecz on jeszcze głośniej wołał: "Synu Dawida, ulituj się nade mną!" Jezus przystanął i rzekł: "Zawołajcie go". I przywołali niewidomego, mówiąc mu: "Bądź dobrej myśli, wstań, woła cię". On zrzucił z siebie płaszcz, zerwał się na nogi i przyszedł do Jezusa. A Jezus przemówił do niego: "Co chcesz, abym ci uczynił?" Powiedział Mu niewidomy: "Rabbuni, żebym przejrzał". Jezus mu rzekł: "Idź, twoja wiara cię uzdrowiła". Natychmiast przejrzał i szedł za Nim drogą.

 

Mili Moi…
Zawsze jakoś mnie to słowo dzisiejsze porusza, bo wiele miałem w życiu do czynienia z niewidomymi. Uczyłem się ich podczas licznych wyjazdów na kolonie czy zimowiska w dzieciństwie. Ale to uczenie się było znacznie prostsze niż ich uczenie się samodzielności i tak zwanego życia. Jedno, co bardzo wyryło mi się w pamięci, to bezradność, od której zwykle wszystko się zaczynało. A potem, stopniowo, przychodziły umiejętności – od samodzielnego posmarowania chleba masłem, do poruszania się z białą laską w nieznanym terenie. Patrzyłem na to już wówczas z podziwem. A dziś, kiedy, jako dorosły, znacznie lepiej rozumiem poniesiony wysiłek i radość z samodzielności… Tak wiele możemy się nauczyć od nie w pełni sprawnych, żyjących wokół nas. Tak wiele od Bartymeusza, który musiał pokonać wiele przeszkód, żeby dotrzeć do Jezusa. Najpierw przeszkoda pustki i ciemności – woła głośno, choć wcale nie wie czy w kierunku Jezusa. Woła, ale nie jest w stanie ocenić odległości od Niego i zewnętrznych okoliczności tego spotkania. Pokonać niskie poczucie własnej wartości – bo kimże jest Bartymeusz w oczach widzących? Można to pojąć słysząc jak go upominają i uciszają – to kolejna przeszkoda. Nie zraża się jednak i woła tym głośniej. A po chwili trzeba jeszcze się podnieść i zostawić wszystko, co zatrzymuje i nie pozwala ruszyć z miejsca – płaszcz – mizerne okrycie, ale również jedyny majątek dający minimalne poczucie bezpieczeństwa – coś swojego, żeby rozpocząć wszystko od nowa. To ważne spotkanie w niezwykle prostych okolicznościach…

Wczoraj wróciłem z Rowów. Wygłosiłem rekolekcje do 31 moich współbraci w zakonie. To najtrudniejsze grono, jakie można sobie wyobrazić. Z bardzo wielu względów. Dałem, co mogłem dać, byłem sobą, niczego nie pominąłem – ufam, że Pan się tym posłuży i pozwoli im przetrawić jakoś to słowo i wyciągnąć z niego wnioski dla siebie.

Pogodę mieliśmy cudowną, ale czy to nadmierne zaufanie do wysokich temperatur, czy chory współbrat naprzeciwko przy stole w jadalni – ostatecznie przypłaciłem ten tydzień przykrą infekcją. Kaszlę i kicham, od dziś na lekach. Ale błogosławię Pana, bo ten tydzień spędzam w domu – mam więc czas na chorowanie i nie wpłynie ono znacząco na moje obowiązki. Taką mam nadzieję…

Pracy oczywiście mnóstwo. Za tydzień ruszam w dwutygodniowy tour, podczas którego nagrania w radio, skupienie dla sióstr w Warszawie, rekolekcje weekendowe w jednej z parafii w Międzyrzeczu, tygodniowe rekolekcje dla kolejnej grupy braci, tym razem w Niepokalanowie i Prowincjalny Zjazd Wspólnot Rycerstwa Niepokalanej, a jako wisienka na torcie nagrania codziennych komentarzy biblijnych dla Programu 2 Polskiego Radia. Wprawdzie tylko na tydzień, ale z radością się i tego podejmuję…

Oprócz tego w tych dniach chcę napisać do wszystkich proboszczów, których nawiedziłem z rekolekcjami maryjnymi w minionej kadencji, proponując im kolejne, dla formacji tych, którzy już do Rycerstwa w ich parafiach przystąpili i dla pozyskania nowych Rycerzy. Jutro zaś udaję się na rozmowy z pewną Panią Dyrektor jednej ze szkół podstawowych na Pomorzu o organizacji Biegu Małych Rycerzy w przyszłym roku, bo, jak pamiętacie, współpraca z Zamkiem Malborskim przestała się harmonijnie układać. Po drodze Wszystkich Świętych, kilka osób umówionych do spowiedzi… No, nie ma nudy…

sobota, 19 października 2024

marzenia...


(Łk 12, 8-12)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Kto się przyzna do Mnie wobec ludzi, przyzna się i Syn Człowieczy do niego wobec aniołów Bożych; a kto się Mnie wyprze wobec ludzi, tego wyprę się i Ja wobec aniołów Bożych. Każdemu, kto powie jakieś słowo przeciw Synowi Człowieczemu, będzie odpuszczone, lecz temu, kto bluźni przeciw Duchowi Świętemu, nie będzie odpuszczone. Kiedy was ciągać będą po synagogach, urzędach i władzach, nie martwcie się, w jaki sposób albo czym macie się bronić lub co mówić, bo Duch Święty pouczy was w tej właśnie godzinie, co należy powiedzieć".

 

Mili Moi…
Bardzo mi to Słowo współbrzmi z wczorajszym, o rozesłaniu siedemdziesięciu dwóch. Codzienne bowiem, chrześcijańskie życie, rzadko kiedy wiąże się z wielkimi czynami misyjnymi, rozumianymi jako przemyślane i zaplanowane działanie ewangelizacyjne wobec tych, którzy Chrystusa nie znają, tudzież o Nim zapomnieli. Dużo częściej ta nasza prosta, codzienna ewangelizacja przebiega na linii przyznawać się – nie przyznawać się. Idealnie byłoby być rozpoznawanym na zewnątrz jako chrześcijanin. Nie przez symbole religijne zawieszone tu i ówdzie, ale przez styl bycia, który jest odmienny od dominującego dziś, nieewangelicznego. Trzeba by jednak wiedzieć jaki jest ten ewangeliczny. I trzeba by go konsekwentnie realizować. Na tyle konsekwentnie, żeby znającym nas nawet do głowy nie przyszło, że moglibyśmy zainteresować się jakimiś nieczystymi sprawkami, interesami czy działaniami. Do nas nie ma sensu się z czymś takim wybierać… O, to już byłoby coś…

Za łaską Bożą udało nam się nagrać rekolekcje adwentowe. Tym razem dwadzieścia cztery odcinki w jeden dzień. To chyba rekord. Ale wieczorem nie byłem w stanie skonstruować jednej sensownej myśli. Jest jednak dużo radości z faktu, że mamy ten materiał. Teraz tylko biedna Maja, stojąca tym razem za kamerą, będzie miała mnóstwo pracy z montażem, choć wszystko szło dość gładko i bez komplikacji. 

Dziś ruszam zakończyć rekolekcje zakonne dla braci w Krynicy Morskiej, a już w poniedziałek kolejne, tym razem w Rowach. Miałem je również tylko zacząć i skończyć, ale ponieważ zaplanowany rekolekcjonista przybyć nie zdoła z jakichś obiektywnych przyczyn, ja sam będę musiał je poprowadzić. Może to i dobrze – niespodziewany tydzień nad morzem chyba mi nie zaszkodzi. 

A poza tym? Jesień… Ciepły koc, książka, kubek kawy… Taaaa… To tylko marzenia.

wtorek, 15 października 2024

preferencje...


(Łk 11, 37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to Pan rzekł do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Mili Moi…
Zastanawiam się czy gdyby Jezus stanął dziś przede mną, to nie uczyniłby jakiegoś prowokacyjnego gestu w moją stronę, żeby pokazać mi jak bardzo jestem zniewolony swoimi schematami myślenia… Może wszedłby w czapce do kościoła. A może powiedziałby „dobry wieczór” zamiast „szczęść Boże”. Albo, co gorsza, powiedziałby na powitanie „elo ziomek”.

Preferencje… Każdy z nas je ma. Niektóre są efektem zabiegów wychowawczych, inne wynikają z „lubię-nie lubię”, jeszcze inne są oznaką przynależności do konkretnego kręgu kulturowego (u nas na znak szacunku się wstaje, a są przecież miejsca, gdzie wyraża się to samo siadając). Niemniej, bardzo często te nasze przyzwyczajenia urastają do rangi nieomylnych norm, którym nie wolno w żaden sposób uchybić. Przydarzyło się to nawet papieżowi Franciszkowi, który raczył się przywitać z ludem po wyborze słowami „dobry wieczór” nie zdając sobie zapewne sprawy, że katolicka Polska czekała na tradycyjne „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

I choć dzięki przepracowaniu kilku lat poza granicami kraju mam dość szerokie spojrzenie na to, co inne, ale równie dobre, to jestem pewien, że moich własnych preferencji jest całe mnóstwo i jak wielu innych, mam tendencje do ich absolutyzowania. Bo przecież spośród wielu możliwości, ta wybrana przeze mnie jest najlepsza… Czyżby? A czy Jezus może mieć w tych sprawach zdanie odrębne?

Daleki jestem od promowania anarchii i pełnej obojętności, ale jeśli w Liście do Galatów słuchamy w te dni o wolności, to może warto sprawdzić jak jest z wolnością wobec samego siebie. Bo zdrowy dystans jeszcze chyba nikomu nie zaszkodził, a Pan zdaje się często uśmiechać do wszelkiego rodzaju „nadęcia”.

Duże dzieło za mną… Misje w parafii św. Moniki w Poznaniu. Przyznam szczerze, że mocno mnie zmęczyły. I nawet nie chodzi o to, że było aż tak wiele pracy, ile raczej o to, że jej godziny były kompletnie „nie moje”. W duchu wspomnianej wolności, starałem się jednak z uśmiechem podchodzić do godziny 20.15, o której całkiem spora grupa schodziła się do świątyni, aby słuchać. Ja już zwykle o tej porze… Ale to dobrze wiecie.

Dużo radości z głoszenia, jak zawsze… Ludzie wytrwali – to ogromna radość, kiedy widzisz, że ich nie ubywa… Do rekolekcji trwających do środy, wszyscy jesteśmy jakoś przyzwyczajeni, ale od niedzieli do niedzieli… To już długo.

Uczestniczyło w misjach około dziesięciu procent parafii. Czy to dużo? Wystarczy… Jeśli wierzymy w słowo o ewangelicznym zaczynie, to właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia. Ufam, że ten siew wyda owoce znane Bogu. A ja dowiem się o nich w niebie. Jak o wszystkich innych, w których mam skromny udział. To był dobry czas – doznałem wiele życzliwości od ludzi i zobaczyłem model spokojnego prowadzenia parafii. Proboszcz łagodny wobec ludzi, życzliwy i zatroskany. Ludzie doskonale to wyczuwający i idący razem w budowę domu i wspólnoty Kościoła. Czego chcieć więcej?

Zdjęcia przedstawiają chwilę przekazywania darów materialnych na dom samotnej matki w Kiekrzu, które zbieraliśmy podczas misji. Ludzie odpowiedzieli na tę propozycję w sposób cudownie nadobfity. I to kolejna radość – taka mała służba życiu.

A dziś powinienem być w Niepokalanowie, ale zaszło małe nieporozumienie z terminami i zostałem w domu, co skądinąd przyjąłem z wielką ulgą, bo naprawdę nie miałem czasu nawet na pranie. A dzięki niespodziewanemu darowi mogłem dziś posprzątać moją stajenkę i zrobić mnóstwo innych rzeczy… Ale za to w czwartek ruszamy z nagraniami rekolekcji adwentowych. Udało mi się je dopiąć w Poznaniu. Nie ma jednak jak łaska porannego czasu – wówczas myśl najświeższa i ochota do pracy największa.

A wokół siostra śmierć pełni swoją służbę… W minionych dniach dwóch moich amerykańskich parafian zakończyło ziemską pielgrzymkę. Ed i Tadeusz mieli już swoje lata – pierwszy dobił do setki, drugi zbliżał się do dziewięćdziesiątki. Z Edem i jego żoną Helen miałem tę łaskę świętować ich siedemdziesiątą rocznicę ślubu. Tadeusz był pierwszym parafianinem, który zaprosił mnie na lunch nad brzegiem morza niedługo po moim przybyciu do Ameryki i „wprowadził” mnie za kulisy naszej parafii. A dziś w nocy, w Gnieźnie, odszedł nasz współbrat, o. Klaudiusz, również w pięknym wieku. Gasł powoli obarczony cierpieniem. Niech im wszystkim Bóg odpłaci za wielki trud życia…



wtorek, 8 października 2024

Marto, Marto...


(Łk 10, 38-42)
Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: "Panie, czy ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła". A Pan jej odpowiedział: "Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona".

 

Mili Moi…
Bycie Martą dla wielu z nas jest znacznie łatwiejsze. Działać, tworzyć, zmieniać rzeczywistość, widzieć efekt – ależ tak, bardzo chętnie. I to słodkie zmęczenie, które pojawia się jako konsekwencja. Zmęczenie, które dowodzi przecież, że jestem potrzebny, że wiele ode mnie zależy, a może nawet, że beze mnie to… Maria, to milcząca i wyciszona siostra, która przecież nie ma wyczucia. Siedzi, kiedy trzeba biegać, milczy, kiedy trzeba mówić, zdaje się nie rozumieć tego, co wokół niej się dzieje. A może rozumie znacznie lepiej niż ta biegająca Marta.

To napięcie zdaje się występować w sercu wielu z nas. Ten wybór, który jest realną koniecznością – nie tylko ewangelicznym przykładem do teoretycznych refleksji. A utrata miary i przeakcentowania są na wyciągnięcie ręki. Kiedy dziś o tym myślę, drapie mnie w duszy tęsknota za rekolekcjami. Za czasem spokojnego słuchania. Za dniami, w których nie będę biegał i zajmował się niczym innym, tylko nasycaniem samego siebie. Czas tylko dla mnie i dla Jezusa. Zaplanowany na połowę listopada. W tym roku indywidualnie, z książką i nauczaniem internetowym. Ale z najpoważniejszym traktowaniem na jakie mnie stać. Zatrzymać się, póki jeszcze sam o tym mogę zdecydować.

Wybaczcie, że długo mnie tu nie było, ale mam chyba najaktywniejszy czas tego roku. W kalendarzu widziałem, że się zbliża, a jednak, jak zawsze, wydawałem się zaskoczony jego nadejściem. Jestem dokładnie w środku. W oku cyklonu. W tej chwili prowadzę Misje Święte w parafii świętej Moniki w Poznaniu. Parafia maleńka. Frekwencja? No cóż… Ludzie nie mają trudności z wejściem do kaplicy, ale ławki są wypełnione. Stwarzamy okazję. Kto chce i może, ten korzysta. Przed południem odwiedzamy chorych. Po południu tworzę kolejne treści na następne wydarzenia rekolekcyjne. A wieczorem blok nauczania, który wczoraj zakończyliśmy o 22.00.

Misje od niedzieli do niedzieli. Ostatnia Msza o 19.00 i ruszam do domu, bo już w poniedziałkowy poranek muszę jechać do Krynicy Morskiej, aby rozpocząć rekolekcje zakonne dla moich współbraci. Tych nie prowadzę, ale ostatnie przygotowanie, powitanie, rozliczenie domu – to wszystko na moich barkach. Wtorek to już wycieczka do Radia i dwa dni pracy. A czwartek i piątek to nagrania internetowych rekolekcji adwentowych. Trudno znaleźć czas na przepranie skarpetek i sprzątnięcie domowej stajenki. Ale przeżyjmy październik, a zrobi się odrobinę luźniej…

Niech święta Monika, patronka tego miejsca, ma Was w swojej opiece. Co ciekawe, miejscowy proboszcz badał temat i okazuje się, ze w Polsce są tylko dwie parafie pod jej wezwaniem. Jedna właśnie tu, w Poznaniu, a druga w Kajkowie, tuż pod Ostródą, gdzie proboszcz skądinąd również wspominał mi o misjach. Ale na razie w bardzo luźny sposób. Ten związek jest dla mnie dość interesujący…

poniedziałek, 23 września 2024

lampy...


(Łk 8, 16-18)
Jezus powiedział do tłumów: "Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz umieszcza na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic skrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą nawet to, co mu się wydaje, że ma".

 

Mili Moi…
Miotacz ognia… Czasem wydaje mi się, że chciałbym mieć takie narzędzie duchowe, żeby zapalać te pogaszone światła. Ale to pokusa… Po pierwsze pokusa pójścia na skróty… No bo zapalać każdą lampkę oddzielnie wymaga znacznie więcej wysiłku, niż puścić płomień po wszystkich od razu. Po drugie, miotacze ognia maja to do siebie, że zapalają również wszystko wokół, siejąc poważne zniszczenia, a to nijak do duchowego życia nie pasuje. Co więc pozostaje? Mozolna i wytrwała praca, ze świadomością, że wszystkich lamp zapalić się nie da. W niektórych od dawna nie ma oliwy, w innych jest zbyt krótki knot, jeszcze inne, potłuczone, nie zdołają żadnego paliwa w sobie utrzymać… 

Najtrudniej jednak chyba być płomieniem odrzuconym… Wiedząc co się niesie, spotykać się z obojętnością, albo wzgardą. Czasem nie może mi się zmieścić w głowie, że tak oczywiste Boże prawdy, mogę być wciąż poddawane dyskusji, a w konsekwencji odrzucane przez całkiem tęgie głowy. Ale to przecież tajemnica ludzkiej wolności, którą i ja, wzorem mojego Pana, w każdym uszanować muszę. A często tak bardzo mi zależy, że przeżywam ogromny smutek, kiedy dotrzeć nie mogę. W ten sposób „rozumiem” rodziców, których dzieci odeszły od wiary, a nawet w jakiejś mierze Boga samego, który cierpi w miłości odrzucanej wciąż przez ten świat, świat który nie słyszy nic ponad monotonne „więcej, więcej, więcej”…

W sobotę przeżyliśmy w Ostródzie Regionalny Dzień Skupienia dla wspólnot Rycerstwa Niepokalanej. Dobry dzień. Formacyjny. Modlitewny. W radości przebywania razem. A dziś dotarłem już do dobrych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Częstochowie. Zawsze podziwiam siostrzany szacunek do kapłaństwa. Dobroć i życzliwość wyłaniające się z każdego kąta. I serdeczna wdzięczność za to, że przyjechałem i chcę dla nich głosić. To miejsca, w których zapalanie lamp sprawia szczególną frajdę i zwykle jest przyjmowane z ochotą. Miejsca nadziei i duchowego odpoczynku dla każdego głosiciela. Wierzę, że to będzie bardzo dobry tydzień. Tydzień przeżyty kilkaset metrów od Domu Matki, od Jasnej Góry…

środa, 18 września 2024

tożsamość...


(Łk 2, 41-52)
Rodzice Jezusa chodzili co roku do Jerozolimy na Święto Paschy. Gdy miał On lat dwanaście, udali się tam zwyczajem świątecznym. Kiedy wracali po skończonych uroczystościach, został Jezus w Jerozolimie, a tego nie zauważyli Jego Rodzice. Przypuszczając, że jest w towarzystwie pątników, uszli dzień drogi i szukali Go wśród krewnych i znajomych. Gdy Go nie znaleźli, wrócili do Jerozolimy szukając Go. Dopiero po trzech dniach odnaleźli Go w świątyni, gdzie siedział między nauczycielami, przysłuchiwał się im i zadawał pytania. Wszyscy zaś, którzy Go słuchali, byli zdumieni bystrością Jego umysłu i odpowiedziami. Na ten widok zdziwili się bardzo, a Jego Matka rzekła do Niego: "Synu, czemuś nam to uczynił? Oto ojciec Twój i ja z bólem serca szukaliśmy Ciebie". Lecz On im odpowiedział: "Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?" Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział. Potem poszedł z nimi i wrócił do Nazaretu; i był im poddany. A Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi.

 

Mili Moi…
Cały czas kołacze się w mojej głowie i sercu kwestia mojej tożsamości. Oczywiście nie idzie o tę płciową, bo tu nie ma o czym dyskutować. Chodzi o moją najbardziej fundamentalną tożsamość, opartą o dawno dokonany i codziennie ponawiany wybór. O moją tożsamość kapłańską i zakonną. Słowo mnie ostatnio często zaprasza do przyjrzenia się jej. Otóż kwestia, którą rozważam jest pytaniem – czy jestem kapłanem franciszkańskim czy może raczej jestem „również” kapłanem franciszkańskim. Innymi słowy – czy moje życie zakonne i kapłańskie jest moją jedyną tożsamością czy raczej jedną z wielu?

Dziś przekonanie Jezusa o tym, że „musi być w sprawach Ojca”, a Jego rodzice powinni o tym wiedzieć, skłania mnie do spytania siebie – czy ja jestem całkowicie, ostatecznie i nieodwołalnie w sprawach Ojca. Jestem dogłębnie przekonany, że moje kapłaństwo nie jest zawodem i pracą wykonywaną w określonych godzinach. Obiektywnie zawsze jestem kapłanem – to jasne. Ale dlaczego czasem tak skrzętnie to ukrywam? Kiedy chcę pójść na spacer, na którym nikt nie będzie zwracał na mnie najmniejszej uwagi, kiedy chcę, żeby w spożywczym sympatyczne skądinąd panie, nie zaglądały z ciekawością w mój koszyk, komentując czasem moje zakupy (a wierzcie mi, że zdarzało mi się to nie jeden raz), kiedy mam ochotę popatrzeć na ludzi sam będąc dla nich „niewidzialnym”… I w tak wielu innych, „wygodnickich” przypadkach. Tak, bycie dziś w habicie jest ofiarą. Co ciekawe, niegdyś aż rwałem się, żeby ją ponosić – zawsze i w każdych okolicznościach być sobą i nie pozostawiać żadnych wątpliwości co do tego, kim jestem.

Dlaczego z tej radykalnej decyzji pozostało gorliwe pragnienie, a tak często wygoda bierze górę? Oczywiście ów habit jest wyłącznie przykładem, ale aż nadto czytelnym. Skoro jestem kapłanem, chcę być nim zawsze i wszędzie i nie chce być nikim innym, nigdzie i nigdy, to co mnie powstrzymuje? Oto przykład zwycięstwa tego, co łatwe, lekkie i przyjemne. Choć ufam wciąż, że nie jest to zwycięstwo ostateczne i jeszcze odzyskam siły. Może trzeba jeszcze większych niedogodności – one zwykle budzą we mnie kontrkulturowość. Nigdy nie robiłem tego, co wszyscy – począwszy od czytanych książek i oglądanych filmów, a skończywszy na obniżaniu sobie poprzeczki. A im było trudniej, tym chętniej się „buntowałem”. Być może na tym etapie życia wszedłem w nadmiernie ułożony świat czterdziestokilkulatka. Może czas tym światem nieco potrząsnąć.

W poniedziałek był Niepokalanów i bicie rekordów. Sześć audycji nagranych nie tylko w jeden dzień, bo tak już bywało, ale w najkrótszym, jak dotąd czasie. Oczywiście nie chodzi o sprawdzenie się, ile raczej o nadmiar obowiązków u nas obu. Musieliśmy tego samego dnia być w naszych domach. A wczoraj dzień formacji w Gdańsku. Zebrali się bracia z kilku domów i wsłuchiwali się w proroczy głos kapituły wyrażany przez naszego Prowincjała, który omawiał dla nas czteroletni plan życia i rozwoju naszej Prowincji.

Dziś zakończyłem temat „książki na festynie”. Pozostałe po niedzielnej imprezie dziewiętnaście kartonów literatury, odebrał ode mnie Antykwariat Tezeusz, zasilając naszą parafię skromną kwotą. Przy okazji stwierdziłem, że sprzedaż makulatury dziś graniczy z cudem. Miejsca, które tytułują się „skupami makulatury” okazują się zwykle „składami makulatury”. To znaczy – może pan przywieźć, ale o pieniądzach nie ma mowy. Chyba, że ma pan kilka ton, to możemy o jakiejś sprzedaży rozmawiać. Obdzwoniłem dziś wiele okolicznych „skupów” i wszędzie tak właśnie się kończyło. Znalazłem nawet akcję „Makulatura na misje”. Mówię sobie – o, jaki świetny pomysł, podstawią mi kontener pod klasztor, a ja zwołam ludzi z Ostródy i zapełnimy go papierami. Wszystko na biedne dzieci… Ale poinformowano mnie, że akcja polega na tym, że – musi ksiądz sprzedać makulaturę i nam wpłacić pieniądze. Na szczęście Antykwariat wziął niemal wszystko. I taka to zabawa…

Jutro skupienie dla sióstr Terezjanek z naprzeciwka, w sobotę Regionalny Dzień Skupienia dla MI (na szczęście dawno już zaplanowany w Ostródzie), a w niedzielę wyruszam na rekolekcje zakonne dla sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi do Częstochowy. Czyli zwyczajowo – nie ma nudy.

A poniżej załączam Wam filmik od s. Klary, Franciszkanki z Ołdrzychowic Kłodzkich. Głosiłem w tym cudownym miejscu trzy serie rekolekcji dla sióstr w minionym roku. Zobaczcie jakie zniszczenia spowodowała wielka woda… A w domu seniorki i siostry chore dominują.  Modlitwa i pomoc mile widziane.



czwartek, 12 września 2024

co to byli za ludzie!


(Łk 6, 27-38)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Powiadam wam, którzy słuchacie: Miłujcie waszych nieprzyjaciół; dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą; błogosławcie tym, którzy was przeklinają, i módlcie się za tych, którzy was oczerniają. Jeśli cię kto uderzy w policzek, nadstaw mu i drugi. Jeśli zabiera ci płaszcz, nie broń mu i szaty. Dawaj każdemu, kto cię prosi, a nie dopominaj się zwrotu od tego, który bierze twoje. Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie. Jeśli bowiem miłujecie tych tylko, którzy was miłują, jakaż za to należy się wam wdzięczność? Przecież i grzesznicy okazują miłość tym, którzy ich miłują. I jeśli dobrze czynicie tym tylko, którzy wam dobrze czynią, jaka za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy to samo czynią. Jeśli pożyczek udzielacie tym, od których spodziewacie się zwrotu, jakaż za to należy się wam wdzięczność? I grzesznicy pożyczają grzesznikom, żeby tyleż samo otrzymać. Wy natomiast miłujcie waszych nieprzyjaciół, czyńcie dobrze i pożyczajcie, niczego się za to nie spodziewając. A wasza nagroda będzie wielka i będziecie synami Najwyższego; ponieważ On jest dobry dla niewdzięcznych i złych. Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; miarę dobrą, ubitą, utrzęsioną i wypełnioną ponad brzegi wsypią w zanadrza wasze. Odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie".


Mili Moi…
Himalaje chrześcijaństwa… Długa oś – od grzeszników, czyli tych nie przemienionych przez łaskę, aż do Ojca niebieskiego, czyli kierunek ku nieskończoności. Gdzie jesteś na tej osi miłości? Ku któremu krańcowi masz bliżej? Co robisz, aby się na niej posuwać do przodu?

Ta miłość z pewnością ma w sobie więcej z Bożej łaski niż z naszego własnego wysiłku. A jednak nie może zaistnieć bez nas. A może brak ci nieprzyjaciół? Szczęśliwy człowieku! A może jesteś martwy, jeśli ich nie masz? Choć nawet wobec martwych często wrogość nie wygasa – zwłaszcza w tych, którzy zajmują się pielęgnowaniem swoich własnych krzywd. Popatrz wokół i rozpoznaj oblicza wrogości. Zwłaszcza te niejawne, podskórne, zakamuflowane, hodowane w sercu niczym storczyki, z którymi niektórzy nigdy nie potrafią się rozstać, bo przecież włożyli w tę hodowlę tak wiele wysiłku… Całych siebie. Rozpoznaj. Zadziw się. I kochaj mimo wszystko… Proś Jezusa, aby dał ci moc kochać mimo wszystko…

Moje maryjne badania wraz z badaniami strychu doprowadziły mnie do lektury książki, której zdjęcie zamieszczam powyżej. Znalazłem ją wśród wielu innych i adoptowałem. Przeczytałem w dwa dni. Piękno tej duszy, piękno Bernadetty, powaliło mnie na kolana. Przy opisie jej śmierci płakałem jak dziecko i po raz pierwszy zawstydziłem się swojego lęku wobec umierania. A może bardziej lęku przed cierpieniem… Przeczytajcie. Bez zadęcia i niepotrzebnej egzaltacji. A jednocześnie pisana w sposób fascynujący.

Wczoraj zrobiłem badanie płuc – tomografię komputerową. Wieczorem otrzymałem wynik. Brzmi pięknie, choć cytował w całości nie będę. Kończy się wnioskiem – norma. Kaszlę nadal. Trzej niezależni lekarze są zgodni, że prawdopodobnie chodzi o jeden składowy lek na nadciśnienie, który po długim używaniu wywołuje taki efekt. Trzeba będzie tu coś zmienić… W każdym razie wygląda na to, że jestem zdrów.

Dni płyną, a ja siadłem dziś do rekolekcji o świętej Elżbiecie Węgierskiej, które mam wygłosić w naszym kościele w Ostródzie przed uroczystością… świętego Franciszka. Ten sam czas historyczny i znakomity przykład duchowego zrozumienia naszego świętego Ojca. Odkrywam tę kobietę. Księżną i służącą zarazem. Co to byli za ludzie…

A dziś zostałem wystawiony do wiatru przez pewnego proboszcza, który rok temu przełożył rekolekcje adwentowe na „za rok” bo zapomniał, że już kogoś zaprosił. A dziś zrobił… dokładnie to samo. Powiedziałem stanowcze nie. Żadnego przekładania – to nie poważne. Zwolniła mi się trzecia niedziela Adwentu – jeśli macie sygnał, że ktoś potrzebuje, to śmiało 😊

PS. No i potęga mediów... Powyższe już nieaktualne. Trzecia niedziela Adwentu w tym roku - kierunek Inowrocław. Dzięki Bożenka :)

poniedziałek, 9 września 2024

tulipany...


(Łk 6, 6-11)
W szabat Jezus wszedł do synagogi i nauczał. A był tam człowiek, który miał uschłą prawą rękę. Uczeni zaś w Piśmie i faryzeusze śledzili Go, czy w szabat uzdrawia, żeby znaleźć powód do oskarżenia Go. On wszakże znał ich myśli i rzekł do człowieka, który miał uschłą rękę: «Podnieś się i stań na środku!» Podniósł się i stanął. Wtedy Jezus rzekł do nich: "Pytam was: Czy wolno w szabat czynić coś dobrego, czy coś złego, życie ocalić czy zniszczyć?" I spojrzawszy dokoła po wszystkich, rzekł do niego: "Wyciągnij rękę!" Uczynił to, i jego ręka stała się znów zdrowa. Oni zaś wpadli w szał i naradzali się między sobą, jak mają postąpić wobec Jezusa.

 

Mili Moi…
Oni go śledzili… Przecież to się wciąż powtarza. To wywołuje tak dziką radość, kiedy uda się stwierdzić, że jednak się przewrócił, że nie wytrwał, że upadł nisko, że oszust, że hipokryta, że drań… Jezus? Ależ nie… Do Niego świat „nic nie ma”, ale do tych, którzy ośmielają się sugerować, że są „alter Christus”, że upodabniają się do Niego, że występują „in persona Christi”. Jakim prawem tak nędzni ludzie (osądzani tak chętnie bez procesów, bez możliwości obrony, poza ich plecami) ośmielają się kogokolwiek pouczać… Jakim prawem próbują sugerować, że Kościół ma jakąkolwiek rację…

Księża… Przegnajmy ich na cztery wiatry. Kościół bez nich byłby lepszy. Pastorów i pastorki powołajmy. Kadencyjnie. Ktoś musi „organizować”, ale przecież każdy z nas sam sobie papieżem, biskupem, proboszczem. Każdy sam sobie ulepi eucharystie, a z grzechami zadzwoni do radia i będzie się nimi chełpił na antenie oklaskiwany przez innych, otumanionych ideą samowoli. Nowy, wspaniały świat…

Zohydzać… Napuszczać jednych na drugich… Mówić wyłącznie źle… Budować wizerunek perwersa w sutannie – od kabaretów począwszy, na literaturze skończywszy… O całkiem nieźle wykształconych ludziach mówić „ciemnogród” i szydzić z ich „szamańskich praktyk”. Oto oblicza współczesnego „szału”… Przejawów tegoż jest stokroć więcej… Ale – to wszystko już było. Jedna i ta sama, odwieczna nienawiść demona do tego, co święte, ubierana w coraz to inne szatki. ŚWIĘTOŚĆ poszczególnego kapłana, człowieka, może być dyskusyjna, ale świętość kapłaństwa jest tym, co budzi furię.

Czytam sobie właśnie książkę kardynała Saraha – jego rozważania o kapłaństwie „Na wieczność”. Pisana głównie z myślą o kapłanach i dla kapłanów, ale przeznaczona z pewnością dla wszystkich. Ojciec Sarah (bo dla mnie to prawdziwy Wychowawca) łagodnie, acz stanowczo o tej świętości przypomina pokazując jak bardzo świat współczesny wszystko postawił na głowie i jak bardzo jako chrześcijanie temu przyklasnęliśmy. Kto ciekaw – odsyłam do lektury. A my kapłani? Cóż… Czas poważnie podejść do świadectw męczenników. Jestem przekonany, że od przemocy fizycznej wobec nas, dzieli świat już bardzo niewielki krok… To też już było. W mocy Boga dawać świadectwo prawdzie. Aż do końca.

Dziś przed południem wróciłem z Eindhoven. Piękny weekend. Najpierw mój dziewiczy kurs autem po drogach Europy. To ciekawe, że jeżdżąc kiedyś po Irlandii, czy nie tak dawno po Stanach, nie mam doświadczenia żadnego wyjazdu autem z Polski poza jej granice. No ale żyję, choć tej nocy nawałnice nad Niemcami przechodziły straszne i towarzyszyły mi właściwie przez całą drogę.

Holandia… Piękne kościoły. Smutne, że myśl o ich zamknięciu wciąż krąży w powietrzu – czasem wypowiadana głośno przez odpowiedzialnych, czasem drążąca po cichu, podskórnie. Wszędzie kwestia jest pieniążek. A w kościołach – duże grono Polaków. Oczywiście nikły to procent rzeczywiście tam mieszkających. Ale za to piękni ludzie. Wielu z nich już nawróconych – wiedzących czego szukają w Kościele, zintegrowanych ze swoją parafią, odpowiedzialnych za sprawy Kościoła, rozmodlonych. Przeżyłem w ich gronie jedną z piękniejszych w ostatnim czasie Pierwszą Sobotę Miesiąca. Prosta, spokojna modlitwa w niewielkim gronie. Procesja z figurą, wspólny Różaniec. Tak niewiele trzeba, żeby poczuć się jak w przedsionku nieba. Dobre spowiedzi, rozmowy. Aktywny czas. No i około trzysta pięćdziesiąt osób, które zawierzyły się Maryi w Rycerstwie. A przy okazji umówione dwa kolejne terminy z księdzem Krzysztofem, tamtejszym proboszczem. Jeśli więc dożyję, to kolejne wycieczki po Europie wydają się prawdopodobne.

A na zdjęciach macie jeden z kościołów, w którym spotyka się wspólnota polska – i maleńkie, zaledwie kilkudziesięcioosobowe grono z parafii holenderskiej. A poniżej kropidło w stylu holenderskim – tylko proszę bez skojarzeń 😊




środa, 4 września 2024

książki, książki, książeczki...


(Łk 4, 38-44)
Po opuszczeniu synagogi Jezus przyszedł do domu Szymona. A wysoka gorączka trawiła teściową Szymona. I prosili Go za nią. On, stanąwszy nad nią, rozkazał gorączce, i opuściła ją. Zaraz też wstała uzdrowiona i usługiwała im. O zachodzie słońca wszyscy, którzy mieli cierpiących na rozmaite choroby, przynosili ich do Niego. On zaś na każdego z nich kładł ręce i uzdrawiał ich. Także złe duchy wychodziły z wielu, wołając: "Ty jesteś Syn Boży!" Lecz On je gromił i nie pozwalał im mówić, ponieważ wiedziały, że On jest Mesjaszem. Z nastaniem dnia wyszedł i udał się na miejsce pustynne. A tłumy szukały Go i przyszły aż do Niego; chciały Go zatrzymać, żeby nie odchodził od nich. Lecz On rzekł do nich: "Także innym miastom muszę głosić Dobrą Nowinę o królestwie Bożym, bo po to zostałem posłany". I głosił słowo w synagogach Judei.

 

Mili Moi…
Zawsze, kiedy czytam o Jezusie wędrującym, mam w sercu dużą pociechę. Bo poczytuje sobie to za ogromną łaskę, że mogę Go naśladować w tej zewnętrznej formie działania. Jutro choćby, ruszam do Eindhoven w Holandii, żeby opowiadać Polakom o Jego Matce. Tym razem jadę autem, więc w zamyśle spora radość z drogi – jako syn taksówkarza mam zamiłowanie do kierownicy we krwi. Zamierzam tam spędzić weekend. A potem, jeśli On pozwoli, czekają na mnie inne miejsca. To jest takie proste i niezwykłe zarazem – nigdzie na stałe, nigdzie na dłużej, nigdzie na zawsze. Nawet jeśli zwyczajna nasza posługa dokonuje się w parafiach, to jednak co kilka lat odchodzimy. Idziemy do innych miast, żeby i tam głosić imię Pana. Czasem chcą nas gdzieś zatrzymać, a czasem śpiewają dziękczynne Te Deum, że nareszcie sobie poszliśmy. Choćbyśmy nie wiem jak się starali, to zawsze będziemy odbiegać od naszego ideału, od Jezusa. I te różnice między nami, a Nim będą dostrzegalne.  Jedyna nadzieja w tym, że nie tylko w wędrowaniu będziemy Go naśladować, ale w codziennym odchodzeniu na pustkowie, wówczas, kiedy inni jeszcze śpią również. Po to tylko, aby się modlić… Bez modlitwy nasze kapłaństwo więdnie, a my sami stajemy się niepodobni do naszego Pana i Mistrza…

Mój kryzys zdrowotny trwa… Wydeptuję ścieżki po lekarzach. Wczoraj był pulmonolog, za tydzień TK klatki piersiowej. Może się czegoś dowiemy. Może… Ale jak mawia mój ostródzki lekarz – każdy z nas kiedyś umrze, a największe nasze szczęście, że nie wiemy kiedy. W związku z tym, że i ja nie wiem, to staram się pracować tak, jak dotychczas, ale nie jest to całkiem łatwe. Nie rozczulam się jednak nad sobą. Póki nogi noszą, zajmować się chwała Bożą winienem.

Jak wspominałem, w najbliższy weekend rekolekcje Maryjne w Holandii. Potem chwila przerwy i nasz parafialny festyn w Ostródzie. Wielkie przygotowania trwają od dawna. Ja zamienię się na ten czas w bookinistę i naszym książkom „na wygnaniu” spróbujemy podarować nowych właścicieli, którzy będą je kochać i szanować. Całkiem spory zapas wartościowej literatury zalega nasz strych. Książki zostały tam wygnane najczęściej przez braci, którzy wyprowadzając się z Ostródy, nie mogli wziąć ich ze sobą. Zostawili je więc tutaj z bliżej nieokreślonym planem. Po latach nawet zapomnieli, że one tu na nich czekają. A one? Czy przestały czekać? Spragnione półki i ludzkich oczu… I choć wiem, że festyn to raczej „hamburgery i dmuchańce”, to wierzę, że może i nasze stare książki odetchną świeżym powietrzem…

Wczoraj też zamontowano mi rolety w oknach. Nie żyję już więc jak w akwarium, a słońce nie ma już wglądu we wszystkie zakamarki. Choć lato i upały się kończą, to jednak moje mieszkanie zbiera „stopnie Celsjusza” i kumuluje je bezlitośnie. Tym samym remont „wprowadzeniowy” uznaję za całkowicie zakończony i dziękuję Panu, że mam gdzie mieszkać i jest tu ładnie i schludnie.

sobota, 24 sierpnia 2024

Kościół...


(J 1, 45-51)
Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: "Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy, Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu". Rzekł do niego Natanael: "Czyż może być co dobrego z Nazaretu?" Odpowiedział mu Filip: "Chodź i zobacz". Jezus ujrzał, jak Natanael zbliżał się do Niego, i powiedział o nim: "Patrz, to prawdziwy Izraelita, w którym nie ma podstępu". Powiedział do Niego Natanael: "Skąd mnie znasz?" Odrzekł mu Jezus: "Widziałem cię, zanim cię zawołał Filip, gdy byłeś pod drzewem figowym". Odpowiedział Mu Natanael: "Rabbi, Ty jesteś Synem Bożym, Ty jesteś królem Izraela!" Odparł mu Jezus: "Czy dlatego wierzysz, że powiedziałem ci: „Widziałem cię pod drzewem figowym?” Zobaczysz jeszcze więcej niż to". Potem powiedział do niego: "Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Ujrzycie niebiosa otwarte i aniołów Bożych wstępujących i zstępujących na Syna Człowieczego".

 

Mili Moi…
Ile radości w słowie „znaleźliśmy”! Ono oznacza jedno – szukaliśmy. Cierpię ostatnio mocno w konfesjonale. Nawiedzają mnie jakoś liczniej „kartkowicze” – ci, którzy do spowiedzi przychodzą tylko wówczas, kiedy muszą, bo są do tego zobligowani karteczką, na której spowiednik musi umieścić swój podpis potwierdzający skorzystanie przez nich z Bożej łaskawości. Coraz więcej kosztuje mnie zachowanie cierpliwości wobec ludzi, którzy odprawiają rytuał i są zupełnie obojętni wobec tego, co mówią i co słyszą. Całymi sobą wysyłają mi sygnał – miejmy to już za sobą, zrób swoje i daj nam żyć… Czego oni szukają? Dziś to pytanie tak bardzo mi staje przed oczami? Czy jest coś, co mogłoby ich skłonić do poszukiwań i do rezygnacji z banalnych tłumaczeń – wie ksiądz, nie ma czasu, praca, dwójka dzieci… Trzy lata bez spowiedzi. Pięć. Aż chciałoby się zapytać – na ilu grillach byłeś w tym czasie? Czego szukasz człowieku w swoim życiu? Umrzesz i jestem przekonany, że Bóg zapyta o to samo – czego szukałeś? I co znalazłeś?

Od wtorku leczę zapalenie płuc… Przynajmniej taką informację przyniosło zdjęcie rentgenowskie. Biorę różne tableteczki. Zdania lekarzy są podzielone. Jedni snują dramatyczne wizje, inni każą czekać. Możliwości są w zasadzie dwie – albo będzie lepiej, albo gorzej. Z tej przyczyny nie pojechałem też na rekolekcje do Obry ze wspólnotą Galilea. Chyba drugi raz w życiu zdarzyło mi się odwołać swoją obecność ba rekolekcjach, które miałem prowadzić. Na szczęście znalazł się jakiś ksiądz, który mnie tam zastąpił, więc ludzie nie zostali na przysłowiowym lodzie.

Mój następny wyjazd to holenderskie rekolekcje maryjne w Eindhoven. Ale to dopiero za dwa tygodnie. Czekam na nie również dlatego, że zamierzam sobie po raz pierwszy zrobić tak długą wycieczkę samochodem. Samolot nie pozwala zabrać tych wszystkich materiałów, które zabrać powinienem, więc tym razem czeka mnie długa podróż.

Powoli wszyscy domownicy wracają z wakacji i wraca gwar i życie. Będzie nas tu docelowo sześciu i będzie to bardzo ciekawa „grządka świętego Franciszka”. Każdy z innym temperamentem. Najmłodszy przed czterdziestką, najstarszy lat 92. A wokół nas sporo dobrych ludzi. Jestem zbudowany oddaniem parafii i klasztorowi, które widzę na każdym kroku w posłudze wielu osób. To tak dobrze wiedzieć, że nasza posługa jest chciana i potrzebna, a wokół są ludzie, którzy służą swoją pomocą, tak jak potrafią. Czy nie to właśnie nazywamy Kościołem???