wtorek, 15 października 2024

preferencje...


(Łk 11, 37-41)
Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył wpierw rąk przed posiłkiem. Na to Pan rzekł do niego: "Właśnie wy, faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".

 

Mili Moi…
Zastanawiam się czy gdyby Jezus stanął dziś przede mną, to nie uczyniłby jakiegoś prowokacyjnego gestu w moją stronę, żeby pokazać mi jak bardzo jestem zniewolony swoimi schematami myślenia… Może wszedłby w czapce do kościoła. A może powiedziałby „dobry wieczór” zamiast „szczęść Boże”. Albo, co gorsza, powiedziałby na powitanie „elo ziomek”.

Preferencje… Każdy z nas je ma. Niektóre są efektem zabiegów wychowawczych, inne wynikają z „lubię-nie lubię”, jeszcze inne są oznaką przynależności do konkretnego kręgu kulturowego (u nas na znak szacunku się wstaje, a są przecież miejsca, gdzie wyraża się to samo siadając). Niemniej, bardzo często te nasze przyzwyczajenia urastają do rangi nieomylnych norm, którym nie wolno w żaden sposób uchybić. Przydarzyło się to nawet papieżowi Franciszkowi, który raczył się przywitać z ludem po wyborze słowami „dobry wieczór” nie zdając sobie zapewne sprawy, że katolicka Polska czekała na tradycyjne „niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

I choć dzięki przepracowaniu kilku lat poza granicami kraju mam dość szerokie spojrzenie na to, co inne, ale równie dobre, to jestem pewien, że moich własnych preferencji jest całe mnóstwo i jak wielu innych, mam tendencje do ich absolutyzowania. Bo przecież spośród wielu możliwości, ta wybrana przeze mnie jest najlepsza… Czyżby? A czy Jezus może mieć w tych sprawach zdanie odrębne?

Daleki jestem od promowania anarchii i pełnej obojętności, ale jeśli w Liście do Galatów słuchamy w te dni o wolności, to może warto sprawdzić jak jest z wolnością wobec samego siebie. Bo zdrowy dystans jeszcze chyba nikomu nie zaszkodził, a Pan zdaje się często uśmiechać do wszelkiego rodzaju „nadęcia”.

Duże dzieło za mną… Misje w parafii św. Moniki w Poznaniu. Przyznam szczerze, że mocno mnie zmęczyły. I nawet nie chodzi o to, że było aż tak wiele pracy, ile raczej o to, że jej godziny były kompletnie „nie moje”. W duchu wspomnianej wolności, starałem się jednak z uśmiechem podchodzić do godziny 20.15, o której całkiem spora grupa schodziła się do świątyni, aby słuchać. Ja już zwykle o tej porze… Ale to dobrze wiecie.

Dużo radości z głoszenia, jak zawsze… Ludzie wytrwali – to ogromna radość, kiedy widzisz, że ich nie ubywa… Do rekolekcji trwających do środy, wszyscy jesteśmy jakoś przyzwyczajeni, ale od niedzieli do niedzieli… To już długo.

Uczestniczyło w misjach około dziesięciu procent parafii. Czy to dużo? Wystarczy… Jeśli wierzymy w słowo o ewangelicznym zaczynie, to właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia. Ufam, że ten siew wyda owoce znane Bogu. A ja dowiem się o nich w niebie. Jak o wszystkich innych, w których mam skromny udział. To był dobry czas – doznałem wiele życzliwości od ludzi i zobaczyłem model spokojnego prowadzenia parafii. Proboszcz łagodny wobec ludzi, życzliwy i zatroskany. Ludzie doskonale to wyczuwający i idący razem w budowę domu i wspólnoty Kościoła. Czego chcieć więcej?

Zdjęcia przedstawiają chwilę przekazywania darów materialnych na dom samotnej matki w Kiekrzu, które zbieraliśmy podczas misji. Ludzie odpowiedzieli na tę propozycję w sposób cudownie nadobfity. I to kolejna radość – taka mała służba życiu.

A dziś powinienem być w Niepokalanowie, ale zaszło małe nieporozumienie z terminami i zostałem w domu, co skądinąd przyjąłem z wielką ulgą, bo naprawdę nie miałem czasu nawet na pranie. A dzięki niespodziewanemu darowi mogłem dziś posprzątać moją stajenkę i zrobić mnóstwo innych rzeczy… Ale za to w czwartek ruszamy z nagraniami rekolekcji adwentowych. Udało mi się je dopiąć w Poznaniu. Nie ma jednak jak łaska porannego czasu – wówczas myśl najświeższa i ochota do pracy największa.

A wokół siostra śmierć pełni swoją służbę… W minionych dniach dwóch moich amerykańskich parafian zakończyło ziemską pielgrzymkę. Ed i Tadeusz mieli już swoje lata – pierwszy dobił do setki, drugi zbliżał się do dziewięćdziesiątki. Z Edem i jego żoną Helen miałem tę łaskę świętować ich siedemdziesiątą rocznicę ślubu. Tadeusz był pierwszym parafianinem, który zaprosił mnie na lunch nad brzegiem morza niedługo po moim przybyciu do Ameryki i „wprowadził” mnie za kulisy naszej parafii. A dziś w nocy, w Gnieźnie, odszedł nasz współbrat, o. Klaudiusz, również w pięknym wieku. Gasł powoli obarczony cierpieniem. Niech im wszystkim Bóg odpłaci za wielki trud życia…



1 komentarz: