Dlaczego więc tak nie żyjemy? A, bo to ryzykowne… Nieustannie pobrzmiewa z
tyłu głowy głos – a jeśli to wszystko jest wielkim oszustwem? A jeśli będę „przegrywem”,
stracę i stanę się pośmiewiskiem? A może jednak lepiej nie skupiać się za
bardzo na tym fragmencie Ewangelii – jest tyle fajnych, pocieszających słów
Jezusa. A te niech brzmią w uszach wzorowych uczniów, podejmujących się
rozwiązania zadania z gwiazdką… Problem tylko w tym, że Jezus głosił tę naukę
do rzesz ludzkich, do tłumów, a nie do „kujonów” z pierwszej ławki.
A te wszystkie wątpliwości? Chyba z jednego źródła się biorą… Nie znamy
Pana. Nie znając zaś, nie ufamy. Dopóki to się nie zmieni, dopóty będziemy
sobie powtarzali – chciałbym, może kiedyś, to zbyt trudne, na razie nie jestem
gotowy itp…
Lubię tę uroczystość… Również dlatego, że cmentarze „ożywają”. Nawet
najbardziej niezainteresowani losem swoich przodków, w te dni pucują nagrobki i
zdobią je plastikowymi kwiatkami. Potem dumają… I odchodzą, aby wrócić za rok.
Ale wielu przecież przychodzi z tej miłości, której śmierć nie kończy, bo
zakończyć nie może. Śmierć, która jest zaledwie narzędziem, bramą łącznikową z
wiecznym „teraz”, przeraża w te dni jakoś mniej. A tęsknota wzrasta. Za nimi,
ale i za Nim… Bo wierzymy, że tam, gdzie On, tam oni…
Ja zbieram siły lecząc infekcję. Bo w poniedziałek ruszam na dwutygodniowy tour.
A właściwie można powiedzieć, że nawet na trzytygodniowy, bo dojdą do tego
jeszcze rekolekcje własne, więc nie namieszkam się w domu w listopadzie. Ale
Pan jest wszędzie, a Jego Ewangelia wybrzmiewa tak samo głośno, wszędzie tam,
gdzie są jej słuchacze. Pięknego świętowania w te dni Wam życzę…
🙏
OdpowiedzUsuń