Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta,
przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u
nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło
rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: "Panie, czy ci to
obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej,
żeby mi pomogła". A Pan jej odpowiedział: "Marto, Marto, troszczysz
się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie
pozbawiona".
Mili Moi…
Bycie Martą dla wielu z nas jest znacznie łatwiejsze. Działać, tworzyć, zmieniać
rzeczywistość, widzieć efekt – ależ tak, bardzo chętnie. I to słodkie
zmęczenie, które pojawia się jako konsekwencja. Zmęczenie, które dowodzi przecież,
że jestem potrzebny, że wiele ode mnie zależy, a może nawet, że beze mnie to…
Maria, to milcząca i wyciszona siostra, która przecież nie ma wyczucia. Siedzi,
kiedy trzeba biegać, milczy, kiedy trzeba mówić, zdaje się nie rozumieć tego,
co wokół niej się dzieje. A może rozumie znacznie lepiej niż ta biegająca
Marta.
To napięcie zdaje się występować w sercu wielu z nas. Ten wybór, który jest
realną koniecznością – nie tylko ewangelicznym przykładem do teoretycznych
refleksji. A utrata miary i przeakcentowania są na wyciągnięcie ręki. Kiedy
dziś o tym myślę, drapie mnie w duszy tęsknota za rekolekcjami. Za czasem spokojnego
słuchania. Za dniami, w których nie będę biegał i zajmował się niczym innym,
tylko nasycaniem samego siebie. Czas tylko dla mnie i dla Jezusa. Zaplanowany
na połowę listopada. W tym roku indywidualnie, z książką i nauczaniem internetowym.
Ale z najpoważniejszym traktowaniem na jakie mnie stać. Zatrzymać się, póki
jeszcze sam o tym mogę zdecydować.
Wybaczcie, że długo mnie tu nie było, ale mam chyba najaktywniejszy czas
tego roku. W kalendarzu widziałem, że się zbliża, a jednak, jak zawsze,
wydawałem się zaskoczony jego nadejściem. Jestem dokładnie w środku. W oku
cyklonu. W tej chwili prowadzę Misje Święte w parafii świętej Moniki w
Poznaniu. Parafia maleńka. Frekwencja? No cóż… Ludzie nie mają trudności z
wejściem do kaplicy, ale ławki są wypełnione. Stwarzamy okazję. Kto chce i
może, ten korzysta. Przed południem odwiedzamy chorych. Po południu tworzę
kolejne treści na następne wydarzenia rekolekcyjne. A wieczorem blok nauczania,
który wczoraj zakończyliśmy o 22.00.
Misje od niedzieli do niedzieli. Ostatnia Msza o 19.00 i ruszam do domu, bo
już w poniedziałkowy poranek muszę jechać do Krynicy Morskiej, aby rozpocząć rekolekcje
zakonne dla moich współbraci. Tych nie prowadzę, ale ostatnie przygotowanie,
powitanie, rozliczenie domu – to wszystko na moich barkach. Wtorek to już
wycieczka do Radia i dwa dni pracy. A czwartek i piątek to nagrania internetowych
rekolekcji adwentowych. Trudno znaleźć czas na przepranie skarpetek i sprzątnięcie
domowej stajenki. Ale przeżyjmy październik, a zrobi się odrobinę luźniej…
Niech święta Monika, patronka tego miejsca, ma Was w swojej opiece. Co
ciekawe, miejscowy proboszcz badał temat i okazuje się, ze w Polsce są tylko
dwie parafie pod jej wezwaniem. Jedna właśnie tu, w Poznaniu, a druga w Kajkowie,
tuż pod Ostródą, gdzie proboszcz skądinąd również wspominał mi o misjach. Ale
na razie w bardzo luźny sposób. Ten związek jest dla mnie dość interesujący…
🙏
OdpowiedzUsuń