środa, 15 października 2025

pokory...


(Łk 11, 42-46)
Jezus powiedział do faryzeuszów i uczonych w Prawie: "Biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić i tamtego nie opuszczać. Biada wam, faryzeuszom, bo lubicie pierwsze miejsce w synagogach i pozdrowienia na rynku. Biada wam, bo jesteście jak groby niewidoczne, po których ludzie bezwiednie przechodzą". Wtedy odezwał się do Niego jeden z uczonych w Prawie: "Nauczycielu, tymi słowami nam też ubliżasz". On odparł: "I wam, uczonym w Prawie, biada. Bo wkładacie na ludzi ciężary nie do uniesienia, a sami jednym palcem ciężarów tych nie dotykacie".

 

Mili Moi…
Jednak pycha… Ona ukrywa się wszędzie i potrzeba ogromnej czujności. Dziś Jezus jakby nacinał serca, aby ona mogła wypłynąć. W perspektywie bycia duchownym, bardzo o nią łatwo i bardzo trudno się z niej wyplątać. Bo przecież zwykle jest tak, że ksiądz to taki gość specjalny, na którego się czeka. Czy to w kontekście wizyty w domu, czy rekolekcji – zaproszony przez życzliwych ludzi z pewnością dostanie najważniejsze miejsce, będzie przygotowany znakomity posiłek, będzie słuchany, często chwalony, za coś mu podziękują, coś tam jeszcze czasem dostanie w prezencie. Dla wielu ludzi to wciąż ważny gość – mówimy rzecz jasna o jakichś relacjach – bliższych niż zdawkowe „Szczęść Boże” w drzwiach kościoła. I wśród wielu ludzi wzbudzamy wciąż duży szacunek, za który, bardzo szczerze, jestem ogromnie wdzięczny. Ale nie zawsze sobie z nim radzimy. Ja sam miewam z tym poważny problem. Bo człowiek przywyka do tego, co dobre i przyjemne. A zaraz po wyjściu z życzliwego miejsca, znajduje się w miejscu znacznie mniej życzliwym. W którym nikt nie okazuje mu szacunku, nikt go nie zauważa, a czasem wręcz wzbudza niechęć. I wówczas pojawia się burza… Jak to? Wobec mnie takie „skandaliczne” zachowanie? Wobec mnie???? 

A kimże ty jesteś? – aż chciałoby się zapytać. I dziś stawiam sobie to pytanie nad Słowem (zresztą ono często do mnie wraca). Kimże ja jestem? Czy fakt otrzymania zupełnie niezasłużonego daru, służba nim, owszem, ale przecież z ogromną radością i zaangażowaniem (i z nagrodą, którą jest dla mnie obcowanie z Bogiem) sprawia, że mam prawo uważać się za kogoś wyjątkowego? No nie, przecież to oczywiste… A jednak pycha czai się za drzwiami. Bo przecież ja jestem kapłanem, bo przecież ja tu jestem od nauczania, bo przecież ja wiem lepiej, bo przecież… Walka bywa straszna i nie zawsze wygrywam. Jedyną moją pociechą jest, paradoksalnie to, że mogę sobie przypominać swój własny grzech, swoją biedę, która mnie nieco pionizuje, trzeźwi i pozwala złapać dystans. A na mniej życzliwe środowiska spojrzeć życzliwie i z wdzięcznością nawet – bo na to wszystko zasłużyłem – na wzgardę, odrzucenie, przemoc… Tylko Jezus wziął to na siebie, a ja odczuwam zaledwie dalekie echa tego, co On wycierpiał… I takie jest życie – chwile pocieszenia przeplatają się z chwilami trudnych doświadczeń, a człowiek (ja sam) powinien pozostać tym, kim jest w oczach Bożych. To wystarczy…

Długo mnie tu nie było. Wybaczcie. Ale kilka szalonych tygodni za mną. Jeśli już była chwila na napisanie kilku słów, to zwykle brakowało już wówczas sił. Po powrocie z Krakowa (ach jaki to był cudowny czas – ten ruch, gwar, kolory – ale 10 dni w Krakowie wystarczy na dłuższą chwilę), nadszedł czas na nagrania radiowe… Udało nam się je szczęśliwie zrealizować w jeden dzień. Szczęśliwie i nieszczęśliwie, bo kumulacja pracy rodzi większą dyscyplinę, ale jeden dzień wyklucza chwilę przyjacielskiego relaksu podczas spaceru po Warszawie. Nie tym razem, ale może następnym… 

A potem? Holandia… Weekendowe rekolekcje maryjne. Nie pierwsze już zresztą w Eindhoven. Rok temu przyjąłem tam 350 osób do Rycerstwa. A w tym roku zechciało zawierzyć swoje życie Maryi kolejne 75. Wielka radość, choć i zmęczenie niemałe, bo ponad dwanaście godzin jazdy w jedną stronę. Wróciłem w poniedziałek, a we wtorek pierwsze wykłady w Niepokalanowie dla mariologicznego kursu doktoranckiego na temat – Maryja w przepowiadaniu homilijnym. Przygotowanie tego też kosztowało mnie niemało intelektualnego wysiłku. Cztery godziny za nami, a przed nami kolejne osiem, ale już w listopadzie. Nie jest to z pewnością moje ulubione miejsce i ambona zdecydowanie zwycięża z uniwersytecką katedrą w moim osobistym rankingu. Teraz zabieram się za sprawy domowe, żeby w poniedziałek móc pojechać do nadmorskich Rowów i rozpocząć drugą już serię zakonnych rekolekcji, za których organizację również ja odpowiadam, a we wtorek rano frunę do USA na dziesięć dni. Tam też, rzecz jasna, wygłoszę kilka „dni skupienia”, no i pooddycham innym powietrzem… No nie ma nudy…

niedziela, 28 września 2025

Kraków...


(Łk 16,19-31)
Jezus powiedział do faryzeuszów: ”Żył pewien człowiek bogaty, który ubierał się w purpurę i bisior i dzień w dzień świetnie się bawił. U bramy jego pałacu leżał żebrak okryty wrzodami, imieniem Łazarz. Pragnął on nasycić się odpadkami ze stołu bogacza; nadto i psy przychodziły i lizały jego wrzody. Umarł żebrak i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany. Gdy w Otchłani, pogrążony w mękach, podniósł oczy, ujrzał z daleka Abrahama i Łazarza na jego łonie. I zawołał: "Ojcze Abrahamie, ulituj się nade mną i poślij Łazarza; niech koniec swego palca umoczy w wodzie i ochłodzi mój język, bo strasznie cierpię w tym płomieniu". Lecz Abraham odrzekł: "Wspomnij, synu, że za życia otrzymałeś swoje dobra, a Łazarz przeciwnie, niedolę; teraz on tu doznaje pociechy, a ty męki cierpisz. A prócz tego między nami a wami zionie ogromna przepaść, tak że nikt, choćby chciał, stąd do was przejść nie może ani stamtąd do nas się przedostać". Tamten rzekł: "Proszę cię więc, ojcze, poślij go do domu mojego ojca. Mam bowiem pięciu braci: niech ich przestrzeże, żeby i oni nie przyszli na to miejsce męki". Lecz Abraham odparł: "Mają Mojżesza i Proroków, niechże ich słuchają". Tamten odrzekł: "Nie, ojcze Abrahamie, lecz gdyby kto z umarłych poszedł do nich, to się nawrócą". Odpowiedział mu: "Jeśli Mojżesza i Proroków nie słuchają, to choćby kto z umarłych powstał, nie uwierzą”.

 

Mili Moi…
Ani bogactwo nie musi być przeszkodą w drodze do nieba, ani nędza nie staje się automatyczną przepustką. Potrzeba chyba jednak czegoś więcej. Otwarte oczy i wrażliwe serce, świadomość tego, że wokół mnie są inni ludzie, wobec których, z racji na wspólnotę w naszym człowieczeństwie, mam pewne obowiązki. I tu często zaczyna się odmierzanie z miarką – ile musze dać, żeby „załapać” się na niebo? A to znowu nie o tym… Bo miłość to nie kwestia obliczeń i nałożonych przymusowych kontrybucji. W miłości chyba nikt nie zakłada wariantu minimum… Czy to znaczy, że mam oddać wszystko i samemu zasiąść pod bramą jak żebrak? No i to kolejna właściwość naszej natury – natychmiast popadamy w skrajności. Tu też nie o tym mowa… A więc o czym? O tym, że budowanie murów wokół siebie skazuje człowieka na samotność. Bywa, że na wieczną samotność.

Na nic się bogaczowi zdało przypomnienie po śmierci, że są relacje… „Ojcze Abrahamie”… „Dom mojego ojca”… „Mam pięciu braci”… Śmierć utrwala życiowe postawy i wybory i nic nie można zmienić, choć z oczu spadają łuski i widać swoje błędy jak na dłoni. A nie można zmienić, bo dziś jest dzień wyboru i dziś mamy narzędzia, które pozwalają dokonać go świadomie i dobrowolnie. Dziś budujemy naszą wieczność. Z dziś ona wyrasta… Może więc warto rozpocząć od otwarcia oczu i dostrzeżenia innych, tych wokół mnie, biedaków wszelakich, którzy poranieni proszą o pomoc. Kłamcy, oszuści, wyłudzacze? Być może… Tym bardziej biedacy. Zranieni i koślawi w swoim człowieczeństwie, ale wciąż z duszą nieśmiertelna i z przygotowanym miejscem w domu Ojca… 

We wtorek wyjechałem ze Skaryszewa… Straszne miejsce 😊 Oczywiście dla mnie straszne – maleńkie miasteczko, gdzie największą atrakcją było wyjście na cmentarz. Śmiałem się, że z jego mieszkańcami jestem już po imieniu, bo trochę się przez te dni poznaliśmy. Siostry cudowne, dobre i troskliwe. Zadbały o mnie pod każdym względem. Poza różnymi wrażeniami wywiozłem stamtąd również… infekcję. Nie sposób tego uniknąć w zamkniętym środowisku rodziny, a wirus złowieszczo krążył i w konsekwencji „jesień zamieszkała i we mnie”. A przecież od wtorku jestem w Krakowie… Kondycyjnie jest średnio, bo przeziębienie daje mi się mocno weź znaki. Ale Kraków… Choćby „na czterech”, a przecież w domu nie będę siedział. Klasztor sióstr Klarysek jest w samym sercu miasta, więc mnóstwo ludzi, gwar i piękne otoczenie. Czyli wszystko, co lubię… Odżywam więc, choć widzę, że kilka dni mi wystarcza, a potem? Potem pojawia się to, co zawsze pojawia się wobec światowych spraw, a o czym Pan przekonał mnie już nie jeden raz – nuda. Więc bez nadmiernej ekscytacji przyjmuję te chwile, a jednocześnie muszę podejmować wysiłek intelektualny, co w sytuacji „walki o życie” (wszak tak chorują mężczyźni) nie jest wcale łatwe 😊.

środa, 17 września 2025

etapy życia...


23 Potem mówił do wszystkich: «Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje! 24 Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa. 25 Bo cóż za korzyść ma człowiek, jeśli cały świat zyska, a siebie zatraci lub szkodę poniesie? 26 Kto się bowiem Mnie i słów moich zawstydzi, tego Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w swojej chwale oraz w chwale Ojca i świętych aniołów. Łk 9, 23-26

 

Mili Moi…
Dziś pomyślałem, że w odniesieniu do całej Ewangelii, ale szczególnie do tego jej fragmentu, prawdziwe są słowa, że łatwiej o nich mówić niż nimi żyć. Cały czas towarzyszy mi „napięcie powołanych”. Chcę wszystko oddać Jezusowi, być na każde Jego wezwanie, pójść tam, dokąd mnie pośle, nie marudząc i nie wybrzydzając. A zatem całkowicie, ostatecznie i nieodwołalnie. A z drugiej strony piszczy we mnie słaba natura – tyle chciałbym jeszcze przeżyć, zobaczyć, doświadczyć. Tak wiele laurów zdobyć i tak wiele spraw tego świata pozyskać. Gdy tymczasem – jaka korzyść z zyskania całego świata, jeśli dusza nie ocaleje, albo nawet po prostu poniesie szkodę?

Trudno to przyjąć, bo przecież mówimy sobie – czy to możliwe, żeby Bóg nie chciał naszego szczęścia? Ciągle te ograniczenia, człek chciałby pohasać po łąkach, a każą mu dźwigać krzyż… Niemożliwe… A może jest jednak tak, że nie do końca wierzymy w to, że nasze życie na ziemi jest tylko etapem. Ostatnim, ale jednak etapem, przed osiągnięciem ostatecznego szczęścia. Spróbujmy zobaczyć to w perspektywie życia prenatalnego. Gdybyśmy wówczas mieli świadomość, to pewnie niejeden z nas narzekałby – jak może istnieć kochający Bóg, który skazuje nas na trwanie w bezczynności przez dziewięć miesięcy, Pływamy w tych wodach i po co to wszystko? A On mógłby powiedzieć – dziecko, potrzebujesz tego, żeby wyrosły ci ręce i nogi, właściwie ukształtowało się serce i mózg, żebyś mógł wejść w kolejny etap i w pełni sił i świadomości go przeżyć. Być może dziś mówi do mnie podobnie – dziecko, nie możesz być wszędzie i robić wszystkiego, bo to ci nie posłuży musisz przygotować się do kolejnego etapu, tym razem ostatecznego i musimy zrobić wszystko, żebyś go osiągnął. Oto narzędzia…

No więc biorę je z pokorą i postaram się ich mądrze używać…

Po jednodniowym pobycie w Ostródzie, wyruszyłem w poniedziałek do Gdańska, gdzie przez dzień cały nagraliśmy 25 odcinków październikowych rekolekcji o świętym Franciszku. Wieczorem nie wiedziałem już jak się nazywam, ale za to efekt tej pracy stanie się niedługo dostępny dla wielu – za to chwała Najwyższemu!

We wtorek zaś dotarłem do Skaryszewa, gdzie rozpocząłem rekolekcje dla dobrych sióstr klarysek. Pierwsze obserwacje to gorliwość, radość, hiperżyczliwość i gotowość do słuchania. Świętowaliśmy dziś Stygmaty św. Ojca Franciszka - dlatego liturgia Słowa w naszym Zakonie nieco inna niż wszędzie. A ja, cóż, znów mam niemałe wyzwanie przed sobą. Kolejne małe miasteczko z kilkoma uliczkami. Z atrakcji mogę wymienić rynek i cmentarz. Ale może nie będzie to aż tak ważne. Siadam do wykładów, które rozpoczynam 14 października w Niepokalanowie, i do zajęć dla innych sióstr klarysek, którym mam opowiadać o dokumencie poświęconym życiu wspólnemu. Samo się to nie przygotuje, a zabrać się za to najwyższa pora…

wtorek, 9 września 2025

25


(Łk 6,12-19)
Zdarzyło się, że Jezus wyszedł na górę, aby się modlić, i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu, których nazwał apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem; i brata jego, Andrzeja; Jakuba i Jana; Filipa i Bartłomieja; Mateusza i Tomasza; Jakuba, syna Alfeusza, i Szymona z przydomkiem Gorliwy; Judę, syna Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą. Zeszedł z nimi na dół i zatrzymał się na równinie. Był tam duży poczet Jego uczniów i wielkie mnóstwo ludu z całej Judei i z Jerozolimy oraz z wybrzeża Tyru i Sydonu, przyszli oni, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych chorób. Także i ci, których dręczyły duchy nieczyste, doznawali uzdrowienia. A cały tłum starał się Go dotknąć, ponieważ moc wychodziła od Niego i uzdrawiała wszystkich.

 

Mili Moi…
Dziś ta tajemnica wyboru staje mi bardzo mocno przed oczami… Dokładnie dwadzieścia pięć lat temu złożyłem moje pierwsze śluby zakonne. Wtedy na rok, ale przecież każdy z nas, składających je, był przekonany, że już na całe życie. Po kilku latach sześciu z nas (a jeśli dobrze pamiętam, nowicjat rozpoczynało nas 15) złożyło śluby wieczyste. W ciągu tych dwudziestu pięciu lat dwóch zdecydowało się porzucić Zakon i kapłaństwo. Dziś myślę o nich z wielkim smutkiem. Za to ci, którzy zostali, cieszą (mam nadzieję) Serce Jezusa. Michał, od lat pracujący w Ekwadorze, Krzysiek, od lat służący w Niemczech, Zbyszek, brat zakonny, pracujący aktualnie w Koszalinie, no i ja, Włóczykij.

Ogromną wdzięczność odczuwam wobec Pana za ten miniony czas. Choć stanąwszy dziś przed lustrem, pytam samego siebie – kiedy to się stało? Przecież dopiero z kołdrą i poduszką i trzema kartonami rzeczy stawiałem się w słoneczny, sierpniowy dzień w Darłówku, gdzie rozpoczynaliśmy naszą formację. A dziś?  Zmarszczki, sześć tabletek o poranku i jeszcze strasznie dużo apetytu na życie, który rozumiem jako gotowość do służby. Dziś w takiej formie, która została mi polecona. Ale co jeszcze przygotował Pan? Od początku mojej drogi czułem się wezwany na misje. Pisałem o tym we wszystkich, kolejnych podaniach. Czy to jeszcze kiedyś nastąpi? Tli się we mnie to pragnienie, mimo przeciwności, które podpowiadają – nie, nie myśl o tym, nie dasz rady, to zbyt skomplikowane. Dziś staję przed moim Panem w gotowości i mówię Mu – nadal Ty prowadzisz. Nic się nie zmieniło i nie chcę, żeby się cokolwiek zmieniło. Ty prowadzisz…

A ja w Nowym Mieście nad Pilicą głoszę Słowo dobrym Małym Siostrom Niepokalanego Serca Maryi. Nowe Miasto – miejscowi powtarzają, że ani nowe, ani miasto… Rzeczywiście, maleńkie miasteczko, z właściwą takim miejscom atmosferą. Dla mnie miejsce dość przerażające na dłużej niż na kilka dni 😊 Ale na szczęście mam co robić – rekolekcje o św. Franciszku i naszej duchowości nabierają ostatecznego kształtu. Po drugiej stronie ulicy Sanktuarium bł. Honorata Koźmińskiego z jego doczesnymi szczątkami. Jest gdzie się modlić i szukać inspiracji. A w wolnych chwilach odwiedzam malownicze, nadrzeczne rejony. Bóg jest dobry… Pozwala mi być w tak wielu cudownych miejscach. Jestem Mu niewypowiedzianie wdzięczny…

czwartek, 4 września 2025

dopóki nogi noszą...


(Łk 5,1-11)
Gdy tłum cisnął się do Jezusa, aby słuchać słowa Bożego, a On stał nad jeziorem Genezaret, zobaczył dwie łodzie stojące przy brzegu; rybacy zaś wyszli z nich i płukali sieci. Wszedłszy do jednej łodzi, która należała do Szymona, poprosił go, żeby nieco odbił od brzegu. Potem usiadł i z łodzi nauczał tłumy. Gdy przestał mówić, rzekł do Szymona: „Wypłyń na głębie i zarzuć sieci na połów”. A Szymon odpowiedział: „Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”. Skoro to uczynił, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać. Skinęli więc na wspólników w drugiej łodzi, żeby im przyszli z pomocą. Ci podpłynęli i napełnili obie łodzie, tak że się prawie zanurzały. Widząc to Szymon Piotr przypadł Jezusowi do kolan i rzekł: „Odejdź ode mnie, Panie, bo jestem człowiek grzeszny”. I jego bowiem, i wszystkich jego towarzyszy w zdumienie wprawił połów ryb, jakiego dokonali: jak również Jakuba i Jana, synów Zebedeusza, którzy byli wspólnikami Szymona. Lecz Jezus rzekł do Szymona: „Nie bój się, odtąd ludzi będziesz łowił”. I przyciągnąwszy łodzie do brzegu, zostawili wszystko i poszli za Nim.

 

Mili Moi…
Nic nie idzie tak, jak powinno… Nie mieliście w życiu takich sytuacji? Kiedy już zrobiliście, co należało, ale przewidywany efekt nie następował, sukces nie nadchodził? Po co powtarzać coś jeszcze raz? Zwłaszcza jeśli tym razem już nawet zewnętrznych szans na sukces nie widać. Nic go nie wróży. A zatem, jeśli robimy coś jeszcze raz, to już raczej bez wiary w powodzenie, machinalnie, zrezygnowani i trochę „dla świętego spokoju”. Bo, albo ktoś prosi, albo sami chcemy mieć pewność, że wykorzystaliśmy rzeczywiście absolutnie wszystkie możliwości.

Może to jest dzisiejszy Piotr… Nie poszło. Ani ryby. Ani pieniądza. Tylko frustracja i zmęczenie. Pogłębiane jeszcze niewątpliwym sukcesem Jezusa. Ludzie to nie ryby. Nie On ich szuka. Oni sami Go znajdują. Pięknie byłoby, gdyby tak do łodzi Piotra ryby wskakiwały same. Pięknie, gdyby w jakiś zrozumiały sposób dawały mu znać – chcemy być w twojej łodzi, jesteś najlepszym rybakiem, ufamy ci i właśnie ciebie szukałyśmy. Ale przecież ryby takie nie są. Trzeba się wysilać, szukać ich, przechytrzyć czasem. Nocą żerują, dlatego rybak nie śpi. Nie zabija ich jednak i nie niszczy dla przyjemności. Jedynie po to, żeby samemu mógł żyć. Wszystko jest włączone w ten Boski obieg życia, zaplanowany przez Najwyższego.

Ale te refleksje mają pewnie mniejsze znaczenie, kiedy oczy się zamykają, a jeszcze trochę roboty do zrobienia, gdy tymczasem przychodzi dziwne polecenie Nauczyciela – wypłyń na połów. Co było dalej, dobrze wiemy. A zapowiedź z końca tej historii pokaże Piotrowi, że to, czego nauczył się na morzu, okaże się przydatne również w relacjach z ludźmi, których będzie trzeba szukać tu i ówdzie, ale wielu z nich przyjdzie samodzielnie – ze Wschodu i Zachodu – i powiedzą – chcemy znaleźć się w twojej sieci, w sieci Kościoła – bo to bezpieczne miejsce. Na to Piotr jednak jeszcze musi poczekać… Dziś ma tylko zrobić coś wbrew swojemu zmęczeniu, coś nielogicznego, coś ponad to, co robił zwykle. Dziś ma się odważyć i zaufać…

A u mnie… Urlop stał się już tylko wspomnieniem. Ostróda to zawsze nadrabianie zaległości. Wróciłem też do pisana rekolekcji internetowych o świętym Franciszku, bo jeszcze sporo przede mną pracy. Sycę się obecnością we własnym domu, bo za chwile znów migracja. Od soboty Nowe Miasto nad Pilicą i dobre siostry Honoratki, które będą mnie słuchać przez tydzień.

Co ciekawe, Pan kieruje moje kroki w jakieś nowe dla mnie obszary. Nie tylko rekolekcje, ale również wykłady… Niepokalanów przewidział dla mnie godziny na mariologicznych studiach doktoranckich, gdzie mam opowiadać o miejscu Maryi w kaznodziejstwie. Równolegle, w Instytucie Maryjnym mam opowiedzieć o roli Maryi w walce duchowej według tradycji franciszkańsko – kolbiańskiej. A dziś dobre siostry Klaryski ze Słupska poprosiły o cykl spotkań nad dokumentem o życiu konsekrowanym „Congragavit nos in unum Christi amor”. Oczywistym jest, że kolejna porcja lektur przede mną, a głowa będzie musiała pracować na jeszcze wyższych obrotach. Ale… Odpoczniemy w grobie… A teraz, dopóki nogi noszą…

środa, 27 sierpnia 2025

jestem...


(Mt 23, 27-32)
Jezus przemówił tymi słowami: "Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo budujecie groby prorokom i zdobicie grobowce sprawiedliwych oraz mówicie: „Gdybyśmy żyli za czasów naszych przodków, nie bylibyśmy ich wspólnikami w zabójstwie proroków”. Przez to sami przyznajecie, że jesteście potomkami tych, którzy mordowali proroków. Dopełnijcie i wy miary waszych przodków!"

 

Mili Moi…
Chyba nikt z nas nie lubi słowa „biada”. I choć nie jest ono w codziennym użyciu, to jednak chwarszczy nam w uszach i odsuwamy je od siebie jak najdalej. Z drugą częścią wypowiedzi Jezusa jest jakby łatwiej. Wszak nie budowaliśmy grobowców prorokom, więc to jakby nie o nas. Taka lokalna i ograniczona czasowo wypowiedź… Czy rzeczywiście? A nie chodzi tu zwyczajnie o stosunek do przeszłości, od której często i chętnie się odcinamy, jednocześnie doskonale powielając jej schematy? Czy nie sądzimy naiwnie, że gdyby to o nas chodziło, to my nigdy byśmy… Ewentualnie – my byśmy zupełnie inaczej (postąpili, zachowali się, zadziałali).  Zresztą dziś też… Wszystko byłoby inaczej, gdyby nie trudne czasy. Bo dawniej nie mieli (i tu następuje cała lista tych rzeczy, spraw zagrożeń, których to dawniej nie mieli). Mój Boże, jakie to proste tłumaczenie. Przy jednoczesnej pewności, że dawniej, to my byśmy im pokazali jak należy. Trudno mi uwierzyć, że tak naiwne myśli mogą rodzić się w tak doskonale wyedukowanych i dojrzałych, współczesnych głowach.

A może jednak są jakieś tajemnice serca, których nie znamy. W nas – nie w innych. Być może nie zaglądamy w te mroki grobowców, bo nas samych zaduch zniechęca i niszczy. Być może wolimy zawiesić jakiś kolejny, dekoracyjny obrazek i udawać, że wcale nie cuchnie. A kiedy już trudno udawać, bo ktoś zdecydował się nas zdemaskować, wówczas trzeba zakrzyknąć głośno – ale u innych cuchnie bardziej…! I krzyczymy… Byle się sobą nie zająć. Byle nie odkryć i nie uznać prawdy. Bo ta, być może, domagałaby się jakichś konkretnych ruchów, działań, zmian z naszej strony i z naszym udziałem. Więc lepiej nie. Bo człek ani czasu, ani energii na to nie ma. Niech więc już będzie tak, jak jest. A mogłoby być przecież inaczej…

Ja od poniedziałku łażę pod upalnym słońcem po Rzymie. Kilka dni urlopu, które spędzam w naszym gościnnym domu generalnym. Pan Jezus nie oszukiwał, kiedy mówił, że idąc za Nim zyskujemy wielu braci, domów i misek z zupą w tychże domach. Wietrzę umysł… Nie mam żadnej głębokiej myśli. Wszedłem w tryb intelektualnej oszczędności. Patrzę, słucham, chłonę. Ale nie analizuję i nie wnioskuję. Po prostu jestem. Do soboty w Itali..

poniedziałek, 18 sierpnia 2025

więcej...


(Mt 19, 16-22)
Pewien człowiek podszedł do Jezusa i zapytał: "Nauczycielu, co dobrego mam czynić, aby otrzymać życie wieczne?" Odpowiedział mu: "Dlaczego Mnie pytasz o dobro? Jeden tylko jest Dobry. A jeśli chcesz osiągnąć życie, zachowuj przykazania". Zapytał Go: "Które?" Jezus odpowiedział: "Oto te: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, czcij ojca i matkę oraz miłuj swego bliźniego jak siebie samego". Odrzekł Mu młodzieniec: " Przestrzegałem tego wszystkiego, czego mi jeszcze brakuje?" Jezus mu odpowiedział: "Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!" Gdy młodzieniec usłyszał te słowa, odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości.

 

Mili Moi…
Kiedy czytam słowo o bogatym młodzieńcu, zawsze odczuwam to drapanie w duszy – chcę czegoś więcej. Cały czas mam wrażenie, że w moim życiu za bardzo polegam na sobie. Bo tak wiele spraw potrafię ogarnąć, załatwić, kupić… A przecież nieustannie deklaruję Jezusowi, że ster mojego życia chcę oddać Jemu. Kiedy jednak przychodzi do konkretów… Jakiś pat. Mechanizmy działania, które biorą górę. Zanim zdążę się zastanowić już zrobiłem coś „jak zawsze”. I może nie jest to zrobione źle, ale z pewnością nie „doskonale”. A tego przecież pragnę ponad wszystko. Tak strasznie wolno dokonują się zmiany w sposobie myślenia. Czasem ogarnia mnie na to złość. Ale to pewnie też wymiar uczenia się pokory. Bo ta bezradność jest już uderzeniem w mechanizm – ja sobie sam poradzę, wymuszę na sobie to czy owo. Otóż nie da się. I choćbym się ugryzł w pępek, to nie jestem w stanie natychmiast myśleć i działać inaczej. Potrzeba długotrwałej pracy nad sobą i dojrzewania w Bożym świetle. A zatem wchodzę w ten dzień z nadzieją, że może jakiś maleńki element dziś zadziała lepiej.

Chwila oddechu… Miniony tydzień był bardzo intensywny, choć wydawało się, że przecież to tylko mikrorekolekcje… Ale zarówno w Toruniu, jak i w Szczecinie, włożyłem w moje działania sporo wysiłku. W Szczecinie może nawet więcej fizycznego, niż duchowo-intelektualnego. Odbyliśmy bowiem niedługą, dziewięciokilometrową pielgrzymkę do Binowa, kościoła filialnego, gdzie celebrowaliśmy odpust św. Maksymiliana. Niby dystans niewielki, ale teren dość trudny, więc dostałem w kość. Ale radość wielka bo około 120 osób zawierzyło się Niepokalanej. I dla takich chwil warto ponosić trud.

A to był już początek drugiej części mojego urlopu, którą przeżywam w rodzinnym Sztumie. Przewagą tego miejsca jest całkowita niezależność, nawet w wymiarze podstawowym – jem kiedy chcę i jeśli chcę itp. Mogę pobyć w ciszy i… Popracować. No niestety tego uniknąć nie zdołam. Rekolekcje o świętym Franciszku same się nie napiszą, a nagrania już z początkiem września, żeby mogły hulać w internecie od jego święta, czyli od 4 października. Ale obiecuję nie zaniedbywać spacerów i lektury wietrzącej zwoje mózgowe… A dokładnie za tydzień na kilka dni do Rzymu… Tam już nie będzie pracy. Tylko wchłanianie dźwięków i obrazów. Tam odpocznie duch.

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

dzieje się...


 4 Wytrwajcie we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie - jeśli nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. 5 Ja jestem krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. 6 Ten, kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. 7 Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. 8 Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami. 9 Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! 10 Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. J 15, 4-10

 

Mili Moi…
Wielka to rzecz zrozumieć, że bez Niego nic nie możemy uczynić. Zastanawiam się dziś czy jestem blisko tej łaski. Bo oczywiście w swej naiwności wciąż łapię się na myśleniu – ile to ja robię dla Jezusa, ile Mu oddaję… Jakbym to ja niemal był Jego dobrodziejem, a nie On moim… Dopiero w dni, takie jak dziś, kiedy zatrzymuję się na prawdzie, że bez Niego nie otworzyłbym oczu o poranku, a na ambonie nie wypowiedział ani jednego słowa (nie wspominając już o słowie sensownym). Budzi się we mnie coraz większe pragnienie bycia tylko dla Niego, działania w pełni dla Jego chwały – jeszcze bardziej, jeszcze mocniej… Ale już nie tak chaotycznie, nie „jak  młodziak”, ile raczej z tym bogactwem, które On mi już dał, reagując na każdy Jego gest, słowo, natchnienie. Być dla Niego nieustannie, zawsze, a nie tylko wówczas, kiedy mam siłę, kiedy jest jakaś okazją, kiedy ja zdecyduję… Nie… To On ma decydować… Myślę o świętej Klarze... Ona właśnie taka była - zawsze dla Pana... Na zawsze...

Dzieje się we mnie… Od czasu wizyty w Akicie, dzieje się we mnie… Przestrzeń, szerokość serca, słodycz Obecności, spokój z jakim to wszystko się dokonuje… Nie umiem jeszcze opisać, nie umiem ogarnąć. Stoję wobec tej łaski i czuję się taki szczęśliwy…

Zamieściłem Wam u góry piosenkę, którą dziś znalazłem „przypadkowo” szukając czegoś zupełnie innego. Bardzo mnie wzruszyła… Bardzo. Dziś po raz pierwszy poczułem… smutek z powodu kapłanów i osób konsekrowanych odchodzących od Jezusa. Do tej pory dominował gniew i złość. Dziś lejąc łzy na Koronce do Miłosierdzia pytałem Jezusa - jak to możliwe, że oni odeszli, jak mogli Cię zostawić??? Co piękniejszego i lepszego poza Tobą? Jak to jest możliwe??? Nie próbuję zrozumieć, chcę cierpieć razem z Tobą…

Od soboty przygotowuję parafię św. Maksymiliana w Toruniu do uroczystości odpustowej… Wczoraj siedem Mszy, a po nich niemal godzinne spotkanie z zainteresowanymi. Przyszło 25 osób. To duża radość. Dziś zakończenie, zawierzanie Maryi i… prośba proboszcza, aby znów za rok… Część Niepokalanej i chwała Najwyższemu Bogu…

A jeśli Pan pozwoli mi dziś dojechać do Sztumu, to spędzę tam jutro pierwszy dzień urlopu… A w środę pojadę do Szczecina. Tam też opowiadać o Niepokalanej i Jej Szaleńcu… A potem już tylko odpoczynek (no chyba, że coś „wyskoczy”).

niedziela, 3 sierpnia 2025

więzienie...


(Łk 12, 13-21)
Ktoś z tłumu rzekł do Jezusa: "Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem". Lecz On mu odpowiedział: "Człowieku, któż Mnie ustanowił nad wami sędzią albo rozjemcą?" Powiedział też do nich: "Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś ma wszystkiego w nadmiarze, to życie jego nie zależy od jego mienia". I opowiedział im przypowieść: "Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał w sobie: „Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów”. I rzekł: „Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe moje zboże i dobra. I powiem sobie: Masz wielkie dobra, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” Lecz Bóg rzekł do niego: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, co przygotowałeś?" Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty u Boga".

 

Mili Moi…
Ja, moje, sobie – oto jedno z największych niebezpieczeństw wynikających z gromadzenia bogactw. Egoizm i egocentryzm, zamknięcie w sobie, traktowanie innych, jako potencjalnych konkurentów do tego, co jeszcze mógłbym zdobyć. Powiecie oczywiście – no ale przecież są szlachetni bogacze. W rzeczy samej… Dlatego Jezus nie umieszcza źródła niebezpieczeństwa w bogactwie, ale w człowieku, który potrafi stracić miarę. A nawet jeśli jej nie traci, to bardzo często nie potrafi być zadowolony z tego, co ma i wciąż oczekuje na coś więcej. Przyznam szczerze, że niewielu spotkałem ludzi, którzy szczerze cieszyli się swoim stanem posiadania (może to taka nasza polska przypadłość) – zwykle wszystkim jest bardzo źle i kryzys niszczy radość życia. Gdzie ten kryzys – myślę sobie – patrząc na ludzi, którzy dwa wózki jedzenia wywożą co sobotę ze sklepu. Boją się, że będą głodni? A może prawdziwie głodni, bo przecież i tacy żyją wokół nas, część z tego jedzenia znajdą na śmietniku. Będzie nienapoczęte…

A Pan wcale nie o pieniądzach…. Ale o wolności mówi nieustannie. Serce, które jest zniewolone, nie potrafi się cieszyć i nie znajdzie szczęścia. Będzie się obijać o „pocieszanki” i wyobrażać sobie za każdym razem, że to teraz, że już, że właśnie za tym rogiem czeka szczęście. A tam? Kolejne rozczarowanie. W efekcie? Brak wiary w możliwość bycia szczęśliwym. Gdy tymczasem problemem jest metoda – powtarzana i nieskuteczna. Wolność w Bogu, który daje tyle, ile potrzeba… Jaki to życiodajny oddech… 

Kończę powoli rekolekcje dla dobrych sióstr Franciszkanek w Częstochowie. We wtorek rano wsiadam w auto i mknę do Pniew, gdzie siostrom Urszulankom mam poopowiadać o tożsamości zakonnej, a następnego dnia gonię do Radia Niepokalanów na nagrania. Cały dzień pracy, a wieczorem innego rodzaju praca radiowa – nagrania komentarzy ewangelicznych na tydzień dla Programu 2 Polskiego Radia. Na chwilę do domu i zaczną się harce „przedmaksymilianowe” – to znaczy przygotowania do święta naszego o. Kolbego. W tym roku głoszę w Grudziądzu i w Szczecinie. A potem chwila urlopu-nie urlopu… Bo czas zająć się internetowymi rekolekcjami o św. Franciszku. Nagrania na początku września… 

A Was Czytelnicy Drodzy o Zdrowaś proszę… Wątroba okazuje się moją piętą Achillesową… Wyniki wskazują na długoletnie nadużywanie alkoholu… I choć do tego rodzaju przypuszczeń mogę się najwyżej uśmiechnąć, niczym do kiepskiego żartu, to jednak doskwiera mi ten temat coraz mocniej i chyba będę potrzebował dużo większej uważności kulinarnej, co w moich warunkach posługi jest szalenie trudne. Niech więc Wasza modlitwa wesprze mnie w czekających mnie zmaganiach.

sobota, 26 lipca 2025

w sercu wiosna...


(Mt 13, 24-30)
Jezus opowiedział tłumom tę przypowieść: "Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swojej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: „Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?” Odpowiedział im: „Nieprzyjazny człowiek to sprawił”. Rzekli mu słudzy: „Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?” A on im odrzekł: „Nie, byście zbierając chwast, nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza”.

 

Mili Moi…
Od wizyty w Akicie moje serce bardzo przejęte jest wynagradzaniem Jezusowi za moje grzechy i grzechy całego świata… Jest ich bez liku… Media żyją księdzem, który w okrutny sposób zamordował człowieka (przynajmniej tyle, wydaje się, wiemy na dziś). Zgroza i wstrząs. W tle, jak to często bywa, pieniądze. A we mnie jakaś zmiana. Zwykle w takich sytuacjach bardzo się złościłem – na grzesznika, który dopuszczał się takiej czy innej zbrodni. Dziś współczuję… Współczuję temu człowiekowi, bo jest w ogromnym niebezpieczeństwie potępienia. Jak w przypadku każdego poważnego grzesznika – jego zbawienie jest zagrożone. I tak sobie myślę – jak wiele trzeba zrobić, żeby doprowadzić się do takiego stanu. Jak bardzo trzeba się oddalić od źródła światła, którym jest Bóg. I jak bardzo cierpliwy jest On sam, że nam na to pozwala. Nasza wolna wola „detronizuje” Boga, a przynajmniej może to zrobić. A kiedy mówimy Mu – odejdź, nie chcę Cię – On pokornie to czyni. A wówczas dostęp do nas zyskują najciemniejsze siły. I ta wolna wola, najcenniejszy dar naszego Boga, staje się naszym przekleństwem. Modlę się za ofiarę – za wszystkie ofiary ludzkiego grzechu. I błagam Boga o przebaczenie… Bo być może jest z nami jak z Sodomą i Gomorą, w których usłyszymy jutro – być może jesteśmy bardzo blisko zagłady… Chwast rośnie z wartościowym ziarnem – często splątany korzeniami. Czas sądu nadejdzie, ale to jeszcze nie dziś… Zmiłuj się nad nami Panie…

Wczoraj, późnym wieczorem, wróciłem z Polanicy. Zakończyliśmy rekolekcje dla ojców Sercanów Białych. Bardzo mnie budowali. Przede wszystkim, przez całe trzy doby, trwała adoracja Najświętszego Sakramentu. Ojcowie mieli dyżury i dzień i noc adorowali Pana. Ich adoracja ma również charakter wynagradzający – jest to wpisane w ich charyzmat. Podczas posiłków zachowywali milczenie i oddawali się duchowej lekturze, która i mną wstrząsnęła. „In sinu Jesu” – jest to pewien zapis objawień prywatnych i przesłań do kapłanów. Przyznam, że dostałem tę książkę już trzykrotnie, ale nie przeczytawszy, puściłem ją dalej. Nie mam „problemu” z objawieniami prywatnymi, ale rzadko je czytam, bo zwykle w kolejce coś tam stoi wyżej. Tym razem chłonąłem każde słowo, bo… jakbym czytał swoje myśli. To znaczy – tak bardzo ta treść rezonuje z etapem życia, w który mnie Pan nasz wprowadził jakiś czas temu, że natychmiast zapragnąłem tę książkę przeczytać. A ksiądz Kamil, przełożony miejscowy, natychmiast mi ją podarował.

Dzieje się ze mną coś dziwnego… Coś dobrego… Towarzyszy mi jedno słowo – WIĘCEJ. Dotyka ono moich pragnień – tam wybrzmiewa bardzo. Więcej Boga, więcej relacji z Nim, więcej Maryi, więcej modlitwy, więcej…

Niech Pan raczy kontynuować to dzieło, a Pani z Akity, moje Matka, niech raczy mi towarzyszyć…

A dziś proza życia – pranie, wielkie sprzątanie „stajenki” i powolne przygotowania do rozpoczynających się we wtorek rekolekcji dla sióstr w Częstochowie.



wtorek, 22 lipca 2025

Ojciec i Matka


(J 20, 1. 11-18)
Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień od niego odsunięty. Maria stała przed grobem płacząc. A kiedy tak płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa: jednego w miejscu głowy, a drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: "Niewiasto, czemu płaczesz?". Odpowiedziała im: "Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono". Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: "Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?". Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: "Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę". Jezus rzekł do niej: "Mario!". A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: "Rabbuni", to znaczy: "Nauczycielu". Rzekł do niej Jezus: "Nie zatrzymuj Mnie; jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca. Natomiast udaj się do moich braci i powiedz im: „Wstępuję do Ojca mego i Ojca waszego oraz do Boga mego i Boga waszego”. Poszła Maria Magdalena oznajmiając uczniom: "Widziałam Pana i to mi powiedział".

 

Mili Moi…
Tęsknić jak święta Maria Magdalena… Ona wiedziała, że tej tęsknoty nie nasyci nic ziemskiego. Do tego stopnia, że nie rozpoznaje „ziemskich” postaci, które są w swej istocie nieziemskimi. Ale jej oczy są utkwione w obrazie z przeszłości. Ona widziała. I chciałaby znów zobaczyć. Choćby na chwilę, choćby jeszcze jeden raz… Jezus natomiast pokazuje, że nie zatrzymuje się w przeszłości. Nie ma dla Niego takich momentów, które byłyby „ulubione” i przy których utknął. On przychodzi codziennie na nowo. Idzie ku przyszłości. Konsekwentnie i odważnie. I chce nas zabrać w tę podróż. Żadna rana, ale i żadna pociecha nie powinny nas zatrzymywać. Ale najpierw trzeba odwrócić wzrok. Od grobu. Od swoich wyobrażeń. Od tego, co ja tak doskonale wiem, rozumiem i przewiduję. Od tego, czego nie wiem. Od tego, czego się boję.

Jest taka ładna scena w filmie „Chata”, w którym Bóg Ojciec objawia się najpierw bohaterowi jako… Matka. Dopiero kiedy uporządkują się trochę jego emocje i kiedy ma się zmierzyć z najtrudniejszym doświadczeniem swojego życia (odnaleźć ciało swojej zamordowanej córeczki), Bóg przychodzi do niego jako Ojciec. I idą razem…

To mnie jakoś mocno dotyka, bo obrazuje, że On przychodzi do nas zawsze takim, jakim Go potrzebujemy. Maria Magdalena nie potrzebowała spotkania z martwym Ciałem, nie potrzebowała wspominania. To był czas pójścia o krok do przodu. Mały krok człowieka, ale wielki krok ludzkości. Przełom, którego nie znała historia. Pan Zmartwychwstał i jest z nami…

A ja, po kilku tygodniach powróciłem do Polanicy Zdrój. Tym razem do Ojców Sercanów Białych, aby wygłosić im krótkie rekolekcje. Jak wspominałem – ratuję sytuację, bo zaproszony przez nich rekolekcjonista zachorował. Piękne miejsce. O ile siostry Józefitki były w samym centrum Polanicy, o tyle Sercanie są właściwie już za miastem. W niesłychanie malowniczej lokalizacji. Zaczynamy wieczorem.

Dziesięć dni urlopu w Bytomiu minęło niezwykle szybko. W niedzielę głosiłem kazania odpustowe o świętej Małgorzacie i świętowałem wraz z Werbistami i ich maleńką parafią. Taki mój wyraz wdzięczności za gościnę mi okazaną. Wyspałem się, poczytałem, posiedziałem na świeżym powietrzu. I bardzo mnie cieszy, że już mogę zająć się czymś konkretnym i pożytecznym. Nie jestem stworzony do zbyt długiego wypoczynku. Ale dbam o niego, bo wiem, że to konieczne… Nikt nie jest wszechmogący poza naszym Panem.

A zatem do piątku Polanica. Potem trzy dni w Ostródzie. I Częstochowa – rekolekcje dla dobrych sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Do dzieła więc.

poniedziałek, 14 lipca 2025

człowiek...


(Wj 1,8-14.22)
Rządy w Egipcie objął nowy król, który nie znał Józefa. I rzekł do swego ludu: „Oto lud synów Izraela jest liczniejszy i potężniejszy od nas. Roztropnie przeciw niemu wystąpmy, ażeby się przestał rozmnażać. W wypadku bowiem wojny mógłby się połączyć z naszymi wrogami w walce przeciw nam, aby wyjść z tego kraju”. Ustanowiono nad nim przełożonych robót publicznych, aby go uciskali ciężkimi pracami. Budowano wówczas dla faraona miasta na składy: Pitom i Ramses. Ale im więcej go uciskano, tym bardziej się rozmnażał i rozrastał, co jeszcze potęgowało wstręt do synów Izraela. Egipcjanie nielitościwie zmuszali synów Izraela do ciężkich prac i uprzykrzali im życie przez uciążliwą pracę przy glinie i cegle oraz przez różne prace na polu. Do tych wszystkich prac przymuszano ich nielitościwie. Faraon wydał wtedy całemu narodowi rozkaz: „Wszystkich nowo narodzonych chłopców Hebrajczyków należy wyrzucić do rzeki, a dziewczynki pozostawić przy życiu”.

 

Mili Moi…
Roztropnie przeciw nim wystąpmy… Wystąpmy przeciw nim jeszcze zanim zamieszkają w naszym kraju. Zróbmy wszystko, żeby im do głowy nie przyszło zbliżać się do naszych granic. Nic dobrego ze sobą nie przyniosą… Tak strasznie trudno uwierzyć, że człowiek jest człowiekiem. Niczym więcej i niczym mniej. Każdy wyszedł z ręki Boga i stając naprzeciw drugiego, nie można widzieć w nim wroga. Nie można natychmiast przyjmować postawy obronnej.

Wczorajsza Ewangelia i dzisiejsze pierwsze czytanie rezonują we mnie niezgodą na obecne tak zwane „nastroje społeczne”. Mierzi mnie, że podkreśla się wyłącznie „kłopoty z migrantami”, a nie pisze się o tak wielu, którzy spokojnie i od lat żyją pośród nas. Pracują i mają szacunek do wszystkiego, co polskie. Nie, nie jestem ślepcem. Zdaję sobie sprawę z trudności. Może nawet bardziej niż wielu „wiedzących”. Obserwowałem te trudności z bliska zarówno w Irlandii jak i w USA. Ale czytam właśnie książkę Pawła Lisickiego „Luter. Ciemna strona rewolucji”, znakomitą zresztą. I trzeźwi mnie niezwykle w perspektywie manipulacji emocjami społecznymi. Nabieram przekonania, że wciąż podkręcane emocje znajdą wreszcie ujście. Czy to migranci, czy księża, czy politycy z opcji przeciwnej – ktoś dostanie po pysku. A może tak mocno, że się już nie podniesie. Nienawiść zawsze przynosi śmierć i zniszczenie. Jeśli nie zaczniemy żyć Ewangelią, wszyscy, my, nie jacyś mityczni „oni”, efekty będą bardzo bolesne. A „sprawiedliwi” będą musieli patrzeć na siebie w lustrze – niczym kapłan i lewita, którzy woleli nie widzieć. Modlę się o pokój. Dawno tak mocno się o pokój nie modliłem…

Próbuję odpocząć. Całkiem dobrze mi idzie. Śpię, czytam, spaceruję. Wśród przyjaciół. Czego chcieć więcej? Jestem w Bytomiu, w gościnnym domu księży werbistów, gdzie spędzę pierwszą część mojego urlopu. Przy okazji zostałem zaproszony do wygłoszenia słowa Bożego podczas niedzielnego odpustu ku czci świętej Małgorzaty, patronki tej parafii. A to dla mnie zawsze radość.

Oczywiście mój urlop będzie krótszy niż zakładałem. Wszystkiemu winien mój brak asertywności, a może po prostu miłość do Pana i posługi, którą mi zlecił. Nadrobię to w sierpniu. Jest tam kilka dni, które dokleję do drugiej części urlopu. A krócej, bo?.. Tuż po rekolekcjach dla sióstr w Polanicy Zdrój, zadzwonił do mnie o. Kamil, wiceprowincjał ojców sercanów białych, który siedział obok mnie na uroczystym obiedzie z okazji ślubów wieczystych s. Judyty, które wieńczyły nasze rekolekcje. Otóż o. Kamil przedstawił sytuację – ojcze Michale, nasz rekolekcjonista tegoroczny, poważnie chory kapłan, jednak nie zdoła wygłosić dla nas rekolekcji – pomóż… No i tym sposobem 22 lipca udaję się ponownie do Polanicy Zdrój, tym razem głosić słowo sercanom białym. Niech się dzieje Boże dzieło. Póki nogi noszą…

A u nas lipiec miesza się z październikiem i dzień do dnia niepodobny. Poza Lutrem zgłębiam poezję, dramaty i prozę Różewicza oraz „Paragraf 22” Hellera. Dobry początek literackiego urlopu…

poniedziałek, 7 lipca 2025

ręce...


(Mt 9,18-26)
Gdy Jezus mówił, pewien zwierzchnik synagogi przyszedł do Niego i oddając pokłon, prosił: „Panie, moja córka dopiero co skonała, lecz przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie”. Jezus wstał i wraz z uczniami poszedł za nim. Wtem jakaś kobieta, która dwanaście lat cierpiała na krwotok, podeszła z tyłu i dotknęła się frędzli Jego płaszcza. Bo sobie mówiła: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Jezus obrócił się i widząc ją, rzekł: „Ufaj córko; twoja wiara cię ocaliła”. I od tej chwili kobieta była zdrowa. Gdy Jezus przyszedł do domu zwierzchnika i zobaczył fletnistów oraz tłum zgiełkliwy, rzekł: „Usuńcie się, bo dziewczynka nie umarła, tylko śpi”. A oni wyśmiewali Go. Skoro jednak usunięto tłum, wszedł i ujął ją za rękę, a dziewczynka wstała. Wieść o tym rozeszła się po całej tamtejszej okolicy.

 

Mili Moi…
To chyba jeden z ulubionych moich fragmentów Ewangelii… Zanurzam się w wierze obu tych potrzebujących – ludzi, którzy doświadczają niemocy, ale mają nadzieję w Jezusie. Dziś zatrzymało mnie bardzo słowo – przyjdź i włóż na nią rękę, a żyć będzie. Ręka, która zmienia rzeczywistość tego świata, który z ręki Boga wyszedł. Ręka, a nawet dwie, które każdemu zostały dane, aby naśladował Boga. Bardzo w tych chwilach budzi się we mnie potrzeba fizycznego wysiłku dla dobra drugiego. Oczywiście pracuję intelektualnie, duchowo, daję z siebie, ile mogę. Ale tli się we mnie marzenie, od dawna zresztą, żeby fizycznie zrobić coś… Dla człowieka. Może rzeczywiście temat misji, które niegdyś były dla mnie upragnioną przyszłością, jeszcze nie umarł we mnie. Może jeszcze przyjdzie czas na intensywniejszą pracę rąk. Jest wciąż tyle miejsc, gdzie takiej pracy potrzeba bardzo. W Polsce z pewnością też. Ale tu już mnie nikt pewnie do takiej pracy nie zechce posłać. Choć któż to może wiedzieć… Czekam na wyraźny znak od Pana. Jeśli oczekuje idę mnie zmiany, to chcę być gotów.

Kończę właśnie rekolekcje dla sióstr Józefitek w Polanicy Zdroju. Spora grupa, niemal 40 słuchaczek. A za chwilę Eucharystia, na której swoje śluby wieczyste złoży jedna z nich. Dzień radości. Potem jeszcze niemal siedem godzin jazdy i na chwilę zamieszkam w domu. Polanica jest piękna i nasyciłem się tymi chwilami w niej spędzonymi, choć pracy było sporo.

W czwartek już do Radia na dwa dni nagrań. Ale potem… Dwa tygodnie urlopu. I to dopiero będzie… Pierwsze kroki na Śląsk, bo nie masz lepszego miejsca na urlop niż Bytom. Możecie mi wierzyć 😊

piątek, 27 czerwca 2025

spokój...


(Łk 15,3-7)
Jezus opowiedział faryzeuszom i uczonym w Piśmie następującą przypowieść: „Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zagubioną, aż ją znajdzie? A gdy ją znajdzie, bierze z radością na ramiona i wraca do domu; sprasza przyjaciół i sąsiadów i mówi im: "Cieszcie się ze mną, bo znalazłem owcę, która mi zginęła". Powiadam wam: Tak samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia”.

 

Mili Moi…
Wziął pasterz tę owcę na ramiona… To dziś mnie pochłonęło w medytacji. Ten gest, dotyk, który budzi najgłębszą pamięć. Wszak każdy z nas wyszedł z ręki Boga. Mamy w sobie, bardzo głęboko zapisany dotyk Jego rąk. Zapomniany często. Przysypany przez ogrom wrażeń tych przyjemnych, ale i bolesnych. Bywa, że wystarczy jeden gest, jedno słowo, żeby nam się przypomniało i żeby poczuć się bezpiecznie. Tysiące spotkań pośród codzienności. Wielu spotykanych to obolałe owce, które utraciły kierunek, poczucie bezpieczeństwa, sensu, pozwoliły sobą zawładnąć tysiącom lęków. A może jeszcze nie zauważyły… Może wciąż wydaje im się, że hasanie po zielonych łąkach eliminuje łzy i strach wszelaki. Czasem jeden gest – czuły, dobry, łagodny – przypomina o owczarni. Z której się wyszło (uciekło?) i do której zawsze można wrócić… Czasem z tym gestem przychodzi ciepło Pasterza, rytm Jego bijącego serca. A stąd już blisko do domu…

Kończę jutro rekolekcje dla dobrych Córek świętego Franciszka Serafickiego w Sandomierzu. Nikt mnie nie okradł i nie zamordował, co oznacza, że o. Mateusz robi dobrą robotę w tym najniebezpieczniejszym mieście w Polsce 😊 A poza tym… Pan jest dobry… Siostry mają wielki ogród, wiele miejsc do cichej medytacji, lektury, odpoczynku. To coś za czym tęskniłem. I znów dostałem w prezencie. To był dobry tydzień. „Przeprosiłem” się nawet z kijaszkami i znów zacząłem z nimi wędrować. Choć mam wnioski, których domyślałem się od dawna… Tylko rano – potem już trudno mi wystartować. Przyjdzie mi chyba wstawać o 4.00 żeby zdążyć ze wszystkim. Nie boję się tego. Byle uruchomić dobrą motywację i nabyć nieco cnoty wytrwałości.

Jutro świętujemy jubileusz pięćdziesięciolecia życia zakonnego trzech sióstr i sześćdziesięciolecia dwóch, pod wodzą biskupa. A zaraz potem ruszam do Polanicy Zdrój, gdzie w niedzielę wieczorem rozpoczynam rekolekcje dla dobrych sióstr Józefitek. Ale zanim będę do nich mówił, to najpierw pozwolę sobie na wsłuchanie się w Pana. Cały niedzielny dzień zamierzam bowiem przeżyć jako osobisty dzień skupienia. W kolejnym pięknym miejscu…

piątek, 20 czerwca 2025

w drogę...


(Mt 6,19-23)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną. Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje. Światłem ciała jest oko. Jeśli więc twoje oko jest zdrowe, całe twoje ciało będzie w świetle. Lecz jeśli twoje oko jest chore, całe twoje ciało będzie w ciemności. Jeśli więc światło, które jest w tobie, jest ciemnością, jakże wielka to ciemność”.

 

Mili Moi…
Światłem ciała jest oko… Chyba rzeczywiście wszystko zaczyna się od „spojrzenia”. Bywa ono czyste, bywa pożądliwe… A Jezus ciągle o wolności prawi. No bo przecież ten, który „musi” osiągnąć to czy owo, mieć to czy tamto, doznać tego czy czegoś innego, nie jest w rzeczywistości wolny, bo jego działania są zdeterminowane i podporządkowane celom, które zamierza osiągnąć. Czy to źle – zapyta ktoś? Mieć ambicje, pragnienia, plany? Ależ nie… Może tylko warto sprawdzać czy nasze ziemskie cele zgadzają się z „metacelami”. Czy mają jakiś odpowiednik w niebie. Bo jeśli nie, to funta kłaków są warte i na nic się nie przydadzą. Być może staniemy pełni doznań przed naszym Ojcem niebieskim, ale jakie będzie to miało znaczenie dla naszej nieziemskiej przyszłości?

Ileż ja się modliłem, żeby w ludziach nie widzieć „chodzących banknotów”. Bo to realne niebezpieczeństwo, kiedy ma się dzieło pod opieką, kiedy trzeba zorganizować to czy owo. Ileż modliłem się o to, żeby umieć wybierać – nie wszystko, co dostępne, jest przeznaczone dla mnie. I nie mówię tu o grzesznych przyjemnostkach, ile o całkiem neutralnych i wygodnych doznaniach. Jak bardzo łatwo się zapomnieć – o dyscyplinie, o duchu pokuty, o panowaniu nad sobą. Subtelny głos szepczący do ucha – przecież to nic złego… Może częściej trzeba samemu stawiać sobie głośne pytanie – nic złego, ale czy coś dobrego???

Wczoraj Boże Ciało… Dawno nie byłem na procesji. Zwykle trzeba było zostać w parafii i posługiwać (w większych miastach jedna, centralna procesja, niezależnie od rozkładu Mszy w poszczególnych parafiach). Tu, na naszej wsi ostródzkiej (z całą sympatią tak piszę), mogłem wędrować z ludźmi za Jezusem, nieść Go, śpiewać Mu. To był dobry czas.

A po południu obejście trasy jutrzejszego Biegu Małych Rycerzy Niepokalanej. Bardzo rozczarowuje ilość zainteresowanych dzieciaków (a raczej dorosłych, którzy nie podjęli wysiłku zorganizowania grup) bo bardzo dużo wysiłku nas to kosztuje. Ale bez narzekania – cieszymy się tymi, którzy przybędą. Grono pomocnych ludzi. Prawie wszystko gotowe. I nawet wyschły już ubrania po burzy, która nas wczoraj napadła i przemoczyła do suchej nitki.

Jutro więc wzmożony wysiłek, a od niedzieli dobre Córki Świętego Franciszka w Sandomierzu będą słuchać rekolekcji, które dla nich przygotowałem. A zatem znów w drogę…

niedziela, 15 czerwca 2025

i do dzieła...


(J 16,12-15)
Jezus powiedział swoim uczniom: ”Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam oznajmi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i wam objawi”.

 

Mili Moi…
Zawsze zatrzymuje mnie to „jeszcze znieść nie możecie”. Wiele tęsknoty we mnie budzi. Chciałbym wiedzieć więcej, poznawać Boga jeszcze bardziej, głębiej. Niejasno przeczuwam, że jestem gdzieś zaledwie u początku drogi i mam w sobie wielki głód. Moje życie niejako naturalnie skłania mnie do zaspokajania go. Wszak, żeby móc mówić na różne tematy, musze najpierw sporo poczytać. A to jest cudownie rozwijające. Nawet jeśli nie wszystko zapamiętuje, to nie jeden raz odkrywam nowe światy.

Ferdynand Kiepski pytał – a po co ja mam czytać, jak wszystko powiedzą mi w telewizorze? Ja zaś mam dokładnie odwrotnie – nic ciekawego w telewizorze nie znajduję, za to w książkach? Cudowny świat wiedzy, doświadczenia, mądrości. Nie bez przyczyny Umberto Eco mówił, że kto czyta, ten żyje dwa razy. A nadchodzi urlop – a z nim dopiero poważne czytelnicze plany…

Ale zanim, to jeszcze sporo pracy… Miniony tydzień to rekolekcje u dobrych sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Czwarta i ostatnia seria. Kończę ją z wielką sympatią do tego miejsca. O sympatii do sióstr wspominać nie muszę. Nieodmiennie jej doświadczam. Podczas rekolekcji wciąż powstawały wykłady na temat – „Rycerstwo Niepokalanej – szansa, wyzwanie czy relikt przeszłości?” Wygłosiłem je w sobotę dla Kursu Mariologii – niemal siedemdziesięciu osób w Instytucie Kolbianum w Niepokalanowie. W tym nie mam żadnego doświadczenia, dopiero je zdobywam. Zdołałem więc przez pięć godzin wygłosić zaledwie połowę tego, co przygotowałem, a i tak mówiłem najszybciej, jak potrafiłem… Przed nami kolejne spotkania, a dla mnie jakieś nowe doświadczenie. Oczywiście przyjąłem grupę słuchaczy do MI.

A z Niepokalanowa szybciutko do Lęborka, gdzie rozpocząłem dziś Rekolekcje Maryjne, które potrwają do wtorku. Dziś siedem Mszy, a co za tym idzie, siedem nauk. Jutro i we wtorek znacznie luźniej. Ale to nie oznacza wypoczynku. Bo w najbliższą sobotę Bieg Małych Rycerzy, organizowany przeze mnie i grono dobrych ludzi w Ostródzie. Przed nami jeszcze mnóstwo przygotowań. Ale jak przeżyjemy to wydarzenie, będę mógł już spać w miarę spokojnie. Choć od przyszłej niedzieli już rekolekcje dla Córek św. Franciszka w Sandomierzu… Różaniec w dłoń i do dzieła.



środa, 4 czerwca 2025

wciąż smakuje...


(Dz 20,28-38)
Paweł powiedział do starszych Kościoła efeskiego: „Uważajcie na samych siebie i na całą trzodę, nad którą Duch Święty ustanowił was biskupami, abyście kierowali Kościołem Boga, który On nabył własną krwią. Wiem, że po moim odejściu wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy głosić będą przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów. Dlatego czuwajcie, pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was. A teraz polecam was Bogu i słowu Jego łaski władnemu zbudować i dać dziedzictwo z wszystkimi świętymi. Nie pożądałem srebra ani złota, ani szaty niczyjej. Sami wiecie, że te ręce zarabiały na potrzeby moje i moich towarzyszy. We wszystkim pokazałem wam, że tak pracując trzeba wspierać słabych i pamiętać o słowach Pana Jezusa, który powiedział: "Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu”. Po tych słowach upadł na kolana i modlił się razem ze wszystkimi. Wtedy wszyscy wybuchnęli wielkim płaczem. Rzucali się Pawłowi na szyję i całowali go, smucąc się najbardziej z tego, co powiedział: że już nigdy go nie zobaczą. Potem odprowadzili go na statek.

 

Mili Moi…
Bardzo mnie dziś zatrzymało to słowo, a szczególnie ten jego fragment o ludziach głoszących przewrotne nauki. Powstaną oni z nas. Spośród nas… Zewnętrzne niebezpieczeństwa znacznie łatwiej zweryfikować. Być może pomocą służy zasada ograniczonego zaufania. Ale ten, który jest w środku? Co więcej – dotąd był prawowiernym i godnym zaufania? Jak w miarę szybko wyczuć manipulację? Zwłaszcza jeśli jest dobrym kłamcą i zdarza mu się z początku po prostu mieszać prawdę z fałszem, albo przemycać delikatnie „rozmiękczające komunikaty”. Nie zawsze łatwo się zorientować. A kiedy się już z takim guru popłynie? Wówczas szczególnie trudno wrócić. Bo trzeba by uznać swój błąd, przyznać się do pomyłki. Może więc lepiej iść w zaparte, paląc za sobą mosty… Aż chciałoby się powiedzieć – a co na to Pan Bóg?

Rozważam dziś o tych sprawach w kontekście wczorajszej, dziewiętnastej rocznicy moich święceń kapłańskich. Kiedy zastanawiałem się, czego we mnie najwięcej w tym kolejnym jubileuszu, to nie mam wątpliwości, że wdzięczności. Już nie tylko za sam dar, ale za to, że wciąż mnie on fascynuje, „smakuje mi”, porusza mnie, ciekawi, intryguje, porywa, motywuje. Wciąż mi się dużo chce i wciąż mam z tego ogromnie dużo radości. Co więcej, widzę, że pochłania mnie ta służba coraz bardziej – nie tylko w wymiarze zewnętrznym, bo zobowiązań rzeczywiście moc, ale raczej w wymiarze wewnętrznym. Opowiadając niegdyś historię swojego powołania, zawsze mówiłem, że Pan Bóg mnie sobie wziął, właściwie na początku mojego życia. I mam wrażenie, że bierze mnie coraz bardziej. Aż zniknę tu na ziemi, a pojawię się w przestrzeni dużo bardziej realnej, bo wiecznotrwałej.

W każdym razie, mając tak wiele różnych kapłańskich doświadczeń, nigdy nie nosiłem w sobie pragnienia, żeby mieć jakąkolwiek „swoją” grupę. W tym sensie, że będą to ludzie spijający słowa z moich ust i gotowi iść za mną do samego piekła. Nigdy, w żadnej grupie, nie domagałem się tego rodzaju lojalności i nie umiem zrozumieć tych, którzy tego oczekują. Do dziś czuję się bardzo dziwnie, kiedy ktoś zaczepia mnie gdzieś i mówi, że słucha mnie w internecie. Nie mam parcia na szkło i dziś zdałem sobie sprawę, że obecny styl – czyli formacja niewielkich grup słuchaczy w odróżnieniu od mas (które kiedyś były moim cichym marzeniem) jest czymś właściwym i czymś, w czym czuję się dobrze… Niech więc ta przygoda trwa, a mój Bóg niech trzyma mnie mocno za rękę, żebym nigdy nie powstał głosząc przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów.

A wczoraj wróciłem z nagrań w Radio Niepokalanów. Ostatnimi czasy z powodu naglących obowiązków, nagrywaliśmy wszystko w jeden dzień, choć była to bardzo wymagająca praca. Tym razem wróciliśmy do rozłożenia jej na dwa dni, jak dawniej. I to była dobra decyzja, włącznie ze spacerem po Warszawie w ciepły wieczór… Tymczasem siedzę i piszę wykłady na temat Rycerstwa, które mam wygłosić w Niepokalanowie za niecałe dwa tygodnie. Pięć godzin gadania i to w nieco innym, niż rekolekcyjny, stylu. A w piątek ruszam już na kolejną, ostatnią turę rekolekcji dla sióstr Elżbietanek, do Puszczykowa… Chyba jestem gotów.

środa, 28 maja 2025

pospałem :)


(J 16,12-15)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek słyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego bierze i wam objawi”.

 

Mili Moi…
Chcę słyszeć więcej i więcej… Tyle, ile mogę znieść na dziś. Ale chcę być napełniony Słowem do granic możliwości. Jest tyle wątków i tematów, które mnie zajmują. Tak wiele rzeczy chciałbym przeczytać (kolejka książek do przeczytania liczy się w setkach, a wciąż dochodzą nowe). Jestem tak spragniony znajomości Pana. I tak, dobrze wiem, że przede wszystkim zdobywa się ją na kolanach. Musze przyznać, że Japonia przyczyniła się do sprecyzowania pewnych duchowych intuicji, które dojrzewały we mnie od jakiegoś czasu. Dotyczą pewnej dyscypliny duchowej, pokuty, modlitwy… Oczywiście rozbijam się o swoje własne słabości, ale narasta we mnie przekonanie, że już czas na zmiany – w konkrecie życia. Pan daje mi też solidne znaki. Między innymi to, że przestaje mi smakować wiele przyjemności tego świata. Nie pamiętam, kiedy byłem w kinie. Ba, nawet kiedy obejrzałem jakiś film w telewizji. Nie mam w tym żadnej przyjemności… Jest tego więcej… I Bogu dziękuję, że On wciąż nade mną pracuje… A ja się temu bez lęku poddaję. 

Kończę jutro rekolekcje dla dobrych sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Musze przyznać, że przespałem tu wiele wolnych chwil. To efekt zmiany strefy czasowej. Ale już jest lepiej i jutro zamierzam wrócić do domu, gdzie pomieszkam przez cały weekend. Właściwie pojutrze miałem rozpoczynać rekolekcje dla Rycerstwa, ale zgłosiło się tak niewiele osób, że odwołaliśmy spotkanie, a ja postaram się ten czas równie dobrze wykorzystać. Ale po drodze jeszcze wizyta u Matki Urszuli Ledóchowskiej, wszak jutro jej święto, a ja jestem godzinkę od jej grobu w Pniewach. A w poniedziałek już Radio Niepokalanów i kolejne nagrania. Ale kto wie czy nie znalazłem miejsca na chwilę urlopu w stylu o jakim marzę. Siostry w Puszczykowie mają głęboko w ogrodzie mały domek – Pustelnię św. Franciszka. Jest tam pokoik, kapliczka z Tabernakulum, łazienka i kuchnia (wszystko, czego franciszkaninowi potrzeba). Można tu przyjeżdżać dla odpoczynku czy skupienia. Kiedy zobaczyłem to miejsce, natychmiast wkleiłem tam w wyobraźni siebie na leżaczku czytającego książkę za książką. W ciszy, spokoju, pełnej niezależności i w bezpośredniej bliskości lasu… A może i kolejne rekolekcje tu powstaną. O lepsze warunki chyba trudno… Marzenie. Oczy mi się zaświeciły. Jeszcze tylko dopasowywanie terminów i być może…

czwartek, 22 maja 2025

Japonia za nami...


(J 15,9-11)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”.

 

Mili Moi…
Jak nie wypaść z Bożej miłości? Zdaje się, że jest jeden, jedyny sposób. To droga przykazań. Nie tylko zabezpiecza ona przed upadkiem, ale pozwala wejść w głąb. Uczyć się Pana i Jego sposobów myślenia. A kiedy człek je sobie przyswoi, może być pewien tego, o czym Jezus zapewnia w innym miejscu – Ojciec mój da wam wszystko, o co Go poprosicie… Może dlatego, że wówczas człowiek przeniknięty Bożą wrażliwością, wie już o co prosić. A może jest gotów na przyjęcie wszystkiego, co otrzyma z ręki Boga. Tak czy owak, droga przykazań jest pewna i warta tego, żeby po niej kroczyć…

Moja epopeja japońska dziś dobiegła kresu. O piątej nad ranem wylądowaliśmy w Warszawie. Jak w kilku zdaniach opowiedzieć o tym, co przeżyłem w te dni? Nie wiem…

Jest we mnie jakiś zachwyt kulturą wzajemnej grzeczności i uprzejmości. Kłanianie się sobie wzajemnie niemal w każdej sytuacji, cisza w miejscach wspólnych (choćby w pociągu), porządek i ład (żadnych śmieci na ulicach, palenie zakazane, zgrabne kolejki na peronach ułatwiające wsiadanie i wysiadanie). Skromność i powściągliwość (mundurki u dzieciaków i młodzieży, żadnych poszarpanych jeansów i dekoltów do pępka). Szacunek do starszych.

Z drugiej strony smutne oczy, ciągła gonitwa, nos w smartfonie, nieobecność… I brak Chrystusa. Raz tylko zaczepiły mnie młode dziewczęta pytając kim jestem, ale moja odpowiedź – księdzem katolickim, okazała się dla nich zupełnie niezrozumiała. Odeszły tak samo zdumione jak wcześniej, kiedy stawiały pytanie. Zdjęć zrobiono mi miliony – wszystkie dyskretnie, z ukrycia. Ale ja, po latach noszenia habitu, potrafię już te rzeczy dostrzegać. Byłem tam niewątpliwie „czymś niespotykanym”…

Pogańskie świątynie niezwykle okazałe, piękne. Mnóstwo ludzi odprawiających rytuały – klaszczących, uderzających w gong, dzwoniących dzwoneczkami, losujących wróżbę. A w opozycji do tego mnóstwo „dziecięcości” – ekrany pełne postaci z mangi i anime, stylizacja na bohaterów komiksów – nierzeczywisty świat konkurujący z pięknem realności.

Ale dla mnie najważniejszym spotkaniem było spotkanie z Matką w Akicie. Te objawienia od jakiegoś czasu bardzo grają mi w duszy, więc wizyta w Akicie była czymś, na co czekałem najbardziej. Zawiodłem się tylko jednym – że było bardzo mało czasu na osobiste spotkanie z Maryją. Ale to „przekleństwo” wszelkich pielgrzymek – czas, który goni. To maleńkie sanktuarium ukryte w lesie na wzgórzu, przede wszystkim uzmysłowiło mi, jak niewiele potrzeba do życia prawdziwego i jak proste może ono być. Kilka staruszeczek zakonnic, proste grządki, wielka cisza i proste zajęcia. Kościółek maleńki i bez zbędnych zdobień. Wszystko skoncentrowane na Chrystusie. To co konieczne skontrastowane z ludzkimi kaprysami skoncentrowanymi dla mnie w… podgrzewanych deskach sedesowych i całej gamie przycisków „udogodniających”, które również najbardziej pierwotną z potrzeb człowieka mają uczynić miejscem przyjemności i wygody. A w rzeczywistości są absolutnie zbędnym zbytkiem…

I słowa Maryi – potrzebuję dusz prostych, które zrozumieją wezwanie mojego Syna, które podejmą pokutę, wyrzeczenie, wynagrodzenie za grzechy świata, które budzą słuszny gniew w Ojcu. Maryja, która przypomina o tym, że Bóg może się gniewać (wszak my Go tego prawa pozbawiliśmy). Wiele dobrych pragnień się tam we mnie zrodziło. Oby udało się cokolwiek z nich zrealizować. Oby przetrwały próbę czasu i zwyczajnej codzienności.

Piękny czas, piękni ludzie, z którymi pielgrzymowałem, swoiste rekolekcje w drodze – dla nas wszystkich. W Akicie też doświadczyłem czym jest łaska kapłaństwa i jak bardzo potrafią ją cenić ci, którzy na co dzień jej nie mają. Siostry nie mają kapelana – Msza jest wówczas, kiedy pojawia się ksiądz, który ją odprawi. W „naszej” Mszy, poza siostrami uczestniczyło kilka osób – Japończyk, dwoje Francuzów, Brazylijka mieszkająca na Litwie, para Hindusów. Dla nich wszystkich ważna była Eucharystia – nie ważne w jakim języku sprawowana. Wszyscy mi przyszli za nią podziękować. A ja poczułem się księdzem jeszcze bardziej niż zwykle…

Odpocząłem. Przez dwa tygodnie nie myślałem o tym, co przede mną, o obowiązkach, o konieczności planowania i przygotowywania. I dziś, choć padam na pyszczek (znów ta zmiana czasu – w Japonii siedem godzin do przodu), to ze spokojem myślę o jutrzejszym dniu. A zaczynam rekolekcje dla sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Więc cała naszą gromadkę, której jeszcze nie znam, waszej modlitwie polecam…