poniedziałek, 7 kwietnia 2025

wiosna...


(J 8,12-20)
Jezus przemówił do faryzeuszów tymi słowami: "Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia". Rzekli do Niego faryzeusze: "Ty sam o sobie wydajesz świadectwo. Świadectwo Twoje nie jest prawdziwe". W odpowiedzi rzekł do nich Jezus: "Nawet jeżeli Ja sam o sobie wydaję świadectwo, świadectwo moje jest prawdziwe, bo wiem, skąd przyszedłem i dokąd idę. Wy zaś nie wiecie, ani skąd przychodzę, ani dokąd idę. Wy wydajecie sąd według zasad tylko ludzkich. Ja nie sądzę nikogo. A jeśli nawet będę sądził, to sąd mój jest prawdziwy, ponieważ Ja nie jestem sam, lecz Ja i Ten, który Mnie posłał. Także w waszym Prawie jest napisane, że świadectwo dwóch ludzi jest prawdziwe. Oto Ja sam wydaję świadectwo o sobie samym oraz świadczy o Mnie Ojciec, który Mnie posłał". Na to Mu powiedzieli: "Gdzie jest Twój Ojciec?". Jezus odpowiedział: "Nie znacie ani Mnie, ani Ojca mego. Gdybyście Mnie poznali, poznalibyście i Ojca mego". Słowa te wypowiedział przy skarbcu, kiedy uczył w świątyni. Mimo to nikt Go nie pojmał, gdyż godzina Jego jeszcze nie nadeszła. 

 

Mili Moi…
Muszę przyznać, że dla mnie to słowo jest dziś bardzo pocieszające… Światłość świata – jej źródło się nie zmieniło. To nadal Pan – czy świat zdaje sobie z tego sprawę czy też nie. A ja w tym Świetle zanurzony mam po prostu wysyłać jego refleksy, nęcić, wabić, intrygować. Uspokoiłem się nieco w kwestii mocy Bożej – światło dociera prędko, trudno je powstrzymać, obejmuje sobą kolejne przestrzenie. Przecież tak działa Bóg. Chce do tej myśli wracać, zwłaszcza w chwilach, kiedy pojawi się zwątpienie czy tak kruche, głoszone przeze mnie słowo może odmienić ludzkie myślenie, może wpływać na ludzkie życie.

Kilka dni temu wysłałem prośbę do moich przyjaciół, o których wiem, że się modlą, żeby towarzyszyli mi swoją modlitwą w tych miejscach, w których głoszę słowo. Mam takie poczucie, że ono musi być omodlone, że to jest jakiś element walki o dusze. W sobotni wieczór rozpocząłem rekolekcje w Prabutach. Wczoraj siedem Mszy, w czterech różnych miejscach. Nie było czasu podrapać się za uchem. Ale przetrwałem w całkiem dobrej kondycji, a frekwencja była dla mnie dużym zaskoczeniem. Bardzo dużo ludzi… Ufam, że to wszystko jest zanurzone w modlitwie przyjaciół. Fizycznie ciężko, ale w sercu lżej. Bo już nie sam, ale we wspólnocie głosimy. Nawet jeśli fizycznie są nieobecni, to przecież wiem, że są blisko…

Patrzę z podziwem na pracę miejscowych księży. Naprawdę widać jej efekt. To moja częsta obserwacja – jeśli duszpasterze dają siebie z serca i naprawdę służą, ludzie odpowiadają serdecznością, ale i obecnością – po prostu chcą czerpać. Tam, gdzie tej duszpasterskiej troski brak, gdzie króluje obojętność, albo, co gorsza, jakaś niechęć do ludzi, w efekcie mamy puste kościoły. Rozwiązania sa często prostsze niż myślimy, leżą przed nami na stole. Ale tak trudno zobaczyć i uznać, że problem jest w nas… Dziękuję Bogu za świadectwo dobrych księży, którzy uczą mnie swoją cierpliwą i żmudną często, codzienną, powtarzalną pracą, że więcej szczęścia jest w dawaniu, aniżeli w braniu. A kto hojnie sieje, ten i hojnie zbierać będzie… Błogosławię Pana, że wciąż mam do kogo mówić… Wciąż widzę wiosnę w Bożym Kościele…

wtorek, 1 kwietnia 2025

i po co?


(J 5, 1-16)
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: Czy chcesz stać się zdrowym? Odpowiedział Mu chory: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną. Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź! Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc żydzi do uzdrowionego: Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża. On im odpowiedział: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź. Pytali go więc: Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź? Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło. Człowiek ów odszedł i doniósł żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.

 

Mili Moi…
Uderzające jest w tym słowie łączenie przez Jezusa grzechu z ludzką kondycją. Dlaczego tak? Przecież sam Pan walczył z takim pojmowaniem sprawy – choroba nie jest bezpośrednim skutkiem grzechu, nie jest karą Bożą. O co więc chodzi?

Dla odpowiedzi posłużmy się komentarzem papieża Franciszka, który tak rozumie tę scenę…

Postawa tego człowieka skłania nas do zastanowienia się. Czy był chory? Tak, być może był jakoś sparaliżowany, ale wydaje się, że trochę mógł chodzić. Lecz był chory w sercu, był chory w duszy, był chory na pesymizm, był chory na smutek, był chory na duchową apatię. To jest choroba tego człowieka: «Tak, chcę żyć, ale...», tkwił tam. I jego odpowiedzią nie jest: «Tak, chcę być uzdrowiony!». Nie, jest uskarżanie się: «Inni mnie ubiegają, zawsze inni». Odpowiedzią na propozycję Jezusa, żeby wyzdrowiał, jest uskarżanie się na innych. I tak przez trzydzieści osiem lat uskarża się na innych. A nie robi nic, żeby wyzdrowieć.

To skłania mnie do myślenia o tak wielu z nas, o tak wielu chrześcijanach, którzy żyją w tym stanie acedii, niezdolni do tego, żeby coś zrobić, ale uskarżający się na wszystko. A acedia jest trucizną, jest mgłą, która otacza duszę i nie pozwala jej żyć. A jest także narkotykiem, bo jeśli kosztujesz jej często, to polubisz. I stajesz się «uzależniony od smutku, uzależniony od acedii»... Jest to niczym powietrze, którym oddychasz. I to jest grzech dość powszechny wśród nas — smutek, duchowa apatia.

Papież Franciszek podpowiada - Poprzez dialog z Panem uczymy się rozumieć, czego naprawdę chcemy od naszego życia. Ten paralityk to typowy przykład ludzi, którzy mówią: «Tak, tak, chcę, chcę», ale nie chcę, nie chcę, nie robię nic. Chęć działania staje się złudzeniem, i nie robi się kroku, aby to uczynić. Ci ludzie, którzy chcą, a jednocześnie nie chcą. Dziś Pan mówi do każdego z nas: «wstań, weź życie takim, jakie jest; piękne, brzydkie, niezależnie jakie jest, weź je i idź dalej. Nie bój się, idź dalej z twoimi noszami». «Ależ Panie, to nie są najlepsze nosze, najnowszy ich model...». Mimo to idź! Z tymi być może starymi noszami, ale idź dalej! To jest twoje życie, to jest twoja radość.

A ja powoli kończę rekolekcje dla dobrych sióstr Elżbietanek w Poznaniu. Jutro rano Eucharystia na zakończenie i około południa powinienem być w domu na całe dwa i pół dnia. Odpoczynek? No coś w tym rodzaju. W czwartek konferencja dla sióstr Terezjanek, w sobotę skupienie regionalne dla wspólnot Rycerstwa Niepokalanej, a od wieczora kolejne rekolekcje wielkopostne. Tym razem w Prabutach, całkiem niedaleko mojego rodzinnego Sztumu. Niewielkie miasteczko, ale pracy czeka mnie tam sporo.

Ale nie szkodzi… Dziś sobie myślę o zniechęceniu – to naprawdę jest pierwsza i ulubiona broń demona, zwłaszcza w perspektywie osób konsekrowanych. Tak łatwo wstając rano i przewidując schemat, powtarzalność, jakiś rutynowy rytm, mówić do samego siebie – i po co to wszystko? Słyszę to czasami od dusz, którym posługuję. Zagubienie nadprzyrodzonej motywacji, kończy się utknięciem gdzieś na mieliźnie swojego życia. Czasem jest to wręcz obumieranie, bez gotowości na to, żeby coś zmienić. Dokładnie to samo, co z człowiekiem przy sadzawce… Wiele razy mówiłem – zmień coś, poproś o nowe miejsce, nowy obowiązek, rusz z tej mielizny, póki jeszcze możesz. Ale bardzo często nic poza narzekaniem nie mogło się zdarzyć, bo moi rozmówcy przywykli do takiego stanu. Jest im źle, ale zmiany boja się jeszcze bardziej niż pozostawania w tym miejscu, w którym są. Bo trzeba by wziąć odpowiedzialność za swoje życie…  Zawsze natomiast łatwiej wstając rano, pytać w pustkę – i po co to wszystko???

wtorek, 25 marca 2025

Dziewica Maryja...


(Łk 1, 26-38)
Bóg posłał anioła Gabriela do miasta w Galilei, zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef, z rodu Dawida; a Dziewicy było na imię Maryja. Anioł wszedł do Niej i rzekł: „Bądź pozdrowiona, pełna łaski, Pan z Tobą, błogosławiona jesteś między niewiastami”. Ona zmieszała się na te słowa i rozważała, co miałoby znaczyć to pozdrowienie. Lecz anioł rzekł do Niej: „Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna, któremu nadasz imię Jezus. Będzie On wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca, Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca”. Na to Maryja rzekła do anioła: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” Anioł Jej odpowiedział: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię. Dlatego też Święte, które się narodzi, będzie nazwane Synem Bożym. A oto również krewna Twoja, Elżbieta, poczęła w swej starości syna i jest już w szóstym miesiącu ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego”. Na to rzekła Maryja: „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa!” Wtedy odszedł od Niej anioł.

 

Mili Moi…
Dziewicy było na imię Maryja… Te proste słowa mnie zatrzymały dziś na dłużej. Imię, które świadczy o tym, że człowiek jest, że niesie w sobie jakąś tajemnicę, że ma historię, czasem krótszą, czasem dłuższa, ale zaznaczył swój ślad na ziemi (i niekoniecznie chodzi o ślad węglowy). Dziewica Maryja. Dziewica – niczym nazwisko, niczym coś, co podkreśla wyjątkowość, niepowtarzalność i przynależność do tych właśnie, a nie innych. Zawsze w te uroczystości maryjne załącza mi się ogromna tęsknota za jeszcze większą bliskością z Nią, z Niepokalaną. Rozmyślam nad tym czy wystarczająco często o Niej mówię, proponuję innym zawierzenie Jej swojego życia, czy nie marnuję okazji? Tak bardzo chcę ją poznawać… Obecnie czytam o Akicie, wszak w maju jadę do Japonii i tam właśnie mam Ją nawiedzić. Ale za chwilę Regionalne Dni Skupienia dla Rycerstwa, więc kolejne katechezy maryjne do przygotowania przede mną. Dziewica Maryja. Kobieta mojego życia. 

A ja tymczasem w Szczecinie. Głoszę dla dorosłych i dla dzieci. Odbiór chyba dobry. Ludzi przychodzi dużo. Miejscowi duszpasterze zadowoleni. Dziś wybrałem się do fryzjera naprzeciwko kościoła i nie zapłaciłem, bo pani stwierdziła, że podśpiewuje sobie cały dzień pieśni z moich rekolekcji, bo słucha i do niej trafiam. Poprosiła o modlitwę za siebie i rodzinę. No jasne, że się pomodlę…

Jak zwykle, doświadczam wiele życzliwości. A jutro kończymy. Ale czy przyjmować dzieciaki do Rycerstwa, jak zawsze to robię? W poniedziałek ukazał się artykuł na jednym z portali o oburzonych rodzicach, bo ksiądz na rekolekcjach… ośmielił się pasować dzieci na giermków Niepokalanej. Nie wiem zresztą czy to był powód oburzenia, bo ignorancja autora i „oburzonych” była zatrważająca. Ale artykuł poparty zdjęciem… mojego proboszcza z Ostródy, który prowadził te rekolekcje pod Bydgoszczą. Dodajmy, że jedna matka, która „rozmawiała z innymi zaniepokojonymi rodzicami” wzbudziła całą aferę. Koszmarna głupota, z którą nawet trudno dyskutować… 

W czwartek ruszam do Poznania. Wieczorem rozpoczynam rekolekcje dla sióstr zakonnych. Może powinienem się do nich ograniczyć. Tam przynajmniej nie ma obawy, że „zaniepokojone” będą szukać ratunku w mediach. Tak czy owak cieszę się wiosną i staram się nie złościć. Bo złość piękności szkodzi, a ja nie mam czym szastać 😊

środa, 19 marca 2025

cisza...


(Mt 1, 16. 18-21. 24a)
Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem. Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański.

 

Mili Moi…
Cudowna przerwa wielkopostna dla świętowania tego patrona, który mnie osobiście dziś znów urzekł swoim milczeniem. Uświadomiłem sobie, że chyba nie spotykałem w życiu zbyt wielu „zdrowo” milczących mężczyzn. Albo byli to chorobliwi introwertycy, niemal bez kontaktu, albo tyrani i despoci, którzy milczeli w swoim własnym, urojonym świecie wrogów i pretensji. Dojrzałych, wyważonych, mądrych i niezbyt gadatliwych mężczyzn sam bardzo potrzebuję. Jako wzorca i umocnienia. Bo dla mnie samego taka postawa jest trudna. Jestem nadmiernie rozgadany, nie tylko słowem, ale na wielu innych płaszczyznach mojego życia, a skupione milczenie nie jest zbyt częstą praktyką w mojej codzienności. A przecież nie ma innej drogi, żeby świadomie przeżywać samego siebie, mieć „kontakt ze sobą”, znać swoje wnętrze, kształtować je. Dlatego dziś bardzo gorliwie wołam do Józefa, żeby przyjął mnie do swojej szkoły. Uczył mnie Jezusa, ale również był dla mnie ojcem, bo to wciąż wolne stanowisko w moim życiu…

Cieszę się, że kończymy rekolekcje z tym patronem. Powrót sióstr do codziennego życia będzie wzmocniony świadectwem tego umiłowanego przez Maryję, młodego mężczyzny, Niech on również te piękne kobiety uczy głębokiego obcowania z Jezusem. Odetchnąłem tu bardzo. To w zasadzie pierwszy raz, kiedy w Wielkim Poście przyjąłem rekolekcje dla sióstr. Zawsze parafie miały pierwszeństwo. Ale od jakiegoś czasu funkcjonuję w trybie „kto pierwszy, ten lepszy”. I nie odmawiam nawet w tym gęstym czasie. Rekolekcje zakonne to zupełnie inna dynamika niż parafialne. Więc dla mnie był to czas spokojnego zbierania sił przed kolejnymi atrakcjami, które przede mną…

Dziś wizyta u o. Macieja w Bytomiu, bo niejako „po drodze”, a jutro, razem ruszamy do Radia Niepokalanów na kolejne nagrania. Znów podjęliśmy decyzję o ich kondensacji na jeden, a nie, jak to zwykle bywa, na dwa dni. W ten sposób zyskam piątek i zdążę zrobić jakieś pranie, które będzie miało szansę nieco przeschnąć. Żebym w sobotę mógł wybrać się już do Szczecina, gdzie od niedzieli zaczynamy harce z dorosłymi i dziećmi.

Ale wcześniej, w sobotni poranek, konferencja dla sióstr Terezjanek, naszych sąsiadek z naprzeciwka i konferencja dla ostródzkiej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym w ramach ich dnia skupienia.

A Was proszę o westchnienie za naszego o. Benedykta, który po długiej chorobie odszedł do Pana i w piątek zostanie pożegnany na tej ziemi. Miał zaledwie 64 lata. Pan zdecydował, a my przyjmujemy Jego wolę z wdzięcznością za Benka, który swoim humorem mógłby obdarzyć czterech innych. Niech Pan da mu niebo…



 

środa, 12 marca 2025

znakiem być...


(Łk 11, 29-32)
Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: "To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz stał się znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz".

 

Mili Moi…
Trudno się dziwić Jonaszowi, który ma pójść do stolicy znienawidzonej Asyrii, agresora, który, w jego wyobraźni najpewniej odpowie lekceważeniem, a w bardziej ekstremalnych wizjach – nawet odrzuceniem i zabójstwem proroka. A jednak idzie… Z zamkniętym sercem, ale idzie. I staje się znakiem, na który miasto się nawraca. I zmienia losy „tego świata”.

Bycie znakiem nie jest łatwe. Bo nie każda historia kończy się jak ta Jonaszowa. I niewątpliwie potrzeba wielkiej odwagi, żeby w ogóle rozpocząć, otworzyć usta, dać zewnętrzny wyraz tego, co Bóg mówi wewnątrz mnie. Dziś, mówimy, to nie jest łatwe… Ale kiedy było łatwe? Kiedy był taki czas, że chrześcijanie byli powszechnie przyjmowani i słuchani. Gdyby był taki moment, to oznaczałoby, że zło udałoby się na zasłużony urlop. Demon nie zrezygnuje nigdy! Zniszczy, ile się da. Dotyczy to zarówno oblicza tej ziemi, jak i, nade wszystko, ludzkich dusz. Nie ma sensu spodziewać się spokojniejszego czasu. Wręcz przeciwnie – wydaje się, że wszystko dzieje się jakby szybciej i z większym rozmachem, z większym okrucieństwem. Nie ma sensu czekać, bo jeśli nie dziś, to kiedy? Czas znaku i świadectwa jest dziś – my nim jesteśmy. My mamy nim być… 

Nie bronię się, choć wielu powtarza – odpocznij. Nie potrafię… W Murowańcu, gdzie właśnie skończyłem głoszenie, proboszcz od razu poprosił o Misje Parafialne w 2027 roku. Zgodziłem się oczywiście… Przedwczoraj rozpocząłem głoszenie u dobrych Sióstr Klarysek w Starym Sączu. Nie minęła godzina mojego pobytu i podczas naszej pierwszej rozmowy, przełożona poprosiła o wygłoszenie Nowenny prze Uroczystością św. Kingi w 2026 roku. Zgodziłem się oczywiście… To zawsze duże wyzwanie, bo materiałów wcale nie za wiele… Wczoraj, przy obiedzie, miejscowy kapelan obsługujący kościół, poprosił – Michał, weź kazania w niedzielę, Gorzkie Żale, Drogę Krzyżową – niech ludzie usłyszą kogoś innego niż mnie… Zgodziłem się oczywiście… 

Wciąż postrzegam to jako ogromną łaskę – że Pan otwiera moje usta w pośrodku Kościoła, że pozwala mi mówić o sobie, że wciąż ktoś chce słuchać, a ktoś inny mnie do tego dopuszcza, albo wręcz prosi. Może Pan udzieli mi łaski śmierci na ambonie. To byłoby dopełnienie misji mojego życia. Bo tak to chyba widzę – głosić, głosić, głosić. Dopóki sił, dopóki nogi noszą. Niech to będzie moja ofiara, niech Pan zechce ją przyjąć… 

A poza tym? Jest tu pięknie… Pogoda cudowna. Miasteczko ciche i spokojne. Jest gdzie łazić. Zajęć nie tak znowu wiele. Więc oddycham pełną piersią i staram się nie przemęczać 😊

środa, 5 marca 2025

45


(Mt 6, 1-6. 16-18)
Jezus powiedział do swoich uczniów: "Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej bowiem nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie. Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie. Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy. Przybierają oni wygląd ponury, aby pokazać ludziom, że poszczą. Zaprawdę, powiadam wam, już odebrali swoją nagrodę. Ty zaś, gdy pościsz, namaść sobie głowę i obmyj twarz, aby nie ludziom pokazać, że pościsz, ale Ojcu twemu, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie".

 

Mili Moi…
Kolejny Wielki Post… Nie mogę szczerze powiedzieć, że na niego czekałem. Chyba zbyt mało o nim myślałem. Ale niezmiernie cieszę się, że już nadszedł. Nieodmiennie lubię ten okres. Z jego śpiewami, nabożeństwami, refleksyjnością. I z wiekiem chyba na tę refleksyjność kładę większy nacisk. A może lepiej powiedzieć – na świadome, czujne i wrażliwe życie. W ramach postanowień wielkopostnych, właśnie takie słowa we mnie rezonują. Mniej odmawiania czy dokładania sobie, a więcej czystego, dobrego spojrzenia na drugiego człowieka, dostrzegania cudzych potrzeb, nie narzekania, modlitwy za mój Zakon… Wszystko to trochę trudniejsze, bo mniej uchwytne, subtelne – łatwe do nazwania, ale trudniejsze w ocenie. Będzie co robić na rachunku sumienia.

Dzisiejsze Słowo mówi o ukryciu… Dobrych uczynków, modlitw, postów – swoich własnych, codziennych wysiłków. Po co? Aby uczynić z nich dar wyłącznie dla Boga. To jakaś forma rezygnacji – z satysfakcji, wdzięczności, poczucia dobrze spełnionego obowiązku, aprobaty. Czyli z tego wszystkiego, co tak bardzo lubimy… Może warto próbować.

Wczoraj zakończyłem rekolekcje Maryjne w naszym, franciszkańskim kościele w Poznaniu – reklamowane jako jedyne w mieście rekolekcje przed-wielokopostne. Jak na nasze warunki sporo ludzi. Przyjąłem do MI pewnie około 50 osób. No i doznałem wiele życzliwości. Od Poznaniaków. Trudno było mi zrozumieć, kiedy pracowałem w Poznaniu coś, co odbierałem jako obojętność. Bywało, że ktoś otarł się o mnie w kościele, przychodził do nas codziennie, a nawet na mnie nie spojrzał, nie mówiąc już o jakimś geście przywitania. Dziwiłem się temu zawsze… Ale kiedy przyjechałem po latach, poczułem się przyjęty – tak bardzo serdecznie i przyjaźnie. Dobrze mi tam było przez te trzy dni.

W nocy dotarłem do Murowańca, koło Bydgoszczy, gdzie dziś rozpoczęliśmy rekolekcje wielkopostne. Miałem tu już dwa lata temu rekolekcje Maryjne, więc znam proboszcza i jego parafian. Tym bardziej miło wrócić… Pobędę tu do niedzieli, a w poniedziałek ruszam do Starego Sącza, głosić Siostrom Klaryskom.

A dziś kolejna rocznica urodzin… Wiele ciepłych słów usłyszałem. Wciąż sobie żartuję, że się starzeje, ale towarzyszą temu niewielkie emocje. Zaczynam traktować mijający czas, jak brata, z którym chcę żyć w zgodzie. A jednocześnie wykorzystać jak najlepiej to, co jeszcze przede mną… Oby Pan mi pozwolił służyć Mu w sposób, który dla Niego jest szczególnie miły i potrzebny…

wtorek, 25 lutego 2025

dzieci...


(Mk 9, 30-37)
Jezus i Jego uczniowie przemierzali Galileę, On jednak nie chciał, żeby ktoś o tym wiedział. Pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: "Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie". Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. Tak przyszli do Kafarnaum. Gdy był już w domu, zapytał ich: "O czym to rozprawialiście w drodze?" Lecz oni milczeli, w drodze bowiem posprzeczali się między sobą o to, kto z nich jest największy. On usiadł, przywołał Dwunastu i rzekł do nich: "Jeśli ktoś chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich". Potem wziął dziecko, postawił je przed nimi i objąwszy je ramionami, rzekł do nich: "Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał".

 

Mili Moi…
Pokusa wielkości, której przeciwstawione jest dziecko. Sądzę, że ona czyha na każdego z nas. Na mnie na pewno. I nie chodzi o nie wiadomo jakie obszary. Wystarczy mi obszar „profesjonalizmu”, wystarczy mi, że będę uważany za „naprawdę dobrego rekolekcjonistę”. A w konsekwencji zawsze spłynie na mnie ta słodka aż do mdłości gratyfikacja „znakomitości, wspaniałości i uznania”. Bo „dawno już czegoś takiego nie słyszałem”, bo „było jak nigdy dotąd”, bo „takich rekolekcjonistów się już dziś nie spotyka”. Niewiele trzeba, żeby pogrążyć się w rozmyślaniu nad swoją wyjątkowością i wielkością. A Pan mi dziś przypomina – wszystko jest darem… Jedyna twoja zasługa to przyjęcie tego daru i współpraca ze mną. Ale tym nie ma się co chlubić, bo jest to coś tak rozsądnego, że trudno doszukać się tu jakiejś mojej zasługi. 

A w opozycji dziecko, które dziś staje mi przed oczami, jako „chodzące zainteresowanie i zachwyt”. Tak bardzo wycieka ze mnie zdolność cieszenia się małymi rzeczami. Kiedyś była we mnie naturalna, dziś musze jej pilnować i szukać w sobie. Chcę to robić, bo jest czymś zdumiewającym, że słońce znów dziś rozproszy chmury, a ja byłem zdolny wstać o czwartej rano, żeby popracować, a może nawet uda mi się pójść na spacer lub odpocząć w jakiś inny sposób. To wcale nie są małe rzeczy, a jednak bardzo proste, codzienne. Budzą mój zachwyt, kiedy się nad nimi zatrzymam. To prawdziwa wielkość – Bóg objawiający się w prostocie… 

Drugi miesiąc tego roku dobiega końca… Wyobrażacie sobie? W sobotę skończyłem rekolekcje w Olsztynie. Cudownie było. Doświadczyłem wiele życzliwości od sióstr. No i zaproszenie z rekolekcjami za rok… Pojechałem na kilka godzin na Jasną Górę. Dobry to był czas modlitwy i skupienia. A potem już do Smardzewic. Zaproszono mnie z kazaniami w ramach przygotowania do 250-lecia naszej, franciszkańskiej parafii. Tam też trzynastu najmłodszych braci z wszystkich trzech naszych franciszkańskich prowincji zakonnych przeżywa swój nowicjat. Spędziłem i z nimi trochę czasu. Fajne chłopaki. Ufam, że będą trwać w swoim postanowieniu służenia Bogu. 

A teraz kilka dni odpoczynku… Jak zawsze czas na wszystko to, na co zwykle go nie ma. Lekarze, banki, pranie, porządki… A już w sobotę ruszam do Poznania, gdzie na rozgrzewkę przed Wielkim Postem, wygłoszę rekolekcje w naszym, franciszkańskim kościele, poświęcone Maryi, naszej Matce. A potem? Aż strach zaglądać w kalendarz…

PS. A poniżej twórczość s. Franciszki, która tak mnie widziała :)









wtorek, 18 lutego 2025

coś z pychy...


(Mk 8, 14-21)
Uczniowie Jezusa zapomnieli zabrać chleby i tylko jeden chleb mieli z sobą w łodzi. Wtedy im przykazał: Uważajcie, strzeżcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda!" A oni zaczęli rozprawiać między sobą o tym, że nie mają chlebów. Jezus zauważył to i rzekł do nich: "Czemu rozprawiacie o tym, że nie macie chlebów? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiałe są wasze umysły? Mając oczy, nie widzicie; mając uszy, nie słyszycie? Nie pamiętacie, ile zebraliście koszów pełnych ułomków, kiedy połamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy?" Odpowiedzieli Mu: "Dwanaście". "A kiedy połamałem siedem chlebów dla czterech tysięcy, ile zebraliście koszów pełnych ułomków?" Odpowiedzieli: "Siedem". I rzekł im: "Jeszcze nie rozumiecie?"

 

Mili Moi…
A czym jest ten kwas faryzeuszów i Heroda? Zatrzymuje mnie to dziś… To musi być jakaś pochodna pychy, która zmienia całego człowieka, podobnie jak kwas zakwasza całe ciasto i bardzo trudno (o ile możliwe) ten proces odwrócić. Zakwaszony człowiek ma poczucie swojej władzy i siły (Herod) i swojej mądrości i wiedzy (faryzeusze). Co za tym idzie? Po pierwsze przekonanie, że dam sobie radę sam. Wszystko jest w moich rękach i wszystko zależy ode mnie. A jeśli świat pokazuje mi, że tak nie jest, tym gorzej dla świata. Zawsze znajdzie się ktoś słabszy (choćby pani na kasie w markecie) wobec kogo będę mógł okazać swoją moc i potęgę (a w rzeczywistości raczej swoją słabość i frustrację).

Po co mi wówczas Jezus? Mam tyle zmartwień, które mogę nawet z Nim omawiać. Oczywiście znam rozwiązania problemów świata i jestem gotów sugerować Mu, że za mało kocha Ukraińców, a za bardzo Rosjan; że pozwala wariatom zajmować najważniejsze stanowiska w świecie; że nie troszczy się wystarczająco o głodujących w Nigerii. Mógłby się wreszcie do czegoś przydać…

Pycha, która zawsze kroczy przed upadkiem. Jak bolesny on czasami musi być, żeby człek przekonał się, że nie jest bogiem! I chwał Jemu za każde przypomnienie nam o tym kto jest kim. Choć odzieranie ze złudzeń jest zwykle bolesne…

A ja, cóż, od soboty jestem już u dobrych Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi w Olsztynie koło Częstochowy. To, według moich zapisków, siedemdziesiąte piąte rekolekcje dla osób konsekrowanych, ale pierwsze dla sióstr bezhabitowych. Coś nowego - widzieć przed sobą kobiety ubrane po świecku (choć niezwykle elegancko) i pamiętać, że to siostry zakonne. Miejsce jest cudne, zresztą znane mi bardzo dobrze, bo już w tym domu głosiłem dla Sióstr św. Rodziny z Bordeaux w 2020 roku. Dużo wcześniej miałem w Olsztynie rekolekcje dla Sióstr Nazaretanek (trzy ulice dalej), a nawet dla postakademików z Poznania w diecezjalnym domu rekolekcyjnym (również po sąsiedzku).

A zatem głoszę, modlę się, czytam, spaceruję… Prawdziwe ferie. Próbuję oczywiście coś tworzyć, bo Wielki Post za pasem i, jak zwykle, strach zaglądać w kalendarz. Ale w tym roku będzie nieco lżej – dwa tygodnie spędzę na rekolekcjach zakonnych – dla Sióstr Elżbietanek w Poznaniu i dla Sióstr Klarysek w Starym Sączu. A to jednak inna dynamika, z pewnością mniej męczącą. Pan chyba bierze już powoli pod uwagę moje siły i czterdziesty szósty rok życia (który zaraz się rozpocznie) w dość dynamicznym jednak tempie 😊 Poza tymi miejscami będzie jednak również Murowaniec, Szczecin, Prabuty i holenderskie Groningen. Ale póki wystarczy sił… Niech się dzieje Jego wola…

poniedziałek, 10 lutego 2025

dary i Dawca...


(Mk 6, 53-56)
Gdy Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go rozpoznano. Ludzie biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych tam, gdzie jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad, kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby ci choć frędzli u Jego płaszcza mogli dotknąć. A wszyscy, którzy się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.

 

Mili Moi…
Rozpoznać Jezusa… Nie zawsze będzie to takie proste, jak w  dzisiejszym słowie. Mamy takie powiedzenie – im dalej w las, tym więcej drzew. W naszym, ewangelicznym kontekście, im bliższa relacja z Jezusem, tym „trudniej”. Nie bez przyczyny umieszczam słowo trudniej w cudzysłowie. W pierwszym odruchu rodzi ono odruch obronny – bo któż z nas chce, żeby w czymkolwiek było trudniej? Ale z drugiej strony… Te najpiękniejsze rzeczy w naszym życiu kosztują zwykle najwięcej i są najtrudniejsze.

Pierwsze „rozpoznanie” Jezusa, które stanowi zaledwie zachętę, wprowadza nas w relację, w której robi się coraz ciemniej, a wrażeń jest coraz mniej – szczególnie tych zmysłowych. Deus abconditus – Bóg ukryty zaczyna nas prowadzić swoimi ścieżkami – kompletnie odmiennymi od dotychczas nam znanych. Ukrywa się? Ale po co? Ano po to, żeby wzmocnić naszą tęsknotę, żeby nas bardziej skłonić do szukania, żeby potęgować nasze pragnienia. Jeśli człek nie skapituluje, nie cofnie się, to nagle otwierają się przed nim zupełnie nowe światy. I wówczas już nie uzdrowienia i cuda takie czy inne są najważniejsze, że On sam – Ten, dla którego jestem gotów poświęcić wszystko… 

Myślę o tym na kolejnych rekolekcjach, podczas których znów spotykam siostry zapraszane do „dorosłej” wiary, które boją się uczynić krok w wierze, boją się ryzyka, boją się, że zostaną z niczym. Jakby zapominały, że rzecz dotyczy Boga samego, który nigdy nas nie zubaża, ale zawsze wzbogaca. Czy wszyscy tak czasem nie mamy? Czy nie boimy się, że stracimy coś, co tak lubimy – to ciepełko w relacji z Panem, te pociechy i wzruszenia? Czy nie przywiązujemy się do nich zbyt mocno? Bo może się po chwili okazać, że dary są ważniejsze niż Dawca… 

Dobry czas… Cisza i spokój gnieźnieńskiego klasztoru sióstr Pallotynek „pod lasem”. Dobre rozmowy, dużo modlitwy i tworzenie kolejnych konferencji w bardzo sprzyjającej atmosferze. Służba osobom konsekrowanym – widzę w tym jakieś powołanie w powołaniu, do którego Pan mnie zaprosił…

sobota, 1 lutego 2025

a jeśli nie miłość?


(Mk 4,35-41)
Przez cały dzień Jezus nauczał w przypowieściach. Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do uczniów: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź się już napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego : „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”

 

Mili Moi…
Życie nie szczędzi burz… Przychodzą zwykle jak te nad jeziorem Genezaret – nagle i niespodziewanie. A wraz z nimi niepokój, a czasem wręcz panika – co zrobić? Jak przetrwać? Bo przecież sił ubywa w zastraszającym tempie…

Jakiś czas temu, w USA ktoś zapytał mnie o „katocelebrytów” w Polsce – ze smutkiem i troską wspominając o tym, że tak wielu z nich zaplątało się w swoich własnych przekonaniach i stali się zwodzicielami zamiast prorokami. Dlaczego? Myślę o tym często i dziś znów widzę to jako samotną walkę z burzą. Uczniowie mądrze wołają do Jezusa, Jemu się powierzają, ale uznają też swoją bezsilność i z pokorą podchodzą do swoich możliwości. Wyczuwam, że tej pokory tak bardzo brakuje wybitnym skądinąd braciom duszpasterzom. Tego ugięcia karku i wiary, że w tym wszystkim Pan jest Bogiem i On sobie poradzi. Nie ma takiej burzy, której by nie potrafił uciszyć. A jeśli śpi? To trzeba wołać i budzić, a nie wyskakiwać z łodzi krzycząc – ja wam teraz pokażę. Bohaterowie wiary nigdy nie wyskoczyli z łodzi – nawet wówczas, gdy nie zgadzali się z kapitanem, albo uważali go za wysoce odrażającego typa, który nie zna się na niczym. Łódź to Kościół. I widzę to wyraźnie – że bez niego nie ma i mnie. Nie ma o. Michała samotnego wilka, który pokaże światu jak należy żyć Ewangelią, tak jakby świat zaczął się właśnie wczoraj i właśnie od niego. Albo wiosłujemy razem, w jednym rytmie, albo nigdzie nie płyniemy, celebrując co najwyżej swoje umiejętności wioślarskie w ramach jakiejś duszpasterskiej autopromocji. Albo wyskakujemy błyszczeć gdzie indziej – w wąskim gronie zwolenników, którzy są tak samo zagubieni jak ten, który decyduje się im w tej szaleńczej ewakuacji przewodzić.

Puentując – posłuszeństwo. Wyczuwam, że to jest słowo mojego życia, mojego ocalenia, mojego szczęścia. W łodzi Kościoła to słowo klucz – bez niego są być może interesujące próby zaklinania burz, ale tak samo skuteczne, jak odchudzanie „od jutra”.

Skądinąd z tym odchudzaniem wiąże się często data 1 stycznia. Dziś uświadomiłem sobie z trwogą, że pierwszy miesiąc nowego roku właśnie minął. Gdzie? Kiedy? Jak? Przespałem coś? Nie zauważyłem? Być może to objaw galopującej starości, ale tak trudno pogodzić mi się z upływającym tak szybko czasem. Bardzo mocno kołacze mi się w głowie myśl – czy przeżywam go dobrze, czy go nie marnuję, nie tracę na głupoty? Żadna chwila nie wraca. Żadnej nie da się przeżyć jeszcze raz. Każda z nich zbliża do Spotkania.

Dziś kończę gdańskie rekolekcje… Już wczoraj pojawiła się prośba od sióstr, żeby za rok znów… No więc kolejny termin uzgodniony. Jak mnie to cieszy, że ktoś chce słuchać opowieści o Bogu w moim wydaniu… Nawet już zaświtał mi temat – A jeśli nie miłość, to co…? Dużo myśli w głowie, oby tylko dyscyplina pozwoliła je przelewać na papier i odważnie zapraszać do świętego życia tych, którzy zechcą posłuchać.

Kilka dni w domu przede mną. Może porządek zrobię po miesiącu nieobecności. „Koty” mają się nieźle i mnożą się pod szafami w zastraszającym tempie. A jak już sprzątnę, to do Radia wycieczka w środę. A w kolejną sobotę Gniezno i druga grupa dobrych sióstr Pallotynek…

wtorek, 28 stycznia 2025

ku wieczności...


(Mk 3, 31-35)
Nadeszła Matka Jezusa i bracia i stojąc na dworze, posłali po Niego, aby Go przywołać. A tłum ludzi siedział wokół Niego, gdy Mu powiedzieli: "Oto Twoja Matka i bracia na dworze szukają Ciebie". Odpowiedział im: "Któż jest moją matką i którzy są moimi braćmi?" I spoglądając na siedzących dokoła Niego, rzekł: "Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten jest Mi bratem, siostrą i matką".

 

Mili Moi…
Pełnienie wioli Bożej… Wydaje się to być bardzo enigmatyczne stwierdzenie. A hasło „rozeznawać wolę Bożą” to już w ogóle dotyczy pewnie jakichś ludzi niesamowicie zaangażowanych w Boże sprawy. Gdy tymczasem… Wydaje się, że chodzi o proste pytanie – Panie, co chcesz, abym czynił? Może rzecz w tym, że nie bardzo wiemy jak mielibyśmy usłyszeć odpowiedź. Wielu z nas nigdy nie uczono odczytywać Bożych znaków, natchnień, okoliczności. Nasza dzisiejsza wrażliwość jest też, przyznajmy to, mocno stępiona, przez media i hałas, który one w naszym życiu czynią. Zanim więc na modlitwie osiągamy poziom wyciszenia i dostrojenia, umożliwiający nam usłyszenie Boga, to zwykle już czas tę modlitwę kończyć. I zostajemy trochę jak dzieci we mgle. Idziemy dalej, ale niepewnie i nie ma w nas pokoju – tego głębokiego przekonania, że jestem na drodze Bożej, a mój Pan rzeczywiście mi towarzyszy…

Z drugiej strony – czasem tak trudno uznać, że moja maleńka działalność może mieć znaczenie – że ona sama może być wolą Bożą. Bo do czegóż ja mogę być potrzebny Bogu? Urzeka mnie zawsze tłumaczenie świętego Maksymiliana, który porównuje to do samolotu, który składa się z bardzo małych często elementów, które są jednak bardzo ważne, a ich właściwe funkcjonowanie decyduje o bezpieczeństwie tych, którzy tą maszyną podróżują. Maleńka śrubka, poluzowana i niedokręcona może stać się przyczyną katastrofy. A swoim najmłodszym braciom, którzy siedzieli pół dnia i obierali ziemniaki, tłumaczył – ty obierasz ziemniaki, inny je zje, pójdzie do drukarni, wypuści z maszyny Rycerza Niepokalanej, ktoś inny go potnie, spakuje, jeszcze inny zawiezie pod Białystok, tam ktoś go przeczyta, wstąpi do zakonu, pojedzie na misje i przyczyni się do zbawienia dusz. Oto związek tego, co małe z tym, co wielkie. Na wielkie sukcesy, składa się wytrwała i pozornie nieznacząca praca wielu. Wola Boża zaczyna się w uznaniu wartości własnych wysiłków, choćby najmniejszych, dla sprawy Chrystusa, dla Jego misji… 

A ja w miniony piątek zakończyłem rekolekcje dla dobrych sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Każde z tych spotkań jest inne. To było wyjątkowo męczące – zmęczeniem uczestniczek. Spotkałem naprawdę utrudzone kobiety (nie tylko w sensie fizycznym), a to, co przeżywają rekolektanci, bardzo udziela się prowadzącemu. Wszak rozmawiam z nimi i „zbieram” niejako te wszystkie utrudzenia, pozwalając im wypłynąć w bezpiecznej przestrzeni konfesjonału. No więc to był męczący tydzień…

Oczywiście w domu spędziłem niewiele czasu – właściwie dobę. Nadrabiałem więc różne zaległości. A w sobotnie popołudnie przybyłem do Gdańska, żeby wygłosić rekolekcje dobrym siostrom Pallotynkom. I to właśnie robię do najbliższej soboty. Te rekolekcje mają w sobie nutę eschatologiczną. Wczoraj bowiem braliśmy udział w pogrzebie jednej z sióstr miejscowej wspólnoty, która odeszła do wieczności kilka dni temu, W ten sposób Pan przypomina nam, że wszystko, co robimy – również (a może przede wszystkim) rekolekcje, mają być dobrym przygotowaniem do wieczności. A zatem ruszam w ten dzień. Przygotowywać się wraz ze słuchaczkami na spotkanie Pana. Stawać się coraz bardziej Jego bratem, siostrą i matką…

sobota, 18 stycznia 2025

Pan Bóg jest dobry...


(Mk 2, 13-17)
Jezus wyszedł znowu nad jezioro. Cały lud przychodził do Niego, a On go nauczał. A przechodząc, ujrzał Lewiego, syna Alfeusza, siedzącego na komorze celnej, i rzekł do niego: "Pójdź za Mną!" Ten wstał i poszedł za Nim. Gdy Jezus siedział w jego domu przy stole, wielu celników i grzeszników siedziało razem z Jezusem i Jego uczniami. Wielu bowiem było tych, którzy szli za Nim. Niektórzy uczeni w Piśmie, spośród faryzeuszów, widząc, że je z grzesznikami i celnikami, mówili do Jego uczniów: "Czemu On je i pije z celnikami i grzesznikami?" Jezus, usłyszawszy to, rzekł do nich: "Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników".

 

Mili Moi…
Dużo delikatności słysze dziś w słowach Jezusa, choć z pewnością nie aprobaty. Zauważcie, że przyszedł uleczyć chorobę, a nie ją zaakceptować i uznać… że nie jest chorobą. Nie poklepywał grzeszników po ramieniu i nie wmawiał im, że nic nie musza zmieniać w swoim życiu. Jego osobowość była tak niezwykła, że oni jakby sami zdawali sobie sprawę, że nie mogą zostać w tym samym miejscu. Sami pragnęli stawać się lepszymi. A On przyjmował tę ich wolę i jej ufał – jak do dziś czyni wobec każdego w konfesjonale. Wystarczy, że zadeklarujemy nasze pragnienie walki z grzechem, a przebaczenie jest na wyciągnięcie ręki. Najpierw jednak doświadczenie własnej kruchości, biedy, choroby… Zdrowi nie szukają lekarza. Zdrowi? Czy raczej ci, którym wydaje się, że takimi są?

Przedwczoraj wróciłem do Polski… Te rekolekcje dla sióstr były wyjątkowe pod wieloma względami. Przede wszystkim to dość niezwykła wspólnota – rzadko przeżywają rekolekcje wspólnie siostry, które razem mieszkają i pracują (poza siostrami klauzurowymi). Zwykle są różne terminy i zjeżdżają się na zaplanowane w nich rekolekcje siostry z różnych domów. Tam, w USA, mogłem obserwować wspólnotę, która żyje ze sobą na co dzień. I było trochę tak, jak w dobrej rodzinie. Kiedy wchodzę do domu, w którym ludzie się naprawdę kochają, wyczuwam to dzięki bardzo drobnym słowom, gestom, które wobec siebie wykonują, prostej życzliwości. Nie muszą wisieć na sobie i zapewniać się nieustannie o swoim wzajemnym oddaniu. W tym klasztorze było podobnie. Drobne gesty, postawa służby wobec siebie nawzajem przekonywała mnie, że te siostry naprawdę żyją ze sobą w jedności. Nikt nie narzekał… To coś bardzo dziwnego…

I nikt, nigdy mnie tak nie żegnał… Wyjazd o. Michała o 6.40, wszyscy zaproszeni do kaplicy. Siostry przyszły, pomodliły się gorliwie o mój bezpieczny, powrót, a potem wszystkie wyszły na dwór, żeby mi pomachać, kiedy wsiadałem do samochodu i odjeżdżałem na lotnisko. To było naprawdę urzekające.

Jedna z nich, siostra już mocno sędziwa, bardzo chciała mi dać coś od siebie. I przyniosła mi na pożegnanie… dwa długopisy. Jeden z piękniejszych prezentów, który w ostatnim czasie otrzymałem. Z ubóstwa osobistego i wdzięczności… Ojcze, mam osiemdziesiąt dziewięć lat i nigdy nie byłam na Mszy, którą ktoś by tak sprawował. Nawet nie wiedziałam, że może być tak pięknie… Takie chwile zawsze dodają skrzydeł…

Powrót całkiem przyjemny… I choć mamy psa w klasztorze (który zawsze się cieszy, kiedy wracam do klasztoru), miałem pewność, że i bracia moim powrotem się ucieszyli. Życie zakonne jest naprawdę cudowne w wielu, bardzo wielu wymiarach…

A dziś rano pogrzeb Tomka… Przyjaciel mojej młodości. Śpiewaliśmy wspólnie w chórze. Pokonała go choroba. Miał czterdzieści dziewięć lat. Pozostawił żonę i trójkę dzieciaków. Proszę, westchnijcie za niego…

A wieczorem rozpocząłem rekolekcje dla dobrych sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Dwadzieścia dwie kobiety będą się przez najbliższy tydzień wsłuchiwać w słowo. A ja mam zaszczyt im je głosić. Pan Bóg jest naprawdę dla mnie bardzo dobry…



wtorek, 14 stycznia 2025

słowo...


(Mk 1, 21-28)
W Kafarnaum Jezus w szabat wszedł do synagogi i nauczał. Zdumiewali się Jego nauką: uczył ich bowiem jak ten, który ma władzę, a nie jak uczeni w Piśmie. Był właśnie w ich synagodze człowiek opętany przez ducha nieczystego. Zaczął on wołać: "Czego chcesz od nas, Jezusie Nazarejczyku? Przyszedłeś nas zgubić. Wiem, kto jesteś: Święty Boga". Lecz Jezus rozkazał mu surowo: "Milcz i wyjdź z niego!" Wtedy duch nieczysty zaczął nim miotać i z głośnym krzykiem wyszedł z niego. A wszyscy się zdumieli, tak że jeden drugiego pytał: "Co to jest? Nowa jakaś nauka z mocą. Nawet duchom nieczystym rozkazuje i są Mu posłuszne". I wnet rozeszła się wieść o Nim wszędzie po całej okolicznej krainie galilejskiej.

 

Mili Moi…
Bardzo lubię ten początek Okresu Zwykłego. To ponowne odkrywanie prawdy o Jezusie. Moja ulubiona Ewangelia Marka – tak dynamiczna, tak intrygująca, właściwie dziejąca się nieustannie w drodze. Może bliska mi również dlatego, że i ja nieustannie gdzieś podróżuję.

Dziś tak bardzo uderza mnie to egzorcyzmujące słowo Jezusa. Na nowo doceniam nasze wspólnotowe odmawianie Brewiarza. Wszak wypowiadając Boże słowo wobec siebie nawzajem, nieustannie się egzorcyzmujemy – trzymamy złego ducha na dystans, nie pozwalamy mu zbliżyć się do nas. Święty Franciszek pisał nam, że nie w jedności głosów istota, ale w jedności ducha. I kiedy słyszę nasze modlitwy, w których widać często „głuchotę” na siebie nawzajem, to myślę sobie, że budowanie jedności wcale nie jest łatwiejsze. Ale wszystko jest lekcją, wszystko ma znaczenie, wszystko niesie treść.

Tęsknię już za moimi braćmi, za domem, za naszą kaplicą… Tu oczywiście modlę się z siostrami, ale po angielsku, a to nie „smakuje” tak samo. Nie pobędę długo w domu, bo zaledwie dwa dni, ale zamierzam się tym nacieszyć…

Nasze rekolekcje idą dobrze. Jutro kończymy obiadem, a wieczorem mam lot do Warszawy. Mam nadzieję wylądować bezpiecznie w czwartkowe południe. Potem jeszcze niemal trzy godzinki autem i będę w Ostródzie. Przepakujemy walizeczkę i do następnych słuchaczek słowa się udam. Świadczyć, przepowiadać, leczyć, egzorcyzmować – słowo Boże ma wieloraką moc. Cudownie jest być jego przekazicielem…

wtorek, 7 stycznia 2025

Boża robota...


(Mk 6,34-44)
Gdy Jezus ujrzał wielki tłum, ogarnęła Go litość nad nimi; byli bowiem jak owce nie mające pasterza. I zaczął ich nauczać. A gdy pora była już późna, przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: „Miejsce jest puste, a pora już późna. Odpraw ich. Niech idą do okolicznych osiedli i wsi, a kupią sobie coś do jedzenia”. Lecz On im odpowiedział: „Wy dajcie im jeść”. Rzekli Mu: „Mamy pójść i za dwieście denarów kupić chleba, żeby im dać jeść?” On ich spytał: „Ile macie chlebów? Idźcie, zobaczcie !” Gdy się upewnili, rzekli: „Pięć i dwie ryby”. Wtedy polecił im wszystkim usiąść gromadami na zielonej trawie. I rozłożyli się gromada przy gromadzie, po stu i po pięćdziesięciu. A wziąwszy pięć chlebów i dwie ryby, spojrzał w niebo, odmówił błogosławieństwo, połamał chleby i dawał uczniom, by kładli przed nimi. Także dwie ryby rozdzielił między wszystkich. Jedli wszyscy do sytości i zebrali jeszcze dwanaście pełnych koszów ułomków i ostatki z ryb. A tych, którzy jedli chleby, było pięć tysięcy mężczyzn.

 

Mili Moi…
Jesteśmy w USA o jeden dzień „do przodu” z czytaniami, ponieważ Objawienie Pańskie świętowaliśmy w niedzielę… Dlatego czytamy już dziś historię rozmnożenia chleba, o czym Wy przeczytacie dopiero jutro. Niemniej rozważając to słowo, mam wrażenie, że Pan pozwolił mi być… świętym Mikołajem. Mikołaj bowiem ma pełen wór nie swoich prezentów, które ma po prostu rozdać, do ostatniego. Co więcej – on pierwszy widzi radość dzieci, które je otrzymują, co staje się dla niego źródłem radości. Tak się właśnie czuję, kiedy modlę się nad kimś (a miałem ku temu okazję choćby wczoraj, kiedy czytaliśmy o Jezusie nauczającym i uzdrawiającym) czy kiedy głoszę słowo i widzę, że ono trafia, działa, porusza. To dzisiejsze słowo rodzi we mnie pragnienie zachwytu własną biedą, niemocą, kruchością. Bo taki właśnie jestem. Nie mam nic swojego, co mógłbym dać i co byłoby prawdziwie cenne dla drugiego człowieka. Ale mój Bóg ma wszystko i tego wszystkiego chce udzielać moimi rękami. I to jest dla mnie cud nad cudy! Co więcej – to niesłychanie uwalniające, zwłaszcza w kontekście słów Jana Chrzciciela, którymi cały czas się karmię i szeroko dzielę – ja nie jestem Mesjaszem. Nie muszę Nim być! Mam w rękach Jego moc i łaskę, ale jestem wyłącznie jej przekazicielem, a nie sprawcą. I jest mi z tym bardzo, ale to bardzo dobrze. 

Wiąże się z tym wylosowana przeze mnie wczoraj sentencja. Wiecie już, że mamy taki zwyczaj w zakonie, że losujemy patronów i sentencje, które w jakiś sposób mają nas prowadzić przez cały rok. Kiedy słyszę – Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity (J 12, 24) – to nie wiem oczywiście dziś, jak to słowo zrealizuje się w ciągu roku. Mogę się co najwyżej domyślać, przypuszczać i czekać. Ale czuję wyraźnie, że dawanie życia kosztuje. I musi kosztować. Czego dowodem jest wylosowany patron – święty Wojciech. Muszę się przyznać do czegoś odrobinę zawstydzającego… Kiedy jeszcze pracowałem w Gdyni, Archidiecezja Gdańska świętowała swój jubileusz. Postawiono tam na świętego Wojciecha, który odwiedzał parafie w swoich relikwiach i o którym miano wiele mówić. Ja wówczas myślałem sobie i czasem nawet to wyrażałem w rozmowach, że Wojciech jest pięknym świętym, ale cóż on może powiedzieć człowiekowi współczesnemu? Raczej wątpiłem o słuszności tego wyboru… I nie trzeba było długo czekać na psikusa ze strony nieba. Teraz właśnie Wojciech będzie moim patronem na ten rok. Więc sam dowiem się, co ma mi do powiedzenia. Święty Wojciechu – publicznie przepraszam! 

Ja w niedzielny wieczór wróciłem z rekolekcji dla kobiet. Piękny czas z piętnastoma kobietami, które nie tylko słuchały słowa, ale poznawały również arkana kuchni świętej Hildegardy. Jedliśmy w te dni bardzo zdrowo i nawet smacznie. Mam oczywiście w związku z tym weekendem zabawną sytuację, która już nie pierwszy raz mi się zdarza. Gościliśmy w domu prowincjalnym Sióstr Służebniczek  Najświętszej Maryi Panny zwanych Starowiejskimi (to od miejsca Stara Wieś, gdzie jest ich dom generalny). Na pierwszej nauce dla kobiet pojawiła się Siostra Prowincjalna amerykańskiej Prowincji i tuż po niej pojawiła się prośba – a może ojciec wygłosiłby i dla nas rekolekcje. No więc, jeśli Pan pozwoli, w 2026 roku wygłoszę i dla tych sióstr. A świetnie się składa, bo ich termin jest w bezpośredniej bliskości dawno już zapisanego terminu Narodowych Rekolekcji dla Wojowników Maryi w USA, więc upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu, a raczej w ramach jednego wyjazdu. I znów wdzięczność Bogu, że gdziekolwiek otwieram usta, zaraz jest jakaś kolejna robota Boża do zrobienia… A mnie się wciąż chce i jestem gotów. 

Dziś natomiast opuszczam gościnne Bridgeport i ruszam do Sióstr Benedyktynek, gdzie jutro rozpoczynamy rekolekcje dla nich. A stamtąd już do Polski. I nie powiem – czekam już na ten powrót z pewną niecierpliwością. Bo wszędzie dobrze, ale…

piątek, 3 stycznia 2025

ucząc się...


(J 1,29-34)
Nazajutrz Jan zobaczył Jezusa, nadchodzącego ku niemu, i rzekł: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata. To jest Ten, o którym powiedziałem: "Po mnie przyjdzie mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie". Ja Go przedtem nie znałem, ale przyszedłem chrzcić wodą w tym celu, aby On się objawił Izraelowi". Jan dał takie świadectwo: "Ujrzałem Ducha, który jak gołębica zstępował z nieba i spoczął na Nim. Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: "Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym". Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym”.

 

Mili Moi…
W nowy rok wchodzimy ze słowem o świadectwie… Dobrze wiemy, że centralną postacią i „treścią” Ewangelii jest Jezus. Wiemy i… zdarza nam się zapomnieć. Może właśnie dlatego Jan wkłada tyle wysiłku w to, żebyśmy sobie to złotymi zgłoskami na sercu wyryli. On jest Tym, który ma nadejść. Oczekiwanie właśnie dobiegło końca. Czas opowiadania o Nim, czas zapowiedzi również. Oto nadszedł czas spotkania. Ale jeśli Go nie rozpoznacie, to spotkanie się nie dokona. A to najgorsza rzecz, jaka mogłaby wam się przytrafić. Dlatego „wszystkie ręce na pokład” zdaje się mówić Jan. Dołączcie do mnie i mówcie tym z daleka i z bliska, że Pan jest już między nami i niczego tak bardzo nie pragnie, jak spotkania…

Co najbardziej przeszkadza mi w tym świadectwie? Ja sam… Moje upodobania, potrzeby, pragnienia, przyzwyczajenia. Ileż zmarnowanych okazji! Ile straconego czasu! Na głupoty, którymi czasami nawet dziele się z innymi… Po co? Dla rozrywki… Ale nawet i ona powinna mieć coś wspólnego z Bogiem. Wszak jesteśmy Jego dziećmi i nie spocznie nasze serce nigdzie, poza Jego sercem… Łapię się na tym, ale ciągle zbyt mało uważności i konsekwencji… Ta szkoła nigdy się nie kończy…

A niedługo ruszam na moje weekendowe skupienie dla kobiet. Tłumów nie ma, bo chyba zaledwie 15 osób się zgłosiło, a przecież nie wiadomo czy wszyscy dojadą. Ale to nie ma większego znaczenia, poza stwierdzeniem samego faktu. Skądinąd nie dziwi mnie opór, o którym słyszę… Jeśli ktoś nigdy nie był na wyjazdowych rekolekcjach, to musi podjąć pewne ryzyko, żeby pojechać pierwszy raz. Musi pokonać stereotypowe myślenie o takich rekolekcjach jako propozycji dla „doskonałych”, albo „dewotów”, musi zostawić swoje życie choćby na chwilę. A dla wielu to nie jest wcale proste. Ci jednak, którzy się zdecydują, rozpoznają często w tym czasie przechodzącego Boga. Ma On bowiem znacznie większe „pole do działania” w takim kontekście. Ale do wszystkiego w życiu pewnie trzeba dojrzeć. Więc jeśli nie dziś, to może jutro…

Mój czas upływa na radosnych spotkaniach. Jest ich oczywiście nie tak znowu wiele, bo czas jest krótki, a do dyspozycji właściwie tylko wieczory – wszak ludzie pracują. Ja natomiast wciąż zmagam się ze zmianą czasu. Dziś mija tydzień, więc będzie już powoli lepiej, ale o trzeciej nad ranem budzę się całkowicie wypoczęty i zaczynam dzień. Godziny, o której chciałbym go skończyć nie zdradzę, bo o tej porze spać chodzą chyba tylko niemowlęta, ale i ten drobny, choć uciążliwy fakt, uzmysławia mi, że zmiany w życiu kosztują. I trzeba się na to zgodzić w małych i wielkich sprawach.