czwartek, 22 maja 2025

Japonia za nami...


(J 15,9-11)
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna”.

 

Mili Moi…
Jak nie wypaść z Bożej miłości? Zdaje się, że jest jeden, jedyny sposób. To droga przykazań. Nie tylko zabezpiecza ona przed upadkiem, ale pozwala wejść w głąb. Uczyć się Pana i Jego sposobów myślenia. A kiedy człek je sobie przyswoi, może być pewien tego, o czym Jezus zapewnia w innym miejscu – Ojciec mój da wam wszystko, o co Go poprosicie… Może dlatego, że wówczas człowiek przeniknięty Bożą wrażliwością, wie już o co prosić. A może jest gotów na przyjęcie wszystkiego, co otrzyma z ręki Boga. Tak czy owak, droga przykazań jest pewna i warta tego, żeby po niej kroczyć…

Moja epopeja japońska dziś dobiegła kresu. O piątej nad ranem wylądowaliśmy w Warszawie. Jak w kilku zdaniach opowiedzieć o tym, co przeżyłem w te dni? Nie wiem…

Jest we mnie jakiś zachwyt kulturą wzajemnej grzeczności i uprzejmości. Kłanianie się sobie wzajemnie niemal w każdej sytuacji, cisza w miejscach wspólnych (choćby w pociągu), porządek i ład (żadnych śmieci na ulicach, palenie zakazane, zgrabne kolejki na peronach ułatwiające wsiadanie i wysiadanie). Skromność i powściągliwość (mundurki u dzieciaków i młodzieży, żadnych poszarpanych jeansów i dekoltów do pępka). Szacunek do starszych.

Z drugiej strony smutne oczy, ciągła gonitwa, nos w smartfonie, nieobecność… I brak Chrystusa. Raz tylko zaczepiły mnie młode dziewczęta pytając kim jestem, ale moja odpowiedź – księdzem katolickim, okazała się dla nich zupełnie niezrozumiała. Odeszły tak samo zdumione jak wcześniej, kiedy stawiały pytanie. Zdjęć zrobiono mi miliony – wszystkie dyskretnie, z ukrycia. Ale ja, po latach noszenia habitu, potrafię już te rzeczy dostrzegać. Byłem tam niewątpliwie „czymś niespotykanym”…

Pogańskie świątynie niezwykle okazałe, piękne. Mnóstwo ludzi odprawiających rytuały – klaszczących, uderzających w gong, dzwoniących dzwoneczkami, losujących wróżbę. A w opozycji do tego mnóstwo „dziecięcości” – ekrany pełne postaci z mangi i anime, stylizacja na bohaterów komiksów – nierzeczywisty świat konkurujący z pięknem realności.

Ale dla mnie najważniejszym spotkaniem było spotkanie z Matką w Akicie. Te objawienia od jakiegoś czasu bardzo grają mi w duszy, więc wizyta w Akicie była czymś, na co czekałem najbardziej. Zawiodłem się tylko jednym – że było bardzo mało czasu na osobiste spotkanie z Maryją. Ale to „przekleństwo” wszelkich pielgrzymek – czas, który goni. To maleńkie sanktuarium ukryte w lesie na wzgórzu, przede wszystkim uzmysłowiło mi, jak niewiele potrzeba do życia prawdziwego i jak proste może ono być. Kilka staruszeczek zakonnic, proste grządki, wielka cisza i proste zajęcia. Kościółek maleńki i bez zbędnych zdobień. Wszystko skoncentrowane na Chrystusie. To co konieczne skontrastowane z ludzkimi kaprysami skoncentrowanymi dla mnie w… podgrzewanych deskach sedesowych i całej gamie przycisków „udogodniających”, które również najbardziej pierwotną z potrzeb człowieka mają uczynić miejscem przyjemności i wygody. A w rzeczywistości są absolutnie zbędnym zbytkiem…

I słowa Maryi – potrzebuję dusz prostych, które zrozumieją wezwanie mojego Syna, które podejmą pokutę, wyrzeczenie, wynagrodzenie za grzechy świata, które budzą słuszny gniew w Ojcu. Maryja, która przypomina o tym, że Bóg może się gniewać (wszak my Go tego prawa pozbawiliśmy). Wiele dobrych pragnień się tam we mnie zrodziło. Oby udało się cokolwiek z nich zrealizować. Oby przetrwały próbę czasu i zwyczajnej codzienności.

Piękny czas, piękni ludzie, z którymi pielgrzymowałem, swoiste rekolekcje w drodze – dla nas wszystkich. W Akicie też doświadczyłem czym jest łaska kapłaństwa i jak bardzo potrafią ją cenić ci, którzy na co dzień jej nie mają. Siostry nie mają kapelana – Msza jest wówczas, kiedy pojawia się ksiądz, który ją odprawi. W „naszej” Mszy, poza siostrami uczestniczyło kilka osób – Japończyk, dwoje Francuzów, Brazylijka mieszkająca na Litwie, para Hindusów. Dla nich wszystkich ważna była Eucharystia – nie ważne w jakim języku sprawowana. Wszyscy mi przyszli za nią podziękować. A ja poczułem się księdzem jeszcze bardziej niż zwykle…

Odpocząłem. Przez dwa tygodnie nie myślałem o tym, co przede mną, o obowiązkach, o konieczności planowania i przygotowywania. I dziś, choć padam na pyszczek (znów ta zmiana czasu – w Japonii siedem godzin do przodu), to ze spokojem myślę o jutrzejszym dniu. A zaczynam rekolekcje dla sióstr Elżbietanek w Puszczykowie. Więc cała naszą gromadkę, której jeszcze nie znam, waszej modlitwie polecam…

1 komentarz:

  1. "Zawiodłem się tylko jednym - że było bardzo mało czasu na osobiste spotkanie z Maryją."

    A Gietrzwałd na wyciągnięcie ręki...

    OdpowiedzUsuń