zdj:flickr/Paul Reynolds/Lic CC
(Mt 1,18-24)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z
Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha
Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał
narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę
myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie
bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest
to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem
zbawi swój lud od jego grzechów . A stało się to wszystko, aby się wypełniło
słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna,
któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu,
Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.
Mili Moi…
Szaleństw przedświątecznych czas… Musiałem kilka spraw ogarnąć, bo od jutra
mnie już nie będzie na miejscu, a wrócę w Wigilię rano. Dziś więc banki i
zakupy. Przede wszystkim słodycze… Wszak moje pisklęta ministranckie muszą coś
dostać od „pomocnika świętego Mikołaja” jak zostałem nazwany dziś w sklepie.
Musze przyznać, że zawsze z rozbawieniem dokonuję tych zakupów, bo jeszcze się
nie zdarzyło, żeby ktoś nie skomentował mojego kosza pełnego słodyczy. Dziś też
rozanielona Amerykanka stwierdziła – ty to musisz mieć dużo dzieci… Oczywiście
potwierdziłem, zapewniając, że są prawdziwy mi łasuchami… Na co ona z niemym
zachwytem kontemplująca zawartość mojego kosza rozmarzyła się i westchnęła –
nie tylko one…
A po południu pranie, prasowanie, drukowanie… No i choinki nie zdążyłem kupić. I
już pewnie nie zdążę, co może zaowocować brakiem świątecznej dekoracji w naszym domu.
Nawiedziłem też mojego frendziaka Billa, który zawsze daje mi kawkę za darmo w
nieodległej kawiarni. Zapakowałem opłatki, instrukcję obsługi do nich, kartkę z
życzeniami… Ale się chłop cieszył… Takie małe rzeczy… Kocham takich ludzi,
którzy potrafią dostrzec w nich wartość. Może dlatego, że sam ją widzę… W drobiazgach
właśnie.
A dziś pomyślałem sobie nad Słowem, że częste czytanie tych ewangelicznych
opisów stępia nieco chyba naszą wrażliwość na cały dramatyzm tej sytuacji. Na
nadzwyczajność tych wydarzeń. Przywykliśmy do nich. Słowa i terminy, niezmienne
i jakby z mniejszą siłą rażenia. A dzieją się rzeczy wielkie…
Przede wszystkim rzecz dotyczy bardzo młodych ludzi. Wszak w Izraelu małżeństwo
zawierały dzieciaki. I w tę relację wkracza Bóg z dziełami, które są całkowicie
bez precedensu. Nie ma gdzie sprawdzić, doczytać, zapytać w jaki sposób
zachować się wobec tych faktów. Wszak ani wcześniej, ani później nic takiego
nie miało miejsca.
Młody mąż, który dowiaduje się, że jego żona spodziewa się dziecka, które z
pewnością nie jest jego dzieckiem. Może wszcząć proces, może się sądzić… Może dzięki
temu zatrzymać spadek (w przypadku potwierdzenia winy Maryi), może wyjść z
twarzą… Ale on kocha tę dziewczynę. On nie chce jej narażać na upokorzenie. On
zamierza narazić się na opinię „rogacza”. Wszak ludzie umieją liczyć. Nie da
się ukryć, że dziecko urodziło się zbyt wcześnie, za wcześnie, żeby uznać je za
owoc małżeńskiej relacji.
Interwencja Boga jest potrzebna. Interwencja Boga jest skuteczna. Józef nie
bada, nie zastanawia się, nie kalkuluje. Działa zgodnie z poleceniem anioła. I
tak sobie pomyślałem dziś, że to jest właśnie cecha ludzi „zaangażowanych w
sprawę Jezusa”. Nikt z nas w takim stopniu jak Józef. Ale każdy w jakimś
stopniu. Od głębokości tego zaangażowania zależy wrażliwość na Boże bodźce.
Jeśli nasze „sprawy z Jezusem” dotykają zaledwie powierzchni, jeśli ograniczają
się do wymuszonej mszy niedzielnej – nie widzimy i nie słyszymy nic. I nic też
nas nie interesuje, a Boży świat (jeśli w ogóle dopuszczamy jego istnienie)
jawi się jako przeraźliwie nudny.
Wszystko zmienia się kiedy wchodzimy w głąb… Otwierają się nowe światy. Nagle
zaczynam słyszeć Boga. Nagle dostrzegam, że On działa. Dokładnie tak samo
intensywnie, jak w życiu Maryi i Józefa. Co więcej – mnie również powołuje do
rzeczy trudnych, przekraczających moje możliwości,, sprzecznych z logiką. I za
każdym razem zapewnia, że nie zostawi mnie samego, że zainterweniuje…
Ale, ale… To może jednak bezpieczniej na powierzchni… Może nie warto schodzić w
głąb. Może powierzchowna wiara jest lepsza. Nigdy!!! Głębia wiary ma drugą
stronę medalu… Józef i Maryja doświadczają ogromnych trudności w związku ze
swoim zaangażowaniem w „sprawę Jezusa”, ale doświadczają również niezwykłego
szczęścia. Szczęścia, które nie jest dostępne dla błąkających się po
powierzchni… I stąd moje pragnienie, żeby zabrać moich parafian w głąb… I
samemu dać się zabrać tym, którzy mnie prowadzą… Boże… Jak wielkie to
pragnienie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz