sobota, 19 grudnia 2015

głębiej...

zdj:flickr/Paul Reynolds/Lic CC
(Mt 1,18-24)
Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem sprawiedliwym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów . A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański: wziął swoją Małżonkę do siebie.

Mili Moi…
Szaleństw przedświątecznych czas… Musiałem kilka spraw ogarnąć, bo od jutra mnie już nie będzie na miejscu, a wrócę w Wigilię rano. Dziś więc banki i zakupy. Przede wszystkim słodycze… Wszak moje pisklęta ministranckie muszą coś dostać od „pomocnika świętego Mikołaja” jak zostałem nazwany dziś w sklepie. Musze przyznać, że zawsze z rozbawieniem dokonuję tych zakupów, bo jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś nie skomentował mojego kosza pełnego słodyczy. Dziś też rozanielona Amerykanka stwierdziła – ty to musisz mieć dużo dzieci… Oczywiście potwierdziłem, zapewniając, że są prawdziwy mi łasuchami… Na co ona z niemym zachwytem kontemplująca zawartość mojego kosza rozmarzyła się i westchnęła – nie tylko one…

A po południu pranie, prasowanie, drukowanie… No i choinki nie zdążyłem kupić. I już pewnie nie zdążę, co może zaowocować brakiem świątecznej dekoracji w naszym domu. Nawiedziłem też mojego frendziaka Billa, który zawsze daje mi kawkę za darmo w nieodległej kawiarni. Zapakowałem opłatki, instrukcję obsługi do nich, kartkę z życzeniami… Ale się chłop cieszył… Takie małe rzeczy… Kocham takich ludzi, którzy potrafią dostrzec w nich wartość. Może dlatego, że sam ją widzę… W drobiazgach właśnie.

A dziś pomyślałem sobie nad Słowem, że częste czytanie tych ewangelicznych opisów stępia nieco chyba naszą wrażliwość na cały dramatyzm tej sytuacji. Na nadzwyczajność tych wydarzeń. Przywykliśmy do nich. Słowa i terminy, niezmienne i jakby z mniejszą siłą rażenia. A dzieją się rzeczy wielkie…

Przede wszystkim rzecz dotyczy bardzo młodych ludzi. Wszak w Izraelu małżeństwo zawierały dzieciaki. I w tę relację wkracza Bóg z dziełami, które są całkowicie bez precedensu. Nie ma gdzie sprawdzić, doczytać, zapytać w jaki sposób zachować się wobec tych faktów. Wszak ani wcześniej, ani później nic takiego nie miało miejsca.

Młody mąż, który dowiaduje się, że jego żona spodziewa się dziecka, które z pewnością nie jest jego dzieckiem. Może wszcząć proces, może się sądzić… Może dzięki temu zatrzymać spadek (w przypadku potwierdzenia winy Maryi), może wyjść z twarzą… Ale on kocha tę dziewczynę. On nie chce jej narażać na upokorzenie. On zamierza narazić się na opinię „rogacza”. Wszak ludzie umieją liczyć. Nie da się ukryć, że dziecko urodziło się zbyt wcześnie, za wcześnie, żeby uznać je za owoc małżeńskiej relacji.

Interwencja Boga jest potrzebna. Interwencja Boga jest skuteczna. Józef nie bada, nie zastanawia się, nie kalkuluje. Działa zgodnie z poleceniem anioła. I tak sobie pomyślałem dziś, że to jest właśnie cecha ludzi „zaangażowanych w sprawę Jezusa”. Nikt z nas w takim stopniu jak Józef. Ale każdy w jakimś stopniu. Od głębokości tego zaangażowania zależy wrażliwość na Boże bodźce. Jeśli nasze „sprawy z Jezusem” dotykają zaledwie powierzchni, jeśli ograniczają się do wymuszonej mszy niedzielnej – nie widzimy i nie słyszymy nic. I nic też nas nie interesuje, a Boży świat (jeśli w ogóle dopuszczamy jego istnienie) jawi się jako przeraźliwie nudny.

Wszystko zmienia się kiedy wchodzimy w głąb… Otwierają się nowe światy. Nagle zaczynam słyszeć Boga. Nagle dostrzegam, że On działa. Dokładnie tak samo intensywnie, jak w życiu Maryi i Józefa. Co więcej – mnie również powołuje do rzeczy trudnych, przekraczających moje możliwości,, sprzecznych z logiką. I za każdym razem zapewnia, że nie zostawi mnie samego, że zainterweniuje…

Ale, ale… To może jednak bezpieczniej na powierzchni… Może nie warto schodzić w głąb. Może powierzchowna wiara jest lepsza. Nigdy!!! Głębia wiary ma drugą stronę medalu… Józef i Maryja doświadczają ogromnych trudności w związku ze swoim zaangażowaniem w „sprawę Jezusa”, ale doświadczają również niezwykłego szczęścia. Szczęścia, które nie jest dostępne dla błąkających się po powierzchni… I stąd moje pragnienie, żeby zabrać moich parafian w głąb… I samemu dać się zabrać tym, którzy mnie prowadzą… Boże… Jak wielkie to pragnienie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz