sobota, 26 grudnia 2015

brama zmysłów...


(J 1,1-18)
Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. Pojawił się człowiek posłany przez Boga Jan mu było na imię. Przyszedł on na świadectwo, aby zaświadczyć o Światłości, by wszyscy uwierzyli przez niego. Nie był on światłością, lecz /posłanym/, aby zaświadczyć o Światłości. Była Światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi. Na świecie było /Słowo/, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili. A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy. Jan daje o Nim świadectwo i głośno woła w słowach: Ten był, o którym powiedziałem: Ten, który po mnie idzie, przewyższył mnie godnością, gdyż był wcześniej ode mnie. Z Jego pełności wszyscyśmy otrzymali - łaskę po łasce. Podczas gdy Prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa. Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, /o Nim/ pouczył.

Mili Moi…
Poświętowaliśmy... Wróciłem z Clifton w wigilijny poranek i właściwie nie wiedziałem co robić najpierw. Umknęła mi całkowicie atmosfera świątecznych przygotowań. Pozostało czekać na wieczór. Spędziliśmy go w kapłańskim gronie przy bardzo skromnej wieczerzy wigilijnej. Pojawił się niespodziewany gość, więc nakrycie się przydało… A potem już tylko oczekiwanie na Pasterkę, która była piękna w tym roku. Przede wszystkim mamy uroczą szopkę, która symbolicznie podkreśla, że Pan Jezus rodzi się codziennie na ołtarzu… A poza tym… To był pierwszy moment, kiedy naprawdę poczułem się proboszczem. Trudno ubrać to w słowa, ale poczułem tej nocy, że w tym miejscu coś ode mnie zależy. I było mi wśród „moich ludzi” bardzo, bardzo dobrze… Naprawdę rodzinnie. Tak jak nie było od wielu lat…

Przebudzenie o poranku, kolejna świąteczna Msza w południe, a potem już gościny. W serdecznym gronie dobrych ludzi, wśród których wszystko smakuje, a śpiew kolęd nabiera takiego głębokiego wymiaru wspólnototwórczego… Piękny dzień, który już się niestety kończy… Ale za to jutro czeka nas popołudniowy dzień skupienia… I przyznam szczerze, że jestem wielce ciekaw ile osób się na nim pojawi… Wszak to drugi dzień świąt… Ale dni skupienia są z zasady dla tych gorliwszych…

Dziś myślałem o tej zmysłowej stronie naszej wiary. O tym, że Bóg pozwolił nam obcować ze sobą, poznawać siebie, właśnie poprzez bramy zmysłów. Oczy i uszy najpierw… Słowo stworzenia (widzialne) i słowo zbawienia (słyszalne). Ale kiedy to nie wystarczyło, to nie zniszczył świata, tylko pozwolił się widzieć, słyszeć, dotykać, powąchać, a nawet spożyć… Takie szaleństwo Boga nie mogło spodobać się wszystkim. Tak wówczas, jak i dziś nie brakuje ludzi, którzy uważają, że Bóg stał się zbyt prosty, zbyt ludzki. Nie akceptują takiego Boga. Chcieliby powrotu dawnego – odległego i obcego w swojej potędze.

Tymczasem powrotu nie ma. Jezus rodząc się w ludzkim świecie przekroczył wszelkie granice, zburzył je. Bóg jest bliższy człowiekowi, niż ktokolwiek mógłby pomyśleć. Odległość, która dzieli nas od Niego nie ma nawet grubości włosa. Dlaczego wobec tego tak wielu ludzi żyje tak, jakby dzieliły ich od Boga całe lata świetlne? To mozolnie wypracowany stan… Stan „nie mieszania porządków”. Udawany stan oddzielenia życia codziennego od życia z wiary. Stan pozorny, ponieważ w istocie tego zrobić się nie da. Złudzenia i miraże…

A potrzeba tak niewiele… Tak bardzo mało… Bo „Bóg się rodzi”… Dotknij. Zobacz. Usłysz. Spożyj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz