niedziela, 2 lutego 2014

tęskniąc...


zdj:flickr/MudflapDC/Lic CC
Mili Moi...
 Piękny jest ten Dzień Życia Konsekrowanego... Tyle dobrych życzeń od tych, którzy znają wartość konsekracji... Wszystkim wam z serca dziękuję. Ja każdego dnia odkrywam ją na nowo. To całkowite przylgnięcie do Jezusa. Wszak należę do Niego. Za wielką cenę zostałem nabyty, a Jego miłość utkała mnie w łonie mej matki... Planował mnie zanim jeszcze pojawiłem się tu na ziemi i już wówczas mnie powołał, abym należał tylko do Niego. Wyłącznie... To jest tak wielki dar, że trudno go ogarnąć małym, ludzkim rozumkiem. Jedno jest pewne. Wiele radości mam dziś z tego powodu, że z Jego strony nic się nie zmienia (w znaczeniu, że Jego miłość ani mniejsza, ani większa - pełna, doskonała i święta) i z mojej strony nic się  nie zmienia (w znaczeniu, że z taką samą mocą decyduję się iść za Nim i w Nim trwać). I to naprawdę dla mnie źródło szczęścia, za które zamierzam Mu dziękować podczas uroczystej Eucharystii w katedrze o godzinie 15.00.

A nad Słowem dziś dwie rzeczy przyszły mi do głowy. Pierwsza to duża tęsknota za Duchem Świętym. On tam dziś dość intensywnie działa. Wszak Symeon Nim owładnięty. Od Niego otrzymuje natchnienia. Tęsknię... Wciąż wołam o Ducha. Dziś zakończyłem kolejną dziewięciodniową nowennę do Niego. Nie chodzi mi tylko o Jego dary, które niewątpliwie są cenne i znacząco pomagają ewangelizować. Ale chodzi mi o Niego samego. O bycie blisko z Nim. To Jego prowadzenie jest prawdziwym skarbem. A nade wszystko moment radości. Duch to źródło radości. A tej chcę mieć jak najwięcej, z każdym dniem więcej. Zyskuje się ją zwłaszcza, kiedy się widzi, jak cudowny jest Pan...

 Ona jest niezbędna jeszcze z innych przyczyn. I to właściwie druga myśl na ten dzień. Radość w Duchu wyzwala z lęku przed śmiercią. Pomyślałem, że tak wiele osób żyje tak, jakby nigdy nie mieli umrzeć. Ten lęk przed śmiercią sprawia, że nie myślą o niej zbyt często. A zabiegi o materialną sferę życia mają ich znieczulić, zagłuszyć ten niepokój. Zauważyłem, ze popadam w podobną pułapkę czasami. Nie o materii myślę, ale o duchu. Czasem wydaje mi się, że jest tyle do zrobienia, że Pan mnie potrzebuje, że skoro jakoś tam jestem skuteczny... Dlaczego tak? Żeby nie myśleć o śmierci. Mam bowiem co do niej mieszane uczucia. Są takie elementy, przed którymi drżę - cierpienie, totalna samotność (nikt nie umrze ze mną, każdy musi sam). Choć są i fascynujące przestrzenie umierania - spotkanie z NIM... A jednak jest we mnie jakiś niepokój i pomyślałem sobie, że Symeon jest znakomitym kandydatem na patrona dobrej śmierci... On wprost za nią tęskni, on na nią oczekuje... Pewnie, można powiedzieć - starzec, ile tam jeszcze tego życia przed nim? Ale to coś więcej... On zobaczył najpiękniejsze źródło nadziei, on zobaczył Mesjasza, on zobaczył wszystko, czego pragnął i za czym tęsknił całe życie... Nic, ale to nic ważniejszego już nie zobaczy. Czuje się całkowicie spełniony, całkowicie wolny, całkowicie zrealizowany...

 A ja na Niego patrzę każdego dnia... Trzymam Go w dłoniach... Pieszczę niczym Symeon... Zaglądam w oczy... Widzę Jego uśmiech i dobroć... Widzę potęgę i chwałę... Czuję w sobie Jego moc jednocząc się z Nim codziennie... I wciąż nie stać mnie na całkowicie wolne - teraz o Panie pozwól odejść swemu słudze w pokoju...

Ale wciąż ufam... Że kiedyś... Że przyjdzie taki dzień... Ufam i... tęsknie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz