wtorek, 4 lutego 2014

obudź się... obudź...


zdj:flickr/zen/LIc CC
Mili Moi...
No drugi dzień ferii minął, a ja... robię wiele rzeczy, ale na pewno nie te, które sobie zaplanowałem, ba, co więcej - powinienem. Nadrabiam zaległości ekonomiczno-domowe, zamawiam obrusy do kaplicy, regały do swojego pokoju (bo ostatnio jeden z nadmiaru wiedzy się załamał - i to około 4 nad ranem - to była dopiero pobudka), ale na pewno nie czytam książek o ojcu Maksymilianie. A przecież to miało być głównym zadaniem tych ferii. No więc znów powtarzam sobie - od jutra. I znów z nadzieją zamknę dziś oczy zasypiając...

Tak sobie od kilku dni myślę o wierze... Dziś ona staje się źródłem życia, zbawienia. Widzimy na własne oczy jak prawdziwe są słowa Pawła - jeśli w sercu swoim uwierzysz, a ustami swoimi wyznasz, osiągniesz zbawienie... I to zbawienie rozpoczyna się dziś, tutaj. Bóg chce natychmiast interweniować w twoje życie, dokładnie tak, jak w życie kobiety cierpiącej na krwotok, czy w życie rodziny Jaira. Czego potrzeba??? Pobudki...

Można stracić smak życia. Można, jeśli od wielu lat walczy się z chorobą, na którą nie ma lekarstwa. Można myśleć o śmierci. Często. Prawie nieustannie. Można nie mieć żadnej nadziei. Można zapaść się w cierpienie, utonąć w nim. Zasnąć. Nicość przerywana atakami, krwotokami, słabością... Nadzieja wraca zupełnie nieoczekiwanie. Niespodziewana. Gdybym chociaż frędzli u Jego płaszcza. Jeśli nie to, to już absolutnie nic. Moment wyboru. Resztką sił rzucić się w nicość, albo w Jego miłosierdzie. Wybrała to drugie... I łaska spłynęła na nią niemal automatycznie. Aż On sam się zdziwił. Zatrzymał się. Dopytywał. Ale nie po to, żeby zganić. Wręcz przeciwnie. Tylko po to, żeby potwierdzić. To już na zawsze. Twoje uzdrowienie jest faktem. Ono się dokonało. Bo ty uwierzyłaś. Przebudziłaś się...

Nie męcz Mistrza. Umarła. Odeszła. Zgasła. Zasnęła. Tak nam przykro. A mistrz jakby mówił - widzisz tę kobietę? Nie bój się. Tylko wierz. Tylko wierz. Wierz tylko. Tylko? Tylko...? W takiej sytuacji? Kiedy patrzył na jej powolne odchodzenie? Jej, jego córeczki, jego szczęścia, jego nadziei, jego... Jedno na co ma teraz ochotę to się rozszlochać. W co tu jeszcze wierzyć? Przecież pamiętał historię Dawida, króla, któremu zmarło dziecko. Jeśli jemu Bóg go nie wskrzesił, to przecież tym bardziej nie Jairowi. Kimże jest Jair przed Bogiem? Nie bój się. Wierz tylko! Brzmi mu w uszach, wwierca się w mózg, w jego zbolałą głowę. Im bliżej domu, tym większy lęk. Jak spojrzeć im w oczy? Nie zdążyli. A może gdyby położył na nią ręce. Może by żyła...

A On bez żadnych misteryjnych hokus-pokus. Po prostu podchodzi i budzi. Budzi ją do życia. Do nowego życia. Budzi ich wszystkich...

Budzi tych, którzy pozwolą się obudzić. Budzi tych, którzy wiedzą, że śpią. Wczoraj Mu się nie udało. A może wręcz przeciwnie... Obudził tego, który spał snem śmierci. Głębokim snem. Gerazeńczyk. Mieszkaniec grobów. Opętany. On pozwolił sie obudzić. Pozostali mieszkańcy tej krainy nie. Może ze strachu, że po przebudzeniu trzeba będzie... no właśnie... co trzeba będzie??? Któż to wie...

A przedwczoraj im wydawało się, że to On śpi. Podczas gdy jedynymi śpiącymi na tej łodzi byli oni. Apostołowie. Śpiąca nieświadomość, śpiące zapomnienie, śpiąca niewiedza, śpiące zwątpienie. Oni budzą Jego. Wołają z trwogą - giniemy. A On im mówi - NIE! Po prostu śpicie. I jeśli się nie przebudzicie, wtedy dopiero zginiecie... Wiara, gdzie jest wasza wiara??? To jest wasz budzik. Niezawodny...

Wiara jest życiodajna!!!




OBUDŹ SIE!!!

3 komentarze:

  1. "Jeśli nie to, to już absolutnie nic."

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeśli to czytasz, to może, tak jak ja, z różnych przyczyn wróciłaś/wróciłeś do tego wpisu (albo trafiłeś tu jakoś inaczej). Uważaj - On rzeczywiście jest …nieprzewidywalny. Ja chyba zrobiłam to właśnie wczoraj... mniej lub bardziej świadomie, a na pewno resztkami sił, wyciągnęłam ręce do nieba, a tęsknota w głośno wykrzykniętych słowach "Wybudź mnie w końcu!!! …i błagam… pospiesz się!!!" sprawiła, że zrozumiałam... co dla Miłości znaczy - natychmiast. Minął dziś cały dzień powszedni… pracy… zajęć… a ja wciąż nie mogę się pozbierać i ledwo funkcjonuję bo… coś we mnie wczoraj pękło (?). Siedząc wieczorem przed tym wpisem, słuchałam muzyki, z losowo wybieranej playlisty z dysku i poleciało… jakieś kazanie (jak? skąd? nie ważne). Nie przypuszczałam, że coś może mnie w ten sposób i aż tak mocno dotknąć! Trudno mi pisać bo to pewnego rodzaju świadectwo (a tych na forum unikam) ale ogólnie to co się ze mną dzieje jest… niewiarygodne. Może niewielu czytelników wraca do archiwum, ale muszę się tym podzielić, bo czuję, że właśnie ten link powinien się tu dziś koniecznie znaleźć. Być może wstrząśnie jeszcze czyimś światem. I nie chodzi już nawet o niemożliwą wręcz trafność liczb, czy słów w tym kazaniu (miałam 18 lat kiedy… za dokładnie 12 dni minie 10 lat od chwili w której… od 8 lat „się nawracam”… od grudnia 2002 roku - od 12 lat „coś jest nie tak”) ...i nawet ta trafność dat z kazania, nie ma znaczenia przy tym poczuciu, że - to właśnie ten czas, dokładnie do Ciebie, bezpośrednio, po imieniu. Potężne, obezwładniające doświadczenia wiary, którym tej nocy i dzisiejszego dnia zapewne pomogło to nagranie. Polecam, bo jest dokładnie w temacie.

    http://188.165.20.162/langustanapalmie/Potluczeni.sroda.konferencja.mp3

    OdpowiedzUsuń
  3. kontynuując... opowieść o niewiarygodnej konsekwencji Miłości.... uwierzycie że następnego dnia zostałam "przypadkiem" zaproszona na mszę z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie... i trafiłam tam. Poprosiłam tylko o spokój... a kiedy tak stałam na środku kościoła tak wiele razy powtórzył ksiądz nade mną słowo "ROZWIĄZUJĘ" tak wiele razy.. w tylu kontekstach... z rękami nade mną... no tak... nie powinno mnie to właściwie dziwić po wysłuchaniu powyższej konferencji.... prawda..?

    OdpowiedzUsuń