poniedziałek, 4 marca 2024

chyba jednak prosty Franciszek...


(J 15, 9-17)
Jezus powiedział do swoich uczniów:" Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali".

 

Mili Moi…
Zawsze urzeka mnie to Słowo, w którym Pan przypomina mi, że jestem Jego przyjacielem, Jego wybranym, przez Niego posłanym, aby owocować. Czuję wyraźnie, że wszystkie siły winienem właśnie na to skierować – aby iść w Jego imię i przynosić Jemu miłe owoce dusz. Ale wyraźnie odczuwam też wewnętrzną walkę – taką niechęć do ofiary, do wyrzeczenia, do znoszenia różnych niedogodności. Wciąż w głowie inne miejsca, gdzie mógłbym odpocząć, cieszyć się życiem, może podróżować. Czasem się tylko do tych myśli uśmiecham, bo są wystarczająco daleko, czasem zaś toczę z nimi ciężki bój – zwłaszcza wówczas, gdy jestem fizycznie zmęczony – atakują mnie bezlitośnie. Nad tą Ewangelią zwykle towarzyszy mi również myśl jaki jest wpływ moich niedoskonałości na owocowanie mi zlecone. Zdaję sobie sprawę, że całkiem go nie niweczę, ale czy nie osłabiam tego oddziaływania, które Pan mi polecił? Czy nie mógłbym, czy nie powinienem przynosić więcej? Tu z kolei jakieś zmaganie między zdrowym rozsądkiem, a gotowością na wszystko. Każde z wymienionych ma swoich zwolenników i przestróg przed wypaleniem nie brakuje. Ale czy wielcy święci obawiali się wypalenia? Wątpię… Wiedzieli bowiem, gdzie jest źródło ognia. Niegasnące…

Od soboty jestem w Luzinie… To tylko dobre pół godziny jazdy autem od Gdyni, więc blisko. Ale trochę inny świat. Kaszuby. Od rana pełen koscioł ludzi, którzy gromkim głosem śpiewają i modlą się. Dużo dzieciaków i młodzieży. Lud słuchający. Mówi się znakomicie. Atmosfera wśród księży bardzo dobra. Wczoraj rytm niedzielny – spokojny i przewidywalny. Dziś już harce z dziećmi, a zatem wołanie do Pana o siły i energię, której w całym dniu potrzebował będę dużo. Oby zatem do środy i niech owoce, których ja zwykle nie widzę, jadąc dalej, pojawią się w sercach słuchaczy i w ich codziennym budowaniu Królestwa.

A teraz wyznam coś strasznego… Zrobiłem w piątek coś, co mi się właściwie nie zdarza… Porzuciłem książkę… Zabrałem się na Wielki Post za naszego wielkiego świętego – Bonawenturę. Dorwałem dzieło „Życie i myśl”. Sześćset stron – znakomita lektura na Post – mówię sobie. Ale po stu pięćdziesięciu przeczytanych, stwierdziłem, że nic z tego nie rozumiem, a poza tym kwestie związane z tym czy Bonawentura był arystotelikiem czy augustynikiem, a jego poznanie Boga było raczej aprioryczne czy może aposterioryczne są dla mojej obecnej kondycji intelektualnej nie do przejścia. Więc pożegnałem ten opasły tom z mocnym postanowieniem, że… już do niego nie wrócę.





 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz