Jezus powiedział do swoich uczniów:" Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i
Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje
przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania
Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was
była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się
wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od
tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście
przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję.Już was nie nazywam
sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi,
albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie
wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc
przynosili i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go
prosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali".
Mili Moi…
Zawsze urzeka mnie to Słowo, w którym Pan przypomina mi, że jestem Jego
przyjacielem, Jego wybranym, przez Niego posłanym, aby owocować. Czuję
wyraźnie, że wszystkie siły winienem właśnie na to skierować – aby iść w Jego
imię i przynosić Jemu miłe owoce dusz. Ale wyraźnie odczuwam też wewnętrzną
walkę – taką niechęć do ofiary, do wyrzeczenia, do znoszenia różnych
niedogodności. Wciąż w głowie inne miejsca, gdzie mógłbym odpocząć, cieszyć się
życiem, może podróżować. Czasem się tylko do tych myśli uśmiecham, bo są
wystarczająco daleko, czasem zaś toczę z nimi ciężki bój – zwłaszcza wówczas,
gdy jestem fizycznie zmęczony – atakują mnie bezlitośnie. Nad tą Ewangelią
zwykle towarzyszy mi również myśl jaki jest wpływ moich niedoskonałości na
owocowanie mi zlecone. Zdaję sobie sprawę, że całkiem go nie niweczę, ale czy
nie osłabiam tego oddziaływania, które Pan mi polecił? Czy nie mógłbym, czy nie
powinienem przynosić więcej? Tu z kolei jakieś zmaganie między zdrowym
rozsądkiem, a gotowością na wszystko. Każde z wymienionych ma swoich
zwolenników i przestróg przed wypaleniem nie brakuje. Ale czy wielcy święci
obawiali się wypalenia? Wątpię… Wiedzieli bowiem, gdzie jest źródło ognia.
Niegasnące…
Od soboty jestem w Luzinie… To tylko dobre pół godziny jazdy autem od
Gdyni, więc blisko. Ale trochę inny świat. Kaszuby. Od rana pełen koscioł
ludzi, którzy gromkim głosem śpiewają i modlą się. Dużo dzieciaków i młodzieży.
Lud słuchający. Mówi się znakomicie. Atmosfera wśród księży bardzo dobra.
Wczoraj rytm niedzielny – spokojny i przewidywalny. Dziś już harce z dziećmi, a
zatem wołanie do Pana o siły i energię, której w całym dniu potrzebował będę
dużo. Oby zatem do środy i niech owoce, których ja zwykle nie widzę, jadąc
dalej, pojawią się w sercach słuchaczy i w ich codziennym budowaniu Królestwa.
A teraz wyznam coś strasznego… Zrobiłem w piątek coś, co mi się właściwie nie
zdarza… Porzuciłem książkę… Zabrałem się na Wielki Post za naszego wielkiego
świętego – Bonawenturę. Dorwałem dzieło „Życie i myśl”. Sześćset stron –
znakomita lektura na Post – mówię sobie. Ale po stu pięćdziesięciu
przeczytanych, stwierdziłem, że nic z tego nie rozumiem, a poza tym kwestie
związane z tym czy Bonawentura był arystotelikiem czy augustynikiem, a jego
poznanie Boga było raczej aprioryczne czy może aposterioryczne są dla mojej
obecnej kondycji intelektualnej nie do przejścia. Więc pożegnałem ten opasły
tom z mocnym postanowieniem, że… już do niego nie wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz