Gdy Jezus i uczniowie Jego się przeprawili, przypłynęli do ziemi Genezaret
i przybili do brzegu. Skoro wysiedli z łodzi, zaraz Go rozpoznano. Ludzie
biegali po całej owej okolicy i zaczęli znosić na noszach chorych tam, gdzie
jak słyszeli, przebywa. I gdziekolwiek wchodził do wsi, do miast czy osad,
kładli chorych na otwartych miejscach i prosili Go, żeby ci choć frędzli u Jego
płaszcza mogli dotknąć. A wszyscy, którzy
się Go dotknęli, odzyskiwali zdrowie.
Mili Moi…
Zobaczcie, że to dość charakterystyczne zachowanie ludzi w niemal
wszystkich miejscach, w których Jezus się pojawił. Natychmiast chcą w Jego
bliskiej obecności postawić tych wszystkich, którzy sami do Niego dotrzeć nie
mogą. Szukają ratunku dla swoich bliskich, chorych i opętanych… Choć są przynajmniej
dwie sytuacje, kiedy się to nie dokonuje. Już wczoraj stanęły mi one przed oczami.
To Nazaret, gdzie On okazał się „zbyt znany". Nikt tam nie zbiera chorych, żeby
ich przyprowadzić do Jezusa, bo nie mogą uwierzyć, że On miałby dla nich coś,
czego potrzebują. Druga sytuacja ma miejsce w Gerazie, gdzie Jezus uwalnia
człowieka od legionu demonów i pozwala im wejść w świnie, których wielka trzoda
w konsekwencji tonie w jeziorze. Wówczas przychodzą ludzie i proszą, żeby
odszedł – bo boją się stracić. To są dwie niebezpieczne sytuacje, które mogą
nas trzymać „na dystans”. Jeśli coś nie pozwala mi zbliżyć się do Jezusa, to
warto zapytać czy nie jest to jeden z tych dwóch, dość częstych powodów.
Jak widzicie na zdjęciu dziś rozpoczęliśmy nagrania. Sceneria bardzo
prosta, zabraliśmy wszystko, co mogłoby rozpraszać (zostałem tylko ja jako
ostatni element rozpraszający). Krótkie, codzienne inspiracje. Dziś wraz z Mają, gospodynią studia "mieszkaniowego", nagraliśmy
ich piętnaście. Ufam, że do środy ogarniemy temat. W tym tygodniu mam jeszcze
do napisania artykuł na temat samotności do biuletynu misyjnego, więc
potrzebuję na to przynajmniej dnia. No i w związku z tym, że Wielki Post za
pasem, trzeba też zrobić wycieczkę do Sztumu, gdzie zawsze mi życzliwe Bractwo
Rycerzy Ziemi Sztumskiej wypożyczy mi trochę sprzętu na tegoroczne rekolekcje
dla dzieciaków.
A dziś, kiedy wracałem z nagrań, Pan po raz kolejny dowiódł mi, że troszczy
się o swoje dzieci, a i o mnie, żebym miał okazję do ofiarnej służby wówczas,
kiedy jest ona potrzebna, a nie kiedy ja akurat mam na nią ochotę. Pod drzwiami
klasztoru spotkałem młodego człowieka, który wytrwale, choć nieskutecznie,
dzwonił domofonami. Bo wie pan, ja pracuję w Szwecji i mam dziś prom, a trochę nabroiłem,
a nie mam się tam gdzie wyspowiadać, a chciałbym chodzić do komunii. No dawaj
człowieku, wejdź do środka, pogadamy. Ucieszył się – bo wie pan, już miałem
odchodzić i wtedy pojawił się pan…
I rzeczywiście PAN mu przebaczył, bo PAN jest wielki i dobry. A ja znów
byłem tego świadkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz