Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany
Chrystusem. Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego,
Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za
sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie
chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy
powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu
Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha
Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię
Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Zbudziwszy się ze snu, Józef
uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański.
Mili Moi…
Trzeba nam bardziej słuchać Boga niż ludzi – mówią Apostołowie
przesłuchiwani przez Sanhedryn. Wśród tych ludzi jednak jesteśmy również my
sami. Dziś Józef dowodzi, że Boga trzeba słuchać bardziej, niż siebie samego.
Mogę wiele myśleć, przeżywać, doświadczać lęków i niepokojów. A Bóg nieustannie
przypomina, że jest ponad tym, jest od tego większy. Jeśli On w czymś prowadzi
i coś planuje, a ja dam się poprowadzić i wejdę w realizację Jego planu, to
mogę czuć się bezpieczny.
Józefa uczę się od dawna… Przez kawał życia był dla mnie takim „niemym świętym”,
którego strasznie trudno byłoby mi w jakikolwiek sposób opisać i
scharakteryzować. Dziś, kiedy uczę się nieustannie duchowego ojcostwa, kiedy
głosząc Ewangelię niemal nieustannie, poszukuję chwil wyciszenia i milczenia,
kiedy Maryja stała mi się szczególnie droga, nagle Józef stał się prawdziwym „gadułą”
w moim życiu. Nie słowami jednak do mnie mówi, ale swoją obecnością. On jest
zawsze tam, gdzie trzeba i w sposób w jaki należy. Ani go za dużo, ani za mało.
Nie rzuca się w oczy, a jednak sama świadomość, że jest, daje oparcie i
wzmacnia poczucie bezpieczeństwa.
Jezu, Maryjo, Józefie – Wam oddaję serce, ciało i duszę moją… Jezu Maryjo,
Józefie – bądźcie ze mną przy skonaniu… Jezu, Maryjo, Józefie – niech przy Was
w spokoju Bogu ducha oddam… Najsłodszy Jezu, nie bądź mi sędzią, ale Zbawicielem…
Tę modlitwę przewiduje nasza franciszkańska tradycja i rzeczywiście odmawiam ją
codziennie wieczorową porą. Mam nadzieję, że Józef będzie jednym z pierwszych,
którego zobaczę w tej godzinie przejścia… Wszak nie bez przyczyny jest patronem
dobrej śmierci…
Siedząc przy biurku, spoglądam w okno, za którym miesza się deszcz ze
śniegiem i czuję się niczym zima – mocno zmęczony, ale zbierający resztki sił i
nie odpuszczający do ostatniej chwili… Głoszę szóste rekolekcje w tym sezonie.
Tym razem w parafii św. Urszuli Ledóchowskiej w Gdyni. Mówi się świetnie,
odbiór chyba dobry, księża zadowoleni. A ja? Po prostu zmęczony… Ale niech tak
będzie. Misja kosztuje. Trudno ją pełnić z ciepłego fotela. Wówczas musiałaby przejść
na poziom czysto teoretyczny. Teoretyzowanie mniej męczy, ale chyba również mniejszy
skutek w sercach odnosi. Niech to moje zmęczenie przełoży się z łaski Boga na
owoce.
I tak jest znakomicie… Na noc i kawałek dnia pomiędzy naukami mogę wrócić do
domu, zająć się innymi rzeczami, popracować nad zobowiązaniami, które nade mną wiszą,
choć są nieco odsunięte w czasie. To dobrze… A przede mną jeszcze jedno miłe,
rekolekcyjne spotkanie z parafianami ze Smażyna. W czerwcu prowadziłem tam misje
parafialne. W przyszłym tygodniu dokonamy tak zwanej renowacji misji i ich
zamknięcia. A potem już tylko odpoczynek??? No nie… Święta są najbardziej
pracowitymi dniami dla księży… Odpoczniemy po śmierci. Amen.
Bogu niech będą dzięki za takich duszpasetrzy! Bóg zapłać Ojcze!
OdpowiedzUsuń