wtorek, 22 marca 2016

dotykając życia...

zdj:flickr/Keoni Cabral/Lic CC
(J 12,1-11)
Na sześć dni przed Paschą Jezus przybył do Betanii, gdzie mieszkał Łazarz, którego Jezus wskrzesił z martwych. Urządzono tam dla Niego ucztę. Marta posługiwała, a Łazarz był jednym z zasiadających z Nim przy stole. Maria zaś wzięła funt szlachetnego i drogocennego olejku nardowego i namaściła Jezusowi nogi, a włosami swymi je otarła. A dom napełnił się wonią olejku. Na to rzekł Judasz Iskariota, jeden z uczniów Jego, ten, który miał Go wydać: Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim? Powiedział zaś to nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, i mając trzos wykradał to, co składano. Na to Jezus powiedział: Zostaw ją! Przechowała to, aby /Mnie namaścić/ na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie. Wielki tłum Żydów dowiedział się, że tam jest; a przybyli nie tylko ze względu na Jezusa, ale także by ujrzeć Łazarza, którego wskrzesił z martwych. Arcykapłani zatem postanowili stracić również Łazarza, Gdyż wielu z jego powodu odłączyło się od Żydów i uwierzyło w Jezusa.


Mili Moi…
Wielki Tydzień… Wielkie Cuda, czy Wielkie Rozczarowanie? To zależy tylko od nas… Przeżyć ten czas w rytmie Słowa. Oddychać liturgią. W Ameryce to dla księdza jeszcze trudniejsze, niż w Polsce. Pomijam już fakt, że niektórych cudownych liturgicznych znaków nie da się zrealizować z taką wyrazistością, jak by należało. Ale co gorsza, zamiast siąść z Księga na kolanach i zanurzyć się w Słowie, żeby wypowiedzieć Tajemnicę wobec przychodzących, człek musi biegać za wieloma różnymi sprawami, do których nie da się zaangażować nikogo innego, choćby z powodu odległości. Choć i tak jestem niesamowicie wdzięczny tym, którzy w jakikolwiek sposób pomagają w przygotowaniach. Kiedy to piszę to w naszym kościele trwają pracę nad Ciemnica i Grobem Pańskim. Tak, czy owak, bardzo ciężko mi wejść w klimat, ale powalczę… Bo warto. Bo te chwile są niepowtarzalne.

Myślę dziś o rozrzutności… Ona jest tak wyraźna w tym dzisiejszym Słowie. Maria, której brat, wskrzeszony przez Jezusa, zasiada z Nim przy stole, nie waha się złożyć w ofierze dla Jezusa tego, co materialnie pewnie było jedną z cenniejszych rzeczy w jej domu. Ona już wie kto jest dawcą życia. Ona już zna smak wieczności. Wszak jej brat dotknął „tamtej strony”. Musiał jakoś to swoje doświadczenie opisać. Ona już wie, że nic nie może się równać z Mistrzem, z Jezusem. Ona już wie, że On jest wart wszystkiego. Nic nie jest zbyt cenne.

A gdyby tak zdobyć się na odrobinę szaleństwa… Gdyby tak zbadać swoje zasoby i oceniwszy wszystkie precjoza podjąć decyzję, że rzecz najcenniejsza w tym tygodniu trafi do Jezusa… Co by to było? Naszych pieniędzy On nie potrzebuje. Nasze przedświąteczne porządki „funta kłaków warte”. Wszystkie te kotlety i „atmosfera świąteczna” są mało znaczące. Co się liczy? Co może się liczyć dla Niego? Czas, tęsknota, uwaga… Dać mu to, czego sam mam tak mało. Złożyć prawdziwą ofiarę – hojną, rozrzutną. Bez oglądania się za siebie. Bez wydzielania minut. Bez nerwowego zerkania na zegarek. Bez gonitwy myśli zajętych jutrem, czy przyszłym miesiącem.

Jezus w tym tygodniu przybywa do Betanii mojego serca. Odpocząć. Nabrać sił. Przygotować się na najgorsze. Czy mój świat może się choć przez chwilę kręcić wokół Niego? Choć przez kilka dni… Wokół Niego, a nie wokół mnie…

Hojność… To takie piękne słowo…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz