środa, 9 marca 2016

Boża fala...

zdj:flickr/Marc di Luzio/Lic CC
(J 5,1-3a.5-16)
Było święto żydowskie i Jezus udał się do Jerozolimy. W Jerozolimie zaś znajduje się sadzawka Owcza, nazwana po hebrajsku Betesda, zaopatrzona w pięć krużganków. Wśród nich leżało mnóstwo chorych: niewidomych, chromych, sparaliżowanych. Znajdował się tam pewien człowiek, który już od lat trzydziestu ośmiu cierpiał na swoją chorobę. Gdy Jezus ujrzał go leżącego i poznał, że czeka już długi czas, rzekł do niego: Czy chcesz stać się zdrowym? Odpowiedział Mu chory: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną. Rzekł do niego Jezus: Wstań, weź swoje łoże i chodź! Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził. Jednakże dnia tego był szabat. Rzekli więc Żydzi do uzdrowionego: Dziś jest szabat, nie wolno ci nieść twojego łoża. On im odpowiedział: Ten, który mnie uzdrowił, rzekł do mnie: Weź swoje łoże i chodź. Pytali go więc: Cóż to za człowiek ci powiedział: Weź i chodź? Lecz uzdrowiony nie wiedział, kim On jest; albowiem Jezus odsunął się od tłumu, który był w tym miejscu. Potem Jezus znalazł go w świątyni i rzekł do niego: Oto wyzdrowiałeś. Nie grzesz już więcej, aby ci się coś gorszego nie przydarzyło. Człowiek ów odszedł i doniósł Żydom, że to Jezus go uzdrowił. I dlatego Żydzi prześladowali Jezusa, że to uczynił w szabat.


Mili Moi…
Musze przyznać, że rozpocząłem ten tydzień mocno zdyscyplinowany. Stwierdziłem, że musze wprowadzić plan dnia, który będzie nieco bardziej sztywny, niż do tej pory. To znaczy, musza się w nim znaleźć pewne punkty, których pod żadnym pozorem opuścić nie mogę. Co więcej – postanowiłem przeżywać codzienność w kluczu „tu i teraz”. Mam na myśli poszczególne czynności dnia, które chcę realizować z możliwie pełnym zaangażowaniem. To pozwala uniknąć sytuacji kiedy robię jedno, a myślę już zupełnie o czymś innym. Jak na razie udaje mi się ten plan realizować. Zobaczymy jak długo. W każdym razie czuję absolutną konieczność mobilizacji. Przyszła bowiem wieść z Polski, że mój temat pracy doktorskiej został nieznacznie zmieniony przez Radę Wydziału, która na mój wniosek ma zainicjować mój przewód doktorski. Do tytułu zaproponowanego przeze mnie dodano niewinnie brzmiące słowa –„na tle ówczesnego nauczania Kościoła”. Matko… Ta niewinna korekta dodaje cały jeden rozdział do mojej pracy i zmusza do kolejnej eskapady po bibliotekach, co w moich obecnych warunkach jest raczej trudne. Po dwóch tygodniach użalania się nad sobą, zaczynam widzieć rzeczywistość zadaniowo, choć nadal w mocno ciemnych barwach… Bo wszystko to idzie jak przysłowiowa „krew z nosa”.

Z małych radości… Pojawiły się właściwie wszystkie niezbędne elementy w moim nowym, wyremontowanym pokoju. Mieszkam więc tu już naprawdę i każdy poranek rozpoczynam od dziękczynienia Panu Bogu za piękno, które mnie otacza. Także to materialne, które zamierzone jest na długie lata i mam szczerą nadzieję, że i moi następcy w tym miejscu jeszcze się nim ucieszą.

A nad Słowem dziś się mocno zastanowiłem… Rzecz dzieje się w Jerozolimie, w duchowym centrum Izraela, w mieście pełnym nabożnych pielgrzymów, ludzi wierzących, którzy przychodzą tam spotkać się z Obecnością zamieszkującą to miejsce… I w tym Świętym Mieście leży przy sadzawce człowiek, który nie może się doczekać na nikogo, kto okazałby mu tyle miłości, żeby zaprowadzić go do sadzawki, kiedy woda się poruszy. Myślę sobie ile trudu musi kosztować tego człowieka jego samodzielny wysiłek. Myślę też jak okrutnym musi być każdorazowe rozczarowanie, że ktoś inny znowu okazał się szybszy, bardziej sprawny, a może po prostu bogatszy o tę pomoc drugiego człowieka.

Żaden człowiek. Ani jeden. Spośród pobożnych pielgrzymów. Czyżby byli tak bardzo skupieni na sobie? A może na Bogu? Ale jak można kochać Boga, którego się nie widzi, nie kochając bliźniego, którego się widzi – zapyta kiedyś w swoim liście święty Jan. Jak to możliwe, że ci wszyscy wierzący ludzie…? A może ta wiara jednak trochę powierzchowna? Tradycyjna? Obrzędowa? Może bez miłości, bez prawdy, bez poczucia odpowiedzialności za siebie nawzajem? Może właśnie dlatego Jezus poszukał sobie uczniów poza Jerozolimą. Może właśnie dlatego poszedł po nich do Galilei, krainy na wpół pogańskiej. Może tam żyli prawdziwsi ludzie, którzy nie udawali, nie umieli udawać. Może tacy byli lepsi – w tym znaczeniu, że łatwiej przyjmowali prawdę o sobie. Uformował ich i przyprowadził do Jerozolimy, żeby zobaczyli i usłyszeli najpobożniejszych, którzy wołali „na krzyż z Nim”…

Dziwne to wszystko… Ale pomyślałem sobie, że odrobine lepiej rozumiem dziś słowa Pawła – gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska… Nieco lepiej rozumiem, ale i z większym niepokojem myślę o nas, pobożnie zasiadających w kościelnych ławach, zbyt skupionych na Bogu, żeby dostrzec człowieka… Człowieka, który czeka na klika kroków miłości podczas poruszenia wody…

1 komentarz:

  1. Proszę Ojca ten Ojca wpis bardzo pasuje do tego co sam doświadczam. Mam olbrzymi problem i od wielu lat próbuję go rozwiązać ale niestety nie "mam człowieka" który pomógł by mi go rozwiązać. A problem jest do rozwiązania, tylko że spotykam ludzi, niedouczonych, lekceważących oczywiste informacje, bez odpowiednich "kwalifikacji". A problem moim zdaniem jest do rozwiązania i być może nawet szybko. Po tych wielu latach borykania się z tym problemem zobaczyłem jak ważne w życiu jest bycie człowiekiem kompetentnym, pokornym, otwartym na czyjeś zdanie, zaangażowanym. Niestety ale spotkałem się z tym, że niektórzy wykonują swoje obowiązki jak pracownicy z pewnego dowcipu którzy tak "zasuwali" na budowie że biegali z pustymi taczkami bo nie mieli czasu ich załadować.

    OdpowiedzUsuń