poniedziałek, 18 stycznia 2016

wino radości...

zdj:flickr/Brendan DeBrincat/Lic CC
Trzeciego dnia odbywało się wesele w Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa.  Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: "Nie mają już wina". Jezus Jej odpowiedział: "Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?" Wtedy Matka Jego powiedziała do sług: "Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie". Stało zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł do nich Jezus: "Napełnijcie stągwie wodą!" I napełnili je aż po brzegi. Potem do nich powiedział: "Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!" Oni zaś zanieśli. A gdy starosta weselny skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: "Każdy człowiek stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś dobre wino aż do tej pory". Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie.
Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni. J 2, 1-12

Swego czasu Bruno Ferrero napisał opowiadanie o pewnym weselu, które miało się odbyć na dziedzińcu kościoła. Proboszcz zgodził się, żeby biesiadnicy ucztowali tuż poza świątynią. Ale proboszcz gdzieś wyjechał, a podczas ślubu rozpętała się ogromna burza. Długo nie ustawała, więc wikariusz wobec zmartwienia ludzi, kazał im wstawić stoły do kościoła i tam zaczęli się bawić. Wrócił proboszcz i zaczął rugać wikarego – ten biedak jął wyjaśniać sytuację kończąc argumentem, że przecież i Pan Jezus był na weselu w Kanie. Na co proboszcz odpowiedział – ale tam nie było Najświętszego Sakramentu.

To jest bardzo często i nasz problem – Jezus to Najświętszy Sakrament, Jezus to kościół, Jezus to msza, ale Jezus to nie moje życie, to nie moje sprawy, to nie moja praca i nie moja rodzina.

Często wcale nie chodzi o złą wolę. Przyczyna jest gdzie indziej. Wydaje się, że po pierwsze brakuje nam wiary. Ale nie w Jezusa, w Niego jakoś wierzymy – raczej w to, że moje sprawy mogą być dla Niego w jakikolwiek sposób ważne. Tak często powtarzamy – ja jestem przecież tylko zwykłym człowiekiem…

Czasem się zastanawiam kim była para z dzisiejszej Ewangelii? To musieli być bardzo zwyczajni ludzie, których z Jezusem pewnie łączyło niewiele. Ewangelista sugeruje, że to Maryja była zaproszona, a byli tam także Jezus i Jego uczniowie. Znajomi? Może daleka rodzina? A może po prostu wypadało ich zaprosić?

Kim byli słudzy noszący wodę? Zwykli ludzie, którzy byli „w pracy” i z pewnością byli już zmęczeni, więc może i niechętnie podejmują nowe polecenie – noszenie wody do stągwi, w których nikt tej nocy nie będzie się obmywał – zupełnie nielogiczne.

Kim byli uczniowie? Proste chłopaki bez szkół, którzy u początku znajomości z Jezusem nie wiedzą o Nim zbyt wiele, poza tym, że kiedy Go słuchają, to coś drży w nich i nie mogą przestać o tym myśleć.

Łączy ich wszystkich jedno – pozwolili się do siebie zbliżyć Jezusowi, dali Mu jakąś przestrzeń w swoim życiu, zaufali Mu w jakimś momencie i stali się świadkami cudu, który mógł zmienić ich życie. Czy zmienił? Tego nie wiemy – bo i samo to jest wynikiem ludzkiej decyzji. Można patrzeć na cud i dalej przeżywać swoje życie po swojemu.

Druga przyczyna wydaje się być związana z brakiem wiary – nie ma sensu komplikować. Życie jest wystarczająco skomplikowane bez tych wszystkich nadprzyrodzoności. Lepiej więc trzymać Jezusa na dystans, bo wyraźnie czujemy, że wpuszczając Go do naszych spraw, On mógłby czegoś od nas chcieć. To nie dla mnie – mówimy. Te wszystkie grupy, wspólnoty, ci nawiedzeni ludzie, częstsze praktyki, modlitwa przed posiłkiem, krzyżyk na szyi, czytanie Pisma Świętego – to nie dla mnie…

Raz, że to musi być przeraźliwie nudne, po drugie – ja lubię moje życie, jestem do niego przyzwyczajony i nie chcę wprowadzać żadnych zmian. Owszem, jestem w kościółku, pomodlę się, opowiem Panu Jezusowi o moich problemach, ale przecież wiem, że jak sobie sam nie pomogę, to nikt mi nie pomoże.

Poza tym, niechby nawet i pomógł, czemu nie, ale niech Pan Jezus zostanie w kościółku i niech da żyć. Bo ja nie mam czasu, bo ja mam pracę, rodzinę, bo On to musi zrozumieć.

Tymczasem Jezus nie przyszedł na ten świat założyć organizacji, do której ludzie mogą należeć, płacąc niewielkie, cotygodniowe składki tylko po to, żeby mogli przyjść do ładnego budynku, posiedzieć godzinę, pośpiewać i wyciszyć się – bo o tym mówi coraz więcej osób.

Jezus przyszedł na ten świat po to, żeby przemienić życie ludzi – całkowicie i totalnie, żeby wprowadzić zupełnie nową jakość. Życie bez Jezusa to woda, życie z Nim to wino – współczesne życie wielu chrześcijan przypomina mieszankę jednego z drugim, przy całkowitym zachwianiu proporcji – dominuje woda. Tego się po prostu nie da pić. Obrzydliwe…

A w konsekwencji takiego nieprzemienionego życia – nie doświadczamy radości, bo wino jest przecież jej symbolem. Jesteśmy smutni i nieustannie pogrążeni w narzekaniu. Mówimy, że to nasza, polska wada. Ale to nie o polskość idzie – idzie o brak wiary. Smutek jest wykwitem naszej niewiary. Zaszło to tak daleko, że ludzie, którzy nie narzekają w rozmowach, drażnią nas i są traktowani jako dziwacy.

Nasze życie, które powinno być weselem, czasem radości, nie jest nim z prostej przyczyny – nie zaprosiliśmy Jezusa. I nie ma nikogo, kto mógłby zaspokoić nasze potrzeby. I tym sposobem, prędzej, czy później nasze wesele zamienia się w stypę.

Myslicie, że przesadzam? Myślicie, że jak zwykle krytykuję, że jak zwykle coś mi się nie podoba i mam jakieś pretensje zamiast się cieszyć, że ludzie jeszcze chodzą do Kościoła?

Nie… Ja wam ciągle mówię o mojej tęsknocie za Kościołem żywym, za takim Kościołem, który Bóg zaplanował i który obiecał. Mówię wam o Kościele, który dziś nie istnieje tylko dlatego, że nie wybieramy Boga w naszym życiu.
Zobaczcie na dzisiejsze drugie czytanie… Wiecie jak powinny wyglądać nasze spotkania w tym kościele? Wiecie co powinno być normalne i codzienne? Powinienem w ramach ogłoszeń mówić – pani Malinowska, pani zostanie po mszy, bo do Kowalskich przyjechał szwagier z Chicago, ma raka wątroby, trzeba się nad nim pomodlić, a wiemy, że Jezus przez pani posługę uzdrawia.

A w dzisiejszą niedzielę zapraszam pana Barcikowskiego, bo on miał słowo poznania dla naszej parafii w środę, podczas wieczornej modlitwy. Kto dziś słyszał Jezusa podczas Mszy – pan Staliński? Proszę, niech pan podejdzie i powie nam, co Jezus chciał nam przez Pana powiedzieć.

I szwagier z Chicago za dwa tygodnie powinien zadzwonić z podziękowaniami, bo badania pokazują, że jest zdrowy, a my z przesłaniem pana Barcikowskiego powinniśmy iść w ten świat z ogromną ekscytacją, bo właśnie nam powiedział, że Jezus nam objawił, że w najbliższym tygodniu każdy z nas otrzyma dar języków i każdy z nas go użyje do mówienia o Jezusie, a połowa z tych, do których będziemy mówić, za tydzień pojawi się w tym kościele.

Taki Kościół założył Jezus i takim On był u swoich początków. Za takim Kościołem tęsknie i do budowania takiego Kościoła zostałem przez Jezusa zaproszony i wierzę, że Jego mocą, nie moją, nasza parafia może się kiedyś w taki Kościół zamienić. Kościół, w którym nikt nie zadowoli się winem chrzczonym wodą tego świata, nikt nie będzie sączył tego napoju bez smaku, ale wszyscy będziemy czerpać wino prawdziwej, głębokiej wiary.

Wszyscy – zwykli ludzie. Bo Jezus założył Kościół zwykłych ludzi.

Co pozwala mi mieć taką nadzieję? Pierwsze czytanie, w którym Bóg mówi przez proroka – nie umilknę, nie spocznę… Nie ze względu na siebie, ale ze względu na nich. Będę cierpliwie mówił im o swojej miłości, o swoim planie, będę mówił tak długo aż coś w nich drgnie, aż zapragną czegoś więcej, aż powiedzą – dosyć…

Chcemy czegoś więcej, chcemy życia prawdziwego i wiary prawdziwej, chcemy przemiany… Będę mówił, aż otworzą drzwi swoich serc i ja stanę się dla nich najważniejszy.


Bo Pan nie przychodzi komplikować nam życia, ale przychodzi czynić je prostszym. Ufam, że kiedyś wszyscy jak tu siedzimy, w to uwierzymy.

3 komentarze:

  1. Jestem pod niesamowitym wrażeniem.
    Dzięki Ci Ojcze!
    Pokój i dobro

    OdpowiedzUsuń
  2. Potwierdzam. Teskno mi za takim kościołem, lecz wiele razy dane mi było go doświadczyć wraz z wylaniem Ducha Świętego. Ojcze Michale prowadź nas do Jezusa Zmartwychwstalego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyli że przez 2000 lat 99,999% katolików żyło w tzw. Martwym Kościele? Uff, całe szczęście, że od kilkudziesięciu lat ludzie sobie przypominają, jak to dawniej było!

    Dobrze, że Duch Święty do nas wrócił po 2000 lat. -,-

    OdpowiedzUsuń