zdj:flickr/Brendan DeBrincat/Lic CC
Trzeciego dnia odbywało się wesele w
Kanie Galilejskiej i była tam Matka Jezusa. Zaproszono
na to wesele także Jezusa i Jego uczniów. A
kiedy zabrakło wina, Matka Jezusa mówi do Niego: "Nie mają już wina". Jezus Jej odpowiedział: "Czyż to moja lub
Twoja sprawa, Niewiasto? Czyż jeszcze nie nadeszła godzina moja?" Wtedy Matka Jego powiedziała do sług:
"Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie". Stało
zaś tam sześć stągwi kamiennych przeznaczonych do żydowskich oczyszczeń, z
których każda mogła pomieścić dwie lub trzy miary. Rzekł
do nich Jezus: "Napełnijcie stągwie wodą!" I napełnili je aż po
brzegi. Potem do nich powiedział:
"Zaczerpnijcie teraz i zanieście staroście weselnemu!" Oni zaś
zanieśli. A gdy starosta weselny
skosztował wody, która stała się winem - nie wiedział bowiem, skąd ono
pochodzi, ale słudzy, którzy czerpali wodę, wiedzieli - przywołał pana młodego i powiedział do niego: "Każdy człowiek
stawia najpierw dobre wino, a gdy się napiją, wówczas gorsze. Ty zachowałeś
dobre wino aż do tej pory". Taki to
początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i
uwierzyli w Niego Jego uczniowie.
Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni. J 2, 1-12
Następnie On, Jego Matka, bracia i uczniowie Jego udali się do Kafarnaum, gdzie pozostali kilka dni. J 2, 1-12
Swego czasu Bruno Ferrero napisał opowiadanie o pewnym weselu, które miało się odbyć na dziedzińcu kościoła. Proboszcz zgodził się, żeby biesiadnicy ucztowali tuż poza świątynią. Ale proboszcz gdzieś wyjechał, a podczas ślubu rozpętała się ogromna burza. Długo nie ustawała, więc wikariusz wobec zmartwienia ludzi, kazał im wstawić stoły do kościoła i tam zaczęli się bawić. Wrócił proboszcz i zaczął rugać wikarego – ten biedak jął wyjaśniać sytuację kończąc argumentem, że przecież i Pan Jezus był na weselu w Kanie. Na co proboszcz odpowiedział – ale tam nie było Najświętszego Sakramentu.
To jest
bardzo często i nasz problem – Jezus to Najświętszy Sakrament, Jezus to
kościół, Jezus to msza, ale Jezus to nie moje życie, to nie moje sprawy, to nie
moja praca i nie moja rodzina.
Często wcale nie chodzi o złą
wolę. Przyczyna jest gdzie indziej. Wydaje się, że po pierwsze brakuje nam
wiary. Ale nie w Jezusa, w
Niego jakoś wierzymy – raczej w to, że moje sprawy mogą być dla Niego w
jakikolwiek sposób ważne. Tak często powtarzamy – ja jestem przecież tylko zwykłym człowiekiem…
Czasem się zastanawiam kim była para z dzisiejszej
Ewangelii? To musieli być bardzo
zwyczajni ludzie, których z Jezusem pewnie łączyło niewiele. Ewangelista sugeruje, że to Maryja była
zaproszona, a byli tam także Jezus i Jego uczniowie. Znajomi? Może daleka
rodzina? A może po prostu wypadało ich zaprosić?
Kim byli słudzy noszący wodę? Zwykli ludzie, którzy byli „w pracy” i z pewnością byli już zmęczeni,
więc może i niechętnie podejmują nowe polecenie – noszenie wody do stągwi,
w których nikt tej nocy nie będzie się obmywał – zupełnie nielogiczne.
Kim byli uczniowie? Proste chłopaki bez szkół, którzy u początku znajomości z Jezusem nie
wiedzą o Nim zbyt wiele, poza tym, że kiedy Go słuchają, to coś drży w nich i
nie mogą przestać o tym myśleć.
Łączy ich wszystkich jedno – pozwolili się do siebie zbliżyć Jezusowi, dali Mu jakąś przestrzeń w
swoim życiu, zaufali Mu w jakimś momencie i stali się świadkami cudu, który
mógł zmienić ich życie. Czy zmienił? Tego nie wiemy – bo i samo to jest wynikiem ludzkiej decyzji.
Można patrzeć na cud i dalej przeżywać swoje życie po swojemu.
Druga
przyczyna wydaje się być związana z brakiem wiary – nie ma sensu komplikować. Życie
jest wystarczająco skomplikowane bez tych wszystkich nadprzyrodzoności. Lepiej więc trzymać Jezusa na dystans, bo
wyraźnie czujemy, że wpuszczając Go do naszych spraw, On mógłby czegoś od nas
chcieć. To nie dla mnie – mówimy. Te wszystkie grupy, wspólnoty, ci
nawiedzeni ludzie, częstsze praktyki, modlitwa przed posiłkiem, krzyżyk na
szyi, czytanie Pisma Świętego – to nie
dla mnie…
Raz, że to musi być przeraźliwie
nudne, po drugie – ja lubię moje życie, jestem do niego przyzwyczajony i nie
chcę wprowadzać żadnych zmian.
Owszem, jestem w kościółku, pomodlę się, opowiem Panu Jezusowi o moich
problemach, ale przecież wiem, że jak
sobie sam nie pomogę, to nikt mi nie pomoże.
Poza tym, niechby nawet i
pomógł, czemu nie, ale niech Pan Jezus zostanie w kościółku i niech da żyć. Bo ja nie mam czasu, bo ja mam pracę,
rodzinę, bo On to musi zrozumieć.
Tymczasem
Jezus nie przyszedł na ten świat założyć organizacji, do której ludzie mogą
należeć, płacąc niewielkie, cotygodniowe składki tylko po to, żeby mogli
przyjść do ładnego budynku, posiedzieć godzinę, pośpiewać i wyciszyć się – bo o
tym mówi coraz więcej osób.
Jezus przyszedł na ten świat po
to, żeby przemienić życie ludzi – całkowicie i totalnie, żeby wprowadzić
zupełnie nową jakość. Życie bez Jezusa to woda, życie z Nim to wino – współczesne życie wielu chrześcijan przypomina
mieszankę jednego z drugim, przy
całkowitym zachwianiu proporcji – dominuje woda. Tego się po prostu nie da pić.
Obrzydliwe…
A w konsekwencji takiego
nieprzemienionego życia – nie doświadczamy radości, bo wino jest przecież jej
symbolem. Jesteśmy smutni i nieustannie pogrążeni w narzekaniu. Mówimy, że to nasza, polska wada. Ale to nie o
polskość idzie – idzie o brak wiary. Smutek
jest wykwitem naszej niewiary. Zaszło to tak daleko, że ludzie, którzy nie
narzekają w rozmowach, drażnią nas i są traktowani jako dziwacy.
Nasze życie, które powinno być
weselem, czasem radości, nie jest nim z prostej przyczyny – nie zaprosiliśmy
Jezusa. I nie ma nikogo, kto
mógłby zaspokoić nasze potrzeby. I tym sposobem, prędzej, czy później nasze
wesele zamienia się w stypę.
Myslicie, że
przesadzam? Myślicie, że jak zwykle krytykuję, że jak zwykle coś mi się nie
podoba i mam jakieś pretensje zamiast się cieszyć, że ludzie jeszcze chodzą do
Kościoła?
Nie… Ja wam ciągle mówię o mojej tęsknocie za
Kościołem żywym, za takim Kościołem, który Bóg zaplanował i który obiecał. Mówię wam o Kościele, który dziś nie
istnieje tylko dlatego, że nie wybieramy Boga w naszym życiu.
Zobaczcie na dzisiejsze drugie
czytanie… Wiecie jak powinny wyglądać nasze spotkania w tym kościele? Wiecie co
powinno być normalne i codzienne? Powinienem w ramach ogłoszeń mówić – pani Malinowska, pani zostanie po
mszy, bo do Kowalskich przyjechał szwagier z Chicago, ma raka wątroby, trzeba
się nad nim pomodlić, a wiemy, że Jezus przez pani posługę uzdrawia.
A w dzisiejszą niedzielę
zapraszam pana Barcikowskiego, bo on miał słowo poznania dla naszej parafii w
środę, podczas wieczornej modlitwy. Kto dziś słyszał Jezusa podczas Mszy – pan
Staliński? Proszę, niech pan
podejdzie i powie nam, co Jezus chciał nam przez Pana powiedzieć.
I szwagier z Chicago za dwa
tygodnie powinien zadzwonić z podziękowaniami, bo badania pokazują, że jest
zdrowy, a my z przesłaniem
pana Barcikowskiego powinniśmy iść w ten świat z ogromną ekscytacją, bo właśnie
nam powiedział, że Jezus nam objawił, że w
najbliższym tygodniu każdy z nas otrzyma dar języków i każdy z nas go użyje do
mówienia o Jezusie, a połowa z tych, do których będziemy mówić, za tydzień
pojawi się w tym kościele.
Taki Kościół założył Jezus i
takim On był u swoich początków. Za takim Kościołem tęsknie i do budowania
takiego Kościoła zostałem przez Jezusa zaproszony i wierzę, że Jego mocą, nie
moją, nasza parafia może się kiedyś w taki Kościół zamienić. Kościół, w którym nikt nie zadowoli się winem
chrzczonym wodą tego świata, nikt nie będzie sączył tego napoju bez smaku, ale wszyscy będziemy czerpać wino
prawdziwej, głębokiej wiary.
Wszyscy – zwykli ludzie. Bo
Jezus założył Kościół zwykłych ludzi.
Co pozwala mi
mieć taką nadzieję? Pierwsze czytanie, w którym Bóg mówi przez proroka – nie
umilknę, nie spocznę… Nie ze względu
na siebie, ale ze względu na nich. Będę cierpliwie mówił im o swojej miłości,
o swoim planie, będę mówił tak długo aż
coś w nich drgnie, aż zapragną czegoś więcej, aż powiedzą – dosyć…
Chcemy czegoś więcej, chcemy
życia prawdziwego i wiary prawdziwej, chcemy przemiany… Będę mówił, aż otworzą drzwi swoich serc i ja
stanę się dla nich najważniejszy.
Bo Pan nie przychodzi komplikować nam życia, ale
przychodzi czynić je prostszym. Ufam, że
kiedyś wszyscy jak tu siedzimy, w to uwierzymy.
Jestem pod niesamowitym wrażeniem.
OdpowiedzUsuńDzięki Ci Ojcze!
Pokój i dobro
Potwierdzam. Teskno mi za takim kościołem, lecz wiele razy dane mi było go doświadczyć wraz z wylaniem Ducha Świętego. Ojcze Michale prowadź nas do Jezusa Zmartwychwstalego!
OdpowiedzUsuńCzyli że przez 2000 lat 99,999% katolików żyło w tzw. Martwym Kościele? Uff, całe szczęście, że od kilkudziesięciu lat ludzie sobie przypominają, jak to dawniej było!
OdpowiedzUsuńDobrze, że Duch Święty do nas wrócił po 2000 lat. -,-