wtorek, 12 stycznia 2016

On słucha...

zdj:flickr/Wilfredo Rodriguez/Lic CC 
(Mk 1,14-20)
Gdy Jan został uwięziony, Jezus przyszedł do Galilei i głosił Ewangelię Bożą. Mówił: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże. nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię. Przechodząc obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał Szymona i brata Szymonowego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. Jezus rzekł do nich: Pójdźcie za Mną, a sprawię, że się staniecie rybakami ludzi. I natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim. Idąc dalej, ujrzał Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego Jana, którzy też byli w łodzi i naprawiali sieci. Zaraz ich powołał, a oni zostawili ojca swego, Zebedeusza, razem z najemnikami w łodzi i poszli za Nim.


Mili Moi…
Najpierw świadectwo o dobroci i miłości Bożej, której dziś doświadczyłem. Wczoraj, przy wieczornym rachunku sumienia, poczułem wielkie pragnienie spowiedzi. Pomyślałem sobie, że chciałbym stanąć przy ołtarzu o poranku z czystym sercem, a z moim „wczorajszym” czułem się jakoś nieswojo. Wczoraj, rzecz jasna, było już za późno, żeby szukać spowiednika. Dziś rano, wiedziałem, że będzie za wcześnie. Wszak Msza o siódmej. Było tylko jedno rozwiązanie. I o to się pomodliłem wczoraj wieczorem gorliwie i dziś rano ponownie – przyprowadź mi rano księdza do konfesjonału. Spowiadamy codziennie, co jest w okolicy rzadkością. Sami księża, wiedząc o tym, czasami przychodzą o poranku się wyspowiadać. Poprosiłem Jezusa – przyprowadź mi spowiednika do konfesjonału… Przed Mszą odmawiamy Różaniec. Wystawiłem więc Najświętszy Sakrament, odmówiłem pierwszy „dziesiątek” i zwyczajowo udałem się do konfesjonału. Ze smutkiem stwierdziłem, że nikt pod nim nie czeka. Żaden ksiądz. Usiadłem i zacząłem czytać. Podczas trzeciej tajemnicy bardziej wyczułem, niż usłyszałem jakiś ruch. Drzwi zamknęły się od środka, a pierwsze słowa penitenta zwaliły mnie z nóg – dzień dobry ojcze, jestem księdzem… Kiedy skończył się spowiadać, poprosiłem, żeby to on wysłuchał teraz mojej spowiedzi. Nie zmieniając się miejscami, ja wyspowiadałem się przed nim. Doznałem tak niezwykłego pocieszenia, jakiego dawno nie odczuwałem. Poznałem w sercu jak bardzo Jezus słucha naszych modlitw i jak drogie są mu dobre pragnienia. Dla mnie to taki mały cud codzienny… On jest. I kocha mnie mocno…

I dlatego w jakiś szczególny sposób odczytuję dziś to Słowo o powołaniu. Jezus ma być najważniejszy. Nic i nikt inny nie może się z nim równać. W ostatnim czasie usłyszałem wiele szczerych pytań od ludzi, którzy nie mogą się jakoś z tym tematem zmierzyć. Bo przecież proszę ojca, ja kocham Boga, ale na pierwszym miejscu w moim życiu jest moja rodzina, moje dzieci…. Ojcze, Pan Bóg tak, ale to mojego męża kocham ponad życie i nie wyobrażam sobie, jak mogłabym Boga kochać bardziej… Zawsze wówczas pytam – a kto ci tego męża dał, skąd on się wziął? Jeśli wierzysz, że to, co najlepsze jest w twoim życiu darem Boga, to nie bój się kochać najpierw Jego. Najmocniej Jego.

Jest w nas chyba dużo obawy, że dysponujemy jakąś skończoną „ilością” miłości. I jeśli za dużo przeznaczymy jej dla Pana Boga, to może nam zabraknąć dla bliskich. Boimy się, że to jakoś nie fair wobec męża, czy żony, kochać kogoś innego bardziej… Ale to bardziej wynika właśnie z tego, że ten Ktoś jest Inny. To dzięki Niemu jesteś i ty i twój mąż (twoja żona). I ten Inny nie zabiera miłości, nie jest „wampirem”, który ją z ciebie wyssie. On, który jest jedynym źródłem miłości, może ją w tobie tylko pomnożyć. Śmiem twierdzić, że im bardziej będziesz kochać Boga, tym bardziej będziesz zdolny kochać bliskich… Ja, im bardziej Go będę kochał, tym więcej miłości będę miał do moich parafian… Bo On nigdy nie zabiera… Zawsze jest Dawcą… Dziś mi to znów przypomniał. Nie znam większej miłości, niż Jego miłość… 

2 komentarze:

  1. Dziękuję Ojcu za ten dzisiejszy Ojca wpis Utwierdził mnie on w drodze mojego powołania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super! On jednak działa, nie? ;-) Po swojemu, bo po swojemu, ale za to skutecznie! :-) Miałam podobną sytuację - była... Wigilia Bożego Narodzenia. Nie było szans na spowiedź, a bardzo bardzo bardzo potrzebowałam, i wierzyłam, że się uda! Poszłam pod konfesjonał, pusty - bo przecież grafik konfesjonałów dziś nie obowiązuje - zapytałam siostrę zakonną, czy przypadkiem nie wie, czy ktoś może się zjawić ze spowiedników - nie ma szans. Ale, co miałam do stracenia? Już nic - i tak wszędzie kościoły już pozamykane, dopiero na Pasterkę - siedziałam, i czekałam... Bez sensu, wiem - a jednak, po jakimś kwadransie wchodzi do konfesjonału spowiednik!!! Mówię mu o tym czekaniu, a on... że sam nie wie, czemu tu wszedł, nie miał takiego zamiaru, ale coś go tknęło, by chociaż na chwilę skręcił. Poruszające! Bardzo! W każdym razie już nigdy nie zostawiam spowiedzi na ostatnią chwilę ;-) Tak na wszelki wypadek :-)

    OdpowiedzUsuń