zdj:flickr/Will Foster/Lic CC
Mili Moi...
Wybaczcie, że tak długo mnie nie było, ale nie udało mi się połączyć z internetem w te dni. Zresztą nawet gdyby się udało, byłoby nieprawdopodobnie trudno napisać cokolwiek, bo weekend był bardzo wypełniony. Dziękuję natomiast wszystkim, którzy tu zaglądają, bo nawet jak mnie tu nie ma, to Wy jesteście. Wejść wcale nie mniej, niż zwykle...
W piątek rozpocząłem małym skupieniem dla sióstr franciszkanek. To taki drobiazg na rozgrzewkę. Siostry jak zawsze okazały się wdzięcznymi słuchaczkami delikatnie pochrapując w rytm moich słów :) Ale tylko niektóre, bo inne były skupione i uważały. A temat był ważny, bo mówiliśmy o cierpliwości.
Sobota to skupienie dla dziewcząt w domu sióstr. Przybyło ich siedem. Ja zdecydowałem się mówić o Bożym wezwaniu, na podstawie nauczania świętego Jana Pawła II. Tak mnie jakoś natchnęło, mimo że zwykle nie robimy takich dni w oparciu o tak ewidentnie powołaniowe treści. Staramy się nikogo nie płoszyć i oddziaływać jak najszerzej. Tym razem o powołaniu. Większość dziewczyn była nam zupełnie nieznana, ale po rozmowach - tych publicznych, wspólnych i tych prywatnych, osobistych, miałem głębokie przekonanie, że ten temat był z natchnienia Ducha Świętego, ponieważ każda z nich w jakimś sensie go potrzebowała. Niektóre stoją u progu decyzji, inne są na życiowym zakręcie, jeszcze inne po raz pierwszy zetknęły się z materią, która je poważnie, ale pozytywnie zaniepokoiła, czy raczej zainspirowała do dalszych poszukiwań. A mnie to tylko cieszy... Bo to taki mały dowód, że właściwie usłyszałem Boże zaproszenie...
Potem była niedziela i długo wyczekiwane skupienie dla grupy Emmanuel. Gdańszczanie dopisali. Zwykle było ich 20, ale po ostatnich rekolekcjach REO, które dokonały się w ich parafii, grupa rozrosła się bardzo i wczoraj słuchało mnie około 50 osób. Moment szczególny, bo przenosiny s. Barbary, z którą tę grupę zakładaliśmy i która jej lideruje. To zawsze wstrząs dla tak młodej wspólnoty. Dlatego poddałem ich działaniu Słowa i mam nadzieję, że ono ich z lęków wyzwoli. Pan jest zawsze większy od naszej słabości. A ci piękni ludzie zostali przez Niego wybrani, zaproszeni, powołani i posłani. Nie po to, żeby mieli zasnąć znowu. A zatem do dzieła kochani, bo Pan jest z Wami...
A dziś powrót do domu z taką miłą niespodzianką... W drodze, w pociągu, minęło mój przedział kilkakrotnie dwóch młodych chłopaków. Za którymś razem wreszcie się odważyli, weszli i zapytali - czy pan jest mnichem? A moglibyśmy pogadać? Dwaj młodzi, fantastyczni... zielonoświątkowcy. Gawędziło nam się cudownie i dziękowałem Bogu za możliwość noszenia franciszkańskiego habitu. Szacunek. Ten habit w nich wzbudził szacunek do tego, co reprezentuje i symbolizuje - oddania się Bogu. Nie było w nich cienia zadziorności, czy jakiegoś podstępu. Po prostu chcieli pogadać. Jak mnie takie spotkania cieszą...
A wiecie co jest najgorsze na tę chwilę? Minęła północ. Czyli dziś... mam egzamin z Posoborowej Teologii Homilii, na który się bardzo, ale to bardzo mało uczyłem. Egzamin wprawdzie o 15. Ja sączę właśnie mocną kawkę, ale znając siebie, moje czuwanie nad książką nie potrwa długo. I czeka mnie za kilka godzin ogromny stres i wielki wstyd. Tym większy, że kompetencje naszego Profesora są ogromne i nawet umiejąc trudno patrzeć mu prosto w oczy, bo odbija się tam nasza małość. Choć człowiek z niego niesłychanie miły i kulturalny. No po prostu grozi mi czwórka :) Kiedyś tu już pisałem, że czwórka na studiach doktoranckich oznacza, że się "nie zdało" i należy sie poprawić :) Muszę znieść to dzielnie...
A wiecie co jest najpiękniejsze trzydzieści minut po północy dnia 3 czerwca? Ano osiem lat temu właśnie rozpoczynał się dzień, w którym doświadczyłem potężnie mocy Ducha Świętego. Zamieszkał we mnie i już mnie nie opuszcza. To tego dnia biskup Kazimierz Nycz nałożył ręce na moją głowę i powiedział - idź... Od ośmiu lat jestem kapłanem. I wciąż jestem pewien jednego. Nic ważniejszego i piękniejszego mi się w życiu nie przydarzyło. Mojemu Panu i Mistrzowi, Jezusowi, chwała za łaskę powałania i dar służby. Patrzę na swoje dłonie, takie zwyczajne... A tak niezwykłe... Bo namaszczone...
Wybaczcie, że tak długo mnie nie było, ale nie udało mi się połączyć z internetem w te dni. Zresztą nawet gdyby się udało, byłoby nieprawdopodobnie trudno napisać cokolwiek, bo weekend był bardzo wypełniony. Dziękuję natomiast wszystkim, którzy tu zaglądają, bo nawet jak mnie tu nie ma, to Wy jesteście. Wejść wcale nie mniej, niż zwykle...
W piątek rozpocząłem małym skupieniem dla sióstr franciszkanek. To taki drobiazg na rozgrzewkę. Siostry jak zawsze okazały się wdzięcznymi słuchaczkami delikatnie pochrapując w rytm moich słów :) Ale tylko niektóre, bo inne były skupione i uważały. A temat był ważny, bo mówiliśmy o cierpliwości.
Sobota to skupienie dla dziewcząt w domu sióstr. Przybyło ich siedem. Ja zdecydowałem się mówić o Bożym wezwaniu, na podstawie nauczania świętego Jana Pawła II. Tak mnie jakoś natchnęło, mimo że zwykle nie robimy takich dni w oparciu o tak ewidentnie powołaniowe treści. Staramy się nikogo nie płoszyć i oddziaływać jak najszerzej. Tym razem o powołaniu. Większość dziewczyn była nam zupełnie nieznana, ale po rozmowach - tych publicznych, wspólnych i tych prywatnych, osobistych, miałem głębokie przekonanie, że ten temat był z natchnienia Ducha Świętego, ponieważ każda z nich w jakimś sensie go potrzebowała. Niektóre stoją u progu decyzji, inne są na życiowym zakręcie, jeszcze inne po raz pierwszy zetknęły się z materią, która je poważnie, ale pozytywnie zaniepokoiła, czy raczej zainspirowała do dalszych poszukiwań. A mnie to tylko cieszy... Bo to taki mały dowód, że właściwie usłyszałem Boże zaproszenie...
Potem była niedziela i długo wyczekiwane skupienie dla grupy Emmanuel. Gdańszczanie dopisali. Zwykle było ich 20, ale po ostatnich rekolekcjach REO, które dokonały się w ich parafii, grupa rozrosła się bardzo i wczoraj słuchało mnie około 50 osób. Moment szczególny, bo przenosiny s. Barbary, z którą tę grupę zakładaliśmy i która jej lideruje. To zawsze wstrząs dla tak młodej wspólnoty. Dlatego poddałem ich działaniu Słowa i mam nadzieję, że ono ich z lęków wyzwoli. Pan jest zawsze większy od naszej słabości. A ci piękni ludzie zostali przez Niego wybrani, zaproszeni, powołani i posłani. Nie po to, żeby mieli zasnąć znowu. A zatem do dzieła kochani, bo Pan jest z Wami...
A dziś powrót do domu z taką miłą niespodzianką... W drodze, w pociągu, minęło mój przedział kilkakrotnie dwóch młodych chłopaków. Za którymś razem wreszcie się odważyli, weszli i zapytali - czy pan jest mnichem? A moglibyśmy pogadać? Dwaj młodzi, fantastyczni... zielonoświątkowcy. Gawędziło nam się cudownie i dziękowałem Bogu za możliwość noszenia franciszkańskiego habitu. Szacunek. Ten habit w nich wzbudził szacunek do tego, co reprezentuje i symbolizuje - oddania się Bogu. Nie było w nich cienia zadziorności, czy jakiegoś podstępu. Po prostu chcieli pogadać. Jak mnie takie spotkania cieszą...
A wiecie co jest najgorsze na tę chwilę? Minęła północ. Czyli dziś... mam egzamin z Posoborowej Teologii Homilii, na który się bardzo, ale to bardzo mało uczyłem. Egzamin wprawdzie o 15. Ja sączę właśnie mocną kawkę, ale znając siebie, moje czuwanie nad książką nie potrwa długo. I czeka mnie za kilka godzin ogromny stres i wielki wstyd. Tym większy, że kompetencje naszego Profesora są ogromne i nawet umiejąc trudno patrzeć mu prosto w oczy, bo odbija się tam nasza małość. Choć człowiek z niego niesłychanie miły i kulturalny. No po prostu grozi mi czwórka :) Kiedyś tu już pisałem, że czwórka na studiach doktoranckich oznacza, że się "nie zdało" i należy sie poprawić :) Muszę znieść to dzielnie...
A wiecie co jest najpiękniejsze trzydzieści minut po północy dnia 3 czerwca? Ano osiem lat temu właśnie rozpoczynał się dzień, w którym doświadczyłem potężnie mocy Ducha Świętego. Zamieszkał we mnie i już mnie nie opuszcza. To tego dnia biskup Kazimierz Nycz nałożył ręce na moją głowę i powiedział - idź... Od ośmiu lat jestem kapłanem. I wciąż jestem pewien jednego. Nic ważniejszego i piękniejszego mi się w życiu nie przydarzyło. Mojemu Panu i Mistrzowi, Jezusowi, chwała za łaskę powałania i dar służby. Patrzę na swoje dłonie, takie zwyczajne... A tak niezwykłe... Bo namaszczone...
Gratuluję jubileuszu, niech Pan daje Ci siłę i wiarę na dalsze posługiwanie i dobre poznania, co owieczki potrzebują i jak nie dać się wilkom.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam Czarek
p.s. Egzamin poleci jak z nut
dziękuję ojcu za niedzielę, te kilka godzin wobec Słowa było jak podłączenie kroplówki
OdpowiedzUsuńpamiętam w modlitwie
z Bogiem
Niech Pan Bóg prowadzi - jak prowadził dotąd, a Ojciec niech nadal tak za Nim idzie, jak idzie dotąd :-) Wraz z pamięcią w modlitwie - pozdrawia taka tam Gdynia :-)
OdpowiedzUsuńZwykłam bywać na dniach skupienia... piekny azyl. Nie mogłam być tym razem chociaż byłam w okolicy, ale trudno... może i lepiej.... Na ostatnich na jakich byłam powiedziałam wyraźnie, że musiałyby zajść znaczące zmiany w moim życiu żebym ponownie rozważyła kwestie powołania... chyba zbyt poważnie to powiedziałam, chyba niepotrzebnie Bogu później powtórzyłam. Pozdrawiam "ósma".
OdpowiedzUsuńChwała Panu.
OdpowiedzUsuńŻyczę piątek.Dobry z Ojca człowiek i kapłan.Siły i mocy Bożej życzę:)
Emilia z Elbląga.
Będę się modlić:)