środa, 28 maja 2014

epoka szleńców?


zdj:flickr/practicalowl/Lic CC
Mili Moi...
Co pożytecznego wydarzyło się dziś? Pojawił się kolejny wpis w indeksie. To radość, tym większa, że zdobycie go nie było łatwe. Jak się okazuje bowiem tytuły naukowe nie chronią człowieka przed różnorakimi zaburzeniami osobowości. Takowych doświadczyliśmy właśnie niedawno w wydaniu jednego z naszych wykładowców. Ale dziś postanowiliśmy się szeroko uśmiechać naśladując słonko na niebie i zachowując się równie dyskretnie jak ono... I pomogło. A my przebaczamy i szukamy psychologa, który nas uwolni od przykrych wspomnień. To takie mniej wesołe oblicze studiowania...

A propos zaburzeń... Dziś zaobserwowałem ich więcej... Na dworcu, kupując sobie bilet na jutro. Stało przede mną kilka osób. Między innymi pewna dama w średnim wieku. Tuż przede mną młodzian, który wyraźnie wykazywał oznaki niepokoju - jego pociąg już stał na peronie. Zwrócił się z prośbą do owej pani, czy może... Ona wzburzona, że w żadnym wypadku. Skapitulował i pobiegł na peron bez biletu. A pani podeszła do kasy i się zaczęło - pięć biletów do Warszawy, na przyszły tydzień, ale powrotne tylko cztery, a o której jest powrotny?, o 19.00? a następny? o 21.00?, to może ona tym późniejszym... ale w sumie to nie wie... a skąd? z Gdańskiej? a gdzie ta Gdańska? a jak się tam dostać? a co to za remont na kolei? a jak długo potrwa? a ona nie wie jednak na który powrotny... a może by się zastanowiła... ale skoro już tu jest... a to będą ze zniżką, bo mąż na kolei pracuje... a ile zniżki? 10 procent? promocja taka? no to może by się zdecydowała... Trwało to jakieś 20 minut... Powie ktoś - trzeba było iść do sąsiedniej kasy... Nie takie to proste. Tam już od 25 minut trwały konsultacje innej damy w sprawie pociągu do Duseldorfu. Zaangażowanie było dużo większe. Pani kasjerka nawet komputer odwróciła w kierunku potencjalnej pasażerki i zawzięcie coś tłumaczyła. Komentarze całkiem sporej kolejki, która ustawiła się za mną, jak można sobie wyobrazić, nie były specjalnie przychylne. Ja uśmiechałem sie pod nosem z niedowierzaniem. Tym większym, że szanowna żona kolejarza po 20 minutach stwierdziła, że ona nie chce przedłużać, bo sporo ludzi stoi... Dzięęęęęęęęęęęękki, o szlachetna... Niech twoje kozy dają dużo mleka, a pociągi wiozą cię w siną dal...

W takich sytuacjach mam wrażenie, że ludzie utknęli w jakiejś wczesnej fazie rozwoju i nie są w stanie drgnąć, pojąć, zrozumieć, nawet dopuścić do swojej głowy, że coś jest nie w porządku. I niezależnie od poziomu wykształcenia, pozycji społecznej, zawodu, żywią przekonanie, że to wszyscy wokół mają problem. I nic, ale to absolutnie nic nie słyszą...

To w jakimś sensie wiąże się z moją dzisiejszą medytacją. Jezus bowiem mówi do swoich uczniów - wiele mam wam jeszcze do powiedzenia, ale teraz znieść nie możecie. Jeszcze nie. Może, kiedy dojrzejecie... A ku tej dojrzałości poprowadzi was Duch, którego wam poślę. No i o sobie pomyślałem prowadząc te obserwacje w ciągu dnia. Czy ja jestem gotów usłyszeć? Bo może też nie jestem w stanie udźwignąć trudnej prawdy o sobie, bo może i ja zamykam się w swoim urojonym świecie, w którym to ja jestem tym dobrym, a wszyscy inni, to ci źli, bo może i ja mam swoje kaprysy, które obserwowane z boku rodzą niewybredne komentarze, bo może... Ile swoistej krytycznej samokontroli potrzeba, żeby przeżywać swoje życie w jakiś minimalnie świadomy sposób, żeby nie dokładać temu światu wariactwa (on jest wystarczająco zwariowany), ile czujności, żeby komentarze Jezusa, które są stanowcze, ale zawsze dyktowane miłością, nie przemknęły obok mnie... On ma tyle do powiedzenia... I tym wpatrzonym w swoje tytuły, i żonom kolejarzy, i studentom homiletyki... Kto dziś zaryzykuje i spróbuj Go usłyszeć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz