niedziela, 8 czerwca 2014

nie spowalniać Życia...


zdj:flickr/Waiting For The Word/Lic CC
Mili Moi...
Dziś Zesłanie Ducha Świętego. W tym roku naprawdę czekałem na ten dzień. Od wielu miesięcy bowiem trwam w takiej nieustannej nowennie do Ducha Świętego, każdego dnia o poranku wzywając Go ciągle na nowo. Ale głównie za przyczyną moich studiów, podczas których nieustannie słyszymy o uobecnianiu sie Boga poprzez ludzkie Słowo zapisane na kartach Pisma, poprzez liturgię, poprzez nasze głoszenie, zdałem sobie dziś w szczególny sposób sprawę z tego, że Duch zstępuje na nas dokładnie tak samo jak podczas pierwszej Pięćdziesiątnicy. Przyznam szczerze, że to sprawiło jakieś nowe, świeże, głębsze przeżywanie Eucharystii dzisiejszej...

A dużą zagadką, z którą zmagam sie już od jakiegoś czasu, jest poziom świadomości uczniów podczas Zesłania Ducha. To trochę kontynuacja tematu wczorajszego. Myślę sobie bowiem, czy oni zdawali sobie sprawę ze swojego wyposażenia, z tych wszystkich darów, które Duch w nich złożył, czy raczej intuicyjnie, opierając się na zaufaniu, wyruszyli na ulice Jerozolimy? Bo może było tak, że czuli w sobie wielkie przynaglenie, żeby wyjść i głosić, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, ku czemu ich Duch prowadzi. Myślę sobie, że musieli być mocno zaskoczeni...

Kiedy słyszymy w Ewangelii o posłaniu uczniów przez Jezusa, to tuż po nim następuje tchnienie - otrzymują dar Ducha. Dokonuje się to niejako w jednej chwili, w jednym akcie. Ale czy zawsze musi być tak samo? Natychmiast przyszedł mi do głowy przypadek trędowatego, którego Jezus wysyła, aby pokazał sie kapłanom, a uzdrowienie następuje w drodze. Czy z udzielaniem Ducha nie może być podobnie? Zmierzam do tego, że czasem Pan zaprasza do wyruszenia, w takim stanie, w jakim jesteśmy, a Duch przychodzi "po drodze", udziela się niejako wedle potrzeby chwili...

Być może podobnie było z Apostołami. Nie zdawali sobie sprawy ze swojego wyposażenia, z tych wszystkich darów, które Duch w nich złożył, aż do chwili, kiedy zaczęli ich używać. Może nie jest to jakaś wielka odległość czasowa między udzieleniem Ducha, a rozpoczęciem służby, ale... Zmierzam do tego, że nie zawsze musimy się czuć przygotowani, nie zawsze musimy znać całe nasze wyposażenie, ten "arsenał Ducha", który w nas się znajduje, aby wyruszyć, aby zostać posłanym, aby dać się porwać... Tchnienie Jezusa oznacza również życie. Tchnienie, które kieruje nasze myśli na pierwsze tchnienie z Księgi Rodzaju, czy na tchnienie po martwych kościach w Księdze Ezechiela. Bóg, który tchnie - ożywia. I posyła żywych, z życiem do martwych, bez życia.

Pułapką są te wszystkie rozwiązania, które spowalniają życie. Czasem to widzę w różnych wspólnotach. Tysiące kursów ewangelizacyjnych, które mają rzekomo dać narzędzia, które mają przygotować, oswoić ludzi z materią. Tymczasem bardzo często zatrzymują ich w drodze, a czasem stają się źródłem jeszcze większego lęku - no bo ja dopiero zobaczyłem jakie to trudne dzieło i jak wiele mi jeszcze brakuje i jak nie do ogarnięcia jest to wszystko... Tymczasem u początku Kościoła nikt nikogo na żadne kursy nie wysyłał. Otrzymywali Ducha Świętego i szli głosić. Tak jak potrafili. Szli, bo ufali... I choć daleki jestem od zarzucenia formacji polegającej na "zdobywaniu" kolejnych kursów, bo one z pewnością mają znaczenie, to jednak mam głębokie przekonanie, że nie z nich płynie moc do ewangelizacji, i nie w nich ukryte jest życie. Co więcej, powtórzę to jeszcze raz - życie otrzymane od Ducha można spowolnić, stłamsić, zdusić - gasząc pierwotny entuzjazm w tych, którzy niczym Apostołowie doświadczyli przemieniającej mocy Ducha. Ci, którzy chcą Ducha zamknąć w ramy i narzucić Mu własne schematy działania są na straconej pozycji. Przegrają. Zostaną w tyle. A szkoda. Bo i oni doświadczyli Życia, którym się jednak nie podzielili. Bo nie byli gotowi...

Jeśli i Ty dziś nie czujesz się gotowy, to chwała Bogu! To najlepsza szansa, aby On Ciebie uczynił gotowym. Nie według Twoich, najlepszych, ludzkich rozwiązań, ale według Jego zasad. I to jest Życie!!! Zaufaj Mu...

1 komentarz:

  1. Apostołowie doświadczyli swej niemocy, dlatego spoczęła na nich tak potężna Moc z wysoka. Można być po 100 kursach ewangelizacyjnych, albo nie przejść żadnego, a być człowiekiem nadętym, niejadalnym. Takim jacy byli wcześniej apostołowie, przynajmniej część z nich taka była. Oni najpierw zobaczyli jacy są mali i słabi i dopiero wtedy zstąpił na nich Duch Święty. Myślę że najważniejsze w tym wszystkim to być człowiekiem bez pychy, być człowiekiem jadalnym dla innych czyli normalnym. Paweł

    OdpowiedzUsuń