czwartek, 23 stycznia 2014

nie ma czasu :)


zdj:flickr/StevenW/Lic CC
Mili Moi...
Właśnie dobiega końca ostatni dzień studiowania w tym semestrze. Jakiś trudny był, choć niewiele dziś czasu spędziliśmy na uczelni. Ale wszędzie tłok. Nigdy tam nie ma tyle ludzi. Windy nie dają rady. Zacinają się. Na korytarzach tłoczno... Wszędzie studenci... I my, pomiędzy nimi... Dziś ostatnie wykłady na temat wykorzystania technik multimedialnych w duszpasterstwie... Ja tam raczej słaby w tym temacie jestem... Choć widzę ich wartość, to jednak zdecydowanie jestem zwolennikiem Słowa. Przekazać Słowo w sposób na tyle ciekawy, żeby nie trzeba było używać dodatkowych atrakcji... Jezus to potrafił, to i my potrafimy... I choć czasy mocno się zmieniły, to czy człowiek aż tak bardzo??? Te same lęki, te same pragnienia., te same trudności...

Dziś w Słowie odnajduję to za czym bardzo tęsknie, a czego aktualnie nie przeżywam. Taki normalny stan duszpasterski... Jezus w pełni zaangażowany. Nieustannie w drodze, wciąż wokół Niego pełno ludzi, którzy co prawda przychodzą do Niego po to, aby uwolnił ich od codziennego cierpienia, ale przecież On nie marnuje żadnej okazji do formowania... Jak Ewangelista powie w innym miejscu - przychodziło tak wiele osób, że nawet na posiłek nie mieli czasu... Jezus się nie oszczędza. Jezus służy... I to wydaje mi się normalnym stanem. Tak właśnie być powinno, jeśli swoje życie człowiek związał z Nim. Tak powinno być w moim życiu...

Coraz trudniej, musze to przyznać, uzasadnić mi przed samym sobą moje studiowanie. Bo choć oczywiście zdobywanie wiedzy ma znaczenie, ma sens, to jednak ja sam nie robię tego, co robić powinienem, do czego zobowiązuje mnie moje kapłaństwo. Co kocham robić!!! A, jak mawiał jeden z moich braci i jest to głęboka prawda - dusze giną... Wciąż zbyt mało jest tych, którzy całkowicie poświęcą się zdobywaniu ludzi dla Chrystusa... Wiele myśli w związku z tym krąży mi po głowie... Nie mogę sobie pozwolić na tracenie czasu, na tracenie jakiejkolwiek okazji... Oczywiście nie myślę o przerwaniu studiów, bo one również są jakimś planem Pana Boga na moje życie, ale... No właśnie, ale... Myślę o tym, co mogę zmienić i w jaki sposób ucząc się nadal, więcej mojego czasu oddać na służbę tym, którzy jej potrzebują... Są juz pewne projekty... Napisze o nich kiedyś, bo wyglądają bardzo realnie... Ale jeszcze nie pora..

 Wiem jedno... Kocham moje życie... Kocham Boga, który je sobie wziął... Kocham tych, do których On chce mnie posłać (choć pewnie kocham ich wciąż za mało). I niezależnie od tego, jak ta miłość jest odbierana (bo pierwsze czytanie mówi nam dziś o kwestii zazdrości, której nie sposób nie zauważyć, kiedy służy się gorliwie), chcę ją nieść tym, którzy są jej spragnieni... Tak cieszę się, że wciąż są tacy ludzie... A ta miłość niczym ciasto drożdżowe - nieustannie we mnie rośnie i rośnie... Nie umiem sobie z nią radzić... Przelewa się... Nie dlatego, że ja jestem taki wspaniały. Nie, nie... To On jest wspaniały... Bo On jest jej źródłem... A ja umiem się tylko zdumiewać i korzystać z okazji, żeby dawać... Chcę dawać... Nie chcę tracić czasu... Każda chwila jest ważna... Jezus nie uronił żadnej... Był dla... Cały dla...

4 komentarze:

  1. Odkąd dowiedziałam się o tym blogu ojca, z przyjemnością tu wchodzę, czerpie z niego wskazówki. Mogę znaleźć odpowiedź w słowach ojca... Bóg zapłać za tą miłość, którą Ojciec w nas umiał wlać w czasie reklolekcji. Ona mnie tak przepełnia, chce sie nią dzielić ze wszystkimi wokół... Czuje, że Bóg działa wciąż. Oddałam mu swoje życie i czuje się jak nigdy. Codziennie mijamy tyle ludzi, świata nie zmienimy.. ale taką prostą ludzką życzliwością można tez wiele. Czasem uśmiech. To nas nie kosztuje wiele, a komuś daje nadzieje w ludzi. Nasze życie przecież składa się z małych rzeczy, spraw. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaglądaj jak najczęściej :) Ja też wchodze tu z przyjemnością :)

      Usuń
  2. Ja pracuję na UMCS, czasem zaglądam do Kościoła Akademickiego KUL i muszę powiedzieć, że bardzo buduje mnie zaangażowanie księży studentów mieszkających w konwikcie, którzy często popołudnia spędzają w konfesjonale - niby takie zwykłe ale jednak ... chyba im też brakuje tego zaangażowania w duszpasterstwo na pełnych obrotach.
    Mnie cieszy, że można ich tam spotkać zwłaszcza jak człowiek zabiegany i często "nie ma czasu" sie wyspowiadać... a na KUL mam po drodze i dziękuję Bogu za tych studentów bo jakby nie oni to czestostliwość mojej spowiedzi 2 - 3 razy na rok. Pozdrawiam autora bloga. I Ojcze to studiowanie "na bank" ma jakiś sens - może teraz tego nie widzisz ale Ten co rządzi wszystkim On więcej widzi. Ze mną było podobnie, jak zaczynałam studia doktoranckie - nie widziałam sensu, był raczej bezsens. Żałowałam, że nie mogę bardzo zaangażować się w rodzinę, że jako młody naukowiec będę miała problemy z finansami, że marzenia o dzieciach muszą poczekać.
    Jednak w tym bezsensie który widziałam, zaskoczył mnie Pan Bóg bo dał więcej niż prosiłam chociaż pierwsze 1,5 roku było okropnie ciężkie. Potem urodziłam córeczkę. Dziś chociaz studiuję juz "5" rok( bo wciąż jeszcze nie dokończyłam doktoratu) to myślę, że warto było się męczyć choćby dlatego, żeby w tym całym trudzie zauważac cudowne działanie Pana Boga, który realizuje w naszym życiu rzeczy niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za to słowo... Jest mi szalenie miło, że pojawił się głos z ziemi lubelskiej :) Co do tematu... Sens w tym studiowaniu pewnie jakiś jest... i nie jest ono całkiem stratą czasu... Kiedy szedłem na studia, traktowałem je jako pomoc, aby lepiej mówić, głosić Słowo... Homiletyka, myślałem sobie - to na pewno mi pomoże... Częściowo moje nadzieje się zrealizowały... A doktorat? Od samego początku był dla mnie jakimś "skutkiem ubocznym" mojego studiowania. Ani wówczas, ani teraz nie marzę o tytule... Choć pisać zamierzam, bo to moim zdaniem uczciwe :) A może jeszcze się komuś przyda... Na co nieodmiennie mam nadzieję... Pozdrawiam :)

      Usuń