sobota, 4 stycznia 2014

czyje te plecy???


zdj:flickr/Art4TheGlryOfGod/Lic CC
Mili Moi...
Rytm powrócił :) Jakiż piękny dzień... Wymodlony, wyspany - dziś pospałem do bólu, czyli do 6.00 :) Dokonałem wielkich porządków poświątecznych. Zdążyłem na spacer z kijaszkami. Spotkałem się z moim kolegą studentem Maciejem (obiad wspólnie zjedliśmy), a nawet napisałem konferencję na jutrzejszy dzień skupienia dla rodzin, który głoszę w klasztorze sióstr nazaretanek w Lublinie... I to wszystko w jeden dzień... Wydajność, którą chciałbym zachować w nowym roku, ale nie mam złudzeń :)

Maryja wychowawczynią rodzin. Takie zlecenie dostałem jako temat jutrzejszej konferencji. Przyznam, że dla mnie trudny. Pisałem już o tym, ze mimo mojej wielkiej miłości do Maryi, mam dużą trudność, żeby o Niej mówić. Może to związane ze skąpą ilością danych na Jej temat, które przekazuje Ewangelia. Nie bardzo chcę zmyślać, dopowiadać coś, czego nie ma. A z drugiej strony nie chcę popaść w teologiczny słowotok, z którego dla moich słuchaczy wynika tylko zniecierpliwienie i ból głowy. Zawsze u początku tworzenia pytam Maryję co Ona chce, abym o Niej powiedział... Efekt ocenią słuchacze. Jak zawsze :)

 Uderzyło mnie dzisiejsze pytanie Jezusa skierowane do uczniów Jana idących za Nim. Czego szukacie? Uderzyło mnie, bo pomyślałem, że tak długo już za Nim chodzę, że powinienem wiedzieć czego chcę. Czego tak naprawdę w życiu chce... Nie chodzi o jakieś marzenia, plany, czy tęsknoty, bo te mogą być każdego dnia inne. Chodzi o pewien fundament. Niezmienny i konsekwentnie realizowany. Od razu rachunek sumienia - czy nie próbuję łączyć Boga i świata w mojej codzienności? Czy nie inwestuję w coś, co Bogiem nie jest i nie da mi zbawienia? Czy nie tracę czasu zatrzymując się w drodze? I najważniejsze - czy te plecy przede mną, to wciąż plecy Jezusa? Bo tłoczno na tym świecie i może kto inny zajął Jego miejsce, a ja tego nie zauważyłem...

Nie bez przyczyny te pytania. Widzę po prostu, że czyha na mnie niekonsekwencja. Na każdym kroku. Bo moje słowa o tym, że On jest dla mnie najważniejszy czasem nijak się mają do rzeczywistości. Bo wiem, że jak dłużej poczytam tę książkę, to już nie wystarczy mi sił na wieczorne spotkanie z Nim. Bo wiem, że jeśli posłucham tej, czy tamtej rozgłośni radiowej, to będę pełen najgorszych myśli, a słowa cisnące się na moje usta nie są warte powtarzania. Bo wiem... I tak dalej i tak dalej... No to jest najważniejszy, czy nie? Umiem zapanować nad takimi "drobiazgami" jak mój czas, czy moje emocje? Bo jeśli nie... To czego ja tak naprawdę szukam? Czy ja wiem o co mi chodzi? Może utknąłem gdzieś na rozdrożu... A może plecy tego, za którym idę... A może te plecy... wcale nie należą do Jezusa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz