sobota, 25 stycznia 2014

cud Jego obecności...


źródło - You Tube
Mili Moi...
 Nieopatrznie wyszedłem dziś na zewnątrz. Niby nic... Osiemnaście stopni mrozu, to nie chicagowskie trzydzieści sześć... Ale jednak. Zdominowało mnie marzenie o ciepłym kocyku i kubku gorącej kawy w dłoni... I teraz, kiedy siedzę w ciepłym pokoju i patrzę za okno na wirujące delikatnie płatki śniegu, myślę sobie o tym, jak wielu trosk Pan mnie pozbawił w moim życiu... To wciąż kontynuacja mojej długiej już medytacji nad uczciwością mojego życia. Czy ono jest rzeczywiście całkowicie Jemu poświęcone? Bo to byłoby uczciwe... Nie muszę się troszczyć o dach nad głową, nie martwię się o to, co rano będzie w misce, nie drżę z niepokoju jak zapłacę za gaz w kolejnym miesiącu... O to wszystko nie muszę się troszczyć... No więc o co się troszczę? Co stanowi obiekt moich życiowych zabiegów. Bo to muszą być sprawy Boże - inaczej nie jestem uczciwy... Jak by to powiedział święty Franciszek - jestem złodziejem... Korzystam z pracy innych, nic nie dając od siebie... Nazywał takich "braćmi muchami". Musiał już wówczas widzieć wielkie niebezpieczeństwo takich braci, kapłanów, którzy przychodzili do zakonu "się urządzić". Bo można... Jak wszędzie... Uczciwość... Mocne słowo. Zwłaszcza współcześnie...

Dzisiaj zakończenie Markowej Ewangelii... O znakach, które towarzyszyć będą wierzącym... Poczułem znów ogromne pragnienie, żeby Pan mi ich udzielił... Do służby... Żeby docierać, przedzierać się przez obojętność świata, prowadzić ludzi do Jezusa... Marzy mi się wiara traktowana jako coś najnaturalniejszego na świecie. Bez jakiegokolwiek zadęcia, bez nabudowywania nad nią wszelkich towarzyskich baldachimów, bez nieśmiałości i skrępowania... Tak po prostu... Ufnie, przed Jezusem... Jeśli ktoś przychodzi do mnie ze swoją troską, to nie czekam na lepszy czas, nie obiecuję modlitwy, którą zaniosę kiedyś przed tron Boży, nie pocieszam go teologicznymi formułami o transcendentnej obecności Boga, który jest zawsze... Nie. Biorę go po prostu za rękę, staję z Nim przed Jezusem, przytulam do serca i w duchu najprawdziwszej miłości zanoszę go do Najczulszego... Tak to sobie wyobrażam... Ale wciąż sam tak nie potrafię... Uczynić z wiary nie element doklejony do reszty życia, ale treść, na której cała reszta jest nabudowana, z której cała reszta wypływa...

Dwie rzeczy, moim zdaniem, są do tego niezbędne... Otwartość i bezgraniczne zaufanie Jezusowi. I w jednym i drugim widzę jeszcze sporo braków. Dlatego pewnie to, co powinno być moją codziennością, to, o czym tak intensywnie marzę, dokonuje się tylko okazjonalnie, choćby na takich rekolekcjach jakie ostatnio przeżyliśmy z "moimi dzieciakami" w Gdańsku... Tam zaufania nie brakowało, a i otwartość z mojej strony (ale nadto z ich strony) była wielka... Działy się cuda... I do dziś się dzieją, co wynika z tych informacji, które od nich samych otrzymuję... A największym cudem jest trwałe zanurzenie w Jego miłości... Żadne branie węży do rąk nie może się z tym równać... A jakiekolwiek inne cuda, do tego największego mają prowadzić - do odkrycia Boga, jako Miłującego...

Trzeba marzyć... Bo marzenia zmieniają się w rzeczywistość.... Bardzo często. Dlatego ufam, że przyjdzie jeszcze kiedyś taki dzień (może całkiem niedługo), w którym bez jakiegoś większego zażenowania, bez niespokojnych uśmieszków, bez obawy złapię właśnie ciebie za rękę i z tobą stanę przed Jezusem... I oboje (obaj) doświadczymy cudu. Cudu Jego obecności...

PS. Zamieszczam filmik, który znalazłem wczoraj... Dla mnie to 43 minuty miłości zamkniętej w dźwiękach... Nawet jeśli nie znacie angielskiego, warto tych dźwięków posłuchać...

2 komentarze:

  1. "Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne." William Shakespeare

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak odnośnie marzeń i pragnień, które się spełniają bądź też nie. Wczorajszego dnia spotkała mnie zaskakująca sytuacja. Idąc korytarzem miałam taki jakby przymus w sercu żeby modlić się za koleżankę, która własnie wychodziła do domu, no a że ja modlić się specjalnie nie umiem to mówię tylko w myslach: Jezu bądź w niej błogosławiony i daj jej doświadczyć Siebie - trwało to może z 5 sekund dopóki nie zaczęłyśmy kurtuazyjnej rozmowy "na do widzenia". Pewnie bym o tym wydarzeniu zapomniała gdyby nie to, że po wyjściu z pracy spotkałam wspomnianą koleżankę w kościele przed Jezusem Eucharystycznym. Zbieg okoliczności ale ciekawy :), pewnie częściowo spełniła się moja 5 sekundowa prośba :).

    OdpowiedzUsuń