czwartek, 16 stycznia 2014

dać się wypromować Jezusowi...


zdj:flickr/Cord Cardinal/Lic CC
Mili Moi...
Czasem naprawdę przedziwne dni pojawiają się w moim życiu... Wczoraj na przykład wyszedłem z domu o 9 rano, żeby wrócić do niego o 20. Taki układ zajęć się pojawił... Na szczęście jednorazowo, bo pewnie za długo bym w takim tempie nie uciągnął...
 Ale za to dzień zakończył się arcyzabawnym akcentem. Mianowicie w środowe wieczory mieliśmy taki wykładzik dotyczący pisania prac doktorskich. Jak to robić i tak dalej... Co dwa tygodnie te spotkania się odbywały, ale jakoś tak niefortunnie się złożyło, że byłem tylko raz w tym semestrze. Nie dlatego, żebym unikał. Przeszkody były jakieś realne. Wczoraj mieliśmy zaliczenie, a jako że musiało być z oceną, to i profesor musiał przygotować jakiś teścik. Rozbawił nas już na samym początku, kiedy sie przedstawił i przypomniał jaki to wykład prowadził przez ten semestr. Przywitał wszystkich, a w sposób szczególny tych, którzy są po raz pierwszy :) A potem test... Oczywiście nie bardzo miałem pojęcie (jak większość moich kolegów) jakie są odpowiedzi na banalnie proste pytania - na przykład - co to są badania naukowe? jaki jest cel badań naukowych? co to jest problem badawczy? i tak dalej... Tworzyliśmy w każdym razie nowe zręby nauki... Oczywiście profesor doskonale wstrzelił się w potrzeby grupy czytając jakieś ważne pisma, a nawet wychodząc w pilnej potrzebie na czas jakiś :) W każdym razie wychodząc poprosiłem go, żeby nigdzie nie ujawniał tych naszych odpowiedzi, bo to mogłoby zrujnować naszą karierę naukową, na co on z serdecznym uśmiechem odpowiedział, że obowiązuje go ustawa o ochronie danych osobowych :)

Dziś ruszam natomiast do Gdańska, aby poprowadzić rekolekcje dla młodzieży u sióstr nazaretanek. Nazbierały 20 osób, czym jestem mocno zdziwiony. Na wskroś pozytywnie rzecz jasna. Będziemy mówić o tym jak ważny powinien być Jezus w życiu chrześcijanina i czy my rzeczywiście Go znamy? Cieszę się na ten czas, choć jeszcze kilka rzeczy do przygotowania na przyszły tydzień na uczelnię, bo nie wszędzie jest tak łatwo jak na wczorajszym zaliczeniu (chwała Bogu zresztą!!!). Ale mam nadzieję, że jakoś się zepnę i zdążę po powrocie. Nie wiem jak tam będzie z internetem. W razie czego proszę o cierpliwość. Odezwę się, kiedy to tylko będzie możliwe :)

A dziś dwie rzeczy mnie poruszają mocno. Z jednej strony są to słowa trędowatego - jeśli chcesz, możesz... One budzą we mnie motywację ku zaufaniu... Bo ostatnio dałem się chyba zahipnotyzować jednemu z moich problemów. Wcale nie jakoś ważnemu, ani dotkliwemu, co więcej, nie mającemu żadnego znaczenia dla mojego zbawienia. Ale jako że pracuję nad tą kwestią od lat, to czasem zaczynam tracić nadzieję, że cos jeszcze da się z tym zrobić... Chodzi o moją znajomość angielskiego. Tak, wiem, pisałem już o tym niejednokrotnie. Niektórzy nawet próbowali mi udzielać twórczych rad, za co dziękuję. Ale nie sam problem jest ważny i gama uczuć, które on we mnie wywołuje, ile raczej ta kołacząca się we łbie świadomość - jeśli chcesz, możesz... W jednej chwili ten (i wiele innych moich problemów, znacznie ważniejszych) może ustąpić, jeśli Pan zechce... Od długiego już czasu trwam zresztą na takiej nieustającej nowennie do Ducha Świętego i staram się ufać... Ale.. No właśnie... Dlatego te pełne przekonania słowa trędowatego kruszą to moje "ale". Wszystko jest łaską... Moja uczciwa praca może w każdej chwili zostać pobłogosławiona... Może po prostu należy jeszcze odrobinę poczekać...

 Druga rzecz... Jezus na pustkowiu... Nie może spokojnie wejść do miasta, bo trędowaty okazał się gadułą... Ciekawą interpretację jego gadulstwa poddaje A. Grun. Wywodzi ją z surowego nakazu Jezusa wobec tego człowieka, aby nic nie mówił... Tak jakby Pan wiedział, że nie będzie umiał trzymać języka za zębami... Dlaczego??? Czy tylko z radości??? Benedyktyn twierdzi, że Jezus przywraca trędowatemu jakieś poczucie własnej wartości, bo trąd, ta okrutna choroba, z cała pewnością go tego pozbawiła. Ale ów człowiek nie czuje się pewnie i poprzez swoje uzdrowienie usiłuje znaleźć się w centrum zainteresowania. Mówienie o tym przyczynia się do tego, że wreszcie jest słuchany, że wszyscy na niego patrzą, a niektórzy może i go dotykają z niedowierzaniem... Stał się kimś...

Może i tak było... Niemniej, Jezus pozostaje na pustkowiu... I tam znajdują Go ludzie. I to mnie uderza... Świętość życia, i serdeczność wobec ludzi nie domaga się promocji... Ludzie kogoś takiego znajdą, choćby ukrył się na pustyni... To chyba ważne dla nas duszpasterzy, dla mnie... dać się wypromować Jezusowi. To znaczy tak bardzo upodobnić się do Niego, żeby ludzie nie szukali mnie, ale Jego we mnie... Wówczas znajdą mnie nawet na końcu świata... I żaden plakat nie będzie potrzebny :)

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Jeśli chcesz, możesz..."
    mam niejasne wrażenie, że czasami echo takiej modlitwy, człowiek powinien usłyszeć jako odpowiedź skierowaną do siebie samego... Odpowiedź budzącą nie tylko "motywację ku zaufaniu" że nastąpi cud, ale motywację ku zaufaniu, że wystarczy nam sił i pomocy łaski w odważnym działaniu. Odpowiedź pocieszającą... aczkolwiek podkreślającą znaczenie woli człowieka.
    Jeśli chcesz... możesz...

    ...i jak do niewidomego "Co chcesz abym ci uczynił?"

    OdpowiedzUsuń