Jezus powiedział: „Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Bo gdyby w
Tyrze i Sydonie działy się cuda, które u was się dokonały, już dawno by się
nawróciły, siedząc we włosiennicy i w popiele. Toteż Tyrowi i Sydonowi lżej
będzie na sądzie niżeli wam. A ty, Kafarnaum, czy aż do nieba masz być wyniesione?
Aż do Otchłani zejdziesz. Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną
gardzi; lecz kto Mną gardzi, gardzi Tym, który Mnie posłał”.
Mili Moi…
Nie ma takiego prawa, które mogłoby zmusić człowieka do miłości. Albo sam
dostrzeże wartość w ukochanym (przedmiocie miłości), albo na nic zdadzą się przepisy
skłaniające go do tego. To chyba dlatego chrześcijanie dzielą się z zasady na
tych, którzy stawiają sobie pytanie – co jeszcze mógłbym zrobić dla mojego Boga
i na tych, którzy pytają – jakie minimum musze spełnić, żeby Pan Bóg się nie
czepiał. I pewnie każdemu według jego pragnień…
Niemniej dziś Jezus raczej ze smutkiem mówi o tych wszystkich, którzy
uporczywie odmawiają decyzji na miłość, mimo jasnych znaków, że Ten, z którym
obcują jest jej wart. Patrzą, a nie widzą, słuchają, ale nie słyszą. Nie
korzystają z szansy, która, gdyby ją postawić przed innymi, którzy jej nigdy
nie mieli, zostałaby podjęta z większą gorliwością. Miewamy tak czasem chyba
wszyscy, mówiąc po cichu do samych siebie, albo przynajmniej myśląc jeszcze
ciszej – gdybym to wszystko, co zainwestowałem w tego czy innego człowieka
(dziecko, przyjaciela, pracownika) ofiarował komuś innemu w innym kontekście,
może zostałoby to lepiej przyjęte, wykorzystane, zrealizowane. Ale jest „tu i
teraz” – nie ma „być może i gdyby”. I pewnie dlatego jest to tak bolesne. Dla
Jezusa również. Każdy wybór ma swoje konsekwencje. Czasem są one nieodwracalne.
Dlatego życie jest tak poważną sprawą, a nie grą, w której nieustannie można
dopasowywać zasady do własnych oczekiwań. Kto to zrozumie, ten jest na prostej
drodze do zbawienia.
Ostatnio myślę sobie o tej gotowości do zrozumienia, do usłyszenia… Miałem
kazanie na Mszy pogrzebowej ojca mojej serdecznej przyjaciółki. Zacząłem od
tego, że nie stoimy dziś wokół E. leżącego w trumnie, ale wraz z nim wokół
Chrystusa. Potem do obecnych mówiłem o pladze „dobroludzizmu”, tej nowej
religii, która wkrada się coraz śmielej do chrześcijańskich domów i zastępuje
naśladowanie Chrystusa jakimś bliżej nieokreślonym poczuciem „bycia dobrym
człowiekiem”. Od pogrzebu minęło kilka tygodni. Rodzina duża. Dyskusja wciąż trwa
i wątek często wraca. Ze zdumieniem stwierdzam, że wielu nie wyszło poza to
pierwsze zdanie – jak ten ksiądz mógł powiedzieć, że my nie wokół E. się
gromadzimy? No jak on mógł tak powiedzieć? Inni zaś wywnioskowali, że skoro
mówię o „dobroludzizmie” to znaczy, że zmarłego do „dobroludzistów”
zakwalifikowałem. A to budzi zgrozę, bo mówić źle o zmarłym podczas jego
pogrzebu, to przecież nieludzkie. Fascynująca jest ta konsekwencja w odwracaniu
uwagi – byle samemu nie skonfrontować się z tym słowem, byle nie musieć przeprowadzić
najprostszej refleksji nad swoim życiem w świetle Jezusowej Ewangelii, która
nie opowiada o dobrym Jezusie, który przeszedł przez ziemię poklepując
wszystkich po ramieniu i nie stawiając żadnych wymagań. Bo przecież najważniejsze,
że człowiek do kościółka chodzi… Nie pozostaje nic innego jak głosić Jego
Ewangelię – również tę dzisiejszą – biada tobie słuchaczu uparty, który jako
dobry człowiek dla psa ze schroniska masz więcej czułości niż dla Pana
wiszącego na krzyżu. Biada tobie, bo jeśli Jego miłość nie rodzi miłości, ale
jakiś minimalny zestaw zobowiązań do realizacji okraszony pytaniem jak blisko
możesz podejść do piekła, żeby do niego nie wpaść, to pojmujesz Boga w sposób
niezwykle ograniczony. A szkoda!
Ja zdążyłem wrócić z Murowańca. Piękny obraz. W rekolekcjach brało udział
około stu osób. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent uczestników zawierzyło się
Maryi na drodze Rycerstwa Niepokalanej. Pięknie było patrzeć na rodziny, na
młodszych i starszych, którzy stanęli wobec zaproszenia do czegoś więcej i
podjęli wyzwanie.
Wczoraj zaległe imieniny. Naszym zwyczajem zjeżdżają się bracia z sąsiednich
klasztorów, żeby pobyć razem, poświętować. Wieczorna Msza i mnóstwo życzliwych
słów od dobrych ludzi. A dziś już przygotowania do Pierwszej Soboty i wieczorne
spotkanie z Zarządem miejscowej wspólnoty Rycerstwa. Za chwilę zaś siadać
trzeba do audycji, bo w najbliższych dniach znów Radio. A to kolejna wielka
przyjemność…
Bóg zapłać!
OdpowiedzUsuńKto może pojąć niech pojmuje. Często zapominamy o naszym celu - Niebie
OdpowiedzUsuń