Pewien faryzeusz zaprosił Jezusa do siebie na obiad. Poszedł więc i zajął
miejsce za stołem. Lecz faryzeusz, widząc to, wyraził zdziwienie, że nie obmył
wpierw rąk przed posiłkiem. Na to rzekł Pan do niego: "Właśnie wy,
faryzeusze, dbacie o czystość zewnętrznej strony kielicha i misy, a wasze
wnętrze pełne jest zdzierstwa i niegodziwości. Nierozumni! Czyż Stwórca
zewnętrznej strony nie uczynił także wnętrza? Raczej dajcie to, co jest
wewnątrz, na jałmużnę, a zaraz wszystko będzie dla was czyste".
Mili Moi…
Słowo Boże opisuje postawy – jest dla wszystkich – nie jest branżowe. Innymi
słowy nie czytamy Ewangelii we fragmentach skierowanych do księży, do piekarzy,
do rolników czy hutników. Stąd też czystość i nieczystość serca dotyczy każdego
z nas. Z niego przecież, w myśl słów Jezusa, pochodzą wszelkie nieprawości. Jest
jedno lekarstwo na oczyszczenie – podobnie jak z wrzodem, w którym kumuluje się
szkodliwa substancja – otworzyć. Dać na jałmużnę to znaczy dać dostęp, pozwolić
innym zaczerpnąć, potraktować z szacunkiem przychodzących, dzielić się sobą, a
nie „okradać ich” poprzez sądy i opinie.
Faryzeusz zdziwił się, bo dopuszczał tylko jeden sposób działania – ten,
któremu sam był wierny. Inne nie mogły być dobre. Tymczasem okazuje się, że
takie postawienie sprawy zaciska w egocentryzmie i nie pozwala z otwartością spojrzeć
na drugiego – nawet na tego, którego chcę mieć blisko, wszak sam zaprosiłem go
do stołu.
Osobiście zobaczyłem w tym Słowie wyzwanie dla mojej kapłańskiej
delikatności, życzliwości, łagodności. Takich najprostszych przejawów człowieczeństwa,
z którymi ludzie mają styczność najpierw, jeszcze zanim zacznę im głosić
Ewangelię. Wielokrotnie obserwując nasz kapłański świat, z niedowierzaniem
pytałem sam siebie – czy to możliwe, że ten człowiek ukończył wyższe studia, co
powinno sugerować jakiś poziom kultury osobistej? Czy to możliwe, że jako
duchowni należeliśmy kiedyś do elity narodu? Czasem tak trudno w to uwierzyć.
Ale mniej o sądy idzie, ile raczej o przestrogę dla samego siebie. Tak łatwo stracić
człowieka, odstraszyć go, swoim niedelikatnym czy nieżyczliwym zachowaniem. A
tak trudno go potem odzyskać. Tej ewangelicznej czujności potrzeba zwłaszcza tym
„rozpędzonym”, czyli również mnie…
I tak oto trwa moja niemiecka przygoda. Przyznam szczerze, że w niedzielę
doznałem swoistego wstrząsu. Mianowicie zaplanowaliśmy ten dzień wraz z
proboszczem polskiej misji w Aachen jako niedzielę maryjną połączoną z
możliwością zawierzenia swojego życia Maryi w duchu Rycerstwa Niepokalanej.
Oczywiście podróż samolotem sprawiła, że materiały wysłałem dużo wcześniej i oceniłem
ich liczbę na sto pięćdziesiąt. Pomyślałem sobie, że owszem, sporo ludzi
przychodzi, ale wzięci z tak wielkiego zaskoczenia, mogą nie być specjalnie
chętni, żeby włączać się w jakiś ruch. Jakże się myliłem! Zainteresowanie było
tak wielkie, że… muszę dosłać kolejny pakiet stu pięćdziesięciu zestawów
materiałów dla tych, dla których nie wystarczyło. Matka Boża zaskakuje mnie
nieustannie i coraz mocniej.
Do głosowania w wyborach podchodziliśmy dwukrotnie… Pierwsza wizyta w komisji miała
miejsce lekkim popołudniem. Było tak wiele osób, że zanosiło się na niemal trzy
godziny stania. A przed nami jeszcze jedna Msza. Przybyliśmy więc jeszcze raz,
wieczorem i skończyło się na półtoragodzinnym wyczekiwaniu. Widok, przyznam
szczerze, był niezwykle imponujący. Ze smutkiem jednak stwierdzam, że dominował
jeden zapach – nieprzetrawionego alkoholu. Trochę szkoda…
A od wczoraj głoszę krótkie rekolekcje dla Księży Chrystusowców. To trudne
zadanie i muszę wyznać, że głoszenie dla księży zwykle nie sprawia mi
przyjemności. Z jednej przyczyny – zainteresowanie wśród słuchaczy jest raczej
mizerne. To z jednej strony zdumiewające, bo przecież nasza wiara również rodzi
się ze słuchania i każda okazja powinna być przyjmowana przez nas z dużą
wdzięcznością. Tym bardziej, że sami głosimy dużo i jesteśmy tej możliwości słuchania
często pozbawieni. I może to jest wytłumaczenie – ekspert nie widzi potrzeby
poszerzania swoich kompetencji. Trochę to naiwne, bo właśnie ich poszerzanie
można nazwać drogą ekspercką, ale… Cóż – moją rolą jest stworzyć możliwość i
zrobić to, co mam do zrobienia jak najlepiej. Od słuchaczy zależy reszta… Ja
jestem wniebowzięty, kiedy ktoś pozwala mi słuchać, a stanowczo za rzadko mam
okazję…
No właśnie - słuchać. A w Polsce w niektórych parafiach widzę taki trend: w jedną niedzielę adoracja, w drugą list biskupa czy biskupów, w trzecią orędzie lub list papieża i tak w miesiącu wierni słyszą jedno kazanie. A przecież przychodzi już do kościoła "garsta"ludzi , o którą trzeba dbać.
OdpowiedzUsuń