Gdy dopełniał się czas wzięcia Jezusa z tego świata, postanowił udać się do
Jerozolimy i wysłał przed sobą posłańców. Ci wybrali się w drogę i przyszli do
pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go
jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to uczniowie Jakub i Jan
rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył
ich?” Lecz On odwróciwszy się zabronił im. I udali się do innego miasteczka.
Mili Moi...
Nie przyjęto Go, ponieważ… Zawsze znajdzie się jakiś powód… Bo Jego
nauczanie jest zbyt trudne, zbyt konfrontacyjne… Bo nie liczy się z ludzkimi
słabościami… Bo nie „szanuje człowieka” zgodnie z wyobrażeniami i oczekiwaniami
współczesnego świata… Bo jest skomplikowany… Bo jest zbyt prosty… Bo…
A jeśli nawet zostaje przyjęty, to nie macie wrażenia, że przydziela Mu się
jakieś określone miejsce, nieszczególnie eksponowane i istotne, ot tak, niczym jakiejś
pamiątce przywiezionej z dalekiej podróży w celu zaznaczenia we własnym domu,
że „tam byłem”; tudzież jako elementowi nostalgicznych wspomnień dzieciństwa i „babci,
która zawsze odmawiała Różaniec”?
Nie do końca poważnie. Bez cienia zaangażowania osobistego. Bez poczucia,
że to mnie jakoś bezpośrednio dotyczy. Jakby mówiono Mu – siedź sobie cichutko
i spokojnie, wszak jesteśmy ludźmi tolerancyjnymi i kwestie religijne nie są
nam tak zupełnie obce, jesteśmy w stanie żyć w ich otoczeniu. No, może te
dzwony w pobliskim kościele to jednak przesada, są zbyt głośne, ale w gruncie
rzeczy – przecież jesteśmy katolikami.
Oczywiście, z pewnością nieco przejaskrawiam, ale mam wrażenie, że reakcja
Apostołów wspomniana w dzisiejszym tekście mogła być efektem utraty
cierpliwości w podobnym kontekście. O co wam chodzi, Samarytanie? Czy my wam w
jakikolwiek sposób szkodzimy? Czy wasze zachowanie nie kłóci się jakoś z waszą
pobożnością? Wszak mówicie, że wierzycie w Boga Izraela… Dlaczego nas tak
traktujecie? Dlaczego na wszelkie sposoby utrudniacie i przeszkadzacie? A jeśli
to nie pierwszy raz… to irytacji trudno się dziwić…
A nasz Pan, nieskończenie cierpliwy. Zmieni trasę swojej podróży i zabroni
gwałtownych rozliczeń z Samarytanami. Wszak zmierza do Jerozolimy, gdzie dozna
znacznie boleśniejszego odrzucenia. To dzisiejsze jest zaledwie próbką tego, co
Go czeka. Chciałbym być tak cierpliwy… Wprawdzie nie sprowadzam ognia na
nieprzyjaciół, ale ta pokusa nie jest mi obca. Wiele modlitwy inwestuję w to,
żeby nie działać zgodnie z moim cholerycznym temperamentem. Bóg ma jednak
miłosierdzie również nade mną…
A u mnie przedostatni dzień rekolekcji maryjnych w Murowańcu. Frekwencja
niezła. Głoszę rano i wieczorem. Ale tak całkiem rano, wraz z proboszczem,
pasjonatem kijaszków, odbywamy sześciokilometrowy marsz po lesie. Towarzyszy
nam czteroletnia Sabina, owczarek niemiecki, który jest bardzo niebezpieczny –
może zalizać człowieka na śmierć. Jutro zawierzamy parafię Maryi – proboszcz poprosił
o specjalny akt zawierzenia, który skomponowałem mu dziś. No i indywidualne
przyjęcie do MI tych, którzy zechcą. To zawsze najpiękniejsze chwile… A nocą
powrót do domu…
Dobrej drogi z Aniołami. Dobrze, że Ojciec jest
OdpowiedzUsuń