zdj:flickr/Fred F/Lic CC
Wytrwajcie
we Mnie, a Ja [będę trwał] w was. Podobnie jak latorośl nie może przynosić
owocu sama z siebie - jeśli nie trwa w winnym krzewie - tak samo i wy, jeżeli
we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem
krzewem winnym, wy - latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi
owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten,
kto we Mnie nie trwa, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. I zbiera
się ją, i wrzuca do ognia, i płonie. Jeżeli
we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a
to wam się spełni. Ojciec mój przez to
dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami. Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.
Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli
będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak
Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. J 15, 4-10
Mili Moi…
Od kliku dni
modliłem się do św. Antoniego, ponieważ trzy paczki, które sam do siebie
wysłałem będąc jeszcze w Polsce, idą do mnie zdecydowanie za długo. Wprawdzie
jak dotąd przesyłka przesłana mi z Polski zginęła w drodze tylko raz, ale tym
razem są one dla mnie szczególnie wartościowe, ponieważ wysłałem sporo książek związanych
z moim doktoratem. I gdyby nie daj Boże zginęły, czekał by mnie kolejny tour po
bibliotekach, a tego wolałbym uniknąć. Jakaż była moja radość, gdy dziś listonosz
triumfalnie obwieścił mi, że ma dla mnie… dwie paczki. Gdzie trzecia? Nie wiem,
ale ufam, że i ona nadejdzie wkrótce. Te dwie dały mi dużo radości, bo wśród
wielu ważnych rzeczy zawierały również dwie książeczki poświęcone mojej
ukochanej Antonietcie Meo, które już dawno chciałem przeczytać, a które
zamawiałem specjalnie z jakichś wydawniczych magazynów, ponieważ w żadnej z
nawiedzonych przeze mnie księgarń nie udało mi się ich nabyć. Są i już gorliwie
czytam… Dziś napotkałem w necie obrazek, na którym pewna dama zapewnia, że
gdyby chudło się od czytania, to ona byłaby szczupła jak szparag. Ze mną byłoby
pewnie podobnie…
A oprócz tego
czekam na mojego współbrata, który właśnie przed chwilą powinien wylądować w Nowym
Jorku. Tam już na niego oczekują parafianie. A mnie cieszy fakt, że znów zrobi
się w naszym domu bardziej gwarno, a poza tym – praca znów rozłoży się na nas
dwóch, co przyniesie pewne ukojenie wśród szalenie dynamicznych wydarzeń tych
dni…
Dziś też ważny
dzień. Nasza franciszkańska pielgrzymka doszła do celu, na Jasną Górę w Polsce
(a spora cząstka naszej parafii wyruszyła dziś do Amerykańskiej Częstochowy
również pieszo). Ale to dojście jest takie znaczące, bo od wielu lat, w tym
właśnie dniu, niezależnie od tego, czy idę, czy iść nie mogę, podejmuję w
łączności z naszymi pielgrzymami duchową adopcję dziecka poczętego. Dziś
uczyniłem podobnie. To dla mnie wazny dzień, bo po raz kolejny zostałem ojcem.
Duchowo wprawdzie, ale wcale nie uważam, żeby to było mało ważne. Nie umiem się
doliczyć gromadki moich dzieci. Umownie przyjmuję, że obecne będzie 14, ale
pewności nie mam… Zaczyna się konkretna duchowa walka o życie… Walka z demonem
i tylko z nim…
Tych walk jest zresztą
więcej… Jutro powalczymy z nim w dwóch spowiedziach generalnych. Proszę Was o
wsparcie modlitewne, żebym w imię Jezusa mógł uwolnić tych, którzy jutro
przyjdą się spowiadać, od wszelkich wpływów złego ducha. Sam Pan uwalnia… Ja to
tylko ogłaszam… Ale to często bardzo wiele kosztuje… A nieprzyjaciel jest
niesłychanie mściwy… Trwa również walka o duszę J, młodego chorego człowieka,
który dawno nie był u spowiedzi. Ktoś nad nim pracuje, jak dziś się
dowiedziałem – z dobrym skutkiem. I prawdopodobnie przypadnie mi również w
udziale ta łaska – pojednać go z Miłością… Tę intencję też Wam polecam, bo to
walka jeszcze nie skończona…
A wszystko to w
kontekście dzisiejszego Słowa, w którym Jezus mówi wprost – beze mnie nic nie
możecie uczynić. I jakkolwiek byśmy tego nie próbowali interpretować, to małe
słówko „nic” brzmi bardzo wyraziście. Nic, to po prostu nic… Nie ma bez Jezusa
żadnego trwałego dzieła. Wszystko obraca się w proch i pył… Za sto lat nikt nie
będzie pamiętał, że żyliśmy na tym świecie, nikt nie będzie palił nam świeczek
na grobach… Chyba że… No właśnie… Dzisiejsza patronka dowiodła, że z Jezusem
można przeżyć życie, które trwale zapisuje się w historię i rodzi nowe życie…
Miliony klarysek, które przez wieki poszły za przykładem świętej Klary są
dowodem na to, że bez Niego nic… A z Nim wszystko jest możliwe… Ona sama, Matka
Klara, dowiodła swoim prostym, ukrytym życiem, że On potrafi uszczęśliwiać w
miejscach, które po ludzku na szczęśliwe nie wyglądają. Za kratami. Tu
wprawdzie tylko za klasztornymi, ale niemniej rzeczywistymi niż w więzieniu…
Ukryć się dla Pana, a jednocześnie cieszyć się sławą przez wieki i pociągać
takim ideałem życia… To mógł wymyśleć tylko ON… Największa miłość naszego,
franciszkańskiego życia…
A dziś przyszła do
mnie po Mszy jedna z moich ulubionych amerykańskich parafianek i powiedziała,
że wreszcie dowiedziała się kim jest ta święta Klara… Bo wspominam ją w każdej
Mszy i ona dotąd myślała, że to… moja mama. Wierzcie mi… Jest tu co robić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz