zdj:flickr/Enrique Martinez Bermejo/Lic CC
(Mt 10,1-7)
Jezus przywołał do
siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi,
aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości. A oto imiona
dwunastu apostołów: pierwszy Szymon, zwany Piotrem, i brat jego Andrzej, potem Jakub,
syn Zebedeusza, i brat jego Jan, Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz,
Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i Judasz Iskariota, ten, który
Go zdradził. Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: Nie
idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego! Idźcie
raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: Bliskie już
jest królestwo niebieskie.
Mili Moi…
Wczoraj wróciłem
do domu i tym samym należy stwierdzić, że mój urlop dobiegł końca. Wprawdzie
czuję się tak, jakbym potrzebował jeszcze tygodnia na dojście do siebie, ale
wierzę, że dokona się to znacznie szybciej, w pracowitej codzienności. Podróż
minęła właściwie spokojnie. Nie licząc może drobnego faktu z pogranicza
matematyki i fizyki. Ponad sześć tysięcy kilometrów przebyliśmy w nieco ponad
osiem godzin. Przebycie ostatnich trzystu metrów po wylądowaniu zajęło nam
prawie dwie godziny. Nie jest to skomplikowana zagadka dotycząca
czasoprzestrzeni, ale efekt braku wolnych „gejtów”. Postaliśmy sobie w ciszy i
ciemności, ale zadowoleni, że już na ziemi…
Do domu przywiózł
mnie o północy niezawodny Robert, który o trzeciej rano, jak codziennie
wyruszył dziś do pracy. Od niego mogę się uczyć ducha służby – z całą
pewnością. A dziś? Tysiące danych do przetworzenia i objazd miasta (niewiele
się zmieniło – może poza bankructwem mojej ulubionej myjni samochodowej –
franciszkańskiej, bo najtańszej). Wielkie pranie i przejmowanie obowiązków od
mojego przełożonego, który jutro rusza do Polski. Kilka serdecznych „witaj w
domu” i dużo radości z powrotu. Teraz potrzebuję trochę czasu na
przeprowadzenie refleksji nad moim pobytem w Ojczyźnie. A mam się nad czym
zastanawiać…
Dziś natomiast
myślę sobie w kontekście Słowa nad osobistą odpowiedzialnością w wierze. Każdy
z Apostołów został powołany przez Jezusa do osobistej relacji z Nim. Każdy dostał
swoje własne zadanie i każdemu On wytyczył jakąś drogę do przebycia. Połączył
ich we wspólnotę, co z pewnością nie było bez znaczenia. Miała im ona służyć
pomocą i wsparciem dla realizacji postawionego przed nimi celu. Miała być drogą
uświęcenia. Jak bardzo była niedoskonała, ludzka, słaba, możemy przekonać się
niemal na każdej stronicy Ewangelii.
Ale z cała
pewnością żaden z nich nie powiedział sobie nigdy – skoro moja wspólnota jest
taka słaba, skoro nie daje mi tego, co dać mi powinna, skoro nie stwarza mi
warunków doskonałych, to właściwie nie jest mi do niczego potrzebna. Co więcej –
jeśli jest taka licha, to i ja nie musze się starać. Widocznie Pan się pomylił
i zamiast dać mi pomoc, położył przede mną wspólnotową przeszkodę… Apostołowie trwali w tej wspólnocie. Może czasem
wbrew sobie, swoim własnym odczuciom, czy doświadczeniom. Wiedzieli, że to jest
środowisko zbawienia, które dla nich obmyślił Pan… Nie potraktowali wspólnoty
jako łatwego sposobu na samousprawiedliwianie. Wiedzieli, że każdy z nich jest
odpowiedzialny za swoją relację z Jezusem tak samo, jak każdy z nich odpowiada
za stan tej wspólnoty…
I o taką
odpowiedzialność się modlę… Dla siebie i dla wspólnot, w których żyję… Dla tej
zakonnej, dla tej parafialnej, dla tej „odnowowej”, z która spotkam się już za
dwie godziny… I dla każdej, w której Pan pozwoli mi jeszcze dojrzewać do
zbawienia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz