środa, 6 lipca 2016

wspólnota odpowiedzialnych...

zdj:flickr/Enrique Martinez Bermejo/Lic CC
(Mt 10,1-7)
Jezus przywołał do siebie dwunastu swoich uczniów i udzielił im władzy nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i leczyli wszystkie choroby i wszelkie słabości. A oto imiona dwunastu apostołów: pierwszy Szymon, zwany Piotrem, i brat jego Andrzej, potem Jakub, syn Zebedeusza, i brat jego Jan, Filip i Bartłomiej, Tomasz i celnik Mateusz, Jakub, syn Alfeusza, i Tadeusz, Szymon Gorliwy i Judasz Iskariota, ten, który Go zdradził. Tych to Dwunastu wysłał Jezus, dając im następujące wskazania: Nie idźcie do pogan i nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego! Idźcie raczej do owiec, które poginęły z domu Izraela. Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie.

Mili Moi…
Wczoraj wróciłem do domu i tym samym należy stwierdzić, że mój urlop dobiegł końca. Wprawdzie czuję się tak, jakbym potrzebował jeszcze tygodnia na dojście do siebie, ale wierzę, że dokona się to znacznie szybciej, w pracowitej codzienności. Podróż minęła właściwie spokojnie. Nie licząc może drobnego faktu z pogranicza matematyki i fizyki. Ponad sześć tysięcy kilometrów przebyliśmy w nieco ponad osiem godzin. Przebycie ostatnich trzystu metrów po wylądowaniu zajęło nam prawie dwie godziny. Nie jest to skomplikowana zagadka dotycząca czasoprzestrzeni, ale efekt braku wolnych „gejtów”. Postaliśmy sobie w ciszy i ciemności, ale zadowoleni, że już na ziemi…

Do domu przywiózł mnie o północy niezawodny Robert, który o trzeciej rano, jak codziennie wyruszył dziś do pracy. Od niego mogę się uczyć ducha służby – z całą pewnością. A dziś? Tysiące danych do przetworzenia i objazd miasta (niewiele się zmieniło – może poza bankructwem mojej ulubionej myjni samochodowej – franciszkańskiej, bo najtańszej). Wielkie pranie i przejmowanie obowiązków od mojego przełożonego, który jutro rusza do Polski. Kilka serdecznych „witaj w domu” i dużo radości z powrotu. Teraz potrzebuję trochę czasu na przeprowadzenie refleksji nad moim pobytem w Ojczyźnie. A mam się nad czym zastanawiać…

Dziś natomiast myślę sobie w kontekście Słowa nad osobistą odpowiedzialnością w wierze. Każdy z Apostołów został powołany przez Jezusa do osobistej relacji z Nim. Każdy dostał swoje własne zadanie i każdemu On wytyczył jakąś drogę do przebycia. Połączył ich we wspólnotę, co z pewnością nie było bez znaczenia. Miała im ona służyć pomocą i wsparciem dla realizacji postawionego przed nimi celu. Miała być drogą uświęcenia. Jak bardzo była niedoskonała, ludzka, słaba, możemy przekonać się niemal na każdej stronicy Ewangelii.

Ale z cała pewnością żaden z nich nie powiedział sobie nigdy – skoro moja wspólnota jest taka słaba, skoro nie daje mi tego, co dać mi powinna, skoro nie stwarza mi warunków doskonałych, to właściwie nie jest mi do niczego potrzebna. Co więcej – jeśli jest taka licha, to i ja nie musze się starać. Widocznie Pan się pomylił i zamiast dać mi pomoc, położył przede mną wspólnotową przeszkodę…  Apostołowie trwali w tej wspólnocie. Może czasem wbrew sobie, swoim własnym odczuciom, czy doświadczeniom. Wiedzieli, że to jest środowisko zbawienia, które dla nich obmyślił Pan… Nie potraktowali wspólnoty jako łatwego sposobu na samousprawiedliwianie. Wiedzieli, że każdy z nich jest odpowiedzialny za swoją relację z Jezusem tak samo, jak każdy z nich odpowiada za stan tej wspólnoty…

I o taką odpowiedzialność się modlę… Dla siebie i dla wspólnot, w których żyję… Dla tej zakonnej, dla tej parafialnej, dla tej „odnowowej”, z która spotkam się już za dwie godziny… I dla każdej, w której Pan pozwoli mi jeszcze dojrzewać do zbawienia…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz