zdj:flickr/Guy Mayer/ Lic CC
(Mt 19,27-29)
Piotr rzekł do Jezusa: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż
więc otrzymamy? Jezus zaś rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Przy
odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy
poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście
pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry,
ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne
odziedziczy.
Mili Moi…
No nie ukrywam, że
delektuję się domem… Dałem sobie tydzień na dojście do siebie i idzie mi powoli…
Bywają dni, że trzymam się nieźle, a są i takie, że padam na pyszczek o siódmej
wieczorem, a o czwartej rano wcale wstać mi się nie chce… No ale wierzę, że z
każdym dniem będzie lepiej… Od jutra czas zabrać się do pracy…
Choć weekend był
już całkiem pracowity. Niby nie tak strasznie, bo przecież to tylko trzy Msze.
Ale kiedy jest się równocześnie zakrystianinem, celebransem, spowiednikiem i
niedzielną kancelarią parafialną w jednym, to już tych zajęć jest całkiem
sporo. Ale nie narzekam… Czekałem na to… I wielką radość sprawiło mi ponowne
spojrzenie na „mój lud”… Tak zwyczajnie tęskniłem…
No i pojawiają się
typowo amerykańskie zagadnienia… Wczoraj zadzwonił pan z pytaniem, czy ślub z
niekatoliczką jest u nas w kościele możliwy… Oczywiście, możliwy… Ale
uświadomiłem pana grzecznie, że skutki sakramentalne tego wydarzenia zwiążą
tylko jego, ponieważ dla jego wybranki z Południowej Korei nie będzie to miało
żadnej mocy wiążącej… Pan odpowiedział, że doskonale to rozumie… Potem jeszcze
kilka uwag nad wymogami… I wreszcie przeszliśmy do sedna… Pan oznajmił, że
chciałby ślub za trzy tygodnie… Nie pozostało mi nic innego, jak grzecznie
odesłać mojego rozmówcę do Las Vegas zapewniając, że tam choćby i jutro… W
naszym kościele wszystko idzie starym trybem… Na wszystko potrzeba czasu…
Czasu też trzeba
żeby zrozumieć tę wolność, o której mówi Jezus… On wcale nie gani Apostołów za „handel
wymienny”, który Mu proponują – co otrzymamy w zamian za to, że tacy jesteśmy grzeczni
i chodzimy za Tobą krok w krok? On nie waha się powiedzieć im wprost, że
nagroda ich nie minie. Ale największa nagroda ukryta jest chyba w tej
niezwykłej prostocie życia, którą Jezus im zaproponował, prostocie, za którą,
nie ukrywam, nieustannie tęsknię. Odkrył ją pewnie i święty Benedykt, patron
dnia dzisiejszego, kiedy podzielił dobę na trzy części. W jednej mnisi mieli
się modlić, w drugiej pracować, a trzecią przeznaczyć na wypoczynek. Bez
pośpiechu, bez gwałtowności, bez niepotrzebnego zgiełku. Po prostu, po cichu, w
pokoju ducha i umysłu…
Im bardziej
człowiek wolny od materialnych obciążeń, tym więcej w nim miejsca na proste
życie. Ile w tym musi być radości… Moja myśl natychmiast biegnie do świętego
Franciszka i jego wizji prostego życia, zanurzonego w Bogu… Dopiero tu, w
Ameryce, dociera do mnie z cała mocą, dlaczego on kładł taki nacisk na ubóstwo,
dlaczego ciągle o tym mówił, a w bogactwach upatrywał największego wroga. Kiedy
patrzę na sposób życia wielu ludzi tutaj, głęboko im współczuję, bo są często u
kresu wytrzymałości, próbując osiągnąć poziom życia, który sobie wymarzyli i
który ma im zagwarantować pokój ducha… A tu nic z tego… Bo to nie możliwe…
Modlę się za nich często… I za siebie samego… Żebym nie uległ takiej wizji i
nieustannie tęsknił za wizją Jezusa… Wizją prostego życia…
A tu coś z niedzieli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz