czwartek, 21 lipca 2016

Słowo z Manhattanu???

zdj:flickr/Thomas Hawk/Lic CC
(Mt 13,1-9)
Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami: Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał niektóre [ziarna] padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny. Kto ma uszy, niechaj słucha!


Mili Moi…
Ostatnie dwa dni bez internetu w domu… W poniedziałek burza była tak przeokrutna, że od uderzenia gromu przepaliły się wszystkie możliwe routery, kamery i modemy… Na szczęście komputerom nic się nie stało… No prawie nic… Ucierpiał nieco parafialny, ale usterka nie jest poważna… Ale mistrzowie od napraw się nie spieszyli, a ostatecznie i tak nie rozwiązali problemu. W każdym razie dziś jest już dobrze i mamy łączność ze światem (w naszym przypadku awaria internetu to również awaria telefonów).

Walczę dzielnie na polu „praca doktorska”. Niemal każdy nowy dzień przynosi jakąś napisaną stronę. Gdyby zapału wystarczyło, to wakacje zakończę wraz z drugim rozdziałem. A to już byłaby niemal połowa. W ramach pierwszeństwa środków duchowych nad materialnymi, co zawsze zalecał święty Maksymilian, wyruszyłem wczoraj na spotkanie z nim samym, w jego relikwiach, które pielgrzymują przez Amerykę. Spotkanie miało miejsce na Brooklynie i ściągnęło sporo Polaków (bo Msza Święta i nauka były po polsku). Odświeżające doświadczenie duchowe, a jednocześnie wielka prośba do Patrona zaniesiona, żeby pomagał…

Musze się też z Wami podzielić pewnym projektem, który dojrzewa w mojej głowie, ale który domaga się również wsparcia modlitewnego. Zrodziła się we mnie myśl nagrania codziennych komentarzy do Ewangelii na okres Adwentu. I oczywiście nie jest to odkrywczy pomysł. Jego nowością mogłoby być to, że zostałyby nagrane w okresie letnim (żeby zimą przypomnieć nieco cieplejsze pory roku) i miałyby powstać na Manhattanie, aby Słowo wybrzmiało w tym „pępku świata”, który jest w znacznej mierze od tego Słowa daleki… Projekt jest, ale czy wykonanie się uda? Waham się nieco, zastanawiając się, czy jest sens – wszak tyle tych różnych komentarzy już jest „na rynku”. A z drugiej strony ten czas, który trzeba by poświęcić na przygotowanie, nagranie… A to ostatnio (a może i nie tylko ostatnio właściwie) materiał deficytowy… Poproście Ducha Świętego o właściwe natchnienie i dobre rozeznanie, czy tego w istocie chce Pan…

A gdzie tej jego woli szukać? Gdzie ona objawia się lepiej i wyraźniej, niż w Słowie? Dziś znów przypowieść o siewcy – znana i zinterpretowana na wszelkie możliwe sposoby. Ale myślę sobie nad nią o trzech warstwach obcowania ze Słowem, do których tak naprawdę zaprasza nas Pan. Pierwsza z nich to słuchanie. Jeśli ogranicza się ono tylko do kilku chwil podczas niedzielnej liturgii i dokonuje się przy akompaniamencie szemrzącej klimatyzacji, kwilących dzieci i ruchliwych sąsiadów w kościelnej ławie, to niewiele chyba uda się z tego Słowa wyłowić. Musi to być praktyka codzienna, związana ze słuchem i ze wzrokiem, który winien się sycić Słowem. Czytać, czytać, czytać… Umieścić to tabernakulum bożej obecności na ważnym miejscu w swoim domu i wokół niego budować swoje duchowe życie…

Poza tym – medytować, czyli starać się wyjść poza czysto informacyjną warstwę tekstu. Przyjmować Słowo to stawiać sobie pytanie po co Bóg mówi do mnie takie rzeczy dzisiaj? W jakim celu wypowiada to Słowo właśnie do mnie? Przekraczając literę docieramy do ducha tekstu, który sprowadza jego treść bardzo głęboko do naszych serc. Tam sycimy się Nim, sycimy się Bożą obecnością. Wszak On jest obecny w swoim Słowie, czyniąc z niego wehikuł, dzięki któremu dociera do nas i czyni siebie znanym. A ostatecznie chodzi o to, żeby Słowem żyć. Ono ma zawsze wartość zobowiązującą. Wszak Bóg nas przez nie do czegoś wzywa, chce kształtować naszą codzienność, prowadzić do formacji naszego człowieczeństwa na wzór Jezusa, Słowa Wcielonego… Jakie to ważne, żeby zrealizować Słowo w życiu – konkretnie i namacalnie…

Uczę się tego… Codziennie na nowo… O 4.30 – u nas to jeszcze przed świtem… Słowo wprowadza mnie w dzień, wyznacza jego kierunki, jest moim pierwszym śniadaniem. Pokrzepia. Budzi. Leczy. Posyła. Zachwyca. Niepokoi. Motywuje. Wskrzesza. Uczy.

Nie znam lepszego początku dnia… Spróbujcie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz